HFM

artykulylista3

 

Free Fall - Gray Scale

94-95 03 2011 freeFall

2010 Smalltown Superjazz
Dystrybucja: Multikulti

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Ken Vandermark dzieli słuchaczy. Jedni ubóstwiają każdy przejaw jego działalności; inni pozostają sceptyczni. Wszyscy chyba jednak są zgodni, że to bardzo pracowity muzyk i niestrudzony propagator działań kreatywnych. Oceny poszczególnych płyt pozostawiam Państwu, ale do zestawu cech lidera pozwolę sobie dodać odwagę. Bo jak inaczej nazwać powołanie do życia formacji Free Fall (Vandermark (klarnety), Wiik (fortepian) i Heker-Flatten (kontrabas)), która błyskawicznie budzi skojarzenia z przeszłością? Na początku lat 60. działało inne trio: Giuffree, Bley, Swallow i nagrało płytę pod takim właśnie tytułem. Porównania nasuwają się więc same i, niestety, nie są dla Vandermarka korzystne. Artystyczna wartość czwartej w dorobku płyty tego zespołu może być mierzona tylko w oderwaniu od historycznego pierwowzoru. Inaczej – klapa!
Dzisiejszemu Free Fall brakuje wszystkiego, co miało tamto – elegancji, wiedzy, wyobraźni, przestrzeni, talentu improwizatorskiego i świadomości formy. Góruje za to nad nim pewnością siebie, determinacją, dosłownością, a może i dosadnością wypowiedzi. A przecież, jak na Vandermarkowskie standardy, Free Fall to bardzo kameralna propozycja. Kiedy znamy oryginał, trudno zachować ciepłe uczucia. Ale dzisiejsze Free Fall jest na miarę dzisiejszych czasów i za to nie można do nikogo mieć pretensji. Do Kena Vandermarka też nie.

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 03/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Norma Winstone - Stories Yet To Tell

94-95 03 2011 normaWinstone

2010 ECM
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k4
Realizacja: k5

Wielka dama brytyjskiej wokalistyki jazzowej. Wydaje dla ECM-u, a jednak w Polsce jest mało znana. Gdzie indziej ludzie pamiętają jej działania z zespołem Azimuth oraz albumy solowe. Są ciekawsi muzycznego świata i może trudniej wpadają w estetyczne koleiny. Ale nie ma co płakać. Najnowsza płyta Normy Winstone trafiła do naszych sklepów i możemy śmiało o nią pytać.
Ostrzegam jednak, że nie jest jazzowa w tradycyjnym rozumieniu tego pojęcia. Może nawet dla wielu będzie to zachęta. Melodie tradycyjne, pieśni średniowieczne, muzyka Tigrana Mansuriana i Komitasa żyją tu obok kompozycji własnych i perełek pióra Wayne’a Shortera. Żyją w harmonii, bez zgrzytów, tworząc kolorowy, choć w ogólnym wyrazie stonowany pejzaż.
To doskonała muzyka na zimowe wieczory; na chwile, kiedy z domowego zacisza dobrze podglądać pogodę za oknem i w głębi duszy cieszyć się, że nie musimy wychodzić ani marznąć. Tej muzyce trzeba dać czas. Nie zżymać się na jej kameralne brzmienie z głosem, klarnetem basowym, czasem saksofonem sopranowym i fortepianem. I nie marudzić, że jest niespieszna i delikatna.
Dwanaście piosenek do tekstów Normy to mistrzowska opowieść o muzykalności i emocjach. No i ten króciutki „Among The Clouds” zaśpiewany do muzyki Marii Schneider. Pyszne!

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 03/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Vince Benedetti Meets Diana Krall - Heartdrops

94-95 03 2011 vinceBenedetti

Magic Records 2010

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Choć oficjalna dyskografia Diany Krall rozpoczyna się od „Stepping Out” (1993), to za jej debiut można uznać materiał zawarty na „Heartdrops”. Zarejestrowano go w 1990 w Szwajcarii, gdzie Diana – wówczas mało znana wokalistka – śpiewała w klubach jazzowych, a pomysłodawca albumu, puzonista i kompozytor Vince Benedetti, dorabiał jako taksówkarz. Poznali się, gdy wiózł ją na koncert. Wkrótce zaproponował nagranie płyty z własnymi utworami. Całość, po masteringu, wydano dopiero w 2003. Do polskiego słuchacza album trafił w ubiegłym roku.
„Heartdrops” ukazuje Dianę Krall wykonującą muzykę najbardziej zbliżoną do jazzu. Już wtedy dysponowała niezłą techniką wokalną, wyczuciem swingu i ciekawą barwą głosu, która później stała się jej znakiem rozpoznawczym.
Płyta zaczyna się dość niepozornie, ale im dalej, tym lepiej. Kulminację osiąga w „Evidence”, gdzie mamy też brawurowe solo Diany na fortepianie. W tym momencie album mógłby się w zasadzie zakończyć, ale wydawca dorzucił jeszcze radiowe wersje utworów „Detroit Blues” i „My Love”.
W nagraniach ważną rolę odegrał lider Vince Benedetti (kompozytor, autor tekstów i aranżacji) oraz interesujący wokalista i gitarzysta Martien Oster.
Płyta adresowana do fanów Diany Krall, którzy chcieliby uzupełnić kolekcję.

Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 03/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Soft Machine Legacy - Live Adventures

94-95 03 2011 softMachineLegacy

Moonjune Records 2010
Dystrybucja: www.moonjune.com

Interpretacja: k4
Realizacja: k3

Zespół Soft Machine należał do najważniejszych brytyjskich formacji przełomu lat 60. i 70. Był to wyjątkowo płodny czas dla muzyki, zarówno jazzu, jak i rocka (dla tego ostatniego gatunku bodaj najciekawszy okres w całej jego historii).
Twórczość grupy sytuowała się właśnie pomiędzy tymi biegunami. Wychodząc od psychodelicznego rocka, dotarła do jazzrocka, fusion, a nawet rubieży freejazzu. Soft Machine nigdy nie odniosła wielkiego komercyjnego sukcesu, ale zdobyła grono wielbicieli i szacunek środowiska, dla którego była jednym z założycieli tzw. sceny Canterbury.
Przez lata zmieniał się skład zespołu. Przeszli przez niego choćby Robert Wyatt, Roy Ayers, Elton Dean, Daevid Allen, a nawet gitarzysta Police – Andy Summers. Już w obecnym stuleciu powstał projekt SM Legacy, w którym znaleźli się trzej członkowie SM z połowy lat 70. (John Etheridge (g), Roy Babbington (bg) i John Marshall (dr)). Do tego składu zaproszono Theo Travisa na flecie i saksofonie.
W porównaniu z muzyką dawnego SM jest tu więcej jazzu; zarówno tego rozumianego jako fusion, jak i postbopowego. Travis gra momentami na saksofonie z żarliwością Coltrane’a, a jego flet dodaje pięknych barw kompozycjom grupy. Etheridge z kolei przemyca rockowy pazur, a wszystko pulsuje dzięki znakomitej pracy sekcji rytmicznej.

Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 03/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Kurt Elling - The Gate

103 04 2011 kurtElling

2011 Concord
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k5
Realizacja: k4

Kurt Elling, wiadomo, najlepszy wokalista jazzowy na świecie. No, może poza Markiem Murphym, ale obu dżentelmenów łączy więź uczeń-mistrz.
Kiedy więc najlepszy śpiewak jazzowy nagrywa płytę, to musi być dobra albo bardzo dobra. Z Ellingiem jest najczęściej bardzo dobra i „The Gate” zostanie pewnie uznana za jedną z najlepszych wokalnych płyt tego roku. Przyniesie też wokaliście kolejne tytuły, od zwycięstw w ankietach „Down Beatu” po Grammy. Dysponujący czterooktawowym głosem amerykański baryton jest skazany na sukces.
Album tworzy dziewięć utworów. Dobór standardów, jak zwykle, zaskakuje, bo oprócz Davisowskiego „Blue in Green” z „Kind Of Blue” mamy utwór „Hee Haw Samurai” pióra Marka Johnsona oraz cover King Crimson z płyty „Discipline” – „Matte Kudasai”.
O technice, artykulacji, frazowaniu, timingu i rozumieniu niuansów jazzowej estetyki pisać nie ma po co, bo przecież z tych atutów Elling słynie. Właściwie to w ogóle nie ma po co o tej płycie pisać, ponieważ, podobnie jak poprzedniczki, jest najzwyczajniej bardzo dobra, jeśli nie wybitna. Dobór przymiotników zależy wyłącznie od tego, kto jak bardzo jest zafascynowany talentem Amerykanina i jak wielką przejawia skłonność do gloryfikowania jego dokonań.
Biegnijmy więc pędem do sklepu i słuchajmy, ile się da!

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 04/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Pink Freud - Monster of Jazz

103 04 2011 pinkFreus

Universal Music Polska 2010

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Działający od dekady Pink Freud osiąga obecnie apogeum powodzenia, ciesząc się uznaniem zarówno wśród miłośników sztuki niszowej, jak i fanów o bardziej tradycyjnych upodobaniach (pierwsze miejsce na liście Jazz Top pisma „Jazz Forum” w kategorii „zespół elektryczny”).
„Monster of Jazz” to piąty album zespołu. Podobnie jak na poprzednich mamy tu śmiałe mieszanie konwencji, łączenie muzyki akustycznej z elektroniką, szkicową bądź „modułową” formę oraz improwizacje (niekoniecznie jazzowe). Pewnym novum jest natomiast bogate i zróżnicowane brzmienie – typowy dla Freudów skład (bas, bębny, trąbka) został poszerzony o flugelhorn, puzon, saksofon barytonowy, klarnet, klarnet basowy, flet i wibrafon. Potencjał kolorystyczny przekłada się – choć nie zawsze – na charakter utworów. Stymuluje grupę do niekonwencjonalnych rozwiązań; poszerza repertuar. Mam tu na myśli głównie utwór Anthony Braxtona. Grając muzykę wiecznego awangardzisty, zespół wysyła nam komunikat, że nowe idee są mu wciąż bliskie. Śmiało można też polecić „Pierun” (temat przypomina nieco klimaty Ronalda Shannona Jacksona z lat 80.), „Goz Quarter” oraz nostalgiczny „Diamond Way”.
Na tym tle dość blado wypada np. „Warsaw”. Trochę nuży też powielany wielokrotnie pomysł przepuszczania trąbki/flugelhornu przez urządzenia pogłosowe. Album niezły, choć nierówny.

Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 04/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF