HFM

artykulylista3

 

Maciej Grzywacz - Black Wine

85-86 06 2011 maciejGrzywacz

2011 Black Wine Records
Dystrybucja: Fonografika

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Jeśli ktoś nie wie, kim jest Maciej Grzywacz, to warto szybciutko zaległość nadrobić i udać się na stronę internetową artysty. Poczytać, posłuchać, a następnie posypać głowę popiołem, obiecując poprawę. Później polecam dreszczyk emocji, odrobinę ryzyka i zakup płyty. Najlepiej od razu najnowszej, zatytułowanej „Black Wine”.
Na zachętę podpowiem, że Maciej to muzyk gruntownie wykształcony, legitymujący się dyplomami nie tylko polskich i nie tylko jazzowych uczelni. Do tej pory nagrał już kilka albumów.
„Black Wine” powstał we współpracy z sekcją rytmiczną, z którą chyba nie sposób nagrać słabej płyty. Są to: Yasushi Nakamura na kontrabasie (ex Benny Golson czy Wynton Marsalis) i Clarence Penn na perkusji. Gdyby chcieć wymienić tylko najważniejszych muzyków, z którymi współpracował, zabrakłoby miejsca na dalszą część tekstu.
Nie ma co ukrywać, płyta podoba mi się bardzo; może nawet bardziej niż bardzo. Jest wybornie skomponowana i mistrzowsko zagrana. Zawiera też kilka tematów, które zapadają w pamięć, by wspomnieć choćby gitarowy „Brothers” czy tytułowy „Black Wine” (nie tylko dlatego, że rozgrywa się w dziwnym nieparzystym metrum).
Objętość recenzji jest ograniczona, więc skwituję lapidarnie: prawdziwie światowe granie!

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 06/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

David Murray Cuban Ensemble Plays Nat King Cole en Espagnol

85-86 06 2011 davidMurrayCubanEnsemble

2010 3D Family
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

W 1958 i 1962 roku Nat King Cole nagrał dwie płyty – po hiszpańsku i portugalsku. Udało mu się to, choć w żadnym z tych języków nie znał ani słowa, a tekstów uczył się ze słuchu. Co więcej, płyty zyskały niezwykłą popularność w Ameryce Łacińskiej. Zresztą, jak mogło być inaczej, skoro wypełniły je po brzegi znane w tamtym regionie piosenki?
Po pół wieku po ten sam repertuar sięga David Murray. Chociaż „sięga” to może nie najbardziej fortunne słowo, skoro prace nad płytą zajęły podobno około dziesięciu lat. Biorąc pod uwagę płodność tego muzyka, informacja ta może dziwić. Nie dziwi natomiast, że do nagrań skompletował swój kubański ensemble.
O skali fascynacji tamtą muzyką niech zaświadczy fakt, że i tak duży skład jazzowy wzbogacił jeszcze sekcją smyczków.
Otrzymaliśmy bardzo smaczny kawałek jazzu. Kunsztownie zaaranżowany, w trochę ellingtonowskim stylu, zagrany rasowo i, co szczególne, uroczo nawiązujący nastrojem do lat 50.
Nie potrafię na razie odpowiedzieć, czy jest to rzeczywiście w karierze Murraya płyta tak przełomowa, jak ją opisują dziennikarze za oceanem, ale żadną miarą nie mogę odmówić temu graniu klasy i kunsztu. No i to wykonanie! Palce lizać!

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 06/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Omar Sosa - Ceremony

85-86 06 2011 omarSosa

2010 Skip Records
Dystrybucja: GiGi

Interpretacja: k4
Realizacja: k4

Omar Sosa, artysta doceniany na świecie (wspomnijmy choćby nominację do Grammy dla jego płyty „Sentir” z 2002 roku w kategorii „najlepszy album latynoamerykański”), doczekał się spełnienia swoich marzeń. Nagrać płytę z orkiestrą to naprawdę może być marzenie. A jeżeli to płyta we współpracy z hamburskim NDR Big Bandem i wiolonczelistą oraz aranżerem Jacquesem Morelenbaumem – to już w ogóle.
Do nagrania Sosa potrzebował dwóch sesji. Zdecydował się na wybór kompozycji z poprzednich albumów: „Spirit of the Roots”, „Bembon” i „Afreecanos”, poszerzony o dwa nowe utwory: „Llegada Con Elegba” i „Salida Con Elegba”, spinające całość klamrą. W ten sposób otrzymujemy „stare” w nowej szacie.
Bardzo przypadły mi do gustu te orkiestrowe liftingi. Ba, nawet bardziej niż oryginały. Stało się tak zapewne dlatego, że mam jakąś nie do pokonania słabość do dużych form jazzowych. Ale nawet gdyby nie ona, to i tak uznałbym, że zawartość „Ceremony” może nawrócić nawet tych, którzy w olśniewający talent Sosy dotąd nie wierzyli. Teraz mają okazję.
Dedykowana bandliderom sprzed lat: Chano Pozo, Rubenowi Gonzalezowi, Dizzy Gillespiemu czy Chucho Valdezowi, „Ceremony” to zdecydowanie dobra płyta.

Autor: Maciej Karłowski
Źródło: HFiM 06/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Jaskułke & Wyleżoł - DuoDram

86 07 2011 DuoDram

Fonografika 2011

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Dwójka znakomitych pianistów, świetny repertuar, dwa pełnowymiarowe steinwaye, a do tego wszystkie walory nagrania live. Czy można chcieć więcej? W kanale lewym – Sławek Jaskułke; w kanale prawym – Piotr Wyleżoł. Dwie różne osobowości, dwa odmienne charaktery. Tym, co ich łączy, jest pasja grania, doskonałe relacje i dobra energia, która udziela się słuchaczom.
Album jest zapisem koncertu na festiwalu JazZGdyni w listopadzie 2010. W programie znalazły się kompozycje obu pianistów oraz temat Kenny Wheelera „Kind Folk”. Utwory i ich kolejność dobrano starannie; ważne też, że poza numerami skrajnymi (trwającymi 12 minut) pozostałe są bardzo skondensowane – nie ma mowy, by nudzić się choćby przez chwilę. W kompozycjach o dynamicznym charakterze, np. „My Way” (trochę przypominającym „Bye, Bye Life” z filmu „All That Jazz”) czy „Prelodiosum G”, akcja rozwija się na bazie ostinatowych formuł rytmiczno-harmonicznych; mamy tu wyraziste tematy i bogatą ornamentykę. W utworach balladowych na pierwszy plan wysuwają się linia melodyczna, harmonia i niuanse kolorystyczne („Piece For Wietek”, „Prelude op. O”). Całość to fuzja żywiołowego jazzu z elementami bluesa i klasyki (postromantyzm, impresjonizm).Wszystkie utwory zasługują na uwagę, natomiast „Movement I” to finał w wielkim stylu, łączący motoryczny trans z mocą dźwiękowego tsunami.

Autor: Bogdan Chmura
Źródło: HFiM 7-8/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Live at Birdland

86 07 2011 leeKonitz

Lee Konitz/Brad Mehldau/ Charlie Haden/Paul Motian
ECM 2011
Dystrybucja: Universal

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

Cztery gwiazdy jazzu, z których każda ma już za sobą dziesiątki własnych płyt, autorskie projekty i współpracę z gigantami gatunku. Bez przesady można stwierdzić, że wspólnie dodali sporo nowych detali do idiomu jazzowego, jaki panuje dziś na światowych scenach. Spotkali się na deskach legendarnego, nowojorskiego klubu, w którym nowatorskie dźwięki tworzyli najwięksi: John Coltrane, Eric Dolphy, Sonny Rollins i wielu innych.
Czy zatem w takim miejscu i takim gronie będą się prześcigali we własnych kompozycjach, solach, starali się narzucać swoje wizje jazzu? Nic z tych rzeczy. Repertuar jest w całości złożony ze standardów. Nikt tu nie stara się na siłę forsować ani siebie, ani awangardowych pomysłów. O dziwo, wszyscy słuchają się wzajemnie i raczej utrzymują w granicach nowoczesnego, ale jednak mainstreamu.
Czy to znaczy, że nie ma tu nic ciekawego, odkrywczego? Ależ skąd! Tyle że to, co najciekawsze, tkwi głębiej – w pełnym duszy brzmieniu altu Konitza, w melodycznych frazach kontrabasu Hadena, w przestrzennych, delikatnych konstrukcjach perkusyjnych Motiana. To są muzycy, którzy nie muszą niczego udowadniać. Oni po prostu grają pięknym dźwiękiem piękne melodie. I to wystarczy, żeby przeniknąć do naszych głęboko skrywanych uczuć.
Płyta pełna subtelnej urody i mądrości, która przychodzi wraz z wiekiem i doświadczeniem.

Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 7-8/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF

 

Leszek Możdżer - Komeda

86 07 2011 leszekMozdzer

ACT 2011

Interpretacja: k5
Realizacja: k5

„Komeda” to autorski debiut Leszka Możdżera w wytwórni Siegfrieda Locha. Wcześniej pianista nagrywał w zespołach basisty Larsa Danielssona, a najbliżej własnego albumu był, wydając z nim duet „Pasodoble”. Ciężar odpowiedzialności i splendor artystyczny rozłożyły się wtedy pół na pół.
Tym razem Możdżer jest sterem, żeglarzem i okrętem. „Komeda” to recital solowy. I to recital, który został z premedytacją wybrany i wykonany tak, żeby rzucić na kolana zachodnie rynki muzyczne, a przynajmniej zadomowić się na dobre w katalogu ACT-u.
Zacznijmy od repertuaru – czy coś bardziej pasuje do polskiego muzyka, który chce zabłysnąć w świecie, niż utwory najbardziej znanego polskiego kompozytora jazzowego? I to te powszechnie rozpoznawalne, jak „Kołysanka” z filmu „Dziecko Rosemary”, „Svantetic” czy „Ballad for Bernt”? Dalej – wykonanie. Możdżer jest znany ze znakomitej techniki pianistycznej, doskonałego gospodarowania energią, szerokiego zakresu dynamiki, płynnego legata i całej palety środków artykulacyjnych wyniesionych z rzetelnej klasycznej edukacji. Wszystko to zastosował w interpretacji Komedowskich standardów.
Dzięki temu kompozycje zmieniły się na chwilę w lekkie, pełne finezyjnych ozdobników i błyskotliwych kadencji klasyczne miniatury. To musi robić wrażenie. Ta płyta to strzał idealnie wymierzony w słuchacza!

Autor: Marek Romański
Źródło: HFiM 7-8/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF