Monachium High End 2017 część 2
- Kategoria: Reportaże
W pierwszej części naszego spaceru po wystawie High End w Monachium powiedzieliśmy sobie, że jest ona największą tego typu imprezą w naszej branży. Ogrom powierzchni w halach MOC, liczba wystawców, reporterów i zwiedzających robią wrażenie, nawet kiedy ogląda się je kolejny raz. Zwłaszcza że, choć trochę trudno w to uwierzyć, wystawa cały czas rośnie. Oczywiście, nie tak dynamicznie, jak po przeniesieniu z hotelu Kempinski pod Frankfurtem, ale zawsze. Zanim więc zaczniemy kontynuować zwiedzanie, warto rzucić okiem na kilka liczb, które uzmysłowią nam, z czym tak naprawdę mamy do czynienia i co oznacza sformułowanie „największa” w odniesieniu do wystawy sprzętu high-end.
Wyznaczy nam to punkt odniesienia dla innych wydarzeń, a przy okazji pozwoli umieścić naszą branżę w szerszym kontekście. W tym roku do Monachium zawitały 8002 osoby związane z branżą (dystrybutorzy, sprzedawcy, przedstawiciele organizacji zajmujących się sprzedażą sprzętu) oraz 13410 odwiedzających. Do tego dochodzi 541 akredytacji dziennikarskich oraz 2978 przepustek wydanych wystawcom i osobom przez nich zatrudnionym bądź zaproszonym. W porównaniu z ubiegłym rokiem najbardziej, bo o 16 %, wzrosła grupa branżowa, nazwijmy ją „handlowcami”. Cieszy fakt, że przybyło także publiczności (o 8 %), niemniej należy zaznaczyć, że nie udało się osiągnąć wyniku z roku 2015, kiedy to sprzedano 14079 wejściówek.
Tekst i zdjęcia: Jacek Kłos
Czy misja jest niemożliwa?
- Kategoria: Felietony
Na dzisiejszym spotkaniu zgryźliwych tetryków proponuję się zastanowić, czym jest misja. W szczególe: czym jest misja publicznych nadawców treści wszelkich. Tak się bowiem składa, że słowo to jest odmieniane regularnie, natomiast bardzo rzadko pojawia się dopełnienie dźwięcznego rzeczownika przymiotnikiem, który wyjaśniłby, o jaką to misję chodzi. Misja ma być i już.
C.E.C. TL5/DA5
- Kategoria: Odtwarzacze CD
„Jeżeli C.E.C., to tylko źródła cyfrowe. Jeżeli źródła cyfrowe C.E.C.-a, to tylko napęd paskowy” – te słowa wyrecytuje zapewne każdy audiofil, wyrwany z głębokiego snu i zapytany o to, z czym kojarzy mu się nazwa japońskiej firmy.
Tyle że to nieprawda. Odkąd C.E.C. „wyzwolił się” spod opiekuńczych skrzydeł Sanyo, rozbudowuje i urozmaica ofertę. W tej chwili to już nie tylko źródła cyfrowe – liczne odtwarzacze CD (niektóre z napędem bezpośrednim!), transporty i przetworniki – lecz także aż dziesięć wzmacniaczy, w tym potężny lampowiec z serii Classic, dumnie wieńczący katalog. A że w powszechnej świadomości C.E.C. to głównie „paski”? Sądzę, że wiele firm, nie tylko z branży hi-fi, dałoby się pokroić za to, aby ich nazwa była kojarzona z jakimś przełomowym rozwiązaniem bądź patentem, obojętne z jakiej dziedziny. Ile są warte takie skojarzenia, wie zapewne prezes C.E.C.-a, którego jacht kołysze się teraz gdzieś na szmaragdowych wodach Zatoki Neapolitańskiej… Ale wróćmy na stały ląd.
Quo vadis Feliks Nowowiejski
- Kategoria: Fonografia
Kiedy kilka lat temu na tych łamach publikowaliśmy obszerny esej o Feliksie Nowowiejskim („Hi-Fi i Muzyka” 3/2009), nie sposób było zdobyć nagranie „Quo vadis”, a cóż dopiero usłyszeć to dzieło na żywo. I oto w listopadzie 2016 odbył się koncert w Warszawie, a wkrótce potem – nagranie, dokonane trochę wcześniej, z tymi samymi wykonawcami, w olsztyńskiej filharmonii.
Micromega M-One 100
- Kategoria: Wzmacniacze
To nie jest mój pierwszy kontakt z Micromegą. Francuska marka była aktywna już we wczesnych latach 90. Słynęła z odtwarzaczy CD, które – pomimo umiarkowanych cen – jakością brzmienia goniły do pudła znacznie droższe konstrukcje konkurencji. Najpierw używałem Stage’a 4, później przesiadłem się na „szóstkę”. Pięknie to grało…
W pewnych zakresach Stage 6 starał się nawet konkurować ze źródłami dzielonymi (transport/przetwornik) i byłoby to wymarzone narzędzie dla recenzenta, gdyby nie jego… kaprysy. Odtwarzacz się wieszał, zacinał i wyłączał. Przeważnie pomagał reset. Czasem jednak potrzebna była ingerencja serwisu. Mimo tych niedogodności posiadaczy Micromegi darzono swoistym respektem. W audiofilskich kręgach uważano ich za ludzi, którzy, świadomie godząc się na niewygody, cieszą się brzmieniem na granicy hi-endu.