Emotiva BasX TA1
- Kategoria: Wzmacniacze
W wydaniu 3/2020 testowaliśmy poprzedni model amplitunera Emotivy: BasX TA-100. Chyba nie sposób było znaleźć ciekawszą propozycję za 2300 zł. Obecnie debiutuje jego następca: BasX TA1. Mocniejszy, podobno lepszy, ale też droższy o ponad 40 % (3400 zł).
fot. Bartosz Wężyk
Inflacja to jeden z powodów tej podwyżki. Kolejny to osłabienie złotówki do dolara. Trzeci – wzrost kosztów transportu; czwarty – drożejące podzespoły i praca. Nie chciałbym, żeby te słowa zostały odebrane jako obrona polityki producenta czy dystrybutora. Problem jest głębszy, można powiedzieć: strukturalny, a niewykluczone, że będzie jeszcze drożej. Czas działa na naszą niekorzyść, więc jeżeli myślicie o niedrogim stereo, to może nadszedł czas, żeby się zdecydować?
Budowa
TA1 to bardzo dobrze zrobiony wzmacniacz. Zaglądając do środka, widzimy solidne zasilanie, oparte na dużym transformatorze toroidalnym i dwóch kondensatorach filtrujących o pojemności 10000 µF każdy. Niby podstawy, ale dziwnym trafem nie zawsze spotykane.
Elektronikę rozmieszczono na trzech płytkach drukowanych. Obok trafa zamontowano zasilacz. Osobna mieści końcówkę mocy. Do sporego radiatora przykręcono cztery tranzystory, które produkują 60 W/8 Ω, czyli o 10 W więcej niż u poprzednika. Już opisując TA-100, producent podkreślał, że układ jest wydajny, dzięki czemu wzmacniacz bez trudu wysteruje „najtrudniejsze” głośniki w swoim segmencie cenowym. Teraz powinno być jeszcze lepiej. Co do innych zmian, trudno cokolwiek powiedzieć. W materiałach prasowych czytamy, że układ zoptymalizowano pod kątem uzyskania jeszcze niższych zniekształceń, znikomego poziomu szumów i szerokiego pasma. Jakość komponentów pozostała ta sama. Emotiva ponoć starannie je dobiera, natomiast na pewno podwykonawcy produkują na jej zamówienie – prawie wszystkie podzespoły są oznaczone logiem amerykańskiej firmy.
Na trzeciej płytce umieszczono przedwzmacniacz oraz DAC; ten ostatni oparty na kości AD1955.To ten sam moduł co w przedwzmacniaczu PT1. Identyczny jest też phono stage dla wkładek MM i MC, tuner FM z pamięcią 50 stacji i możliwością pracy w trybie mono oraz wydajny preamp słuchawkowy. W wyposażeniu znajduje się też odbiornik Bluetooth z antenką, obsługujący m.in. aptX HD. W efekcie otrzymujemy funkcjonalność nowoczesnego amplitunera, połączoną z klasyczną budową audiofilskiego wzmacniacza.
Tył wygląda skromnie. Umieszczono tu wejście gramofonu z przełącznikiem wyboru wkładki MM/MC oraz dwa wejścia linowe. Obok nich zamontowano pełnopasmowy pre-out oraz drugi komplet, tym razem 2.1, w którym wyjście stereo jest filtrowane górnoprzepustowo, zaś monofoniczny sub-out współpracuje z filtrem dolnoprzepustowym. Podział odbywa się przy 90 Hz. Wejścia cyfrowe to współosiowe RCA, optyczne Toslink oraz asynchroniczne USB-B. Wszystkie pracują z sygnałami o granicznych parametrach 24 bity/192 kHz.
Główny włącznik ulokowano obok dwupinowego gniazda zasilania. Chciałoby się pełnoprawnego IEC, ale – z drugiej strony – posiadacze T1 raczej nie będą inwestować w drogie sieciówki. Natomiast gniazdka głośnikowe Emotiva powinna w kolejnej wersji wymienić. Trudno oczekiwać drogiej konfekcji w budżetowym wzmacniaczu, ale podłączanie widełek mogłoby być wygodniejsze. Wąski rozstaw to pierwsza niedogodność. Drugą stanowi kontakt z widełkami: po dociśnięciu nakrętek wzmacniacz może zagrać jednym kanałem albo nie zagrać wcale. Wtedy trzeba poluzować zacisk, poszukać kontaktu, a później ponownie docisnąć. Z punktu widzenia „przeciętnego użytkownika” to nie problem, bo zrobi to raz i zapomni. Jednak sam fakt rodzi niemiłe wrażenie, że zaoszczędzono tu kosztem jakości.
Wzornictwo pozostało surowe i minimalistyczne. Obudowę wykonano w całości z blachy, a front zdobią „profesjonalne” boki, przypominające montaże do studyjnego racka.
Szybka ciągnie się tym razem przez całą szerokość urządzenia. Przykrywa niebieski wyświetlacz VFD, który można przyciemnić w pięciu krokach albo wyłączyć. Wtedy zgasną również wszystkie diody. Kolejna zmiana wizualna to większe pokrętło regulacji głośności, podświetlone u góry na niebiesko. Z przodu znalazły się jeszcze ledwie widoczne wyjście słuchawkowe 3,5 mm (mały jack) oraz mikroskopijne przyciski wybieraka źródła. Pod displayem umieszczono włącznik standby, również otoczony błękitem.
Z panelu frontowego można sterować podstawowymi funkcjami. Dostęp do reszty umożliwia pilot, przeprojektowany dla potrzeb nowej wersji i wygodniejszy. Z jego pomocą wejdziemy do menu, a tam – do dwupunktowej regulacji barwy i balansu. Emotiva chwali się, że obsługę uproszczono. Faktycznie, w starszej wersji można się było nieźle zdenerwować przed opanowaniem prostych czynności. W nowej jest to mniej irytujące. Do nowości zaliczymy też możliwość zdalnego programowania stacji radiowych.
Konfiguracja systemu
TA1 pracował w towarzystwie kolumn Audio Physic Tempo VI i odtwarzacza C.E.C. CD5, połączonych przewodami Hijiri HCI/HCS. Napięcie filtrował Ansae Power Tower
Wrażenia odsłuchowe
Odniosłem wrażenie, że amplituner nie odstaje specjalnie klasą od redakcyjnego systemu, a przynajmniej wyraźnie jej nie ogranicza. Oczywiście, może zagrać o wiele lepiej, na przykład z redakcyjnym McIntoshem, ale ograniczając stopniowo budżet, dojdziemy do kwoty, przy której porównania będą się kończyć różnymi wynikami. Tę ustaliłbym w przybliżeniu na 8000-10000 zł. Nie, nie pomyliło mi się i mam świadomość, że za te pieniądze znajdą się lepsze propozycje, jak choćby redakcyjny Rogue Audio Sphinx V2. Problem w tym, że… znajdą się i gorsze. Wiele osób w tym miejscu przerwie czytanie, bo mądrej głowie dość po słowie. Taki też miałem cel. Pozostali zechcą się upewnić, więc rozwieję ich rozterki: TA1 jest uniwersalny w pełnym znaczeniu tego słowa. Zarówno jeżeli chodzi o współpracę z resztą systemu, jak i gusta. Te są różne, ale przypadek Emotivy jest na tyle ewidentny, że trudno mi sobie wyobrazić, aby ktoś stwierdził, że to, co słyszy, tak po prostu mu nie leży.
W komentarzach pod testem TA-100 jeden z czytelników napisał: „Wszystko w tym wzmacniaczu jest na swoim miejscu. Zaczynając od budowy, a kończąc na dźwięku”. Trafił w sedno. Bez względu na repertuar, skład wykonawczy czy poziom decybeli, wzmacniacz prezentuje muzykę w sposób – chciałoby się powiedzieć – oczywisty. Bez udziwnień, narzucania własnego spojrzenia, ale i bez zaskakujących zwiszenrufów, zachwycających tąpnięć czy egzaltacji. Jest normalnie, równo i naturalnie. To dobry punkt wyjścia, bo przestajemy się wiercić, a zaczynamy słuchać i wraz z upływającymi godzinami coraz bardziej doceniamy tę normalność, z niewielką domieszką czegoś, co dobrze oddaje nazwa „Emotiva”.
Ma być emocjonalnie i jest. Dzięki delikatnemu „uszlachetnieniu” materiału, wyczyszczeniu z hałasu i złagodzeniu agresji. Pomyślicie, że TA1 jest ugrzeczniony, ale to nie tak. Wzmacniacz ma „power” i lubi się nim pochwalić w metalu, koncertach i symfonice. Gdzie ma być ostro – jest. Ale nie brak też czytelności i przejrzystości. Jest swoboda i rozmach, jakby dla TA1 była to zabawa, a nie ciężka harówka.
Do cech wybitnych należy zaliczyć przestrzeń, w tej cenie chyba nie do pobicia; podobnie jak przejrzystość i szczegółowość. Barwa pozostaje neutralna, z ociepleniem na granicy sugestii. Instrumenty brzmią naturalnie, w dobrze oddanej akustyce. Słowem: jest kultura i doskonale to słychać w muzyce akustycznej – jazzie, kameralistyce i folku. Średnica brzmi realistycznie, choć z lekkim zaokrągleniem i szczyptą miękkości.
Góra pozostaje czysta i dźwięczna. Wzmacniacz jej nie żałuje ani nie ogranicza żadnego jej podzakresu, a jednak słyszymy jakby mniej metalicznych naleciałości i szorstkości. Trochę to przypomina monitory Harbetha, choć Emotiva jest mimo wszystko bardziej zdecydowana.
Podobnie z dołem. Przynosi nieco miękkości, ale tej energicznej, z napiętą sprężyną. Patrząc na wzmacniacz, na pewno nie spodziewamy się natomiast tej głębi i mocy. To nie kombo PT1/A2, ale uśmiech sam się maluje na twarzy.
Konkluzja
A wady jakieś są? Może i są, ale ja nie stwierdziłem. Poza tą, że cena wzrosła. Ale to nadal niewiele zmienia w odniesieniu do konkurencji.
PT1 kontra PT-100 chyba
Oba wzmacniacze są do siebie tak podobne, że trzeba dobrego ucha i warunków, aby nazwać różnice. Owszem, jak mawiał mój kolega w podstawówce: „PT1 jest taki sam, tylko że inny”, ale wspólny charakter pozostaje. Jeżeli odsłuchy będzie dzielić godzina, nie zauważycie zmian. W bezpośrednim porównaniu wyłapiecie niuanse, ale myślę, że będziecie w kropce i albo stwierdzicie, że wszystko Wam jedno, albo wskażecie zwycięzcę w zależności od płyty, a nawet nastroju.
PT-100 jest odrobinę dokładniejszy, natomiast PT1 gra z większym rozmachem, przestrzenią i swobodą. To drugie bardziej mnie przekonuje, zwłaszcza że precyzji nowemu modelowi nie brakuje. A może to tylko wrażenie, że skoro wszystko dzieje się na mniejszym obszarze, to łatwiej mi to ogarnąć?
Tak ogólnie to TA1 chyba jest lepszy, chociaż podkreśliłbym słowo „chyba”. Co nie zmienia faktu, że oba modele są świetne i nie ma co wybrzydzać.
Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 02/2022