HFM

artykulylista3

 

Convergent Audio Technology SL1 Legend

Mag 12-16 03 2011 01Convergent Audio Technology to swoiste zaprzeczenie wielu firm działających w USA. O jej działalności brak dokładnych informacji, a w dodatku nie reklamuje się, jak inni potentaci. Widać nie musi. Potencjalni chętni na zakup i tak oczekują w kolejce.

Przedwzmacniacz SL1 Legend to najdroższa pozycja w katalogu. Jego pierwsza wersja powstała 25 lat temu i wciąż jest oferowana pod nazwą SL1 Renaissance i w cenie o połowę niższej od flagowca.


Budowa Legenda wzbudza podziw. Konstrukcja jest masywna, ciężka i starannie wykonana. Złożona z grubych blach, dokładnie spasowanych i skręconych śrubami. Front uformowano z grubego szczotkowanego aluminium z wyfrezowanymi dwiema poziomymi szczelinami, w których umieszczono hebelkowe przełączniki źródła, pętli magnetofonowej i wyciszenia. Pośrodku znajdują się dwa potencjometry regulacji głośności, oddzielnie dla prawego i lewego kanału. Zbudowano je na drabinkach rezystorowych. To rozwiązanie znajdziemy tylko w wersji Legend. Leniwi audiofile o zdalnej regulacji głośności pilotem mogą tylko pomarzyć.
Testowana wersja oprócz wzmocnienia liniowego ma wbudowany stopień gramofonowy dla wkładek MM i MC. Wzmocnienie MM zrealizowano na lampach, natomiast stopień MC obsługuje specjalny transformator o stosunkowo niskim wzmocnieniu. Producent deklaruje, że takie parametry zapewniają najbardziej liniowe przetwarzanie.
Zaskakuje sposób regulacji obciążenia wkładki MC. W osobną parę gniazd RCA wpina się wtyczki oznaczone różną impedancją. Kondensatory należą do najlepszych na świecie (własne polipropylenowe oraz Black Gate) i znalazły się zarówno w zasilaczu, jak i ścieżce sygnałowej. Klasa podzespołów jest istotną cechą, która odróżnia wersje Legend i Renaissance. Układ elektroniczny bazuje na podwójnych triodach 12AX7 i 6922. Regulowane jest zarówno wzmocnienie sekcji liniowej, jak i phono.
Obudowę, poza ścianką frontową, pokryto matowym lakierem proszkowym, twardym i odpornym na zarysowania. Widać dbałość konstruktora o możliwie najbardziej efektywne tłumienie drgań urządzenia (zastosowanie w obudowie dwóch warstw). W instrukcji CAT wiele pisze o odpowiednim posadowieniu przedwzmacniacza, ale jak widać, nie przerzuca całej pracy na nabywcę, bo maszyna jest piekielnie masywna.
Górna i dolna ścianka składają się z dwóch stalowych płyt. Wnętrze również wyłożono płytkami tłumiącymi.
Z tyłu umieszczono gniazda RCA. Trzy wejścia liniowe, pętlę magnetofonową i złącze A/V, umożliwiające stosowanie przedwzmacniacza w kinie domowym. Gniazda rozmieszczono daleko od siebie, dzięki czemu korzystanie z nich jest komfortowe.
Bardzo ciężki zasilacz ulokowano w osobnej obudowie, wykonanej ze stalowych blach, pokrytych czarnym lakierem. Z przedwzmacniaczem łączy go gruby i bardzo sztywny przewód. Nie można go odłączyć, co znacznie utrudnia ustawienie. Włącznik sieciowy znajduje się z przodu zasilacza i jest podświetlany na czerwono. Profesjonalny szyk.

Jerzy Mieszkowski

Mag 12-16 03 2011 opinia1

Dźwięk CAT-a nie wpisuje się ani w tradycyjny kanon brzmienia lampowego, ani tranzystorowego. Łączy w sobie najlepsze cechy obu estetyk. Stwierdzenie takie nie jest może ścisłe, bo przecież dążymy do jak najwierniejszego odtwarzania muzyki bez względu na zastosowaną technikę, ale przemawia do audiofilskiej wyobraźni. A ta podpowiada, że brzmienie tranzystora jest szybkie, detaliczne, z eksponowanymi krańcami pasma i nie zawsze barwne, natomiast lampa czaruje nasyceniem średnicy i płynnością. Dół jest w myśl tego stereotypu zaokrąglony, nie sięga piekieł i trochę brak mu kontroli, zaś góra jest najczęściej nieco wycofana i się nie narzuca. Są to stereotypy, od których, na szczęście, pojawia się coraz więcej odstępstw. Nie inaczej się dzieje w przypadku SL1 Legend.
Chciałoby się rzec, że mamy do czynienia z produktem idealnym. Barwa jest w dużej mierze lampowa, natomiast dynamika, zarówno w skali mikro, jak i makro – godna najlepszych tranzystorów. Przekaz jest gładki, pozbawiony wyostrzeń, rozdzielczy i bogaty w wybrzmienia. Barwy nasycone, ale nie nadmiernie kremowe, co uznałbym za odstępstwo od neutralności. Najniższe rejestry – głębokie, nieco zaokrąglone, a przy tym zróżnicowane, tak jak środek pasma, w pewnym sensie analogowy.
Podobnie są prezentowane wysokie tony. Gładkie, a przy tym szczegółowe i nie wycofane. Ani bas, ani soprany nie dominują w odtwarzanej muzyce. Są takie, jakie być powinny.
Dźwięk jest szybki i dynamiczny. Nie odczuwałem niedosytu; przeciwnie, mogłem się delektować muzyką; zagłębić się w wygodnym fotelu i zapomnieć o troskach dnia codziennego. Czy nie o to właśnie chodzi?
W I koncercie skrzypcowym Mozarta w wykonaniu Anne-Sophie Mutter zachwyciła mnie barwa skrzypiec – gładka i plastyczna, ale też momentami szorstka. Taki właśnie jest ten instrument. Żadnych ukłuć czy ostrości znanych mi z innych systemów. Podobne odczucia towarzyszyły odsłuchowi koncertów skrzypcowych Vivaldiego w wykonaniu Nigela Kennedy’ego. Brzmienie fortepianu Lang Langa w II koncercie Rachmaninowa było niezwykle realistyczne. Fortepian miał wiarygodne rozmiary. Mocne uderzenia w struny, zwłaszcza te po lewej stronie klawiatury, niosą charakterystyczne wibracje, które zostały wiernie przekazane. Dla porównania włączyłem ten sam koncert w wykonaniu Marthy Argerich. W tym przypadku poza wirtuozerią pianistki słychać było więcej emocji i może nieco mniej agresji. Różnice te zostały uchwycone.

Mag 12-16 03 2011 02     Mag 12-16 03 2011 03

I koncert Czajkowskiego i koncert a-moll Schumanna w wykonaniu tej samej artystki w nagraniu na żywo z Filharmonii Narodowej zostały odtworzone realistycznie. Atmosfera koncertu, akustyka sali koncertowej, jak i odgłosy dobiegające z widowni, które znam na pamięć, zostały dopieszczone. Do tego wykonania wracam zawsze z dużym sentymentem.
Słuchałem go wielokrotnie. Tym razem zapadnie mi w pamięć jako coś wyjątkowego i w wymiarze dotychczas mi nieznanym.
Fortepian i kontrabas w małych składach jazzowych (płyty „Viaticum” i „Tuesday Wonderland” Esbjorn Svenson Trio; „Land Of The Sun” Charlie Hadena) zabrzmiały spektakularnie. Szarpnięcia i wibrowanie strun kontrabasu były czyste i wyjątkowo czytelne. Nie maskował ich rezonans pudła instrumentu. Saksofon tenorowy w „Soultrane” Johna Coltrane’a miał naturalnie ciepłą barwę. Każde dmuchnięcie w ustnik i wibrowanie powietrza było wyraźne i dodawało nagraniu realizmu. W nagraniach „Out of Towners” i „Whisper Not” tria Keitha Jarretta, gdzie instrumenty perkusyjne są wręcz eksponowane, otrzymujemy dawkę czystych i zróżnicowanych wysokich tonów.

Mag 12-16 03 2011 05     Mag 12-16 03 2011 06

CAT SL1 Legend zrobił na mnie duże wrażenie. Miałem wobec niego wysokie oczekiwania, nie tylko ze względu na cenę. Początkowo obawiałem się połączenia z tranzystorową końcówką mocy Bryston 4B SST. Wszak wiadomo, że takie mariaże nie zawsze się sprawdzają. Nie zawiodłem się. Hi-end pełną gębą.

Jerzy Mieszkowski

Mag 12-16 03 2011 opinia2

Słuchany ze źródłem cyfrowym CAT wpływa na dźwięk systemu w sposób zjawiskowy. Na każdej płycie odczuwałem wręcz pokusę tropienia śladów tego przedwzmacniacza w postaci powietrzności, zwiewności, mikrodynamiki, a także niebiańsko pięknej i nasyconej średnicy.
Stereofonię wypełniło mnóstwo subtelnie rezonujących źródeł dźwięku. Gdybym po prostu napisał, że nie ma się do czego przyczepić, byłaby to święta prawda, ale jednocześnie nie powiedziałbym nic o tym, co usłyszałem. Słuchałem tego systemu z inną amplifikacją, z samymi monoblokami sterowanymi odtwarzaczem CD i wreszcie z CAT-em. Różnicę po podłączeniu tego ostatniego mam ochotę określić jako przepaść. Może to trochę zbyt wiele, ale takie wówczas odniosłem wrażenie. Wszystkie aspekty, może poza dynamiką w skali makro, która i bez tego była bardzo dobra, uległy poprawie. Wysłuchałem wielu płyt, które zwykle wydają mi się trudne lub nudne (najczęściej i to, i to): „Secret Story” Metheny’ego, sporo Jordi Savalla, a także albumu z muzyką orkiestrową nagraną przez Bokszczanina. CAT robił dla tych nagrań w sumie niewiele: tylko tchnął w nie życie. Sumowały się drobne plusiki, w rodzaju dzwonka nieco dalej i bardziej na lewo w „Pieśni Sybilli”, szczególnie dźwięcznych i wręcz perlistych miotełek perkusji u Metheny’ego, odrobiny gładkości w wyeksponowanym wokalu z płyty „Best Audiophile Voices” czy prawdziwszego brzmienia pogłosu sali w nagraniu „Missa criolla”. Te z osobna niewielkie zmiany dają na koniec skok jakościowy. Już po napisaniu tej opinii, przeszukując internet w poszukiwaniu danych technicznych, natrafiłem na recenzję Legenda w „SoundStage”. Mark Mickelson napisał: „A whole bunch of little-betters put together”. Otóż to.
Skonfigurowanie CAT-a do odsłuchu z gramofonem nie było szczególnie trudne, jednak sprawdziłem wszystkie dostępne opcje obciążenia, zanim wybrałem 300 omów. Nie zdecydowałem się słuchać SL1 z pominięciem jego transformatora MC, bo wymagałoby to wyłączenia go na płycie głównej, natomiast wykorzystałem wybór wzmocnienia dla sekcji MC. Producent wskazuje, że dla wkładek niskoomowych lepsze jest wzmocnienie większe o 6 dB.
Dźwięk CAT-a z przetwornikiem MC jest w szczegółach odmienny od tego, co usłyszałem z odtwarzaczem CD. W pewnym sensie – bliższy stereotypowi lampy i analogu. Stosunkowo łagodny, subtelny, miękki i niemal zawoalowany, chociaż przy większym wzmocnieniu ten efekt maleje. Trudno było jednoznacznie ocenić ten dźwięk. Z jednej strony, brzmiał naturalnie i estetycznie; z drugiej, po odsłuchach ze źródłem cyfrowym odniosłem wrażenie leciutkiego ograniczenia dynamiki i szczegółowości, zwłaszcza w porównaniu z wcześniej słuchanym połączeniem RCM Prelude/Lyra Erodion. Klasa tego dźwięku wyraża się głównie w płynności, stopieniu muzyki w całość. Z drugiej strony przyznaję, że to nie jest w pełni moja bajka.
Im dłużej słuchałem gramofonu z phono CAT-a, tym naturalniejszy i przyjemniejszy wydawał mi się dźwięk. Jednak słuchany wcześniej przedwzmacniacz solid-state z transformatorem Lyry też miał swoje zalety. W tamtym przypadku bardziej wyeksponowane były mikrodynamika i sprężystość; tutaj raczej płynność i romantyzm muzyki. Chociaż przy Franku Zappie („Shut up’n Play Yer Guitar”) jazda była na całego, zupełnie jak z tranzystorowej końcówki mocy. Czyżby phonostage CAT-a wolał muzykę elektryczną od akustycznego ciurkania?

Reklama

Do końca testu nie wyłoniła mi się ostateczna decyzja na temat stopnia korekcyjnego w tym preampie. Czy jest równie dobry jak liniowy, czy jednak trochę mu ustępuje? Przypuszczam, że do ostatecznej konkluzji konieczne byłoby posłuchanie SL1 Legend z kilkoma wkładkami gramofonowymi bardzo wysokiej klasy. Widziałbym tu przynajmniej Lyrę, Transfiguration, może Sheltera. Mam nadzieję, że jeszcze nadarzy się taka okazja.
Gdy słucham w swoim systemie szczególnie drogiego urządzenia, najczęściej dochodzę do wniosku, że jest dobre, ale dlaczego za takie pieniądze? W przypadku CAT-a trudno mi zastosować tę formułę. Cena jest w zasadzie skandaliczna, ale postęp, jaki ten przedwzmacniacz wnosi do muzyki, okazuje się wielki. Może nawet jest wart aż tyle, ile żąda za niego producent? Już nigdy nie będę lekceważył tego elementu systemu. Wady? Wyłącznik sieciowy mógłby działać lepiej. Poza tym nic nie przychodzi mi do głowy.
Żałuję, że nie stać mnie na tak wyrafinowany sprzęt. Czasem porównuje się ceny urządzeń hi-fi do samochodów. Powiem przewrotnie, że przedwzmacniacz CAT SL1 Legend jest wart więcej niż samochód w tej samej cenie.

Alek Rachwald

Mag 12-16 03 2011 daneTechniczne

Autor: Jerzy Mieszkowski i Alek Rachwald
Źródło: MHF 01/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF