HFM

artykulylista3

 

Luxman L-507z

054 057 Hifi 11 2022 001Gdyby zorganizowano konkurs na najpiękniejszy wzmacniacz na świecie, niewykluczone, że wygrałby go właśnie ten.

Najdroższe japońskie konstrukcje z lat 70.-80. XX wieku pozostawały w tamtym czasie poza naszym zasięgiem. Dziś są poszukiwane, a okazje raczej się nie trafiają – egzemplarzy w dobrym stanie ubywa, a te, które się pojawiają, są coraz droższe.


 To ciekawe hobby, ale i hazard: stare Marantze czy Luxmany mogą równie dobrze grać jeszcze 30 lat po odświeżeniu, albo dokonać żywota miesiąc po zakupie. Co skłania ludzi do tej loterii?
„Tamto brzmienie” – pada automatycznie, ale czy szczerze? Obstawiam, że nie do końca. Wystarczy bowiem rzut oka na zdjęcia i wiadomo, o co naprawdę chodzi. Japoński hi-end z tamtych czasów jest po prostu piękny. Współczesne wzmacniacze Luxmana wpisują się w ten kanon i wyglądają jeszcze lepiej. Technologia zapewnia dzisiaj precyzję obróbki i montażu na poziomie nieosiągalnym przed półwieczem. Materiały też są lepsze, jeśli producent faktycznie stawia na jakość.
A Luxman stawia zdecydowanie. Obracanie pokrętłami to czysta przyjemność – chyba nigdzie nie poruszają się tak gładko i precyzyjnie. Przełączniki mają aksamitny skok: wyczuwalny, ale bezgłośny. Odnoszę nawet wrażenie, że poprawiono to w porównaniu z poprzednią wersją „u”, choć i jej nie sposób było niczego zarzucić. Reszta pozostała niemal identyczna, z kosmetycznymi zmianami. Zamiast sześciu mamy teraz cztery płaskie pokrętła. Pojawiło się drugie gniazdo słuchawkowe. L-507Z pozostał czystym wzmacniaczem stereo, bez cyfrowych dodatków, za to z bogatym wyposażeniem.
Obsługa jest tak samo intuicyjna jak wcześniej. W komplecie otrzymujemy ten sam pilot: piękny, aluminiowy, ale z mikroskopijnymi przyciskami, do których trzeba przywyknąć. To można było poprawić –  chyba że nabywcy nie narzekali…

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Nie byle nóżki.
  
 
 


Budowa
Front wykonano z aluminium. Szlif grubej płyty pięknie połyskuje w świetle. Na pokrywie jest jeszcze bardziej intrygujący – technika „hairline” daje strukturę miniaturowych wyżłobień, jak we flagowcach japońskiej firmy. Dwa duże pokrętła to wybierak źródła i regulacja głośności. Pod wyświetlaczem umieszczono przełącznik głośników A i B, balans oraz dwupozycyjny korektor barwy tonu (100 Hz i 10 kHz w zakresie +/- 8 dB). Małe przyciski to: Separate (rozdziela przedwzmacniacz i końcówkę mocy), wybór wkładki gramofonowej (MM i MC), Line Straight (odłączenie wszystkich niepotrzebnych w purystycznym odsłuchu elementów) oraz mute. Do dyspozycji są także dwa wyjścia słuchawkowe: duży jack i Pentaconn 4,4 mm z rozdzieleniem masy obu kanałów.
Wzrok przyciągają efektowne wskaźniki wychyłowe, podświetlone na biało (w poprzedniej wersji – na niebiesko). Nowością jest cyfrowy wskaźnik diodowy, który informuje o poziomie wzmocnienia w decybelach (0 to najwyższa wartość). Czerwone cyferki przypominają rozwiązanie z McIntosha. Podświetlenie wskaźników można wyłączyć pilotem, podobnie jak wyświetlacz numeryczny. Z tyłu zamontowano porządne gniazda. Dwa komplety zacisków głośnikowych przyjmują banany, widełki i gołe przewody. Oblano je obficie przezroczystym plastikiem, aby zapobiec przypadkowemu zwarciu. Do dyspozycji są dwa liniowe wejścia XLR, których polaryzację można odwrócić, oraz cztery RCA. Do tego phono MM/MC oraz pre-out/main-in. To ostatnie umożliwia korzystanie osobno z sekcji przedwzmacniacza i końcówki mocy. Jedno wejście RCA jest „specjalne” – solidniejsze i, jak utrzymuje producent, z czystszej miedzi. Z jednej strony można narzekać, że Japończycy nie szarpnęli się na kolejne trzy komplety i mielibyśmy ten wypas dla wszystkich źródeł. Z drugiej – żeby usłyszeć różnicę, trzeba się naprawdę wysilić (mnie się nie udało), a i bez tego przyszły właściciel będzie przekonany, że dostał coś wyjątkowego. No i będzie miał okazję do porównań.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Jedno superwejście RCA.
  
 
 

Luxman ma ciekawy zwyczaj, praktykowany również przez Accuphase’a: gniazda sygnałowe zabezpiecza szarymi zatyczkami. Widać, że są idealnie dopasowane. Jeżeli nie korzystamy z jakiejś pary, lepiej je założyć, żeby kurz nie dostawał się do środka. Warto spytać osoby, które korzystają ze wzmacniacza Luxmana kilka, kilkanaście lat, jak wyglądają chronione styki na tle tych pozbawionych „płaszcza”.
Luxman podkreśla, że stara się, aby jego produkty były bezawaryjne i długowieczne. Ma też skrystalizowaną koncepcję budowy wzmacniacza; możecie przeczytać dowolny test w naszym magazynie, aby poznać szczegóły, dotyczące samej architektury układu, jak i określonych rozwiązań. Większość się nie zmienia. Przykład pierwszy z brzegu to stosowanie sprzężenia zwrotnego. Luxman jako pierwszy wprowadził je do wzmacniaczy. L-507Z ma pętlę nowej konstrukcji LIFES 1.0 (Luxman Integrated Feedback Engine System). Zmniejszono w niej liczbę elementów równoległych, co zaowocowało redukcją zniekształceń harmonicznych aż o połowę.
Elektronikę podzielono na sekcje, izolowane od siebie przegrodami. Buduje to wrażenie większego porządku, a celem jest izolacja magnetyczna i elektryczna. Największa część znajduje się w centrum. To rozbudowany zasilacz, oparty na klasycznym transformatorze E-I. Luxman w przeszłości wielokrotnie zaznaczał, że uważa go za lepszy od toroidalnego, bo saturacja rdzenia zachodzi łagodnie, przez co nie powoduje zniekształceń przy gwałtownych skokach mocy. Za trafo widać osiem kondensatorów po 10000 µF każdy. Ich łączna pojemność jest dwukrotnie wyższa niż w poprzedniej wersji L-507u. Transformator zamontowano na podeście z podkładkami tłumiącymi wibracje. Wyprowadzono z niego dziewięć odczepów; każdy kanał również jest zasilany osobno.


054 057 Hifi 11 2022 009

Płytka drukowana.
 
  
 

Dalej znajdują się układy wyjściowe i przedwzmacniacz korekcyjny. Udoskonalono tu jakość połączeń, głównie z terminalami głośnikowymi, w efekcie obniżając rezystancję i poprawiając współczynnik tłumienia (z 280 na 300). Po bokach zamontowano końcówki mocy, oparte na tranzystorach bipolarnych – w każdym kanale pracują ich trzy pary. Przykręcono je do solidnych radiatorów z żeberkami ukrytymi wewnątrz obudowy. Ciepło wydostaje się przez kratki wentylacyjne w pokrywie.
W przedniej sekcji widać przedwzmacniacz liniowy z wyprowadzonym przewodem, biegnącym do potencjometru Alpsa. Nie znajduje się on w torze sygnałowym, tylko steruje tłumieniem w układzie scalonym. Rozwiązanie nazwano LECUA (Luxman Electric Controlled Ultimate Attenuator). Zapewnia stałą impedancję wyjściową, płaskie pasmo przenoszenia, brak przesunięć fazowych, niskie zniekształcenia i bardzo dobry odstęp sygnału od szumu, a przynajmniej tak deklaruje producent. LECUA jest ponoć długowieczna, w odróżnieniu od tradycyjnych potencjometrów, w których ścieżki oporowe są podatne na korozję i wysychanie. Regulacja odbywa się w 88 krokach, rozplanowanych tak, że możemy precyzyjnie ustawić poziom również na początku skali. Teoretycznie to żaden cud, ale w wielu wzmacniaczach skok jest zbyt duży, co powoduje problem, zwłaszcza kiedy słuchamy w nocy.
Porządek dostrzegamy natychmiast. Kiedy przyjrzymy się uważniej, docenimy także jakość i precyzję montażu. Wzmacniacz nie ustępuje w tych kategoriach Accuphase’owi, by pozostać przy konkurencji z Japonii. To wzorcowy przykład urządzenia z Kraju Kwitnącej Wiśni – najwyższa półka, w bezkompromisowym wydaniu.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Zaciski głośnikowe.
  
 
 

Konfiguracja systemu
Luxman oferuje 120 W i jest dość wydajny, chociaż nie wykracza ponad średnią w swojej cenie. Nie podłączałbym może do niego pełnopasmowych elektrostatów ani flagowych Legacy, za to ze standardowymi głośnikami powinien sobie radzić bez niespodzianek. Miłośnikom winylu zalecam wkładki z wysokim poziomem wyjściowym. Wzmacniacz słuchawkowy sprawdza się świetnie. Nie miałem okazji wypróbować wyjścia 4,4 mm, a szkoda, bo ponoć lepsze.
W teście obok wzmacniacza stanął drugi podręcznikowy przykład japońskiej inżynierii: odtwarzacz C.E.C. CD 5. Japońskie było również okablowanie pana Kiuchi – Hijiri (HCI/HCS). Sygnał płynął do kolumn Audio Physic Tempo VI. Elementy systemu świetnie się ze sobą dogadały. Całość zasilał swojski, polski prąd, oczyszczany ze śmieci przez rodzimy filtr Ansae Power Tower i przesyłany sieciówkami tej samej firmy. Polski był też stolik – Base VI, który gorąco polecam. Kolumny stały na marmurowych płytach od kamieniarza z Ząbek pod Warszawą.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Transformator E-I
  
 
 

Wrażenia odsłuchowe
Przed napisaniem wrażeń odsłuchowych zajrzałem do testu L-507u sprzed 11 lat („HFiM” 4/2011), żeby odświeżyć sobie pamięć. Okazuje się, że większość wrażeń się pokrywa, a Luxman pozostaje wierny idei brzmienia japońskiego hi-endu z lat 80.-90. XX wieku. Zaznaczam: hi-endu, bo jeszcze coś Wam się skojarzy z wieżami JVC czy Technicsa z lat młodości. Sęk w tym, że były to modele otwierające cenniki, a szczytów na własne oczy nie widzieli nawet najbogatsi  „badylarze” (właściciele szklarni). Tymczasem te urządzenia walczyły o podium w rankingach niemieckich czasopism z konstrukcjami Krella i Marka Levinsona. Choćby z tego powodu wypada się cieszyć, że Luxman pozostał na placu boju.
Wraz z upływem czasu świat się zmienił, legenda też nie pozostała w tym samym miejscu, więc nowy L-507Z otrzymał szlif, który go przybliża do obecnych gustów.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Wnętrze podzielone na sektory.
  
 
 

Samo kształtowanie pasma pozostawiono bez większych zmian. Średnicę cofnięto, ale w żadnym razie nie należy tego utożsamiać z loudnessem. Wzmacniacz podkreśla bas, stawiając akcent na początek jego wyższego podzakresu. Brzmienie nabiera przez to masywności i potęgi, bez trudu budując ścianę dźwięku w odpowiednim materiale. Głównie będą to koncerty rockowe, mocne granie, a także starsze realizacje, które nabierają tu zaskakującej świeżości. Nie ma zresztą nic dziwnego w tym, że Alan Parsons Project, Yes czy The Police wpadają do ucha i nie chcą z niego wyjść. Ich płyty powstawały w „tamtych” czasach i to zrozumiałe, że na sprzęcie najwyższej klasy, jaki był dostępny, muszą się więc prezentować wzorowo. Gitary nabierają głębi i nie mają nic wspólnego z papierową lekkością ani osuszeniem tanich Technicsów. Przeciwnie, L-507Z dodaje im mięsa, głębi, otaczając jednocześnie aurą miękkości, choć nie spowolnienia. Najgłębszy bas wówczas nie był „używany”, za to ten wyższy, w którym operują gitary basowe, duże bębny i stopa, jest naenergetyzowany i wnosi do brzmienia sprężystość i siłę uderzenia. Mimo to cechuje go specyficzna łagodność. I to jest właśnie ten nowy szlif, który zarazi też wyższe rejestry.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Najpiękniejszy na świecie
  
 
 

Luxman może nie unika efektownych zabiegów, dodających muzyce życia, ale też stara się nie kaleczyć uszu metalicznością na przeciwległym skraju pasma. Góra w pierwszej chwili wydaje się złagodzona i zaokrąglona, może nawet lekko cofnięta, ale to pozory. Z kolejnymi minutami zauważamy, że jest dźwięczna i czysta, a perkusjonalia unikają ujednolicenia barwy, charakterystycznego dla staroci. Wysokie tony pozostają przez to współczesne – bardziej rozdzielcze niż w urządzeniach sprzed lat. A komu ich będzie brakowało, przekręci pokrętło „treble” lekko w prawo i sprawa załatwiona. Warto przy tym zaznaczyć, że działanie regulacji nie ingeruje w całokształt brzmienia; po prostu dodaje góry, nie psując niczego po drodze. Ta czystość i łagodność świetnie się sprawdzają w przerysowanych realizacjach. Luxman je cywilizuje. Uczy dobrych manier i jednocześnie eksponuje to, co najlepsze.
W kameralnym materiale L-507Z zyskuje kolejne punkty. Pink Floyd, Mike Oldfield, a także Kenny Rogers lub Janis Joplin łapią klimat, który – jak się okazuje – nadal pamiętamy i mamy w głowach. Trudno dociec, w czym tkwi przyczyna. I chyba nie warto jej nazywać, tylko słuchać i wspominać młode lata. Pomijając oczywiście fakt, że o takiej dynamice i przestrzeni wtedy nawet nie marzyliśmy. Aż się prosi, by sięgnąć po czarne krążki, stare tłoczenia. Krzywa RIAA ma tę przypadłość, że pasuje idealnie do tamtej estetyki, wzbogacając brzmienie o element świeżości. Luxman ma dobry przedwzmacniacz phono, więc zachęcam.
Połączenie potęgi i relaksu sprawdza się również w klasyce. L-507Z nie poszukuje neutralności i lekko podkoloruje instrumenty akustyczne. To niby grzech, ale efekt jest miły dla ucha i jakby… znajomy. Duże składy – symfonika, opera – nabierają rozmachu, który podkreśla nie tylko skala dźwięku ale także obszerna scena. Nastrój buduje zwiewność smyczków, a także  miękkość dętych drewnianych. W tej cenie znajdą się bardziej przejrzyste piece, ale nie martwcie się – klapki w klarnetach i fagotach zastukają, jeżeli realizator, ku naszej uciesze, do tego dopuścił.

 


054 057 Hifi 11 2022 001

Aluminiowy pilot – taki sam
jak w poprzedniej edycji.
  
 
 

Konkluzja
Luxmana chce się słuchać. Jest inny niż większość wzmacniaczy w podobnej cenie i to jego atut. Nawet gdybym miał monobloki D’Agostino, chętnie bym na jego bazie zbudował drugi system. Co bym dobrał? Na pewno gramofon, może magnetofon szpulowy. A głośniki? Czuję, że pasowałyby Grahamy. Niestety, dotrą do mnie, kiedy L-507Z wróci już do dystrybutora, ale Wam gorąco polecam sprawdzić to połączenie.

 

luxman l507z

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 11/2022