HFM

artykulylista3

 

Boulder 866

058 063 Hifi 12 2020 001
Przed kilkoma laty testowałem wzmacniacz zintegrowany Boulder 865 („HFiM” 7-8/2017). Był tak udany, że bez żadnych zmian produkowano go przez 13 lat. Nawet teraz mógłby stanowić konkurencję dla modeli innych firm z tej samej półki cenowej.

Czasy się jednak zmieniają, a obecny rynek wymusza nie tylko określony standard brzmienia, lecz także uwzględnienie oczekiwań szerszego kręgu odbiorców. A wielu z nich chce słuchać utworów muzycznych zapisanych w postaci plików. Co prawda, związana z tym funkcjonalność dotyczy głównie źródeł, ale cyfrowe udogodnienia ostatnio coraz częściej pojawiają się też we wzmacniaczach.

 Prace nad następcą 865 trwały dwa lata. Inżynierowie Bouldera opracowali zupełnie nową konstrukcję. Jest dostępna w dwóch wersjach. Pierwsza to urządzenie o funkcjonalności poprzednika – high-endowy liniowy wzmacniacz zintegrowany. Warto podkreślić, że zdecydowanie tańszy od poprzednika. Jednak większość potencjalnych klientów prawdopodobnie bardziej zainteresuje model wyposażony w opcjonalny moduł cyfrowy. W tym przypadku całość kosztuje nieznacznie więcej od emerytowanego 865 – u nas to zaledwie 1000 zł różnicy.

Budowa
Nowy model ma od poprzednika więcej mocy – 200 W zamiast 150 przy 8 omach. Zyskał też nowy wygląd i charakter. Już przy pierwszym kontakcie uwagę zwraca odchylenie przedniej ścianki. Nie ma ono uzasadnienia akustycznego, jak w przypadku kolumn, ale też nie jest wyłącznie zabiegiem stylistycznym. Przekonamy się o tym w trakcie obsługi. Na początku trochę dziwi fakt, że wzmacniacz zintegrowany, oprócz wyświetlacza, ma jedynie cztery przyciski i ani jednego pokrętła. Okazuje się jednak, że display to w istocie panel dotykowy, umożliwiający zaawansowaną obsługę urządzenia. Ustawienie pod kątem ma ułatwić korzystanie z niego. Pierwsze, do czego użyjemy panelu, to wybór źródła sygnału, ale opcji jest więcej. Można zdefiniować startowy poziom sygnału, spersonalizować wejścia, włącznie z opcją ilustrowania ich zdjęciem, przejść do ustawień sieciowych itd.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Tylko 4 przyciski we wzmacniaczu
zintegrowanym? Trochę mało...
 

Do Bouldera 866 nie został dołączony pilot, ale użytkownik może – choć właściwie to powinien – zainstalować sobie aplikację, dostępną na iOS i Android, i sterować wzmacniaczem za pomocą smartfonu lub tabletu. Nowy Boulder miał technologicznie nadgonić uciekającą konkurencję, ale wygląda na to, że tak się rozpędził, że dużą jej część zostawił zdecydowanie w tyle. Płytkie radiatory po bokach zostały finezyjnie pofalowane. Są oryginalne i estetyczne, jednak odprowadzanie ciepła trudno uznać za najbardziej efektywne. W czasie pracy wzmacniacz nagrzewa się szybko i mocno. Z tyłu zamontowano trzy liniowe wejścia XLR, gniazdo zasilania oraz terminale głośnikowe. Wejść RCA ani gramofonowego nie przewidziano. Boulder 866 w wersji z opcjonalnym modułem przetwornika (taki dotarł do testu) jest wyposażony w dodatkowy panel z wejściami cyfrowymi: optycznym, AES/EBU, ethernetowym i czterema USB. Wraz z urządzeniem dystrybutor dostarczył iPada z zainstalowaną aplikacją Bouldera. Ze względu na duży ekran obsługa zdalna była więc naprawdę komfortowa. Co do korzystania bezpośrednio z panelu we wzmacniaczu, to pewne uwagi można by zgłosić pod adresem jego czułości, ale skoro jest wygodna opcja z urządzeniem przenośnym, to chyba nie warto robić z tego zagadnienia. Pierwsze uruchomienie wzmacniacza przebiega w dwóch etapach. Najpierw wyświetlacz informuje o aktywacji systemu, po czym następuje przejście w tryb uśpienia. To trochę nieintuicyjne, ale później, kiedy używamy tylko trybu standby, można o tym zapomnieć.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Panel dotykowy we wzmacniaczu
zintegrowanym? Wow…
 

Ta tajemniczość wyjaśnia się nieco po zdjęciu pokrywy. Uważna inspekcja pozwala odkryć we wnętrzu płytkę drukowaną Raspberry Pi. To coś w rodzaju minikomputera bez twardego dysku, który po odpowiedniej konfiguracji może realizować różne zadania. W tym przypadku uruchamia się na nim uniksowy system operacyjny, który za pośrednictwem wyświetlacza udostępnia użytkownikowi interfejs do obsługi urządzenia. Wszystkie wejścia USB oraz Ethernet obsługuje właśnie Raspberry Pi. Boulder wykorzystał układ pierwszej generacji, a więc nie najnowszej. Obecnie dostępna jest czwarta w wersji B+. 866 waży „zaledwie” 24 kg, co w high- -endzie kwalifikuje się jeszcze do wagi ciężkiej. Toroidalny transformator jest duży, ale do rozmiarów prawdziwych gigantów nieco mu brakuje. Zasilacz znajduje się w środkowej części urządzenia. Na osobnej płytce umieszczono jeszcze mniejsze, ekranowane trafo Talemy, potrzebne do realizacji trybu czuwania. Tory sygnałowe każdego z kanałów zostały fizycznie rozdzielone. Sekcja końcówki mocy składa się z dwóch płytek. Tranzystorów nie można dokładnie obejrzeć, ale przynajmniej da się je policzyć – po osiem na kanał. Sygnał cyfrowy obsługują trzy płytki. Centralnie umieszczono bufor wejściowy, a konwersja każdego kanału również odbywa się oddzielnie – to te mniejsze płytki nad końcówkami mocy. Przetworniki to klasyczne kości AD1955A – może nie najnowsze, za to sprawdzone. Boulder – zresztą nie bez racji – podkreśla, że sam komponent to nie wszystko. O efekcie brzmieniowym zawsze decyduje odpowiednie zastosowanie. Na koniec warto dodać, że wzmacniacz jest fabrycznie dostosowany do współpracy z aplikacją Roon. Działa jako tzw. endpoint.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Płytkie radiatory o finezyjnym
kształcie. Wzmacniacz jednak
i tak się mocno nagrzewa.
 

 

Konfiguracja systemu
Aby wykorzystać wszystkie możliwości Bouldera 866, należy dysponować odtwarzaczem dzielonym oraz serwerem muzycznym. Z tego względu standardowo używanego do testów Naima zastąpił dzielony Accustic Arts, złożony z napędu Drive II i przetwornika Tube DAC II mk2. Kolumny Marten Oscar Trio zostały z wcześniejszego testu („HFiM” 11/2020), a dodatkiem specjalnym był serwer Roon Nucleus z opcjonalnym zasilaczem Metrum Lab. Okablowanie zasilające, sygnałowe i cyfrowe to Jorma Design z serii Prime. Przypomnę pokrótce, że Nucleus to serwer przeznaczony do zainstalowania i obsługi aplikacji Roon. Ta z kolei umożliwia sterowanie za pomocą jednego czytelnego interfejsu zbiorami plików muzycznych z różnych źródeł, takich jak zewnętrzny dysk, komputer, serwis streamingowy (np. Tidal) czy wreszcie urządzenie mobilne.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Sekcja zasilacza z dwoma trafami
 

Zainteresowanych szczegółami odsyłam do lektury testu Bartosza Lubonia, opublikowanego w „HFiM” 11/2019. Dystrybutor zapewniał, że konfiguracja sprzętu umożliwiająca korzystanie z Roona będzie bardzo prosta. Skoro sam sobie z nią poradziłem, to pewnie tak musi być, choć nie ukrywam, że kilka niecenzuralnych słów musiałem w sobie zdusić, zanim wszystko zagrało. Prawdopodobną przyczyną moich początkowych niepowodzeń było uruchamianie wzmacniacza za pomocą przycisku standby, a nie włącznika głównego z tyłu obudowy po podłączeniu przewodu ethernetowego. Prawidłowa konfiguracja sieciowa jest bowiem możliwa tylko po pełnym restarcie. Tak czy inaczej, cała instalacja, niezależnie od zaklęć, intuicyjna nie jest, ale też nie wymaga zaawansowanej wiedzy informatycznej. Prawidłowe zgranie domowego routera, Nucleusa, Bouldera oraz konfigurowanie dwóch aplikacji (Boulder i Roon) na urządzeniu przenośnym wymaga nieco uwagi. Zakładam jednak, że osoby korzystające na co dzień z podobnych rozwiązań poradziłyby sobie o wiele sprawniej ode mnie i tą konkluzją zamknę temat.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Centralnie z tyłu bufor cyfrowy,
połączony z oddzielnymi
przetwornikami dla każdego kanału.
Po bokach część układów
końcówek mocy.
 


Wrażenia odsłuchowe
Od mojego odsłuchu Bouldera 865 minęły trzy lata, ale nie będę próbował oceniać skali różnicy w brzmieniu obu urządzeń. To na pewno bardzo zbliżony poziom dźwięku, z bonusem w postaci modułu cyfrowego oraz kompatybilności z Roonem. Właśnie ów bonus sprawił, że cały odsłuch przebiegał inaczej niż zwykle. I choć tego nie planowałem, zamienił się on w pełen dramatyzmu spektakl, rozegrany w czterech aktach.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Boulder 866
 


Akt I
Akt pierwszy – odsłuch klasyczny. Klasyczny, czyli według niektórych – staroświecki. Boulder 866 pracował jak każdy inny wzmacniacz liniowy, a źródłem sygnału był odtwarzacz CD Accustic Arts. Taką konfigurację należy traktować jako podstawową. Zwłaszcza że w wersji bazowej, a więc bez opcjonalnego modułu cyfrowego, innej możliwości po prostu nie ma. Brzmienie Bouldera 866 w tym połączeniu było czyste, pełne i plastyczne. Solidny bas od początku robił wrażenie. Łączył cechy, które mogą się podobać najbardziej – wielką moc i rozsądną kontrolę, bez efektu przyciemniania obrazu muzycznego. Wyraźnie zaznaczona stopa rytmiczna pozwalała uniknąć ociężałości. Stereofonia została lepiej dopracowana w aspekcie głębi niż szerokości. Boulder bez problemu różnicował coraz dalsze plany, przysuwając pierwszy dość blisko do słuchacza. Szerokość sceny mieściła się w standardzie. Dźwięki bez problemu przekraczały granicę bazy, choć nie tworzyły jeszcze stadionowej atmosfery. Średnica charakteryzowała się precyzją i jednocześnie płynnością. Nawet większe składy zostały odwzorowane bez niedopowiedzeń. Z pewnością Boulder jest bardzo muzykalny, mimo że nie dogrzewa barw. Ich nasycenie wydaje się za to bliższe olejom niż pastelom. Równowaga tonalna zostaje zachowana w pełnym paśmie, a mocny dół udanie równoważy kwiecista góra. Oba skraje pasma służą jednak do tego, by zrobić odpowiednio eksponowane miejsce malowniczej średnicy. W pierwszym akcie Boulder pokazał się z bardzo dobrej strony, idealnie wpisując się w poziom, jakiego można obecnie oczekiwać od hi-endu z tej półki cenowej. Brzmienie odebrałem jako dopracowane, choć – z drugiej strony – dość bezpieczne. Proporcjonalne i przemyślane, ale bez tego nieokreślonego pierwiastka, dzięki któremu mogłoby uciec konkurencji.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Zbliżenie przetwornika lewego kanału.
 


Akt II
W akcie drugim Boulder wystąpił jako endpoint Roona. Początkowo nie miałem tego w planach, ponieważ zakładałem ograniczenie oceny brzmienia do wersji analogowej. Szefostwo mnie jednak przekonało, argumentując, że na czas odsłuchu dystrybutor zapewnia dostęp do konta na Tidalu. Po skonfigurowaniu połączenia zasiadłem w fotelu, wyszukałem tytułowy utwór Joe Hisaishiego ze ścieżki muzycznej do filmu „Nausicaä z Doliny Wiatru” i… łatwo przewidzieć, co było potem. Wiele godzin później, ostatnim wysiłkiem woli zamknąłem okno aplikacji Roona. W drugim pokoju kwiliły głodne dzieci, które trzeba było nakarmić, a następnie w przyspieszonym tempie wrócić do prozy życia i pójść spać. Przypuszczalnie padłem ofiarą syndromu żółtodzioba streamingu, który z wypiekami na twarzy przeszukuje nieskończony katalog utworów i nie potrafi się powstrzymać, aby nie dodać do kolejki odtwarzania jeszcze jednego – i tak, aż skończy się dzień. W tym akcie emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Muzyka wciągnęła mnie do tego stopnia, że niemal zapomniałem, iż mam oceniać brzmienie. Z drugiej strony, gdyby jakość dźwięku była rozczarowująca, to aż tak bym się nie wciągnął. Boulder z Roonem tworzą parę, która uzależnia, a pod względem brzmienia sytuuje się „gdzieś pośrodku” – ani nie daje podstaw do krytyki, ani nie wywołuje euforii i myśli o otwartych bramach niebios. Wiadomo przecież, że nawet bezstratna kompresja nie uczyni cudownymi nagrań, które w oryginale cudowne nie są. Mnie to akurat nie przeszkadzało, bo kiedy nagle trafia się na utwór słyszany po raz ostatni w czasach podstawówki, to jakość brzmienia traci kluczowe znaczenie. I tak jak w każdej kolekcji płyt można znaleźć zarówno realizatorskie gnioty, jak i perełki – tak i na Tidalu pewne rzeczy wypadają lepiej, a inne gorzej. Wydaje mi się, że Boulder dość zdecydowanie uwydatnia różnice w jakości nagrań. Z tego względu wnioski ograniczę do tej części odsłuchanego repertuaru, która trzyma poziom. W porównaniu z aktem pierwszym brzmienie nie straciło muzykalności, choć zaokrągliło się i złagodniało. Szczegółowość pozostała na podobnym poziomie, jednak wtapiała się jakby w nieco miększe tło. Boulder dążył do uzyskania efektu wypełnienia dźwiękiem całego pokoju. Skutkiem ubocznym była mniejsza eteryczność. Słuchacze, którzy preferują dźwięk z dużą ilością powietrza, mogą się poczuć nieco przytłoczeni. Bas ciągle imponował potęgą, ale tym razem jego kontrola odrobinę się poluzowała. W średnicy nadal panowała fotograficzna dokładność, ale same barwy nie były już tak głębokie i oleiste jak w pierwszym akcie. W tej konfiguracji dysponowałem standardowym, może nawet słabym, internetowym. Można zatem przyjąć, że w lepszych warunkach poprawa będzie odczuwalna. Nie zmienia to faktu, że brzmienie z płyt okazało się nieznacznie lepsze pod prawie każdym względem. Z satysfakcją podkreślę jednak, że naprawdę „nieznacznie”, bo ogólnie jakość dźwięku bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. W akcie drugim pewien kompromis brzmieniowy rekompensował zresztą muzyczny amok, w jaki można wpaść dosłownie i w przenośni.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Trzy wejścia XLR. Połączeń
niezbalansowanych nie przewidziano.
 


Akt III
Akt trzeci to Boulder 866 jako odtwarzacz plików z nośnika USB. Początkowo nie wiedziałem, jak to ugryźć. Owszem, na tylnej ściance znajdują się aż cztery wejścia w tym formacie, ale de facto selektor źródeł nie uwzględnia ani jednego. Oficjalna instrukcja obsługi również jest bardzo niejasna, więc musiałem się ratować pytaniem do dystrybutora. Okazuje się, że wejścia USB trafiają do źródła „Network”, a ich biblioteką sterujemy aplikacją Bouldera. Nigdy nie ukrywałem, że pliki doceniam, ale wolę płyty. Może kiedyś zmienię zdanie, ale na razie się na to nie zanosi. W porównaniach staram się jednak zachować obiektywizm – i przyznaję, że tym razem naprawdę byłem pod wrażeniem. To praktycznie ten sam poziom brzmienia co w akcie I, z użyciem wysokiej klasy odtwarzacza CD. Różnice, owszem, były, lecz nie typu „lepiej- -gorzej”, tylko „trochę inaczej”. Pliki miały nieco więcej powietrza i precyzji, ale ustępowały płycie pod względem płynności. Bas okazał się równie głęboki, ale dysponował minimalnie lepszą kontrolą. Po raz pierwszy nie wiem od jak dawna czas poświęcony na słuchanie z plików w ogóle mi się nie dłużył. Boulder 866 każde nagranie odtwarzał tak starannie, że aż trudno było wyrzucić z głowy natrętnie powracające słowo „perfekcjonizm”.

 

 

058 063 Hifi 12 2020 002

Praktyczne pojedyncze
terminale głośnikowe.
 

Akt IV
I tak dochodzimy do aktu czwartego, czyli Bouldera w roli przetwornika dla transportu Accustic Arts Drive II. Ten odsłuch zrobiłem już bez większego przekonania; właściwie dla świętego spokoju. Podłączenie napędu do DAC-a we wzmacniaczu będzie chyba zdecydowanie rzadszą konfiguracją niż trzy opisane wcześniej. Skoro jednak producent oferuje taką opcję, a czas nie goni, to w sumie czemu nie? Już od pierwszych sekund wiedziałem, że to strzał w dziesiątkę. W ostatniej konfiguracji Boulder 866 wypadł zdecydowanie najlepiej! Reguła mówi, że w miarę wchodzenia na wyższe poziomy hi-endu przyrosty jakości stają coraz bardziej subtelne. Jednak w tym przypadku to samo urządzenie zagrało tak, jakby kosztowało dwa razy więcej. To nie była różnica minimalna – to była różnica całej klasy. W ostatnim akcie Boulder zaprezentował dźwięk najbardziej dojrzały i wysmakowany. Już na wstępie rysuje lepszą scenę – wreszcie można docenić świetną szerokość. Do muzykalnej plastyczności i kultury dodaje audiofilski oddech, a brzmienie, nie tracąc pełni, zostaje teraz napowietrzone. Słuchając płyt prosto z transportu, podziwiamy łatwość i swobodę, z jaką wzmacniacz maluje średnicę, kreśli górę i kontroluje bas, jednocześnie nie zatracając neutralności. Dźwięk zachowuje wybitną jakość, ale tak proporcjonalnie rozłożoną na wszystkie zakresy, że słuchacz nie tylko chłonie muzykę, ale także odczuwa ją jako oczywiste dopełnienie otaczającej rzeczywistości. Wszystkie walory brzmieniowe zaprezentowane we wcześniejszych aktach teraz zyskują jeszcze większy połysk, a całość wzbogaca się zupełnie nowym wymiarem świeżości i czystości. W basie odczuwa się wyraźny przyrost mocy i kontroli. Wyższe partie zachowują czarującą lekkość.

Konkluzja
Boulder 866 to wzmacniacz, którego uniwersalność powinna przyciągnąć uwagę każdego audiofila. Rzadko mi się zdarza sugerować, że wydatek 65 tysięcy złotych może być okazją, ale w tym przypadku tak właśnie jest.

 


 

2020 12 19 14 04 38 058 063 Hifi 12 2020.pdf Adobe Reader

Mariusz Malinowski
Źródło: HFM 12/2020