HFM

artykulylista3

 

Vincent SV-237MK

040 045 HIFI 07 2018 001
Niemiecką markę Vincent Audio stworzył w 1995 roku Uwe Bartel, współwłaściciel Sintron Vertriebs z Iffezheim, firmy dystrybuującej i produkującej sprzęt hi-fi. Recepta na sukces była prosta: bardzo dobry dźwięk w przystępnej cenie.

Aby osiągnąć ten cel, nadzorowany przez Bartela dział badawczo-rozwojowy zajął się konstruowaniem urządzeń, natomiast ich wykonanie zlecano w Chinach. Dziś to codzienność, jednak blisko trzy dekady temu niewiele europejskich firm decydowało się na taki krok.


Największym wyzwaniem dla Bartela była zmiana mentalności lokalnych przedsiębiorców na bardziej „zachodnią”. Zamiast więc kopać się z koniem, zorganizował za Wielkim Murem własny zakład. Pracująca w nim załoga tworzy obecnie doświadczoną i zgraną ekipę, więc – poza ceną – urządzenia Vincenta praktycznie nie różnią się od niemieckich.
Od samego początku Vincent koncentrował się na wzmacniaczach, także lampowych (te ostatnie nosiły logo T.A.C.). Pierwsze egzemplarze odznaczały się jednak dość charakterystycznym brzmieniem, dalekim od neutralnego. Sytuacja uległa zmianie po dokooptowaniu do zespołu inżyniera Franka Blöhbauma, projektanta mającego na koncie m.in. udaną współpracę z Thorensem.

040 045 HIFI 07 2018 002

Próżno tu szukać audiofilskiego
powietrza.

Pierwszym krokiem Blöhbauma było odejście od idei poszukania audiofilskiego „drutu ze wzmocnieniem”. Jego zdaniem, idealny wzmacniacz powinien być maksymalnie liniowy i wprowadzać jak najmniej zniekształceń, ale ma też dawać jak największą przyjemność ze słuchania muzyki. A to, w przystępnej cenie, mogą zaoferować tylko lampy.
Idealny wzmacniacz musi też być uniwersalny pod względem użytkowym. Powinien zatem dysponować mocą, która pozwoli na bezproblemową współpracę z każdymi kolumnami, nawet tymi o niesprzyjającej impedancji. To zaś mogą zagwarantować tranzystory.

040 045 HIFI 07 2018 002

W przedwzmacniaczu para
rosyjskich 6N1P-EW oraz
podwójna trioda 12AX7,
zerkająca przez okienko na froncie.

Analizując wszystko, Blöhbaum doszedł do wniosku, że urządzenie spełniające powyższe kryteria powinno być hybrydą lampowo-tranzystorową. W oparciu o te założenia powstał układ wykorzystujący na wejściu podwójną triodę ECC83/12AX7, zaś w sekcji przedwzmacniacza i sterującej – dwie podwójne triody 6N1P-EW. Stopień końcowy to już wydajne tranzystory bipolarne.
Priorytetem przy wyborze lamp była ich długowieczność. Blöhbaum często korzysta z rosyjskich zapasów wojskowych, gdyż gwarantują wiele tysięcy godzin bezawaryjnej pracy w warunkach bojowych. W audiofilskich wzmacniaczach oznacza to przynajmniej dwukrotnie dłuższy okres, czyli nawet kilkanaście lat bezstresowego słuchania muzyki. Konstruktor nie podchodzi zresztą do tego ortodoksyjnie. Np. w specjalnej wersji SV-237 zamiast 6N1P montowano JAN 6BQ7A, pochodzące z rezerw amerykańskiej marynarki wojennej. Ich nominalna żywotność była określana na 10000 godzin, zaś w sprzęcie hi-fi, w którym lampy działały znacznie poniżej maksymalnych osiągów i korzystały ze stabilizowanego zasilania, spokojnie przekraczała 20000 godzin.

040 045 HIFI 07 2018 002

Stalowe sztaby rozdzielają,
ekranują i usztywniają.

Po kilku mniej znanych konstrukcjach, wykorzystujących tę topologię, w 2004 roku powstał wzmacniacz SV-236, który wraz ze zmodernizowaną wersją, SV-236MK, okazał się najlepiej sprzedawanym urządzeniem w historii Vincenta. Po jedenastu (!) latach tę wyjątkowo udaną konstrukcję dopadła cyfrowa rewolucja, w wyniku której powstał SV-237. Od poprzednika różnił się przeprojektowaną sekcją preampu oraz wbudowanym przetwornikiem c/a z wejściem USB.

040 045 HIFI 07 2018 002

Podstawa zasilania
– niskoszumny transformator.

 

SV-237 na pierwszy rzut oka wydawał się nowoczesny, jednak liczne sygnały płynące ze strony klientów kazały zrewidować tę opinię. Przede wszystkim, z powodu ograniczenia parametrów DAC-a do 24 bitów i 48 kHz, praktycznie wyeliminowano możliwość bezstratnego transferu plików hi-res. Po drugie, rosnąca popularność stacjonarnych odtwarzaczy plików i streamerów wymusiła na producencie zamontowanie koaksjalnych i optycznych wejść cyfrowych. Po zmianie parametrów DAC-a na 24/192 i dołożeniu wzmacniacza słuchawkowego, we wrześniu 2017 światło dzienne ujrzał SV-237MK.

040 045 HIFI 07 2018 002

Pomarańczowa kokietka.

Budowa
Bardzo lubię urządzenia Vincenta i… jednocześnie ich nie znoszę. Moja sympatia wynika z jakości wykonania, nierzadko mogącej wpędzić w kompleksy uznanych wytwórców droższego sprzętu. Antypatią natomiast pałam w momencie wypakowywania i przygotowywania do instalacji. Pomimo umiarkowanych gabarytów wzmacniacze tej marki ważą tyle, co padły niedźwiedź i są równie poręczne w ustawianiu.
Pod względem wizualnym SV-237MK ma w sobie coś z urządzeń retro. Front wyrżnięto z centymetrowego plastra litego aluminium. Centralne miejsce zajmuje okrągłe okienko, w którym można by się spodziewać zielonkawego „magicznego oka”. Zamiast niego użytkowników kokietuje podwójna trioda 12AX7, skąpana w pomarańczowej poświacie. Efekt ten zawdzięczamy kolorowej diodzie, którą można przyciemnić albo zgasić, zależnie od widzimisię.

040 045 HIFI 07 2018 002

Czerwona dioda w pokrętle
siły głosu ułatwia orientację.

 

Po obu stronach wizjera umieszczono pokrętła regulatorów barwy dźwięku, wybieraka źródeł oraz potencjometru głośności. Wszystkie wykonano z polerowanej stali. Gałki ulokowano na tle błyszczących stalowych pierścieni i w srebrnej wersji wykończenia wyglądają świetnie. W czarnej mogą za bardzo kontrastować, ale o tym trzeba się przekonać osobiście. W pokrętle potencjometru zamontowano czerwoną diodę, sygnalizującą fazę miękkiego startu i nagrzewania lamp. Później zapala się także przy każdorazowej zmianie poziomu głośności.
W przetłoczeniu w dolnej części frontu, poza głównym włącznikiem zasilania, umieszczono wyjście słuchawkowe 6,3 mm (duży jack), przycisk wyłączający regulacje, kilka diod sygnalizujących aktywne wejście oraz mały guziczek załączający loudness. Choć daleki od audiofilskiego puryzmu, może się przydawać przy cichym słuchaniu. Nie zapominajmy, że wzmacniacze Vincenta powinny dostarczać przyjemności w każdych warunkach.

040 045 HIFI 07 2018 002

Vincent SV-237MK w całym
rozpromienionym dostojeństwie.

 

Jeśli chodzi o mnie, dołożyłbym jeszcze regulację balansu, która byłaby użyteczna w trakcie korzystania ze słuchawek. Człowieka żyjącego pośród zgiełku wielkiego miasta może wszak w pewnym wieku dopaść lekki jednostronny niedosłuch...
Jako że Vincenta łatwiej przeskoczyć niż przestawić, sugeruję, by oględzin tylnej ścianki dokonać na etapie rozpakowywania.
Bardzo dobrym pomysłem było założenie na wszystkie gniazda RCA ochronnych kapturków, zapobiegających gromadzeniu się kurzu na nieużywanych wejściach. Centralne miejsce zajmują dwa komplety terminali głośnikowych, wzorowane na WBT, z dodatkowymi pierścieniami dociskowymi dla widełek. Wzmacniacz rozpoznaje, do których terminali podłączone są kolumny i aktywuje je na etapie miękkiego startu.

040 045 HIFI 07 2018 002

Wybierak źródła, pokrętło
głośności i loudness.

 

Cztery wejścia liniowe opisano cyframi, więc w bardziej rozbudowanym systemie trzeba będzie nauczyć się ich na pamięć. Nad nimi znalazło się koaksjalne i optyczne wejście cyfrowe, zabrakło jednak USB. Oj, chyba Frank Blöhbaum wylał dziecko z kąpielą.
W dolnej części znajdziemy wyjście z pętli magnetofonowej oraz pre-out. Pierwsze przyda się, gdy zechcemy podłączyć do Vincenta lepszy wzmacniacz słuchawkowy. Drugie – w przypadku uzupełnienia systemu o dodatkową końcówkę mocy albo aktywny subwoofer.
Odkręcenie i przykręcenie tuzina malutkich śrubek trzymających pokrywę wymaga nie lada zręczności, natomiast sama klapa, wykonana z 2-mm stalowej płyty, waży więcej od niejednego odtwarzacza Blu-ray z supermarketu. Pod nią widać wreszcie przyczynę słusznej masy Vincenta. Prawdopodobnie Frank Blöhbaum po pracy jest trzymany w zamkniętej szopie bez dostępu do mediów, bo najwyraźniej nie słyszał jeszcze o downsizingu, szerzącym się niczym zaraza we wszystkich dziedzinach współczesnego życia.

040 045 HIFI 07 2018 002

Regulacja barwy dźwięku
i duże wyjście słuchawkowe.

 

Wnętrze wzmacniacza to cztery sektory, poprzedzielane stalowymi grodziami ekranującymi. Górne krawędzie, stykające się z pokrywą, wyklejono gęstą pianką, która zapobiega rezonansom. Drobiazgiem świadczącym o staranności producenta było wyłożenie otworów na kable plastikowymi pierścieniami, chroniącymi izolację przed uszkodzeniem.
Centralną część zajmuje bardzo duży zapuszkowany transformator toroidalny z osobnymi odczepami biegnącymi do poszczególnych sekcji. Obok umieszczono moduł zasilający przedwzmacniacz.

040 045 HIFI 07 2018 002

Pierwszych 10 W Vincent
oddaje w klasie A, więc takie
radiatory to konieczność.

 

W największej części, zajętej przez preamp, zamontowano podwójną chińską triodę 12AX7, wyglądającą przez okienko na froncie, oraz dwie podwójne rosyjskie triody 6N1P-EW w stopniu przedwzmacniacza i drivera. Wszystkie wejścia są załączane przekaźnikami Takamisawy, a kontemplację wnętrza umilają liczne kondensatory Wimy.
Boczne ścianki to po prostu masywne odlewane radiatory, do których przykręcono tranzystory końcówek mocy. W każdym kanale pracują dwie komplementarne pary Sankenów A1386A/C3519A. Pierwszych 10 W SV-237MK oddaje w klasie A, więc po kilku godzinach słuchania z normalną głośnością na radiatorach można opiekać bułki. Obie końcówki mocy dzielą płytki z układami zasilacza, w których wykorzystano m.in. elektrolity Rubycona, po 20 tys. µF na kanał. Wśród tego dobra łatwo przeoczyć małą płytkę, przytroczoną wprost do wejść cyfrowych, a zawierającą DAC Texas Instruments PCM2705.

040 045 HIFI 07 2018 002

Ciężki aluminiowy pilot
nie ma może wdzięku baletnicy,
za to dobrze spełnia swoje zadanie.

 

Pilot, w całości wykonany z aluminium, zaopatrzono w przyciski regulacji głośności, wyboru źródła i przyciemnienia pomarańczowego oświetlenia lampy na przedniej ściance. Choć widziałem ładniejsze, to skutecznością może konkurować ze sterownikami na fale radiowe.
Ze względu na fakt, że wzmacniacz jest pozbawiony trybu czuwania, przed poważniejszym odsłuchem powinien niezobowiązująco pobrzęczeć w tle. Po tym czasie można dorzucić do pieca.

040 045 HIFI 07 2018 002

Końcówka mocy.

 

Wrażenia odsłuchowe
Jeżeli ktoś przed laty szukał zacnego piecyka do rocka, to czarnym koniem był Vincent. Wybór modelu zależał jedynie od wielkości pomieszczenia i grubości portfela, bo jeżeli chodzi o „dopasowanie” do repertuaru, Wicka można było brać w ciemno.
Nie śledzę na bieżąco dokonań spółki Bartel-Blöhbaum, jednak przy okazji testowania flagowego systemu SC-S8/SV-800 („HFiM” 7-8/2014) zaskoczyła mnie jego dojrzałość i uniwersalność. Najwyraźniej nie był to „wypadek przy pracy”, bo większą część tamtych wrażeń odnalazłem w SV-237MK.
Wzmacniacz stara się zachować jak najdalej idącą neutralność, nie tracąc przy tym z oczu nadrzędnego celu, jakim jest uprzyjemnianie życia słuchaczowi. Osiąga to na kilka sposobów.

040 045 HIFI 07 2018 002

Nóżki muszą być solidne,
wszak każda dźwiga 5 kg.

 

Jednym z nich było zbudowanie bardzo dobrej sceny stereofonicznej, w dużym stopniu odzwierciedlającej warunki akustyczne pomieszczenia, w którym zarejestrowano materiał. W nagraniach mistrzów baroku prezentowała się zupełnie inaczej w przypadku muzyki wykonywanej w dużych salach i kościołach, a inaczej, gdy płytę rejestrowano w studiu. W pierwszym przypadku obszerna panorama zaczynała się za linią głośników i niczym wachlarz rozpościerała za nimi. Grupy instrumentów były łatwe do zlokalizowania. Przed nimi stali soliści, zaś chór – na końcu, na lekkim podwyższeniu. W nagraniach studyjnych scena przybliżała się do słuchacza, a muzycy swobodnie rozsiadali po obu stronach kolumn. Inaczej zachowywali się też artyści występujący na wielkich koncertach stadionowych albo grający do kotleta w kameralnych klubach. W pewnym momencie zacząłem włączać płyty na chybił-trafił i Vincent za każdym razem dopasowywał się do repertuaru.

040 045 HIFI 07 2018 002

Bogaty wybór gniazd,
choć zabrakło wejścia gramofonu.

 

SV-237MK nie zdradzał własnych upodobań i pełnił całkowicie służebną rolę wobec muzyki. Z równym zaangażowaniem rzucał się w wir rockowych występów, jak i przewracał karty partytur przed wyfraczonymi wiolinistami grającymi divertimento Mozarta. W starszych modelach Vincenta dawało się dostrzec pewną niechęć do klasyki, ale SV-237MK jej nie zdradzał. Dokładnie nagłaśniał kameralne kwartety smyczkowe, popisy klawesynistów oraz majestatyczne koncerty organowe. W tym ostatnim przypadku niepoślednią rolę pełnił głęboki, a przy tym kontrolowany bas. Jego obecność była przez cały czas odczuwalna, ale zamiast wychodzić przed orkiestrę, grał raczej rolę inspicjenta, czuwającego nad prawidłowym przebiegiem spektaklu. I choć sam oczom nie wierzę, pisząc poniższe zdanie, z kulturą i szacunkiem podchodził do kompozycji sprzed kilku wieków. Żadnej nachalności czy niecierpliwości. Zamiast nich – piękne, soczyste barwy i precyzja. Można się zasłuchać i zapomnieć o codziennych sprawach.

040 045 HIFI 07 2018 002

Cztery wejścia liniowe
i dwa cyfrowe. Do tego wyjście
nagrywania i pre-out do subwoofera albo końcówki mocy.

 

W akustycznym jazzie do głosu doszła lekko ocieplona średnica, skracająca do minimum dystans pomiędzy wykonawcami a słuchaczem. W nagraniach Cassandry Wilson dał o sobie znać lekki lampowy nalot. Na pierwszej stronie instrukcji obsługi powinien się zresztą znaleźć napis „Słuchać wieczorem!”, bowiem przy zgaszonym świetle owo wrażenie kameralności było dobitnie podkreślane. Odtwarzając kolejne albumy, nawet nie myślałem o zmianie przed wybrzmieniem ostatniego dźwięku. Słuchałem recenzenckiego kanonu, ale sięgałem także po rzadziej odtwarzane nagrania. I nigdy się nie zawiodłem. Gdy po kameralnym jazzie trafiłem na swingujący big band BBC, na pierwszy plan wysunęła się znakomita rytmiczność, akcentowana ostrymi, rozświetlonymi blachami. W połączeniu z dokładnie poukładaną sceną, był to kawał porządnego grania. I wreszcie przyszedł czas, by sprawdzić Vincenta w jego koronnej dyscyplinie, czyli rocku.

040 045 HIFI 07 2018 002

Zdublowane terminale kolumnowe ułatwiają podłączenie w bi-wiringu.

Po podłączeniu instrumentów do prądu, bas zawarczał, a mocna sekcja rytmiczna wybijała rytm ołowianymi młotami. Drapieżne gitary, mocny wokal i potężna dawka decybeli. Wydaje się, że nie potrzeba nic więcej, jednak przydałaby się też wyrozumiałość dla starszych nagrań. W muzyce rockowej trudno o audiofilskie perełki i zazwyczaj słuchanie epokowych dzieł z lat młodości – własnej lub rodziców – jest sztuką kompromisu. Pod tym wzglądem SV-237MK okazał się nieocenionym partnerem. Zamiast podkreślać niedostatki realizacji, delikatnie je maskował, uwypuklając równocześnie ich zalety. Bez wątpienia jest to cecha wysoce pożądana przez wielu melomanów.
Po zakończeniu formalnego testu odwlekałem moment zwrotu wzmacniacza dystrybutorowi i dużo słuchałem wieczorami. Po przerzuceniu kilkudziesięciu płyt doszedłem do wniosku, że ulubionym gatunkiem SV-237MK jest jednak… jazz. To dopiero die große Überraschung!

040 045 HIFI 07 2018 002

Ozdobny aluminiowy front
i pokrętła z polerowanej stali.

Konkluzja
Vincent SV-237MK to nie sprzęt pomiarowy ani analizator. Jeżeli chcecie usłyszeć szelest banknotów w portfelu dyrygenta, to nie ten adres. Jeśli natomiast priorytetem jest zanurzenie w muzyce i słuchanie jej z przyjemnością, ten wzmacniacz powinien się Wam spodobać.


 

 

2018 08 27 14 42 54 040 045 HIFI 07 2018 .pdf Adobe Reader

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 07-08/2018


Pobierz ten artykuł jako PDF