HFM

artykulylista3

 

Bricasti M1 Special Edition

056 061 Hifi 10 2023 003W drugim spotkaniu z cyfrowymi urządzeniami Bricasti Design gościmy przetwornik M1 Special Edition. Efekt „wow” zapamiętany z odsłuchu tańszego modelu M3 zachęcił mnie do odbycia kolejnej rundy z propozycjami chyba jednak ciągle niedocenianej wytwórni z Shirley w stanie Massachusetts. Ale dlaczego „mill” w tytule? Ponieważ na swoją siedzibę firma wybrała stary młyn.

Bricasti M1 SE jest większy i bardziej zaawansowany od M3 („HFiM” 10/2022), mimo że pozbawiono go wyjść słuchawkowych. Anodowana na czarno przednia ścianka wygląda dzięki temu „czyściej”. Układ jej pozostałych elementów wydaje się niemal identyczny, mimo że przetworniki różnią się rozmiarami obudowy. Uważne oko dostrzeże wgłębienie w środkowej części frontu zawierającej wyświetlacz, pokrętło oraz przyciski sterowania. Jednak ta różnica wynika z pogrubienia boków aż do 15 mm; zabieg powtórzono zresztą na każdej ściance pionowej. Na bocznych oraz w srebrnej pokrywie znalazły się poziome szczeliny wentylacyjne. Wszystko wykonano z precyzyjnie obrobionego aluminium, a w grubej podstawie wyfrezowano komory mieszczące płytki trzech sekcji: zasilania, bloku cyfrowego oraz dwóch kanałów toru analogowego i wyjściowego.

 

056 061 Hifi 10 2023 001

 

Gniazda na tylnej ściance.

  

 


Budowa
Bricasti M1 SE to ulepszona wersja podstawowej „emjedynki”, wycenionej na 45390 zł. Wizualnie wyróżnia się masywnymi aluminiowymi stopami antywibracyjnymi Stillpoints, składającymi się z dwóch elementów. Dolny jest „dołożony” do standardowych nóżek. Pozostaje ruchomy, gdy podnosimy urządzenie, a po jego postawieniu dodatkowo izoluje elektronikę od wibracji. Pozostałe poprawki dotyczą filtrowania i stabilności zasilania toru sygnałowego, a także zastosowania montażu przestrzennego (punkt-punkt). Z tego, co dostrzegłem, to na białych płytkach części analogowej znalazły się połączenia widoczne jako czerwone linie, które – jak rozumiem – nie są wytrawionymi ścieżkami, lecz izolowanymi przewodnikami łączącymi kluczowe elementy lub sekcje elektroniczne. Takie drobne modyfikacje często składają się na brzmieniową synergię. I choć tym razem nie mogłem bezpośrednio porównać wersji SE z podstawową, to deklaracje poważnych ludzi przyjmuję z ufnością, a jakość realizacji potwierdzam poniżej.
Wyświetlacz jest czytelny, a duże czerwone litery za pomocą skrótów informują o stanie przetwornika, aktywnym wejściu, częstotliwości sygnału wejściowego oraz wybranej opcji. Pełną obsługę umożliwiają przyciski z przodu. Pozwalają ustawić m.in. wejście, filtr cyfrowy oraz stały bądź regulowany tryb wyjścia. Regulacja głośności odbywa się w domenie cyfrowej. Display można przyciemniać w trzech krokach albo wyłączyć, pokrętłem zaś wybieramy opcje. Guzik „enter” teoretycznie coś zatwierdza, chociaż nie doszedłem właściwie co, a „status” informuje o: aktywnym wejściu, temperaturze w obudowie, wersji oprogramowania, trybie pracy zegara (fine vs wide), działaniu pilota i wyzwalacza.

Reklama

Warto się na chwilę zatrzymać przy filtrach cyfrowych, których zastosowano w sumie 15: dziewięć typu minimal phase (dzwonienie po impulsie, które „ginie” w kolejnych dźwiękach) oraz sześć linear phase (symetryczne dzwonienie przed i po sygnale). Nie pokuszę się o analizę różnic brzmieniowych pomiędzy nimi i postawię to wyzwanie przed nabywcami M1 SE, jednak generalnie te pierwsze dają brzmienie bardziej naturalne oraz muzykalne i z nich korzystałem w teście. Z drugimi dźwięk jest może nieco bardziej neutralny, ale też bardziej „techniczny”; czasem także mniej dynamiczny. Teoretycznie dzieje się tak dlatego, że ucho jest bardziej wyczulone na zjawiska akustyczne przed dźwiękiem, a po jego usłyszeniu mózg przechodzi do wyczekiwania następnego zdarzenia i skupia się głównie, na tym „co będzie”, a nie na tym „co było”.
Z tyłu, po bokach widać wyjście analogowe RCA i XLR ze złoconymi pinami. Pomiędzy gniazdami umieszczono malutkie otwory opisane jako „Level”. Służą do mikroregulacji poziomu sygnału. Pozwoli to dopasować jego parametry do bardziej egzotycznego systemu, jednak w teście nie widziałem potrzeby korzystania z tej opcji. Pośrodku znalazło się gniazdo LAN (M1 SE nie korzysta z Wi-Fi), wejścia cyfrowe USB-B, Toslink, koaksjalne, AES i BNC, a także gniazdo zasilania IEC z włącznikiem głównym oraz resetem automatycznego bezpiecznika. Tu chyba pierwszy raz widzę element „Made in Tunisia”, więc selekcja komponentów zapowiada się globalna. I tak rzeczywiście jest.

056 061 Hifi 10 2023 001

 

Bricasti M1 Special Edition
w pełnej krasie.

  

 


Budowa urządzeń Bicasti jest modułowa, a płytki z elektroniką opisano zgodnie z ich funkcjami. To montaż powierzchniowy, jednak – jak już wspomniałem powyżej – w sekcjach sygnałowych zastosowano rozwiązania bezkompromisowe.
Zasilanie również okazuje się bezkompromisowe – trzy układy, które osobno zaopatrują w energię różne sekcje DAC-a to z pewnością nie jest standard. Umieszczono je z przodu obudowy. Centralny to Digital Power dla wejść cyfrowych MDx oraz modułu sieciowego M1 Streamer. Dwa bliźniacze M1 Analog Power zasilają tory analogowe obu kanałów oraz zegary i konwertery c/a. Wszystkie trzy oparto na transformatorach toroidalnych Powertronix. Płytki streamera i wejść umieszczono piętrowo za gniazdami. Te zaś wlutowano, z wyjątkiem BNC, połączonego przewodem ze ścieżką za koaksjalem. Na płytce streamera znalazło się gniazdo z kartą mini SD, najprawdopodobniej zawierającą oprogramowanie tego modułu. Oznaczenia elementów kluczowych tej i pozostałych sekcji zostały zasłonięte, do czego za chwilę wrócę.
Topologia to prawdziwe dual mono, więc spodziewamy się, że podobnie jak zasilacze, które są swoim lustrzanym odbiciem, także tor sygnałowy będzie zbudowany bliźniaczo. Tak, ale… nie. To znaczy: układ elektroniczny taki właśnie jest, jednak rozmieszczenie elementów okazuje się inne. Płytki różnią się też rozmiarem. Lustrzane rozstawienie powraca dopiero w układzie gniazd wyjściowych, lutowanych bezpośrednio do laminatu. Ten wykonano nie tradycyjnie z włókna szklanego, lecz z materiału ceramicznego o pożądanej charakterystyce impedancji, stosowanego w aplikacjach RF. Taki wybór ma się przekładać na jakość brzmienia, zwłaszcza jego klarowność i szybkość narastania dźwięków.

Reklama

Przetworniki to Analog Devices AD1955, po jednym na kanał. Każdemu towarzyszy ulokowany w bezpośrednim sąsiedztwie precyzyjny zegar DDS. Dzięki niemu jitter udało się zredukować poniżej 6 ps.
Recenzowany egzemplarz został lekko technicznie i nielekko cenowo zupgrade’owany przez dystrybutora. Założył on zestaw przetworników Synergistic Research ECT, których zadanie polega na znoszeniu pól elekromagnetycznych występujących w pobliżu komponentów, takich jak przetworniki c/a, układy scalone, lampy elektronowe, kondensatory czy transformatory. Cztery takie „pchełki” znalazły się na elementach sekcji cyfrowej. Do tego po cztery w sekcjach analogowych każdego kanału. Skutecznie uniemożliwiają odczytanie oznaczeń układów, na których zostały naklejone. Sam korzystam z takich cudaczków w moim odtwarzaczu Audio Research Reference CD7 i choć tu następuje litania zaklęć (niech słuchanie płyt CD powstanie z popiołów zapomnienia i pominięcia w erze plików; coś ty uczynił, Aeonie 432 Evo!), to i tak widzę i słyszę w tym audiofilski sens.
Pilot Bricasti jest aluminiowy i świetnie wykonany. Wygodnie leży w dłoni. Nawiązuje projektem do DAC-a, jednak nie pozwala uruchomić urządzenia ani regulować jasności wyświetlacza. Jeżeli w zapale eksplorowania jego zdolności wyłączycie opcję „Remote”, to z powrotem trzeba ją będzie aktywować na przedniej ściance.
Recenzowany Bricasti M1 SE wyceniono na blisko 56 tysięcy złotych. To niemało jak na firmę relatywnie mało u nas znaną. Zapoznanie się z jego koncepcją, budową i jakością wykonania powinno jednak zachęcić wstępnie nastroszonych do uważnego przyjrzenia się jego nieprzeciętnym własnościom brzmieniowym.

056 061 Hifi 10 2023 001

 

Bricasti M1 SE – wnętrze.

  

 


Konfiguracja
Jako główne źródło plików, i to w kilku opcjach, wykorzystałem serwer 432 Evo Aeon („HFiM” 7-8/2023). Jedną z jego ról było odtwarzanie nagrań z wbudowanego dysku. Wszystkie magiczne ustawienia zostały wyzerowane do trybu bit perfect. Na wejście USB DAC-a Bricasti trafiał więc sygnał bez ingerencji w rozdzielczość oraz bez użycia filtrów cyfrowych. Połączenie z przetwornikiem zapewniała Supra USB Excalibur.
Druga rola to przesyłanie plików z dysku wewnętrznego przez sieć LAN i protokół Roon, także w wersji oryginalnej. Możliwości trzecia i czwarta to streaming z Tidala przez wymienione wyżej wyjścia (USB lub LAN). W czasie spotkania z modelem M3 przekonałem się, że połączenie USB zapewnia lepszy dźwięk, chociaż nie posiadając jeszcze 432 Evo, korzystałem wtedy z laptopa i JRivera.
Przetwornik został podłączony do dzielonego wzmacniacza McIntosh C53/MC301 i monitorów ATC SCM-50 PSL. Korzystałem z przewodów Fadel Coherence One. Połączenie DAC-a z preampem Fadelem Coherence One RCA okazało się lepsze niż zbalansowanym Fadelem Aeroflex Plus.
Obudowa M1 SE jest ciepła w trybie standby i mocno się nagrzewa w czasie grania. Warto mieć to na uwadze i zapewnić przetwornikowi wentylację.

056 061 Hifi 10 2023 001

 

Podwyższone stopy i boczne
otwory wentylacyjne.

  

 


Wrażenia odsłuchowe
Ze spotkania z Bricasti M3 zapamiętałem zaskakująco ożywcze i dynamiczne brzmienie, które określiłem jako „radosne”. To słowo może niektórym sugerować pewną beztroskę, jednak było to rzetelne i solidne granie. W przypadku M1 SE do wszystkich zalet tańszego modelu dochodzi prawdziwie high-endowa dojrzałość.
Po krótkiej adaptacji największe wrażenie robi… całokształt. Przetwornik gra dźwiękiem pełnym, płynnym i pięknym, skoncentrowanym nie na słuchaczu, lecz na muzyce. To wrażenie pierwsze i trwałe. Takie brzmienie, raz zasmakowane, pozostaje atrakcyjne w każdym repertuarze, bo Bricasti potrafi się odnaleźć w różnych stylach oraz epokach muzycznych. Brak szczególnej maniery czyni z M1 SE wytrwałego kompana odsłuchów.
Kiedy wgryźć się w cechy tej estetyki, to jedną z wyróżniających okaże się stereofonia. Scena i zjawiska przestrzenne kreowane przez M1 SE jakby potwierdzały słuszność koncepcji dual mono i oddzielnego zasilana kanałów. Podejrzewam, że między innymi dlatego mam monobloki McIntosh MC301 (test w „HFiM” 4/2017); dlatego również tak wielkie wrażenie zrobił na mnie phono stage Phasemation EA-550 (test w „HFiM” 3/2022). Scena jest obszerna i wypełniona muzyką. Główny plan znajduje się tuż za linią głośników, a dzięki rozbudowanej głębi nie pojawia się wrażenie jej spłaszczenia. Szerokość określiłbym jako nieprzesadzoną i proporcjonalną do bazy. Chociaż i w tym względzie zostałem zaskoczony, kiedy na płycie „Badinyaa Kumoo” Sony Jobarteh perkusjonalia odzywały się skrajnie szeroko, jakby z bocznych ścian pokoju. Rozmieszczone na scenie instrumenty prezentują się jak wypiętrzone formy przestrzenne. Nie są to linie i kontury, a raczej kształty, które wydają się dosłownie dotykalne. Pojawia się także wrażenie wysokości sceny. Dobitnie dało się to odczuć w „Miserere” Allegriego w wykonaniu chóru Tenebrae, kiedy głosy unosiły się pod łuki sklepienia.

Reklama

W dziedzinie stereofonii amerykański DAC bardzo dobrze wypada także w streamingu przez wejście LAN. Nie odczułem spłycenia sceny. Rozmieszczenie i separacja muzyków pozostają czytelne i właściwie zaplanowane. Większe rozbieżności pomiędzy wejściami dotyczą rozdzielczości, różnicowania dźwięków, przejrzystości i dynamiki. Generalnie przez USB te aspekty wypadają lepiej niż przez LAN. Skupię się więc na podkreśleniu zalet M1 SE w roli DAC-a USB.
Dźwięk szczelnie wypełnia rozbudowaną scenę, przez co źródła pozorne zostają nieco powiększone. Brzmienie pod tym względem staje się bogate i masywne, ale nie ciężkie, ani ofensywne. Daje się zauważyć jego dostojność i potęgę, na szczęście bez natłoku. Kontrola i porządek zostały skrojone tak, by nie występowało wrażenie rozmazania ani sklejania wybrzmień; nie idzie za tym także spowolnienie.
Przetwornik gra bardzo dynamicznie w różnorodnym repertuarze. Atak orkiestry symfonicznej w realizacjach Reference Recordings potrafi zaskoczyć szybkością narastania tutti i jego utrzymaniem w kulminacji. Odczuwa się rozmach i wzniecany przez orkiestrę podmuch powietrza. DAC nie redukuje rozdzielczości ani czytelności szczegółów, rzeźbiących i dekorujących wielowymiarową strukturę tych realizacji. Dzięki temu pozostają żywe; mienią się fakturami i odcieniami. A kiedy trzeba, Bricasti M1 SE potrafi z wielu śpiewaków chóru stworzyć wielką, tętniącą życiem sferę głosów splecionych w sugestywnej harmonii. Zademonstrował to dobitnie na nagraniach Chóru i Orkiestry Opery Berlińskiej, wydanych na nienowej już płycie „Opern Chöre”. Uchwycenie tego materiału z pewnej perspektywy, tak by objąć duży aparat wykonawczy, zostało dobrze odtworzone, a głęboka scena zachowała naturalne proporcje. Ponownie – duże uznanie w dziedzinie różnicowania nagrań i docierania do sedna.
Tam, gdzie trzeba pokazać szczególne emocje, przetwornik buduje wspaniały klimat i trzyma w napięciu. Na dłużej przytrzymała mnie „IV symfonia” Henryka Mikołaja Góreckiego w wykonaniu LSO pod dyrekcją Andrzeja Borejko. Miałem kiedyś okazję wysłuchać jej na żywo w innym wykonaniu. Niepokojący początek utworu wprowadza nastrój grozy, przerywany chwilami wyciszenia. W tym nagraniu Hi-Res 24/96 Bricasti M1 SE zaprezentował swoje atuty szczególnie dobitnie. Nie ma mowy o jakichkolwiek uproszczeniach w zakresie dynamiki, detali, barw, a przede wszystkim – emocji niesionych przez tę dość mało znaną muzykę. Tak odtwarzana, wciąga w swoje meandry i zawirowania. Czasem kołysze, czasem oszałamia. Jest w niej moc i piękno. Gdy ostania część nabiera dzikiej taneczności, kojarzącej się bardziej z dance macabre niż radością, to i tak na koniec kompozycja zatacza koło i wpada w koleinę powtarzającego się monotonnego i złowrogiego motywu, którego nie jest w stanie przebić żaden promień światła. W sumie to chętnie usłyszałbym jakąś rockową lub elektroniczną transkrypcję tego tematu.

Reklama

Czadu dopełniły nagrania Deep Purple (ripy CD). Tu już nie było wątpliwości, że M1 SE potrafi zagrać z pazurem i pokazać wspaniale riffy „Smoke On The Water”, by potem w „Child In Time” ponownie wykreować sugestywną aurę wokalu. Bas w tych nagraniach był dosyć skromny, za to uderzał w punkt. Utwory Led Zeppelin na „Houses Of The Holy” to z kolei pliki 24/96 i wypadły pod względem niskich tonów bez zastrzeżeń. Bas niby niczym szczególnym się nie wyróżnia – jest „dopasowany”, zgodny z estetyką reszty brzmienia. Swoje mówi w sposób kulturalny, trzeba przyznać, że czasem powściągliwy, co wynika z jego kontroli. Potrafi jednak rozbudzić swoją moc i naprężyć muskuły, a wtedy najbardziej chwali się złożonością faktury, ponownie kojarzącej mi się z wielowymiarowością i przestrzennym kształtem. Rapowałem z Travisem Scottem, a potem z Jnr Choi i kontrola niskich tonów pozostawała, powiedzmy, optymalna. O ile całość brzmienia, z jego nasyceniem, wypełnieniem i obfitością nieco mi się kojarzy z Audio Researchem CD7, o tyle bas różni te źródła najbardziej. Nieprzesadzony, sprężysty i bez poluzowania, które czasem może się pojawić w odtwarzaczu CD, ostatecznie oceniam jako rozsądny i uniwersalny.
W ocenie wokalu i średnicy pasma zaufałem Regine Crespin, wykonującej cykl pieśni Berlioza. To nagrania sprzed 60 lat, może nieco archaiczne, ale pięknie zrealizowane, z głosem wydobytym na pierwszy plan. Bricasti radzi sobie z tym materiałem fantastycznie i nadaje mu dźwięczność, moc i energię. Potrafi także przekroczyć granicę high-endu, by przez czas i przestrzeń przekazać wiarygodne muzyczne emocje. Zasłuchałem się w te pieśni jak przed laty w trakcie testu wzmacniacza D’Agostino Master Power Classic Stereo („HFiM” 2/2017).
A czy DAC Bricasti ma jakieś wady? Szczere mówiąc, nie dostrzegłem przekłamań, chociaż może nie wprawić w zachwyt zwolenników brzmienia analitycznego, zrywnego i bezkompromisowo neutralnego. Amerykański DAC wprowadza raczej klimat dźwięku lekko podgrzanego, o nasyconych barwach, naturalnie gładkiego, o bardzo sugestywnej, wręcz referencyjnej stereofonii. Przypuszczam, że taka prezentacja znajdzie jednak szerszą grupę zwolenników.


Konkluzja
Bricasti M1 SE to nowoczesny przetwornik o w części wyeksponowanych, a w części ukrytych talentach. Proporcje obu zestawiono gustownie. Od pierwszego wrażenia zachwyci stereofonią i darem szybowania w muzycznych przestrzeniach. Później udowodni, że cała podróż odbywa się w komfortowych warunkach klasy luksusowej.

Reklama

 

Bricasti M1 Special Edition


Paweł Gołębiewski
Źródło: HFiM 10/2023