JBL CD350
- Kategoria: Odtwarzacze CD
Moda na vintage to już coś więcej niż przelotny romans ze stylistyką retro. Wzornictwo lat 60., 70. i 80. powraca w wielkim stylu. Raz znajduje kontynuację w obwodach wewnętrznych, innym razem klasyczne obudowy skrywają nowoczesną elektronikę.
Powracają także kopie legendarnych urządzeń sprzed lat, oczywiście w… zaktualizowanych cenach. „Newstalgia” atakuje z każdej strony. JBL nie mógł jej przegapić, bo to tak jakby zapomniał o swojej historii.
Czerpie z niej w przypadku monitorów z serii Classic, a przecież warto by je czymś zasilić. I tutaj pojawiają się kolejne ciekawe opcje. Najpierw wprowadzono wzmacniacz ze streamerem SA750, a ostatnio – kilka nowych propozycji stereo. Dziś zajmiemy się odtwarzaczem CD350. Zanim przejdziecie do opisu, spójrzcie na zdjęcia i cenę. Robi się ciekawie, prawda?
Klasyczny odtwarzacz CD.
Budowa
Jeszcze ciekawiej CD350 prezentuje się na żywo, bo precyzja montażu i jakość materiałów zupełnie nie pasują do kwoty w cenniku. Poza tym urządzenie okazuje się zaskakująco ciężkie, co wynika głównie z obudowy; sama pokrywa to na oko 2 kg metalu. Spód również jest metalowy, a boczki wykończono naturalnym drewnem orzechowym. Front to 10-mm płat szlifowanego aluminium. Wygląda oryginalnie, bo ćwiartka z lewej strony ma szlif pionowy, a reszta – poziomy.
Reklama
Na przedniej ściance, tuż pod logo, znalazł się przełącznik trybu standby, a główny włącznik zasilania umieszczono z tyłu, obok gniazda. Wykrzyknik w logo JBL-a w trybie czuwania podświetla się na czerwono, a w czasie pracy – na pomarańczowo. W centrum przedniej ścianki ulokowano display z czytelną, również pomarańczową czcionką. Można go przyciemnić w dwóch krokach albo wyłączyć. Poniżej znajduje się wąska szuflada transportu. Szkoda, że jej czoło nie zostało konsekwentnie ozdobione identycznym paskiem metalu albo wypolerowane na błysk, jak w przypadku czterech podłużnych przycisków do aktywacji podstawowych funkcji. Obsługa jest intuicyjna i to samo dotyczy niewielkiego plastikowego pilota z aluminiowym wierzchem. Z jego pomocą dostaniemy się do menu, które na szczęście nie jest rozbudowane. Pierwsza pozycja powtarza ustawienia jasności wyświetlacza, druga – charakterystyki filtra cyfrowego (stroma i łagodna) oraz trybu standby (normalny i eko), a także włączenie funkcji disc auto.
Orzechowe boczki.
Transport Asatech czyta formaty WAV (LPCM), FLAC, MP3, AAC, WMA z płyt CD, CD-R/RW. Poza tym do wejścia USB-A można podłączyć przenośną pamięć z plikami. 24-bitowy przetwornik PCM1796 obsługuje częstotliwości próbkowania do 96 kHz, w tym 24 bity/96 kHz nagrane na krążkach CD-R/RW.
Sygnał cyfrowy do zewnętrznego DAC-a odbierzemy z wyjścia koncentrycznego (RCA) albo optycznego (Toslink). Do połączenia ze wzmacniaczem służy analogowe wyjście RCA o stałym napięciu nominalnym 2 V.
Elektronikę we wnętrzu rozlokowano luźno na trzech płytkach drukowanych. Czarna zawiera elementy zasilacza – niewielki transformatorek, tranzystor na małym radiatorze i duży kondensator przyciągają wzrok, ale innych elementów też jest sporo. Sekcja cyfrowa i analogowa są zaopatrywane w energię osobno i zrealizowane na oddzielnych płytkach. Obie umieszczono blisko gniazd.
Zasilacz.
Konfiguracja systemu
JBL CD350 pracował ze wzmacniaczem McIntosh MA12000 i kolumnami Audio Physic Tempo 6. Sygnał płynął przewodami Hijiri HCI/HCS, a prąd oczyszczony przez Ansae Power Tower – sieciówkami Hijiri Nagomi i Ansae. Elektronika stała na meblu Base 6, a kolumny – na 3-cm kamiennych płytach. Jeżeli chodzi o ustawiania filtra cyfrowego, to przyznam, że… nie stwierdziłem różnicy.
Mechanizm Asatech.
Wrażenia odsłuchowe
JBL zagrał zaraz po redakcyjnym odtwarzaczu C.E.C. CD5 i muszę przyznać, że zrobił na mnie wrażenie.
Reklama
Po pierwsze, różnica między nimi nie jest duża. Oczywiście, japoński top-loader jest lepszy, bo cudów nie ma, ale JBL prezentuje zbliżony charakter, unikając przy tym ostrości i suchości. Zalety pokazuje bez wysiłku i eksponowania wybranych atrakcji kosztem innych.
Po drugie, relacja jakości do ceny to okazja, jakiej dawno nie gościłem pod swoim dachem. I nie mówię jedynie o staranności wykonania i wszystkim, o czym traktował poprzedni akapit. Powiedzmy, że trafiło się urządzenie warte z wyglądu ze trzy razy więcej, ale przecież – jak wieść niesie – nieważne, jak wygląda; ważne, jak gra. Pomijając fakt, że to bzdura, bo wielu ludzi kupuje oczami, pozwólmy ocenić sprawę uszom. I tutaj się okazuje, że konkurencji znów można szukać dopiero wśród źródeł za około 15000 zł. Jeżeli na tym etapie przegapicie C.E.C., to będzie naprawdę ciężko.
Po trzecie, gdybym miał 5000 złotych na źródło, to nawet chwili bym się nie zastanawiał i kupiłbym właśnie JBL-a. W związku z tym zamierzam polecać CD350 znajomym i wszystkim dobrym ludziom.
Elektronika na trzech płytkach.
JBL gra konkretnie i zasługuje na rzeczowy opis. Jego dźwięk cechują rozdzielczość i precyzja. Przekazuje dużą ilość informacji bez napięcia, za to ze znakomitą podbudową dynamiczną i pulsem. Otrzymujemy prezentację uporządkowaną i wyraźną, dokładnie taką, jaką powinno dostarczać dobre źródło. Dysponując ograniczonym budżetem, zwykle musimy wybierać pomiędzy szczegółowością a dynamiką. Tymczasem CD350 dostarcza i jedno, i drugie. Przekaz obfituje w informacje, a kopnięcie okazuje się spektakularne: energiczne, szybkie, a na dodatek skoncentrowane, z napiętą sprężyną. Można się doszukać pokrewieństwa z maszynami Levinsona, które grały tak koncertowo, że bardziej już chyba się nie da. I proszę, tani JBL to ta sama szkoła! Tak jakby nastąpiła migracja technologii z modeli high-endowych do przystępnych cenowo. I to by się nawet zgadzało, bo z Levinsonem miałem do czynienia dobrych kilka lat temu.
W komplecie
z dedykowanym wzmacniaczem.
Bas przykuwa uwagę, a niekiedy wywołuje ciarki na plecach. Łączy gęstość, głębię i barwność z potencjałem, do którego nawet się nie zbliżały odtwarzacze CD w cenie kilku tysięcy złotych. Nie chodzi nawet o potęgę czy rozciągnięcie, choć te są rewelacyjne, ale o swobodę, z jaką się pojawiają.
Barwy okazują się takie, jak w zarejestrowanym materiale. Nigdy same z siebie nie są ocieplone. W tym aspekcie również postawiono na dokładność, klarowność i dużo, dużo informacji. Zdecydowana góra przynosi ze sobą dźwięczność i swobodę, choć i tak priorytetem pozostaje precyzja.
Niewielki pilot.
CD350 przekonująco odwzorowuje przestrzeń, choć tu akurat nie rozbija banku; to „tylko” dobry poziom. Nie wtrąca swoich trzech groszy, choć to zdecydowane, nawet rockowe granie. Dobre źródło ma jednak przede wszystkim dostarczyć sygnał i nie pogubić informacji. JBL ten warunek spełnia, a jakość owego sygnału okazuje się wystarczająca do zbudowania systemu ze znacznie wyższej półki.
Reklama
W klasyce CD350 nie różnicuje detali tak subtelnie jak C.E.C. i stawia raczej na koncertowy aspekt tego repertuaru. Może dodaje trochę ostrości, ale dźwięk pozostaje wyraźny. Nie czaruje mięsistością barwy jak Naim, ma za to taki szwung i wykop, że membrany głośników pompują jak podłączone do turbosprężarki. Ktoś może powiedzieć, że nie wypada tak się zachowywać w świątyni kultury, jednak nie byliby to zapewne ani Beethoven, ani Szostakowicz czy Mahler. Im JBL z pewnością by się spodobał.
Konkluzja
Czytałem tu i ówdzie, że CD350 to powrót czystego CD do świata zdominowanego przez plikograje. A czymże to czyste CD ma sobie zaskarbić sympatię ludzi, którzy przywykli do daleko większej wygody, dostępności repertuaru i sam nie wiem, jakich jeszcze „przewag”? Tylko jednym: jakością dźwięku. Problem w tym, że tanie źródła nie zawsze potwierdzają sens korzystania z fizycznych nośników. Tymczasem JBL łopatologicznie uzmysłowi go nawet osobom, którym przysłowiowy słoń nadepnął na ucho.
Mówiąc krótko: mamy odtwarzacz roku!
Reklama
Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 12/2023