Apertura Stela
- Kategoria: Kolumny
Zestawy głośnikowe Apertury projektują dwaj doświadczeni konstruktorzy: Christian Yvon i Eric Poyer. Niespełna 40 lat temu Yvon (razem z Georges’em Bernarde) opracował dla Goldmunda słynne modele Dialogue, Apologue i Epilogue – tak rewolucyjne, że przyniosły im uznanie w świecie profesjonalistów, a firmie – zainteresowanie zamożnych audiofilów. Inspirowana „Gwiezdnymi wojnami” bryła do dziś przykuwa uwagę.
Yvon współpracował również z Sonus faberem i Focalem. W swojej pracy skoncentrował się na najważniejszych problemach, z którymi borykają się konstruktorzy kolumn: zwrotnicy, walce z dyfrakcją, doborze materiałów na przetworniki i obudowy. Już w 1978 roku opatentował filtry DRIM (Dual Resonant Intermodulation Minimum), umożliwiające pracę każdego przetwornika w optymalnym dla niego zakresie. W ten sposób minimalizował zniekształcenia intermodulacyjne, opanował zmienność fazową i łagodził piki na charakterystyce częstotliwościowej. W końcu, jak wielu doświadczonych konstruktorów, postanowił pójść na swoje. Pozyskał do współpracy Erica Poyera, inżyniera produkcji z 20-letnim doświadczeniem w przemyśle audio, i tak powstała firma Stentor, produkująca zestawy głośnikowe pod marką Apertura. Fabryczkę zlokalizowano w Puceul niedaleko Nantes, 30 km na północny wschód od ujścia Loary do Atlantyku.
W aktualnym katalogu znajdują się cztery modele z pierścieniowym głośnikiem wysokotonowym: monitor Swing oraz wolnostojące: Sensa, Stela i Forte, a także cztery podłogówki ze wstęgą: Armonia Evolution, Edena Evolution, Adamante i topowa Enigma Mk II. Ceny w Polsce mieszczą się w przedziale 15-115 tys. zł.
Podwójny magnes głośnika
wysokotonowego.
Konstrukcja
Stela to rozwinięcie modeli Swing i Sensa. Dwudrożną kolumnę z bas-refleksem z tyłu wyposażono w dwa 16-cm głośniki nisko-średniotonowe Seasa. Ich kompozytowe membrany Isotactic Matrix wykonano z plecionki powlekanych taśm polipropylenowych. Charakteryzują się wysoką sztywnością i dobrym tłumieniem wewnętrznym. Niskostratny resor z gumy wyposażono we wzmocnienia, łagodzące nieliniowości przy pracy ze skrajnym wychyleniem. Cewka o średnicy 26 mm jest wentylowana.
Wysokie tony pokrywa wspomniany 25-mm głośnik pierścieniowy, któremu napęd zapewnia podwójny magnes ferrytowy.
Reklama
Pasmo przy 3,4 kHz dzieli zwrotnica zmontowana na płytce drukowanej z grubymi ścieżkami. Wykorzystano tu starannie dobrane komponenty: cztery kondensatory polipropylenowe, w tym niebieskie Jantzeny Standard Z-cap, trzy cewki Jantzena (dwie powietrzne, jedna rdzeniowa) i trzy rezystory. Wewnętrzne połączenia zrealizowano przewodami z miedzi beztlenowej.
Obudowę sklejono z 18-mm MDF-u i usztywniono wewnętrznymi wzmocnieniami. Do wytłumienia wykorzystano aż cztery materiały.
Front i boki tworzą kąty proste, zaś ścianka tylna została zaokrąglona na krawędziach.
Membrana średnio-niskotonowa
z powlekanych taśm
polipropylenowych.
Do wyboru przewidziano cztery wersje kolorystyczne: białą i czarną na wysoki połysk oraz jasny dąb i amerykański orzech w satynie. Maskownice z czarnej tkaniny trzymają się na magnesach.
Kolumny są pakowane w podwójne kartony i w osobnych pudłach wysyłane w świat. Rozpakowanie jest łatwe, ponieważ sztuka waży 18 kg. W zamocowany na stałe cokół należy wkręcić regulowane kolce. Jeżeli kolumny staną na parkiecie, można wykorzystać chroniące go podkładki. Wyższe modele Apertury opierają się na solidnym stożku na środku podstawy, a pozostałe nóżki tylko utrzymują równowagę. W niższych modelach tego rozwiązania się nie stosuje.
Solidne pojedyncze terminale przyjmują banany, widełki i gołe przewody. Z tyłu znajduje się też elegancka tabliczka znamionowa z nazwą modelu i napisem „Made in France”.
Duże magnesy przetworników
nisko-średniotonowych.
Konfiguracja zestawu
Zdaniem producenta Stele wystarczy odsunąć od ścian na pół metra. Nie należy ich umieszczać w rogach pokoju; lepiej ustawić tam absorbery. Sugeruję jednak nie przesadzać z wytłumieniem, ponieważ kolumny preferują raczej liczne odbicia niż powierzchnie pochłaniające.
W teście Apertury grały w 28-metrowym pokoju. Ustawiłem je 120 cm od ściany tylnej i 40 cm od bocznych, z frontami skierowanymi wprost na słuchacza. Można założyć, że optymalna powierzchnia dla nich wynosi 15-25 m2, choć producent nic na ten temat nie pisze. Zaleca natomiast, by uszy słuchacza znajdowały się na wysokości pomiędzy centrum tweetera i wyżej położonego głośnika nisko-średniotonowego.
Francuskie kolumienki grały ze wzmacniaczem Marantz PM-10 i odtwarzaczem CD/SACD Marantz SA-10. Zastosowałem przewody głośnikowe Monster Sigma Retro Gold i łączówki Kimber KCAG (XLR) oraz Monster Sigma Retro Gold (RCA). Jako kable zasilające wystąpiły Oehlbachy XXL Series 25 Powercord. Elektronika stała na stoliku StandArt.
Z maskownicą czy bez, słychać
prawie tak samo.
Wrażenia odsłuchowe
Stele wygrzewały się przez trzy tygodnie. Producent zaleca niezobowiązujące 200-300 godzin grania, zanim głośniki osiągną optymalne brzmienie. Jednak dosyć szybko udaje się wyodrębnić ich główne cechy, takie jak repertuarowa uniwersalność, łagodność, a nawet przymilność, naturalność średnicy i miłe w odbiorze wysokie tony. Żadnej agresji czy narzucania własnego charakteru. Ponadto, co przy tym rozmiarze obudowy nieco zaskakujące, przy wyższych poziomach głośności Stele potrafią zaprezentować bardzo dobrą dynamikę.
Reklama
Brak agresji nie prowadzi do utraty energii czy blasku. Rafał Blechacz, grający polonezy Fryderyka Chopina (Deutsche Grammophon, 2013), zaprezentował młodzieńczą witalność, zdecydowane uderzenie w klawiaturę, jak i romantyczną nostalgię. Stele prawidłowo różnicowały nastroje w siedmiu polonezach. Ustawienie fortepianu w przestrzeni zostało dokładnie określone. Nie brakowało oddechu ani poczucia skali potężnego instrumentu. W akordach pojawiała się pewna miękkość, co wziąłem za cechę interpretacji, bowiem w innych nagraniach kontury rysowały się ostro. Mam na myśli zwłaszcza jazzowe trąbki czy rockowe gitary. Wniosek z tego, że Apertura nie kształtuje dźwięku na własną modłę i stara się zachować neutralność.
Skrzypce Stradivariusa w rękach Janusza Wawrowskiego, wykonującego Nokturn No. 2 op. 9 Chopina z akompaniamentem pianisty Miszy Kozłowskiego, zagrały przejmująco, momentami nawet ostro, ale bez przesady. Ich brzmienie obfitowało w alikwoty i wypełniło pokój bez trudu, co było pewnym zaskoczeniem, bowiem w niektórych nagraniach pop-rocka czy r’n’b musiałem podkręcać głośność, by dostarczyć membranom więcej energii. Jeżeli więc miałbym zasugerować wzmacniacz do Steli, byłby to mocny tranzystor w klasie A/B; taki, który rozrusza niewielkie membrany i zmusi je do cięższej pracy.
Nieskomplikowana zwrotnica
z audiofilskimi komponentami
Jantzena.
Stradivarius „Toskańczyk” Fabio Biondiego, utrwalony na płycie „The 1690 ‘Tuscan’ Stradivari” (2019, Glossa) z XVIII-wiecznymi sonatami skrzypcowymi, został zarejestrowany przy użyciu mikrofonów ustawionych w większej odległości od muzyka. Nie słychać wiec może wszystkich niuansów pociągnięć smyczkiem, zyskuje za to przestrzeń, a styl gry Biondiego podkreśla miękkość i płynność frazy. Nagrania orkiestr kameralnych: Europa Galante pod kierunkiem Biondiego (Vivaldi „Koncerty skrzypcowe”, Naive), Royal Academy of Music Soloists Ensemble pod dyrekcją Trevora Pinnocka i The Bach Orchestra of the Netherlands („Cztery pory roku”) różniły się sceną, zależnie od sposobu realizacji i miejsca nagrania. Apertura pokazała to wyraźnie, panując i nad pogłosem, i nad lokalizacją instrumentów.
Po takich wrażeniach z klasyki wiele sobie obiecywałem po jazzowych wokalistkach. Zacząłem od Diany Krall i jej albumu „This Dream of You”. Głos został tutaj wysunięty przed instrumenty, nawet przed fortepian, przy którym siedzi Diana. W niektórych interpretacjach wokal schodzi nisko i jest wzbogacony niepowtarzalną chrypką artystki. Można się nią delektować do woli, ale można też zinterpretować jako uprzywilejowanie niższej średnicy. U Melody Gardot z „Sunset In the Blue” cechy tej nie zauważyłem, a przecież płytę realizował ten sam mistrz konsolety – Al Schmidt. Melody śpiewa czyściej i łagodniej od Diany, a jej duet z portugalskim wokalistą Antonio Zambujo w uroczej balladzie „C’est magnifique” okazuje się wprost zachwycający.
O basie można się sporo dowiedzieć z albumu „Wood II” Briana Bromberga. Pomimo naporu niskich częstotliwości membrany Steli nie wpadają w niekontrolowane furkotanie, nawet przy wyższej głośności. Nie słychać najniższych tonów, które potrafią wstrząsnąć szybami, za to kontrabas pozostaje klarowny i czytelny. Pozwala śledzić niuanse artykulacji i biegłość palców wirtuoza. Może tak właśnie należy słuchać kontrabasu, najniższe pomruki zostawiając efektom kinowym i kościelnym organom?
Jedna para terminali,
ale za to solidnych.
Trąbka Jaimie Branch z jej ostatniego albumu „Fly or Die (World War)” zabrzmiała ostro i surowo, a zespół sprawiał wrażenie garażowego bandu. Wszystko dzięki takiemu właśnie założeniu nieodżałowanej jazzowej rewolucjonistki. W utworze „the mountain” Branch gra krótką solówkę, przechadzając w studiu pomiędzy mikrofonami. I ten jej spacer francuskie kolumny odtwarzają dokładnie, bez luk w przestrzeni, co ponownie świadczy o ich bardzo dobrej definicji sceny dźwiękowej. Co ważne, rysunek nie zmienia się zbytnio w zależności od miejsca odsłuchu, dzięki czemu możemy się przemieszczać po pokoju, a muzycy pozostają na swoich miejscach.
Reklama
„Sweet Sounds of Heaven” – nagrany z Lady Gagą drugi singiel promujący nowy album The Rolling Stones – z lawiną gitar, bębnów, basu, saksofonu i instrumentów klawiszowych kreuje scenę dźwiękową aż po horyzont. Z kolei stara kompozycja „Street Fighting Man”, zremasterowana w 2018 roku na potrzeby albumu „Forty Licks”, pokazuje wczesną stereofonię i instrumenty odseparowane tak, jakby muzycy stali kilkanaście metrów od siebie. To nie tyle garaż co hangar lotniczy. Przypomniałem sobie także album „RAW („That Little Ol’ Band From Texas’ Original Soundtrack)” ZZ Top, z pięknie brzmiącą, surową gitarą i zachrypniętym głosem młodego Billy’ego Gibbonsa. A kiedy dołączyły bas i perkusja, zwaliła się na mnie ściana brudnego rockowego grania. Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko wydobywa się z tych małych kolumienek.
Analogowe syntezatory duetu Yello z albumu „Point” sprawiały uszom przyjemność, a wieloplanowa realizacja rozpanoszyła się nie tylko w pokoju odsłuchowym, ale też w mieszkaniu sąsiadów; całe szczęście, nie było ich w domu. Elektroniczny bas schodził całkiem nisko i nie stracił kontroli, kiedy zrobiło się głośniej.
Ostatnia próba z udziałem instrumentów dętych kwintetu i septetu Wyntona Marsalisa z albumu „Plays Louis Armstrong” utwierdziła mnie w przekonaniu, że mógłbym kupić Stele do mniejszego, niezbyt wytłumionego pokoju. Bez trudu znajdziemy takie we współczesnych mieszkaniach na kredyt.
Pierścieniowy tweeter.
Konkluzja
Wiele dźwiękowych atrakcji za wcale nie tak wiele banknotów. Stele wyglądają dyskretnie i elegancko, więc akceptacja małżonki gwarantowana. Podobnie jak przyjemność słuchania muzyki w długie jesienne i zimowe wieczory.
Reklama
Janusz Michalski
Źródło: HFiM 11/2023