HFM

artykulylista3

 

Maryla Jonas – czarne płyty, białe plamy

070 077 Hifi 09 2021 020
Nauczyłam się grać dopiero wtedy, kiedy sama doznałam cierpienia.
 Maryla Jonas, wywiad dla „Sunday World – Herald Magazine”, 1946




(Nie)cud (nie)pamięci
Na przełomie lat 40. i 50. XX wieku amerykańska firma fonograficzna Columbia zarejestrowała kilka płyt z utworami fortepianowymi w wykonaniu Maryli Jonas – polskiej pianistki pochodzenia żydowskiego, która wydostała się z okupowanej Polski, przetrwała II wojnę w Brazylii, a potem osiadła w USA i tam odnosiła największe w karierze sukcesy. Pierwsze nagrania wydano jeszcze na łatwo tłukących się płytach szelakowych; późniejsze – na winylowych longplayach. U progu XXI wieku ukazała się reedycja części tych albumów na kompakcie oficyny Pearl (2000), a w roku 2015 dwa kompakty wypuściła firma St. Laurent. Naxos przypomniał Marylę Jonas na pierwszym albumie-antologii z serii „Women at the Piano” (2006), wybierając Passacaglię g-moll Haendla – utwór, którym Jonasówna chętnie otwierała swoje recitale. Szeroką falę zainteresowania sztuką pianistyczną Jonasówny wywołało Sony. W roku 2017 ukazał się czteropłytowy box „The Maryla Jonas Story”, zawierający komplet archiwaliów Columbii, a oprócz tego krążek z przekrojem dokonań artystki – „Maryla Jonas Plays Piano Miniatures”. Odrestaurowane cyfrowo nagrania przypomniały pianistkę słuchaczom starszym i przysporzyły jej nowych admiratorów wśród młodszego pokolenia. Niektórzy recenzenci, zaszokowani odkryciem, z entuzjazmem zestawiają nagrane przez Jonasównę „Kinderszenen” Schuberta z mistrzostwem Vladimira Horowitza, Radu Lupu, Clary Haskill czy Alfreda Cortota. Zachwycają się jej rubatem, elegancją i subtelnością w interpretacjach Chopina; podkreślają niepowtarzalność podejścia do jego mazurków.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


W Encyklopedii Muzycznej PWM nie ma hasła „Maryla Jonas”, ale to już nie dziwi – niejednokrotnie pisaliśmy na tych łamach o nieobecnych w 12-tomowym kompendium świetnych muzykach. Biogram Jonasówny znalazł się w słowniku Błaszczyka „Żydzi w kulturze muzycznej ziem polskich w XIX i XX wieku” i w leksykonie Dybowskiego „Laureaci Konkursów Chopinowskich w Warszawie”; są też obszerne hasła w Wikipedii (nie tylko po polsku). Przyjąwszy powyższe informacje za punkt wyjścia, po intensywnych poszukiwaniach w rozmaitych źródłach (m.in. prasa polska i amerykańska, archiwa dotyczące Holokaustu, rozpytanie rodziny artystki), po uruchomieniu własnej intuicji i wyobraźni, należy stwierdzić: wiedza o Maryli Jonasównie jest skąpa, niepewna i mglista. W zamęcie dziejów zaginęły dokumenty i pamiątki; zrozumiałe też, że pianistka nie chciała się dzielić wspomnieniami traumatycznych przeżyć wojennych ani wracać do wydarzeń sprzed wojny, które mogłyby uruchomić bolesne skojarzenia ze zmarłymi najbliższymi etc. Przybywając do USA, prawie nie znała angielskiego, więc nie była w stanie zweryfikować, czy treści przekazywane dziennikarzom nie ulegają przekłamaniu, ubarwieniu. Autoryzacja tekstu nie była standardem, zaś autorzy kolejnych artykułów powielali nieścisłości czy wręcz niedorzeczności. Ton tych publikacji dobrze charakteryzuje tytuł i podtytuł materiału z maja 1947 roku, zamieszczonego w „Liberty” – jednym z najpopularniejszych wówczas amerykańskich tygodników ilustrowanych: „Dama, która żyje pełnią życia. Nadzwyczajna historia Maryli Jonas, która przez ogień i wodę dotarła do Carnegie Hall i błyskawicznie zdobyła sławę, bogactwo i splendor”. Cóż zresztą mogli wiedzieć amerykańscy żurnaliści o kampanii wrześniowej i o poczynaniach władz hitlerowskich, skoro problem stanowiło dla nich ustalenie odległości między Warszawą a Berlinem (co dziennikarz, to inna liczba z przedziału 200-400 mil).
W wyniku żmudnej, acz z pewnością niepretendującej do miana ostatecznej, kwerendy udało się skorygować część z krążących o Jonasównie informacji. Udało się zapełnić część białych plam w jej biografii lub przynajmniej postawić znak zapytania przy pewnych danych. Większość wątpliwości jednak pozostała. Kreśląc portret Maryli, trzeba raz po raz używać określeń: nie wiadomo, prawdopodobnie, raczej tak, raczej nie, być może. Ale zbliżenie się do prawdy, choćby o kilka kroków, ma sens. Samo podążanie do prawdy jest wartością i fascynującą przygodą. Skoro istnieją piękne nagrania – chcielibyśmy wiedzieć jak najwięcej o tym, kto tak pięknie gra.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Dziewczynka w różowej sukience
Maryla Jonas (w młodości używała tradycyjnej formy nazwiska: Jonasówna) urodziła się 31 maja 1911 roku w Warszawie, w zasymilowanej mieszczańskiej rodzinie żydowskiej, o statusie majątkowym pozwalającym na zatrudnienie służącej i posiadanie fortepianu, na którym grała pani domu. Informacja, jakoby ojciec Maryli był znanym chirurgiem, nie wytrzymuje konfrontacji ze spisami polskich lekarzy z lat 20. i 30. Przypuszczalnie jej ojcem był Stanisław Jonas, który prowadził sklep z kolonialnymi artykułami spożywczymi, a także handlował hurtowo m.in. kawą paloną; regularnie zamieszczał ogłoszenia reklamowe w prasie krakowskiej i wileńskiej. Sklep Jonasa mieścił się w kamienicy przy ulicy Nowy Świat 57, w tym samym domu w latach 1918-1919 działała kawiarnia „Pod Picadorem”, w której powstała słynna grupa poetycka Skamander. Matka była pierwszą nauczycielką dziewczynki przejawiającej zdolności muzyczne. Do siedmiolatki zaangażowano już fachowego pedagoga – Włodzimierza Oberfelta (spotyka się też pisownię: Oberfelda), który udzielał zarówno lekcji prywatnych, jak i w ramach szkoły Józefa Lipiańskiego. Oberfelt (co widać również na przykładzie ścieżki edukacyjnej Janiny Familier-Hepner, znanej pianistki ery międzywojnia, starszej o pokolenie od Jonasówny) bardzo dbał o rozwój swoich utalentowanych pupilów i motywowanie ich do pracy poprzez kontakt z prawdziwą estradą i publicznością.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 

Dzięki jego staraniom zaledwie dziewięcioletnia Maryla wystąpiła jako solistka z orkiestrą pod dyrekcją Emila Młynarskiego w jednym z koncertów fortepianowych Mozarta. Oberfelt zaprowadził dziewczynkę na przesłuchanie do Józefa Turczyńskiego (1884-1953), cenionego pianisty i nauczyciela, dyrektora Państwowego Konserwatorium. Wprawdzie do tej szkoły przyjmowano uczniów od 11. roku życia, lecz Turczyński postanowił objąć Jonasównę pieczą pedagogiczną w drodze wyjątku, jako cudowne dziecko. Dwa lata później dziecko wystąpiło z sukcesem na poranku koncertowym w stołecznej Filharmonii i wieść o nim dotarła do Ignacego Paderewskiego. Wirtuoz i polityk zaprosił Marylę z rodzicami do siebie, a posłuchawszy, jak dziewczynka gra, obiecał, że zawsze kiedy będzie w Warszawie, udzieli jej konsultacji. Obecny przy tym ojciec Maryli wyraził sceptycyzm co do decydowania na tak wczesnym etapie o zawodowej przyszłości córki. Paderewski stwierdził wtedy, że rzadko z Wunderkinda wyrasta dojrzały mistrz, ale trzeba dać talentowi szansę. Uspokojony wysokim prawdopodobieństwem pesymistycznego wariantu, pan Jonas nie stawiał oporu muzycznej edukacji córki. W 1926 piętnastoletnia Maryla, po sześciu latach nauki pod skrzydłami Turczyńskiego (i po prawdopodobnym zaliczeniu całego programu klasy fortepianu w konserwatorium), zapragnęła kontynuować naukę za granicą, u sław europejskich. Wybrała Berlin i pianistę-profesora, którego nazwiska nigdzie nigdy nie wymieniła. Ów Wielki Artysta za wstępne przesłuchanie adeptki z Polski zażądał kwoty równej dwumiesięcznemu budżetowi Maryli! Otrzymała ona od rodziców wsparcie finansowe, lecz tych pieniędzy wystarczyłoby na wynajęcie stancji, skromne wyżywienie i niewygórowane honorarium za lekcje. Maryla zrezygnowała z niebotycznie drogiego Wielkiego Artysty i zaczęła naukę pod kierunkiem Leonida Kreutzera (1884-1953), emigranta z Rosji, profesora berlińskiej Akademii Muzycznej. Jego studentem na początku lat 30. XX wieku będzie Władysław Szpilman.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Paderewski i inni
Współpraca z Kreutzerem układała się bardzo dobrze, ale pedagog zaniepokoił się, widząc u nowej uczennicy oznaki zmęczenia, bladość. Pewnego dnia, kiedy poszedł z żoną do kina, zauważył Marylę w zespole akompaniującym projekcji (wszak trwała jeszcze era kina niemego). Dziewczyna wyjaśniła, że jest to jednorazowe zastępstwo za przyjaciela. Kreutzer nie dał temu wiary i postanowił porozmawiać z gospodynią internatu, w którym zamieszkała Polka. Okazało się, że Maryli nie było stać na wykupienie pełnego wyżywienia; zamiast obiadu jadła zwykle kilka bułek. Przejęty trudną sytuacją uczennicy Kreutzer, w porozumieniu z żoną, dofinansował utrzymanie Maryli, udzielał jej lekcji bezpłatnie, a nawet postarał się dla niej o intratne angaże koncertowe. Dzięki Kreutzerowi w latach 1926-27 Jonasówna wystąpiła m.in. z recitalami mozartowskimi w Berlinie, Bayreuth i Salzburgu. Podobała się publiczności. Kłaniając się, nie myślała z pewnością, że oklaski przełożą się kiedyś na ocalenie życia. Ale o tym będzie jeszcze mowa.
W roku 1927, jako szesnastolatka i jedna z najmłodszych zgłoszonych adeptów pianistyki, wzięła udział w pierwszym Konkursie Chopinowskim., lecz nie zakwalifikowała się do drugiego etapu. Postanowiła pracować dalej nad techniką i interpretacją. Tym razem zgłosiła się do słynnego pianisty Emila von Sauera (1862-1942), który w Konserwatorium Wiedeńskim prowadził kursy mistrzowskie. I z pewnością wiele z tych lekcji wyniosła, zważywszy na wyniki osiągnięte później w konkursach muzycznych.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Ale osobowością artystyczną, która wywarła największy wpływ tak na sztukę pianistyczną, jak na postawę życiową Jonasówny, był Ignacy Jan Paderewski. Dotrzymał słowa – w trakcie pobytów w Warszawie zawsze znajdował czas dla Maryli. Ona zaś (podobnie jak inni czołowi młodzi polscy pianiści, m.in. Witold Małcużyński i Halina Czerny-Stefańska) wyjeżdżała na konsultacje do szwajcarskiej posiadłości Mistrza w Morges. Paderewski przede wszystkim pokazał Maryli, czym jest interpretacja – uświadomił, jakże ulotna, jakże indywidualna i osobista to kwestia.
Pewnego razu przekazał Jonasównie uwagi dotyczące wykonania jednej z ballad Chopina. Dziewczyna skrupulatnie wszystko zanotowała w nutach, a potem zastosowała w praktyce, na koncercie w Danii. Traf chciał, że jej występowi przysłuchiwał się znajomy Paderewskiego i powiadomił go o niskiej wartości tej interpretacji. Paderewski zapytał Marylę, jak zagrała utwór, a ona odparła, że dokładnie według wskazówek. Pokazała notatki, siadła przy klawiaturze i powtórzyła „duńską” interpretację. Paderewski nie krył irytacji. Potępił bezrefleksyjną odtwórczość. Wytłumaczył, że interpretacje buduje się samemu, z własnych uczuć i przemyśleń, a przy każdym wykonaniu można coś jeszcze odkryć, zniuansować, podążyć za nastrojem chwili.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Innym razem Paderewski podkreślił wagę nieustannego rozwoju artysty – rozwoju intelektualnego, duchowego, moralnego, emocjonalnego. Trzeba być otwartym na innych ludzi i ich problemy, na przyrodę, architekturę. Artysta wciąż dojrzewa pod wpływem różnych bodźców i przeżyć. Paderewski stanął przy oknie z dziewiętnastoletnią Jonasówną. Wskazał na krętą, znikającą między domami ulicę i zachęcił młodą pianistkę do wyjścia w świat, do kontaktu z prawdziwym życiem. Zapewnił, że kiedy spotkają się znów za rok, będzie ona nie tylko innym człowiekiem, ale też dojrzalszą, a więc i bardziej interesującą artystką.
Maryla Jonas wzięła sobie słowa Paderewskiego do serca. Wielki sukces przyszedł do niej wtedy, gdy naznaczenie muzyki przez życie osiągnęło punkt krytyczny.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Konkursy, konkursy
Po pięciu latach od niezbyt udanego udziału w pierwszym Konkursie Chopinowskim w marcu 1932 roku Jonasówna stanęła na starcie drugiej edycji imprezy. Polska reprezentacja liczyła 31 osób i stanowiła prawie połowę ogólnej liczby uczestników. Wszystkie występy pilnie śledził znany krytyk muzyczny Mateusz Gliński, który na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” napisał po pierwszym etapie: „Pani Maryla Jonasówna dała nam kreację tak ciekawą i pełną polotu, iż gry tej młodej, utalentowanej artystki słuchaliśmy z prawdziwą rozkoszą. Liryzm p. Jonasówny jest szczery, słoneczny i pełen uroku. Linia melodyjna świetnie uwypuklona. Pani Jonasówna wydobywa z utworu maksimum wyrazu, podkreślając w sposób wysoce artystyczny wszystkie elementy dynamiczne i ekspresyjne”.
Do finału weszło 14 pianistów, w tym tylko dwie kobiety: Węgierka Lily Herz i Maryla. Finaliści musieli zagrać z orkiestrą dwie kolejne części wybranego koncertu fortepianowego Chopina. Tym razem Gliński ocenił Jonasównę surowo: „…zachwiała dość mocno reputację, jaką zdobyła poprzednio”. Ostatecznie zajęła XIII miejsce. Dostała tytuł laureata i nagrodę pieniężną, ufundowaną przez „grupę wielbicieli Chopina”, w wysokości 300 zł. Dla porównania: w 1935 roku przeciętny zarobek miesięczny pracownika umysłowego wynosił 280 zł (mężczyźni) i 170 zł (kobiety).

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Wato wspomnieć, że najlepszy z Polaków, Bolesław Kon, zajął III miejsce, a cały konkurs wygrał Aleksander Uninski, i to w wyniku losowania, ponieważ taką samą liczbę punktów zdobył niewidomy Węgier, Imre Ungar, który nie zgodził się na przyznanie I miejsca ex aequo. Nagrodę Polskiego Radia za najlepsze wykonanie mazurków przyznano Uninskiemu. I pomyśleć, że późniejsze nagrania Columbii uwieczniły Jonasównę jako jedną z najwspanialszych interpretatorek mazurków w dziejach… Planowała nagrać komplet Chopinowskich utworów tego gatunku. Ostatecznie zarejestrowała ich około połowy.
W 1933 roku Jonasówna przystąpiła do rywalizacji w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Beethovena w Wiedniu (zdobyła wyróżnienie). W 1938 wystartowała w I Międzynarodowym Konkursie Eugène’a Ysaÿe’a (dziś: Królowej Belgijskiej) w Brukseli (dostała jedynie dyplom uczestnictwa).
Mikre sukcesy Jonasówny w konkurach muzycznych należy chyba przypisać jej małemu doświadczeniu w grze z orkiestrą i, co chyba ważniejsze, niechęci do takiej konfiguracji wykonawczej. Maryla wolała solowe, małe formy pianistyczne i nawet w bliskim sobie repertuarze chopinowskim przedkładała mazurki i nokturny nad sonaty, ballady czy rozbudowane polonezy. Była indywidualistką i perfekcjonistką. Uwielbiała cyzelować niuanse tempa, dynamiki, barwy i artykulacji. W grze z orkiestrą była zależna od dyrygenta – od dyktowanego przez niego tempa i proporcji brzmieniowych pomiędzy zespołem a solistą. W czasach swych powojennych amerykańskich triumfów także unikała spotkań z orkiestrą. Tylko na początku dała się namówić bodajże dwa razy na występ w anturażu symfonicznym (I koncert fortepianowy Beethovena).

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Nagroda w II Konkursie Chopinowskim przysporzyła jej popularności. Zapraszano ją do warszawskiej Filharmonii (zagrała tam I koncert fortepianowy Henryka Melcera-Szczawińskiego i Partitę na fortepian z orkiestrą Alfreda Casselli). Często gościła w nadawanych na żywo audycjach radiowych. Układała ciekawe programy tematyczne – np. tańce różnych epok, od gigue i menueta do tanga i fokstrota. Występowała w instrumentalnych składach kameralnych i ze śpiewakami. Angażowała się w imprezy charytatywne – jak koncert na rzecz dofinansowania kolonii dzieci byłych legionistów. Oczywiście jak każdy muzyk, musiała regularnie ćwiczyć. Codziennie spędzała przy fortepianie siedem godzin.
W roku 1946 wyjaśniała dziennikarce z pisma „Silhouettes”: „Mój sposób pracy wygląda następująco: najpierw trzeba wszystko przemyśleć – formę, styl muzyki, który decyduje o technice gry i cechach brzmienia. Chyba niezbędne jest tu poczucie barwy dźwięku. Na przykład kiedy gram Bacha, uwalniam energię myśli i nastrajam umysł na dźwięczność organów lub tembr klawesynu”.
Dźwięk – jej zdaniem – wywołuje dwa podstawowe doznania zmysłowe: dotyku i wwiercania się. Kluczowe znaczenie ma frazowanie: „Trzeba wiedzieć, jak zacząć i trzeba wiedzieć, jak skończyć”. Tak jak w mowie ważna jest interpunkcja, tak w mowie muzycznej należy szanować każdy przecinek, kropkę, znak zapytania etc. Śpiewność frazy wymaga śpiewania w myślach i oddychania zgodnie z frazowaniem.
Podsumowała: „Kiedy podchodzę do fortepianu, aby zacząć występ, jestem gotowa. Zero problemów. Interpretacja, technika – wszystko zostało przemyślane i dopracowane. Gdyby istniały jakieś wątpliwości, nie zagrałabym. Nigdy! Dopóki nie miałabym absolutnej pewności”.
Oprócz koncertowania Jonasówna spełniała się zawodowo na jeszcze jednym polu aktywności, o którym po wojnie milczała; ten wątek wnet się tu pojawi.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Nauczycielka
W lutym 1947 roku obszerny artykuł poświęciło Jonasównie pismo „The Etude” – szacowny periodyk amerykańskich nauczycieli muzyki. Dziennikarka przytacza poglądy artystki na temat edukacji muzycznej: „Czym jest nauczanie? Czy jest to ciąg reguł – trzymaj rękę tak – trzymaj nadgarstek tak – rób to – rób tamto? Myślę, że nie! To zabójstwo. Nauczanie muzyki oznacza jedno: pomoc w przekazaniu młodemu uczniowi tak autentycznej miłości do muzyki, tak wielkiego, głębokiego, osobistego zainteresowania muzyką, aby uczeń poczuł wielkie pragnienie i wielką przyjemność w samodzielnym tworzeniu muzyki. Moim zdaniem właśnie na tym polega dobre nauczanie. […] Nie wolno utożsamiać nauczania ze sztywną metodą; nie wolno uczyć techniki gry w oderwaniu od muzyki; nie wolno nauczać papugowania zamiast przemyślanej interpretacji”.
W wypowiedzi dla „The Etude” Jonasówna mówiła o swoich przeżyciach jako uczennicy i wysnutych stąd refleksjach o odpowiednich i nieodpowiednich metodach nauczania. Ani słowem nie zająknęła się o własnych doświadczeniach w roli pedagoga. Nie wspomina o tym żaden z poświęconych jej amerykańskich artykułów prasowych i żadne ze wspomnianych kompendiów/haseł. Chyba nikt dotychczas nie dotarł do źródła zawierającego unikatowe informacje o naszej artystce.
Chodzi o dwuszpaltowy tekst-wywiad pod tytułem „Konkurs Pani Maryli” na pierwszej stronie „Małego Przeglądu” z 8 grudnia 1933. „Mały Przegląd” był to bezpłatny piątkowy dodatek do dziennika „Nasz Przegląd” (gazeta przedwojennej polskiej mniejszości żydowskiej, wydawana w języku polskim). „Mały Przegląd”, o nakładzie 40000 egzemplarzy, był adresowany do dzieci i młodzieży. Pisemko, założone przez Janusza Korczaka, redagowali „nieletni” dziennikarze, m.in. Józef Hen.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 

Oto „sławna pianistka” osobiście zadzwoniła do redakcji z pewną propozycją: prosi dzieci, które chcą się uczyć grać na fortepianie, o przysłanie listownych zgłoszeń na adres „MP”. Maryla skontaktuje się z nimi, przesłucha, oceni słuch, dotychczasowe umiejętności i potencjał, a kilkoro najzdolniejszych weźmie bezinteresownie pod swoje skrzydła. Szczególnie zależy jej na dzieciach jak najmłodszych, bo „najlepiej zacząć w wieku 5-6 lat, bo wtedy palce są giętkie, trzeba jak najwcześniej uczyć się techniki”. I nie jest to fanaberia, jednorazowy zryw celebrytki, robiącej wokół siebie szum kosztem naiwnych malców. Jonasówna przyznaje, że jest dyplomowaną nauczycielką (zaliczenie dodatkowego bloku przedmiotów w Konserwatorium dawało taki certyfikat), a nawet posiada uprawnienia do kierowania szkołą muzyczną. Czy uczy we własnej szkole, czy w cudzej – nie wynika to jednoznacznie z tekstu, ale na pewno jest czynnym pedagogiem; prowadzi „komplety”, czyli grupki kilkorga uczniów o podobnym poziomie zaawansowania. Z entuzjazmem opowiada o utalentowanej pięcioletniej dziewczynce, która niebawem będzie gotowa do pierwszego publicznego występu. Podkreśla różnice w koncentracji i pilności między chłopcami i dziewczynkami. Przytacza anegdoty z własnego dzieciństwa. Nudziło ją obowiązkowe ćwiczenie, konieczność mechanicznego powtarzania wprawek. Uciekała do kuchni, by pomagać służącej. Uwielbiała kręcić korbą wyżymaczki. Eureka! Czyż nie jest to prageneza niezwykłego rubata Jonasówny, które zachwyca melomanów? Próba ustabilizowania rytmu korby, którą spowalnia opór wyżymanej bielizny – toż to mechanizm pracy rubato…
W 1933 roku pianistka wyznaje: „Mam dużo uczniów, przeważnie małe dzieci. Lubię uczyć dzieci, bo one czują muzykę głębiej niż dorośli. Dzieci umieją pracować, a przy tym wielką rolę u nich odgrywa współzawodnictwo. Mój system nauki opiera się właśnie na współzawodnictwie”.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


W świecie wielkiej pianistyki wielcy pianiści uczą studentów. Prowadzą lukratywne kursy mistrzowskie, które studenci wpisują do swego CV. Tak jest teraz – tak było w czasach Maryli. Sauer, Kreutzer, Paderewski nie uczyli brzdąców ułożenia rączek na klawiszach. A tu – laureatka prestiżowego konkursu, po wojnie okrzyknięta w USA sensacją, rozprawia o kompletach z przedszkolakami? Maryla czuła, że dziwnie by to zabrzmiało. Można jednak podejrzewać, że tabuizacja własnego dorobku pedagogicznego miała też inne uzasadnienie. Gdyby dziennikarz zapytał o sukcesy jej uczniów i o to, co teraz robią, musiałaby odpowiedzieć ze ściśniętym sercem: „Prawdopodobnie większość z nich zginęła w komorach gazowych Treblinki i innych obozów. Nauczycielka przeżyła”.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Pieszo do Brazylii
Pierwsze półrocze okupacji to w biografii Jonasówny największa enigma. W chwili wybuchu wojny Maryla mieszka w Warszawie z mężem, określanym (w poświęconych nowej gwieździe pianistyki artykułach w prasie amerykańskiej drugiej połowy lat 40. XX wieku) jako „znany/sławny kryminolog”. Jego imię nie pojawia się w żadnym źródle. Wątpliwa jest jego profesja, a zwłaszcza sława – żaden mężczyzna w wieku 30-50 lat, o odpowiednim stanie cywilnym, związany zawodowo z Warszawą i zmarły w latach 1939-45, nie pojawia się na złotych kartach historii polskiej kryminologii. Może był lekarzem medycyny sądowej? Biegłym psychiatrą? Adwokatem od spraw kryminalnych? We wrześniu 1939 w Warszawie przebywa też dwóch lub trzech braci Maryli – w różnych publikacjach występują różne dane. Ich los, a także los męża, przedstawiany jest rozmaicie: walczyli z najeźdźcą, stawili opór, ruszyli do walki, zaginęli, zginęli (ale jeden czy dwóch braci?; kiedy?; gdzie? mąż zginął prawdopodobnie w 1940 roku, ale w jakich okolicznościach?). Czy zostali powołani do wojska? Czy uczestniczyli w kampanii wrześniowej? Czy wyszli ze stolicy, zgodnie z rozporządzeniem pułkownika Umiastowskiego? I czy potem powrócili, trafili do getta, do obozu koncentracyjnego? A może do niewoli, do stalagu? Do więzienia? Próbowali się ukryć po aryjskiej stronie? Najmłodszy ze stryjów Maryli przetrwał poza gettem. Dzięki zapobiegliwości, fortelom, przekupstwu, pomocy dobrych ludzi i cudownym koincydencjom ocalił żonę i dwóch synków. Co nie ulega wątpliwości, spośród rodzeństwa Jonasów wojnę przetrwali: Maryla, jej starsza siostra Berta (wyszła za mąż za wiedeńskiego przemysłowca i tuż po Anschlussie wyemigrowała z nim do Brazylii, a po wojnie dołączyła do Maryli w Nowym Jorku) i młodszy brat Seweryn Jerzy (przetrwał obóz koncentracyjny; po wojnie Maryla ściągnęła go do USA). Matka została zamordowana na oczach Seweryna. Ojciec przypuszczalnie zmarł we wrześniu 1940 (nekrolog w „Gazecie Żydowskiej”).

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Maryla z rodzicami i tysiącami warszawiaków przeszłą gehennę bombardowań we wrześniu 1939 roku. Stłoczeni w piwnicach, po każdym wyjściu na powierzchnię opłakiwali ogrom strat. 25 września Niemcy dokonali pierwszego w historii nalotu dywanowego – 400 samolotów przez dobę bombardowało całe dzielnice i obiekty strategiczne. Ogółem zniszczeniu uległo 12 % miejskiej zabudowy. Zawaliła się do wysokości parteru i spłonęła kamienica przy Nowym Świecie 57 . Dom (mieszkanie?) Maryli został skonfiskowany przez Niemców wkrótce po kapitulacji Warszawy. W artykułach amerykańskich dziennikarzy przewija się wątek łapanek i aresztowań, których ofiarą padli krewni Maryli. Ona sama rzekomo spędziła siedem miesięcy w więzieniu z powodu odmowy występowania dla Niemców w Berlinie. Owszem, hitlerowcy proponowali kolaborację polskim muzykom i aktorom i nękali wzywaniem na przesłuchania, np. kompozytora Różyckiego czy piosenkarkę Ordonównę, lecz Jonasówna, jako artystka pochodzenia żydowskiego, nie stanowiła dla propagandy nazistowskiej pożądanej zdobyczy. Drugi wątek opisywany przez żurnalistów dotyczy ucieczki Maryli z Polski. Otóż aresztowaną/osadzoną w obozie pracy Marylę rozpoznał oficer, który przed wojną był na jej koncercie w Niemczech. Poradził jej, żeby jakoś dotarła do ambasady Brazylii w Berlinie (znał adnotację o jej siostrze) i poprosiła o azyl. Miły oficer podobno przymknął oko na ucieczkę Maryli z obozu.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


I znów – trudno oddzielić fantazję od hipotetycznego przebiegu wydarzeń. Przed początkiem 1940 roku nie działały jeszcze obozy pracy (potem przymus pracy objął mężczyzn w wieku 12-60 lat); w ulicznych łapankach zatrzymywano Żydów-mężczyzn i zaganiano do odgruzowywania miasta. W zbiorach Żydowskiego Instytutu Historycznego znajduje się relacja (267.Ring. II/129) anonimowego urzędnika gminy, który klarownie i treściwie przedstawia sytuację Żydów w Warszawie w pierwszych miesiącach okupacji. Nękanie inteligentów i przedsiębiorców zatrzymaniami i przesłuchaniami należało do podstawowych narzędzi hitlerowskiego terroru. Obowiązek noszenia opaski z gwiazdą Dawida, konfiskata majątków, przesiedlenia w rejon ulic, które później wyznaczyły granice getta – to kolejne kroki w stronę Zagłady. Ponurą przyszłość ludności żydowskiej zapowiadało zniknięcie bez śladu grupy 250 przedstawicieli elit żydowskich, aresztowanych w odwecie za ucieczkę z aresztu Gestapo Kazimierza Kotta, organizatora ruchu oporu. Niemiec-meloman wiedział, że ostatnie wrota ucieczki z podbitej przez Rzeszę Europy – port w Lizbonie – są wciąż otwarte, lecz coraz trudniej jest się do nich przedrzeć. Nie wiadomo, jakiego wsparcia udzielił mityczny dobry Niemiec Jonasównie. Czy zwolnił ją z aresztu (o ile była aresztowana)? Czy wyposażył w jakieś dokumenty, przepustki, wskazówki, kontakty? Najważniejsze, że działania Maryli sprawiały wrażenie zaplanowanych i potrafiła wykorzystać szansę ocalenia. Była młoda, silna, znała język niemiecki; w stolicy Niemiec studiowała, w różnych miastach koncertowała. Wyruszyła z Warszawy do Berlina. Pieszo, bocznymi drogami, nocując w rowie, bo tak było bezpieczniej, unikając spotkania z patrolami i kłopotliwych pytań. Tylko jedno źródło podaje, że Maryla nie podążała najkrótszą trasą, po linii prostej łączącej oba miasta. Zapewne wzięła pod uwagę nowy podział terytorialny tej części Europy. Maszerowała na południe – na Kraków; stamtąd, prawdopodobnie przez zieloną granicę, na teren Rzeszy – do leżących nieopodal Katowic. Czy wśród rdzennej ludności Śląska łatwiej było pozostać niezauważonym? Czy ktoś jej tam pomógł, może podwiózł do Berlina? Chyba nigdy nie poznamy odpowiedzi. Liczy się to, że Maryla osiągnęła cel. Wkroczyła do ambasady Brazylii. Otrzymała prawdziwy paszport z fałszywymi danymi i jako żona syna ambasadora poleciała do Lizbony. Rejs transatlantykiem do Rio de Janeiro trwał dwa tygodnie. Z pokładu na ląd kobieta zeszła w stanie takiego wycieńczenia fizycznego i nerwowego, że siostra natychmiast wysłała ją do sanatorium.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Rubinstein
Ciało udało się zregenerować dość szybko, ale umysł i emocje wciąż były sparaliżowane okupacyjną traumą i niepewnością o losy najbliższych. Jonasówna nie chciała nawet dotknąć klawiatury. Palce zesztywniały i buntowały się przeciwko muzyce. Akurat do Rio przybył na koncerty Artur Rubinstein – świetny pianista, Polak patriota i Żyd w jednej osobie, tak jak Maryla. Berta wiązała wielkie nadzieje z jego wizytą. Sądziła, że autorytet starszego kolegi-wirtuoza zdoła zmotywować przygnębioną siostrę do muzycznego odrodzenia. Ale żadne racjonalne argumenty nie działały. I wtedy Rubinstein wpadł na genialny pomysł. Poprosił Jonasównę o pomoc w próbie akustycznej sali, w której miał wystąpić z recitalem. Niechętnie, przez grzeczność, artystka zgodziła się usiąść kolejno w różnych miejscach na sali i ocenić, czy dobrze słychać fortepian z estrady. Rubinsteinowi to nie wystarczyło; chciał osobiście zweryfikować diagnozę. Usiadł w odległym rzędzie i zdołał nakłonić Jonasównę do testowego wydobycia kilku dźwięków. Kiedy dłonie kobiety dotknęły klawiszy, nie mogła się już powstrzymać. Grała cztery godziny, a Rubinstein bał się ruszyć z fotela, aby nie spłoszyć „pacjentki” w akcie auto-arte-terapii. Widownia zaczęła się zapełniać słuchaczami, którzy przyszli na koncert Rubinsteina Gdy Jonasówna wreszcie wyszła z transu i wstała od fortepianu, rozległy się brawa. Była gotowa do rozpoczęcia nowego etapu życia.
Parę dni później zagrała przed grupą zaproszonych przez Artura impresariów i krytyków muzycznych. Ernesto de Quesada z renomowanej agencji „Conciertos Daniel” zaoferował, że zajmie się jej karierą i, zważywszy na trudną sytuację emigrantki, zrezygnował z prowizji. 30 czerwca 1940 melomani z Rio de Janeiro poznali Marylę w jej ulubionym repertuarze – miniaturach fortepianowych od Haendla do Chopina, z uwzględnieniem utworów kompozytorów brazylijskich: Hectora Villa-Lobosa i João Itiberê da Cunha. W ciągu pięciu lat pianistka odwiedziła większość krajów Ameryki Południowej. Quesada stwierdził, że więcej nic się nie da zdziałać, ani w zakresie repertuaru, ani wysokości honorariów. Przekonał podopieczną, że następnym przystankiem na jej drodze artystycznej powinny być Stany Zjednoczone i że powinna mierzyć wysoko: zadebiutować w największej z trzech sal nowojorskiej Carnegie Hall, liczącej 2800 miejsc. Wynajęcie słynnego audytorium kosztowało wówczas 1400 dolarów. Do tego należało doliczyć podróż z Brazylii, hotel, wyżywienie etc. Maryla wzięła na siebie koszty; inaczej mówiąc: zainwestowała we własny rozwój. Fundusze na amerykańską eskapadę zgromadziła, odkładając honoraria za cykl audycji w radiu meksykańskim.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Bez gorsetu
Niemal każdy muzyk marzy o występie w Carnegie Hall. Recital Jonasówny 26 lutego 1946 roku zapowiadał się jak jedno z kilkuset w ciągu roku wydarzeń opłaconych przez ambitnych młodych artystów, ich rodziny i sponsorów. Na świecącej pustkami widowni zasiadł drugi garnitur recenzentów muzycznych, nie reprezentujących nawet wszystkich najważniejszych gazet; zaciekawieni bileterzy, garstka zawiadomionych nowojorskich znajomych znajomych. Drzemiący z początku krytycy szybko otworzyli szeroko oczy. Czegoś takiego  się nie spodziewali – energia i subtelność, nieskazitelna precyzja, brawura i elegancja interpretacji, oryginalność odczytania, wydawałoby się, znanych na wylot kompozycji, zwłaszcza Chopina. W opublikowanej nazajutrz w „The Herald Tribune” pełnej superlatyw recenzji Jerome D. Bohm nazwał występ Polki „całkiem niezapowiedzianym objawieniem najświetniejszej kobiety pianistki od czasów Teresy Carreño”. Tu trzeba wspomnieć, że sławna Wenezuelka (1853-1917) nazywana była „Walkirią fortepianu”. O Jonasównie natychmiast zrobiło się głośno. Dziennikarze chcieli przeprowadzić wywiad, fotoreporterzy – zrobić zdjęcie, impresariowie i agenci wytwórni płytowych – zaproponować kontrakt.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Można tylko podziwiać asertywność i intuicję artystki, które uchroniły ją od pochopnych decyzji. Nawiązała współpracę z agencją koncertową (a następnie także firmą fonograficzną) Columbia, a jeden z jej szefów zarezerwował termin następnego koncertu w Carnegie 30 marca. Tego dnia sala była wypełniona po brzegi. Każdy chciał posłuchać zjawiskowej pianistki. Każdy chciał też obejrzeć kobietę nie pierwszej przecież młodości, która nie uległa życzliwym radom i nie zmieniła niczego w swoim wyglądzie. Nie włożyła na siebie modnej kreacji. Nie ruszyła platynowej ondulowanej koafiury. Nie ścisnęła krągłości figury gorsetem („Od nóg w górę muszę czuć, co gram”; „Co moja figura ma wspólnego z tym, jak gram Chopina?”). I taka pozostała do końca. Do swoich „zasad” dodała jeszcze używanie własnego krzesła – zwykłego, nieco topornego, czarnego drewnianego kuchennego krzesła. Wnosiła je ze sobą na estradę i stawiała zamiast profesjonalnego regulowanego taboretu. Podniszczony mebel dawał jej stabilne oparcie, poczucie bezpieczeństwa. Cóż, czyżby prekursorka krzesełkowego dziwactwa Glenna Goulda?
30 marca 1946 miarą sukcesu było pięć bisów. Zaspokoiwszy ogromną ciekawość prasy, Maryla wyjechała do Meksyku – odpocząć i wreszcie nauczyć się angielskiego. Znajomość nowego języka szlifowała, słuchając radia, zwłaszcza aktorów i piosenkarzy o wzorowej dykcji. W tym względzie wiele zawdzięczała m.in. Frankowi Sinatrze. Wcześniej Jonasówna opanowała osiem języków: rosyjski, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, portugalski, oczywiście polski i, zapewne, hebrajski.
Miała zarezerwowane terminy koncertów na cały sezon 1946/47 (ze stawką 1000 dolarów za występ). Dyrygent Artur Rodziński, szef New York Philharmonic-Symphony Orchestra, specjalnie zmienił program inauguracji sezonu, aby Jonasówna mogła zagrać I koncert fortepianowy Beethovena. W kolejnym sezonie jej gaża poszybowała do 2000 dolarów za koncert.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Nagrobek Maryli
Upodobanie do miniatur fortepianowych i powtarzalność pozycji programowych sprawiły, że zainteresowanie recitalami Jonasówny osłabło. Krytycy, przy całym szacunku dla jej kunsztu, podwyższali poprzeczkę – niemal chórem sugerowali, by spróbowała czegoś nowego – większych form, więcej muzyki baroku i klasycyzmu, zwartych bloków tematycznych. Maryla nie miała natury chorągiewki, nie działała w owczym pędzie. Rozwijała się powoli, lecz nieustannie. Włączyła do repertuaru cały cykl „Scen dziecięcych” Schumanna (początkowo myślała o „Karnawale zwierząt” Saint-Saënsa). Program ostatniego koncertu, jaki dała w życiu, składał się wyłącznie z dzieł Mozarta (część I) i Chopina (część II i III).
W USA Jonasówna znalazła spełnienie w życiu osobistym. Nie należała do artystów, którzy stawiają wszystko na jedną kartę: karierę. Uważała, że „jako pianiści mężczyźni mają łatwiej niż kobiety. Poświęcają się całkowicie muzyce, karierze. A kobiety mają różne zainteresowania; są raczej pianistkami na pół etatu”.
W grudniu 1948 roku wyszła za mąż za cenionego endokrynologa i ginekologa-położnika z nowojorskiego szpitala Mount-Sinai, doktora Ernesta G. Abrahama. Kiedy się pobierali, ona miała 37 lat, on – 46. Nie doczekali się potomstwa. Zamieszkali w dziesięciopokojowym apartamencie w kamienicy na Manhattanie, w pięknej lokalizacji – tylko jezdnia dzieliła ich od Central Parku. Jonasówna wyznała, że czuje się jak Kopciuszek na balu – obawia się, że o północy będzie musiała się obudzić z magicznego snu.

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Jako wiolonczelista amator dr Abraham dobrze rozumiał pianistkę profesjonalistkę. Akceptował częste wyjazdy żony i chciał jej zapewnić jak najlepsze warunki odpoczynku po powrocie do domu. Jonasówna lubiła urządzać przyjęcia, w czasie których podawała polskie potrawy.
I pewnie żyliby długo i szczęśliwie, czerpiąc radość z pracy i kontaktów towarzyskich, gdyby nie choroba Maryli.
W 1951 zasłabła w trakcie koncertu. Z najwyższym trudem wróciła do fortepianu i dokończyła program w skróconej postaci. Zawiesiła występy, czasem tylko wchodziła do studia nagraniowego. Dwa lata spędziła przykuta do łóżka. W grudniu 1956 dała swój ostatni recital – w Carnegie Hall. Stan zdrowia nie pozwolił jej jednak zagrać wszystkich utworów.
Kobieta cierpiała na ciężką ogólnoustrojową drożdżycę. Zmarła 3 lipca 1959 roku, mąż przeżył ją zaledwie o trzy tygodnie. Pochowani są obok siebie na Westchester Hills Cemetery, niedaleko Nowego Jorku. Na tym samym cmentarzu spoczywa George Gershwin.
Po Maryli pozostały nie tylko nagrania, lecz także utwory, które zainspirowała. Cykl „Miniatures” Jamesa Cohna (1954); jedno z ogniw cyklu, zatytułowane „Mazurka”, to muzyczny portret polskiej wirtuozki. Druga sonata i Variations on ‘The Wayfaring Stranger’” (dedykowane obojgu państwu Abraham; 1960) tegoż Cohna. Kompozycja Giovanniego Claudia Traversiego na orkiestrę kameralną, zatytułowana „Maryla Jonas” (2017) i dedykowana „wszelkim okropieństwom popełnionym przez ludzkość”.
Na aukcjach internetowych autografy Maryli Jonas osiągają cenę 200 dolarów.
Australijski muzykolog Nigel Nettheim uporządkował i udostępnił w sieci poświęcone Jonasównie materiały prasowe, zdjęcia i dyskografię (nettheim.com/jonas/).

070 077 Hifi 09 2021 001

 

 


Koda
Na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie znajduje się grób Marylki Jonas, lat 12. Inskrypcja głosi, że zginęła z rąk oprawców niemieckich 20 kwietnia 1944 roku. A zatem urodziła się w roku 1932 – wtedy, kiedy Maryla Jonasówna została laureatką Konkursu Chopinowskiego. Marylka zapewne była krewną pianistki i dostała imię na jej cześć. W baśni życia tej dziewczynki Historia nie podstawiła karety z dyni.

Hanna Milewska
09.2021 Hi-Fi i Muzyka