HFM

artykulylista3

 

Muzyczny survival cz. 3

pexels brett sayles 1389459
We wcześniejszych odcinkach ustaliliśmy kilka rzeczy. W sytuacji oczekiwanej przez prepersów nie będzie prądu i nasze systemy zamilkną. Pozostaną jedynie radyjka na baterie. Poleciłem Czytelnikom dwa budżetowe modele z takim zasilaniem: Panasonica RF2400D i Eltrę Lenę 5.

Pierwsze lepiej gra, ale drugie jest bardziej uniwersalne – odbiera fale długie, krótkie, średnie i UKF. Jeżeli chodzi o zasilanie, to baterie zdecydowanie warto zastąpić akumulatorami i dokupić dobrą ładowarkę, ewentualnie zaopatrzyć się w Power Station z panelami fotowoltaicznymi. Muzyczka będzie grać, o ile ktoś ją będzie nadawać. Po więcej szczegółów zapraszam do poprzednich części muzycznego survivalu. Zakładamy, że nadawać będą, bo jeżeli nie, to pozostaje kaseciak albo radio z CD. Ale muzyka to jedno. Drugie to wiadomości, bo dobrze się orientować, co się dzieje dookoła. W Polsce jakiś czas temu zrezygnowano z emisji w paśmie AM. To o tyle uzasadnione, że UKF pomieści więcej stacji. W każdym kraju trzeba się jedynie dogadać z sąsiadami co do koncesji na terenach przygranicznych. Zasięg nadajnika UKF to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów (co przy dużej liczbie nadawców jest zaletą), za to jakość jest nieporównywalna z pasmami AM. Dzięki innemu rodzajowi modulacji transmisja jest też odporna na zakłócenia wywoływane chociażby przez zasilacze impulsowe do smartfonów, nie wspominając o lodówkach i telewizorach. Na falach długich pozostawiono tylko Jedynkę PR. Wywołało to dyskusję pomiędzy zwolennikami postępu technicznego a tradycjonalistami. Pierwsi żartowali, że w okolicach nadajnika świecą rynny, a muchom ciężko latać w gęstym powietrzu. Zarzucali też ogromne zużycie energii przez nadajnik – rachunek za prąd w obecnych realiach może wynieść nawet milion złotych miesięcznie.

Tradycjonaliści wysuwali kontrargument bezpieczeństwa. Lepiej mieć archaicznego klabzdrona, niż go nie mieć, bo pokrywa zasięgiem obszary oddalone o tysiące kilometrów. W razie wojny może nawet nadawać z zagranicy. Fale średnie i krótkie też mają duży zasięg. Wprawdzie w czasie dnia niektóre pasma go tracą, ale po zmroku dochodzi do nas sygnał z zagranicznych rozgłośni. To fajna zabawa. Można na przykład posłuchać czeskiej muzyki ludowej, granej na egzotycznych instrumentach dętych, a jeżeli rozumiemy cokolwiek w okolicznych językach, to wartość informacyjna także jest nie do przecenienia. Kłopotliwe pozostają kwestie jakości odbioru, zwłaszcza w miastach: trzeba szukać najlepszego miejsca w domu – na przykład radyjko zagra tylko na parapecie. W czasie wojny nadajniki są jednym z pierwszych celów ataku – pozbawia się cały kraj dostępu do informacji. Wówczas niechciany i nielubiany AM staje się wybawieniem, a może i jedynym oknem na świat. A co, jeżeli dostaniemy dostęp do pasm dla krótkofalowców, albo będziemy mogli podsłuchiwać pasma lotnicze i CB-radia? Takie opcje wcale nie są zarezerwowane dla posiadaczy zaawansowanego sprzętu za dziesiątki tysięcy. Sprawdzą się tzw. odbiorniki globalne. Z wyglądu przypominają archaiczne radyjka na baterie sprzed lat.

Mają więcej pokręteł, ale pozostają równie mobilne i poręczne; gabarytami przypominają choćby wspomnianą Lenę 5. Z punktu widzenia użytkownika to nadal radyjko, choć o rozszerzonych możliwościach. Te dodatki pesymiści przywitają z ulgą; optymiści powiedzą: po co mi to? Wypada sobie życzyć, aby mieli rację, ale nadal dostaną odbiornik obsługujący pełne pasmo, dostosowany do praktycznie każdej rozgłośni, nawet amatorskiej. Dodajmy, że odbiornik wysokiej jakości, nieporównywalnej z poleconymi modelami z supermarketu. Parametry, takie jak czułość czy selektywność tunera, stoją tu na innym poziomie. Można odbierać stacje, które w tamtych nawet nie pisną, zagłuszone gąszczem zakłóceń. Jeżeli się wciągniemy w temat, to dokupimy niewielką zewnętrzną antenę, która zdecydowanie poprawi odbiór. Same urządzenia są ergonomiczne, łatwe w obsłudze (trudniejsze niż radiomagnetofon, ale szybko się nauczymy). Wybór nie jest specjalnie szeroki, więc i dylematów nie ma. Jeżeli pominiemy na wpół specjalistyczne odbiorniki, wymagające wiedzy i doświadczenia, pozostaną tylko dwie firmy w pełni przyjazne amatorom: Tecsun i Sangean. Zwłaszcza ta pierwsza oferuje spory wybór. W zależności od oczekiwań, można sięgnąć po modele z przedziału 800-2000 zł. Każdy będzie świetnym tunerem, a różnice będą się sprowadzać głównie do jakości głośnika. W droższych i większych znajdziemy większy i lepszy, ale do celów survivalowych w zupełności wystarczy Tecsun PL-660 – uwielbiany przez radioamatorów. To wydatek rzędu 800-900 zł. Droższe, poza tym że mają lepszy głośnik, potrafią też wyglądać „profesjonalnie”, jak S-2000. To już nie tylko świetne radio, ale i ozdoba pokoju. Sangean też ma asa w rękawie: ATS-909 x2. Odbiornik globalny to zabezpieczenie na złe czasy, ale niewykluczone, że także początek ciekawego hobby. Tekst może wyglądać na sponsorowany. Padły w nim konkretne modele i jednoznaczne wskazówki, co wybrać. Wypada więc podkreślić, że wymienione firmy nawet nie miały świadomości, że taki materiał się ukaże, a autor ani redakcja nie otrzymali od nich złamanego grosza. Zrobiłem sobie nim nawet małą krzywdę, bo wspomniane modele nie tak łatwo kupić i teraz może zabraknąć także dla mnie. Żeby jednak polecić coś skutecznie i sensownie, nie da się bawić w okólniki typu „znany producent”. Za uproszczenia przepraszam, bo w tej dziedzinie nie jestem specjalistą. Miejsca na stronie też niewiele, za to wszystkim życzę dobrego odbioru. I tego, żeby prądu nie zabrakło, wszystkie rozgłośnie dalej spokojnie grały wesołe piosenki, a ci, co pójdą za moją radą – mieli jedynie nowe zabawki.

 

 

Maciej Stryjecki