Grado RS1x
- Kategoria: Słuchawki
Seria RS zajmuje szczególne miejsce w katalogu Grado. To już bezdyskusyjnie wysoka jakość i drewniane obudowy, nadal w „przenośnych” rozmiarach. RS1x nadają się zarówno do odsłuchów w domu, jaki i w podróży.
W przypadku wykorzystania domowego należy pamiętać, że mogą przeszkadzać innym. Otwarta obudowa nie tłumi niczego, więc w nocy wypada się odizolować. Nie zatrzymuje też hałasu z zewnątrz, ale to ma dobre strony: choćby taką, że trudniej wpaść pod samochód. Zapewnia również poczucie większej swobody przy słuchaniu, ponieważ wywiera mniejsze ciśnienie na bębenki w uszach.
RS1x mają impedancję 38 omów i skuteczność 99,8 dB. Można je więc podłączać do przenośnych źródeł. Bez problemu współpracują ze smartfonem i tabletem.
Budowa
Tańsza seria SR przypomina z zewnątrz produkty z supermarketu. Żeby ją docenić, trzeba posłuchać. Producent utrzymuje, że cała para poszła w dźwięk, co widać nawet w przypadku pudełek: może się zdarzyć, że w solidniejszym dostarczą nam pizzę. W takie samo pakuje się tańsze RS2x (test w poprzednim numerze). RS1x doczekały się już godnego opakowania – tekturowej skrzynki, zamykanej na magnes. Można je w niej przechowywać, choć nadal uważam, że klienci bardziej ucieszyliby się z twardego etui, a koszt wytworzenia byłby podobny. W każdym razie widać, że Grado plasuje ten model wyżej w katalogu.
Same słuchawki są za to przepiękne. Jeżeli odpowiada Wam styl vintage, to będziecie zadowoleni. W tym przypadku to nie projekt wzorniczy mający podążać za trendem, tylko ukłon w stronę ponad 50-letniej tradycji i przywiązanie do sprawdzonych rozwiązań.
Lekki, ażurowy szkielet sprawia wrażenie delikatnego, ale tak naprawdę RS1x to jedne z najtrwalszych słuchawek na rynku. Elastyczność zapewnia wygodę noszenia i odporność na uszkodzenia. Komfortowi sprzyja też znikoma masa, a pogarsza go nieco zamontowany na stałe ciężki przewód sygnałowy. Notabene, producent przywiązuje dużą wagę do okablowania, którego jakość wpływa na cenę słuchawek. Tym razem to plecionka ośmiu żył z wyżarzanej miedzi beztlenowej, a druciki są takie same jak w cewce przetwornika.
„Kokodżambo” i konopie.
Ten jest sprawdzoną konstrukcją Josepha Grado, ulepszaną w kolejnych wersjach. „X” jest już czwarta, a głośniczek zestrojono z nową komorą akustyczną. Membrana ma średnicę 50 mm, a przetwornik jest taki sam jak w droższej serii GS – właśnie to powinniście zapamiętać z opisu technicznego. Pracuje w drewnianej obudowie o strukturze kanapki. Na zewnątrz znajduje się warstwa drewna cocobolo. Od wewnątrz wykorzystano klon, z którym Grado ma największe doświadczenie, a pomiędzy nimi umieszczono kompozyt na bazie włókna konopnego – widzieliśmy go wcześniej w limitowanej edycji Hemp.
Muszle są pudłami rezonansowymi. Firma podkreśla, że użyte gatunki drewna brzmią różnie, a zastosowany tutaj konglomerat łączy trzy jego ważne atuty (szerszy opis znajdziecie w teście GS3000e w numerze 3/2022). Kształt obudów to walec, na zewnątrz zabezpieczony siatką metalową, a od wewnątrz cieniutką z tworzywa sztucznego. Za nią kryje się jeszcze sztywny i mocny dyfuzor, więc przetwornik jest bezpieczny.
Kabel wychodzi przez dziurkę i można by się obawiać, że z czasem się przetrze. Praktyka jednak pokazuje, że nie ma nawet potrzeby stosować elastycznych osłonek; oplot jest solidny, gęsty, a włókno odporne na zaginanie i uszkodzenia.
Pady zrobiono z dwóch rodzajów pianki. Większa część jest twarda, zwłaszcza ta zewnętrzna. Wewnętrzna tworzy niewielką dodatkową komorę akustyczną. Muszle zawieszono na widełkach. W odróżnieniu od serii SR, ale i RS2x, nie są plastikowe, lecz aluminiowe. Zawieszenie zapewnia niewielką, ale wystarczającą regulację w poziomie. Z widełek wychodzi cienki aluminiowy pręt, umocowany w kostce. Jego wysunięciem dostosowujemy pozycję muszli do wielkości głowy. Jednak to nie pręt obraca się w kostce, tylko jego kulista końcówka w osadzeniu podobnym do łożyska. Dzięki temu słuchawki same dopasowują się do użytkownika, a ten nie musi robić nic, poza wysunięciem prętów. Znów można odnieść wrażenie, że to delikatna konstrukcja i z czasem się wyrobi, ale mimo braku zapadek trzyma pewnie i nie wymaga częstych korekt.
W kostkach osadzono też pałąk w postaci cienkiej, elastycznej sztaby ze stali nierdzewnej. Obszyto go grubą skórą barwioną na czarno (poprzednia wersja miała kolor brązowawy), z kontrastującym ściegiem białej dratwy.
Grado RS1x to piękny przedmiot. Jego uroda nie krzyczy złotem, ale wynika ze skromności i nieco archaicznej formy. Wszystko tutaj do siebie pasuje i ma klasę.
Swoich akcesoriów Grado nie wycenia drogo. Zapasowe pady kosztują 112 zł, a przedłużacz 4,5 m – 170 zł. Niestety, polski importer nie oferuje innych opcji, ale w firmowym sklepie w USA znajdziemy stojaki (170 USD), drewniane szkatułki z logiem (100-160 USD) i sztywne etui zamykane na suwak (50-60 USD). Na dwa pierwsze można by się skusić, ale ostatnie znajdziemy w dalekowschodnich sklepach za około 100 zł. Tak czy inaczej, w futerał warto się zaopatrzyć, bo szkoda byłoby niszczyć tak piękne słuchawki, wrzucając je byle jak do walizki lub na siedzenie w samochodzie.
Seria Reference obejmuje tylko dwa modele: RS1 i RS2. Aktualną wersję oznaczono literą „x” w odróżnieniu od poprzedniej „e”. Tak samo dzieje się w najtańszej linii SR, a opisy wszystkich modeli znajdziecie w wydaniach 11 i 12/2021 oraz 2, 3 i 4/2022 „Hi-Fi i Muzyki”.
Powyżej w katalogu znajduje się rodzina GS. To Grado w wydaniu ekstremalnym. Najdroższe GS3000e testowaliśmy w numerze 3/2022. Najlepsze słuchawki dynamiczne na świecie? Przeczytajcie.
Metalowa siatka.
Wrażenia odsłuchowe
Od RS1x zaczynają się „wysokie Grado”. Producent chyba to wiedział, pakując je w lepsze pudełko, ja nie. Ale po kilku minutach słuchania zaświtała mi myśl, że ktoś, kto szuka high-endowych słuchawek amerykańskiej manufaktury, nie musi koniecznie sięgać po GS-y, bo już w RS1x dostaje coś z naprawdę wysokiej półki. Oczywiście, że można lepiej, ale jeżeli zbliżamy się do limitu wytrzymałości portfela, to jest to zdecydowanie dobra opcja. Zwłaszcza że nie trzeba wydawać fortuny. Wystarczy 3680 zł.
RS1x konsekwentnie prezentują pomysł na dźwięk, który znamy z tańszych modeli Grado. Precyzją i prawidłowością oddania barw instrumentów przywodzą na myśl studyjne monitory, a w muzyce akustycznej zbliżają wrażenia do koncertu na żywo. Zbliżają dosłownie i przenośni, ponieważ barwy są bardziej nasycone, a my wchodzimy między muzyków i kiedy grają, jesteśmy wśród nich. To interesujące doświadczenie, choć nie każdy je lubi; część melomanów preferuje dystans oddzielający widownię od sceny. Na szczęście, RS1x pozostawiają oddech i poczucie swobody. Może nadal jesteśmy z muzykami, ale zyskujemy więcej miejsca.
Pierwsze plany pozostają uprzywilejowane, jednak głębia rysuje się wyraźniej. Perspektywa się nie zmienia, a jednak to bilet z lepszą miejscówką. Podobnie szczegółowość – najwyższe modele SR-ów i RS2x dają poczucie, że więcej informacji dostarczyć się nie da albo że mogłaby to być przesada. Tutaj detali dostajemy niby tyle samo, ale jakby rozsianych na większym obszarze, dzięki czemu odczucie natłoku mija. Przestajemy odbierać słuchawki jako wyczynowe. Rośnie natomiast przyjemność kontaktu z muzyką.
Duży może więcej, co znajduje odzwierciedlenie w basie i dynamice. Niby znowu nie jest to krok w siedmiomilowych butach, ale nie jedziemy już na granicy przyczepności opon. Niestety, to też rozbudza apetyt na kolejne konie pod maską. Nie wiem, czy to dobra, czy zła wiadomość, ale w droższych GS-ach atmosfera nie będzie się zagęszczać. Będzie coraz więcej tej swobody, a przewagę zauważycie niejako przy okazji.
Charakter dźwięku pozostaje ten sam co w RS2x. Otrzymujemy bogate, gęste brzmienie, nasycone dużą ilością wysokich tonów. Do tego czystą i neutralną średnicę i precyzyjny, szybki bas. Nadal jest efektownie i zdrowo, bez zabarwień i z blaskiem. Słuchawki grają dobrze dowolny repertuar – zarówno wykuty z metalu rock, jak i wyrzeźbioną w szlachetnych półcieniach kameralistykę. A już wszędzie, gdzie słychać ludzki głos, zrobią robotę, z której Grado słynie od dziesięcioleci. I nie ma tym krzty przesady.
Konkluzja
W poprzednim teście stawiałem oceny. Tym razem przekroczyliśmy cienką czerwoną linię i wystarczy określenie „hi-end”.
Co poprawiono w „e”, żeby był „x”:
Podkręcono przetwornik. Dostrojono do nowej obudowy, „zrekonfigurowano membranę” (zapewne chodzi o modyfikację profilu), obniżono masę cewki i jednocześnie wzmocniono magnes, żeby układ drgający reagował szybciej. Przewód pozostał taki sam, z czystej wyżarzanej miedzi. Nowy jest tylko oplot, podobno trwalszy, a już na pewno bardziej estetyczny.
Obudowa to teraz trzywarstwowa kanapka: na zewnątrz cocobolo, od wewnątrz klon, a w centrum konopny kompozyt, wnoszący elementy relaksu i szczęścia. Przy okazji świetnie to wygląda.
W brzmieniu różnica jest taka, jak we wszystkich Grado „x”: mniej hałasu i agresji, wyższa precyzja, większy komfort słuchania dzięki eliminacji ostrości wysokich tonów. Jeżeli chcecie więcej szczegółów – przeczytajcie wcześniejsze testy.
Różnica pomiędzy RS2x a RS1x
Obudowa jest, jak mawiali koledzy w podstawówce, taka sama, tylko trochę inna – z większą komorą rezonansową. Ta jest potrzebna ze względu na inny przetwornik, tutaj bowiem zachodzi zmiana zasadnicza. W RS2x montowano głośniczek o średnicy 44 mm, jak w serii SR. W RS1x pracuje 50 mm, czyli taki, jak w linii GS.
Reszta to drobiazgi, jak aluminiowe widełki, w odróżnieniu od plastikowych w RS2x. O pudełku nie ma co wspominać, warto natomiast o cenie. Do RS1x trzeba dołożyć 550 zł. Przy sumie około 3000 zł to znów nie aż tak wiele. Natomiast przy różnicach w konstrukcji, tym razem bardzo istotnych, można by się zastanowić, po co w ogóle trzymać w ofercie RS2x. Producent to zapewne jakoś uzasadni, ale z punktu widzenia nabywcy jest to pozbawiona sensu dziadowska oszczędność.
Porównanie brzmienia to najciekawsza dotąd lekcja. W pierwszej chwili odczuwa się większą swobodę, następnie obszerniejszą przestrzeń. Jeszcze chwila i… jakby grało czyściej? Wyraźniej? Nic nie trzeba analizować, bo jest po prostu lepiej. Im więcej czasu upływa, tym bardziej staje się to oczywiste, a kolejne albumy i fragmenty utworów pozwalają wskazać, gdzie zaszły zmiany.
I gdzie zaszły? Ano wszędzie. Gdzieniegdzie większe, gdzie indziej mniejsze, ale ich suma nie pozostawia niedomówień – to inna klasa dźwięku.
Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 06/2022