Grado SR325x
- Kategoria: Słuchawki
Test SR325x kończy serial, w którym przedstawialiśmy najnowszą odsłonę podstawowej serii Grado, z dopiskiem „x”. W kolejnych wydaniach zajmowaliśmy się jednym modelem, a dzisiaj pora na najdroższy. Polecamy lekturę wcześniejszych odcinków, bo opisy brzmienia się uzupełniają.
O ile o wszystkich tańszych SR-ach można napisać, że są niezbyt urodziwe, o tyle flagowiec zrywa z tym wizerunkiem. Niby jest taki sam – muszle mają identyczny kształt, system mocowania i pałąk, ale diabeł tkwi w szczegółach. Biorąc do ręki SR325x, od razu czujemy, że to produkt z wyższej półki.
Staranność wykonania się nie zmieniła, za to materiały – już tak.
Metalowa obudowa.
Obudowy wytoczono z aluminium, a z zewnątrz wyglądają na polakierowane. Pałąk w niższych modelach był obszyty ekologiczną skórą; ta wygląda na naturalną i nawet jeżeli pozostała sztuczna, to zdecydowanie wyższego gatunku. Elegancji dodają staranne przeszycia białą dratwą. W dotyku okazuje się grubsza i bardziej mięsista. Być może dlatego producent uznał piankowe poduszki za zbędne, choć we wszystkich niższych modelach chwali się tym „ulepszeniem” jako podnoszącym komfort noszenia. W takim otoczeniu wszystko wydaje się lepsze, nawet solidny oplot kabla, choć ten akurat pozostał identyczny jak w SR225x. Słuchawki są montowane ręcznie w zakładzie na Brooklynie, a przetworniki parowane, jak zapewnia Grado, z abstrakcyjną dokładnością do 0,05 dB. Archaiczny projekt, jakby żywcem wyjęty z rozgłośni radiowej w latach 30. XX wieku, podkreśla dobrą robotę.
Z małego na duży jack.
Przetworniki mają 44-mm średnicy i są dynamiczną konstrukcją Josepha Grado sprzed wielu lat, przez cały czas konsekwentnie ulepszaną. W porównaniu z poprzednią serią „e” wzmocniono magnesy i zmniejszono masę cewek, co poprawiło dynamikę i szczegółowość dźwięku. Membrany doczekały się „rekonfiguracji”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Cewki nawinięto drucikiem z czystej, wyżarzanej miedzi. Z tego samego materiału wykonano żyłki przewodu sygnałowego. Poczynając od SR125x, jest ich osiem (w dwóch podstawowych modelach – cztery). Nietypowa jest natomiast długość przewodu – niespełna dwa metry. Na spacer za dużo, do domu przeważnie za mało i trzeba się ratować firmowym przedłużaczem. Na szczęście nie jest drogi.
Słuchawki wyglądają na delikatne, ale to pozory. Grado są uważane za jedne z najbardziej trwałych i długowiecznych. Zwłaszcza te metalowe powinny przetrwać dekady. Dopasowują się w zasadzie automatycznie. Ręcznie trzeba tylko dostosować je do wielkości głowy, wsuwając bądź wysuwając metalowe pręty, osadzone w plastikowych kostkach. Są cienkie, nie mają zapadek, a mimo to, raz ustawione, pozostają na swoim miejscu, nawet kiedy zaśniemy w słuchawkach i przygnieciemy je do poduszki. Z kostek wychodzi elastyczna i sprężysta metalowa szyna, czyli główny składnik pałąka. Komory akustyczne muszli zabezpieczono od zewnątrz metalową siatką. Od wewnątrz znajduje się dyfuzor osłonięty gęstą pończochą z tworzywa sztucznego.
Skóra przeszywana białą dratwą.
Komfort noszenia w porównaniu z konkurencją w podobnej cenie okazuje się raczej średni. Na pewno znajdzie się wiele wygodniejszych słuchawek. Nawet na tle tańszych modeli Prestige SR325x wypadają mniej korzystanie. Tamte były lekkie jak piórko, a tu metal znacznie zwiększa masę. Nacisk, jak na konstrukcję otwartą, jest spory.
Poduszki to nowy model „F”, montowany tylko w SR225x i SR325x. Producent się chwali, że poprawia brzmienie i – jak sprawdziłem miesiąc temu – to szczera prawda. Zmiany są na tyle wyraźne, że trudno uwierzyć, by taka drobnostka mogła zrobić tyle dobrego. Za poprawę odpowiadają zapewne i kształt, i materiał.
Wrażenia odsłuchowe
SR325x to rasowe słuchawki profesjonalne. W studiu sprawdzą się lepiej od większości nauszników stosowanych przez znanych mi dźwiękowców.
Od razu zauważamy bezpośredniość, realizm barwy i monitorowy charakter brzmienia. Jest podane blisko, z zaznaczeniem pierwszego planu. Mimo zdolności budowania obszernej sceny zawsze czujemy, że znajdujemy się w centrum akcji; czasem nawet wchodzimy pomiędzy muzyków. Nie znaczy to, że nie odbierzemy informacji z dalszych planów, ale tam znajdują się przeważnie alikwoty i pogłos, a nie źródła. Ta bliskość sprzyja obserwowaniu szczegółów, a tych Grado przekazują mnóstwo. Są dokładnie rozłożone w przestrzeni i wyraźne. To bogactwo dla niektórych może się nawet okazać męczące, ale tylko z początku. Powrót do zamazanej faktury okazuje się bowiem bolesny.
Barwa jest nasycona i mięsista. Najlepiej to słychać w materiale akustycznym. Domeną Grado jest średnica. Wielu recenzentów wskazuje na ocieplenie wokali, dodające im okrągłości i masy. Nie widzę tego ani nie zauważam lampowego nalotu. Przeciwnie, w stereotypowym postrzeganiu SR325x bliżej do tranzystora, w dodatku mocnego. Brzmią gęsto, masywnie, ale na pewno nie miękko. Dobrze oddają głębię niskich głosów, ale robią to z obiektywizmem, czasem nawet przesadnym. Tak samo postępują z czytelnością tekstu. Jest spektakularna i nie wynika z podkreślania sybilantów, mimo że górą SR325x szafują bez cienia nieśmiałości. Dzięki temu są wymarzonymi słuchawkami do audiobooków. Nawet przy niewielkiej głośności wszystko zrozumiemy. Podobnie w filmach: zarówno głosy aktorów, jak i lektora są zrozumiałe, nawet kiedy otacza je mnóstwo hałasu.
Wujek Dobra Rada radzi:
Poduszki „F” to obecnie najlepszy upgrade do serii Prestige, jaki można sobie wyobrazić: łatwy w montażu, a jednocześnie zauważalny. Na razie „F” nie ma w sprzedaży w Polsce, ale w sklepie producenta już są i kosztują tyle, co „L”; można się więc spodziewać ceny 120-150 zł. W takiej sytuacji warto przemyśleć ich zakup nawet do SR60. Celowo padł symbol bez literki, bo poduszki pasują do poprzednich wersji i wszystkich modeli Prestige. Posiadacze starszych egzemplarzy tym bardziej powinni zwrócić uwagę na „F”, bo w końcu i tak przyjdzie pora na wymianę starych padów. Efekt Was zaskoczy. Tak samo warto zastąpić „F-kami” „S-ki”, jak i droższe „L-ki”. Kupowanie tych ostatnich w obecnej sytuacji uważam zresztą za nieporozumienie.
Grado grają neutralnie. Wierność barwie jest ich priorytetem, co w połączeniu z precyzją świetnie się sprawdza w symfonice. W starszej wersji mogło brakować dynamiki. Nowa to nadrabia, ale jej specjalnością pozostają kontrasty w skali mikro, przekazane z uderzającą dokładnością. Podobnie bas: teraz jest znacznie głębszy, ale najważniejsze pozostają kontrola i barwa, jak najbliższe oryginałowi.
Grado SR325x niczego nie poprawią ani nie upiększą. Dlatego kiepskie realizacje będą męczyć, o czym uprzedzam. Wady zostaną podkreślone wręcz karykaturalnie. Dopiero kiedy brzmienie się uporządkuje, docenimy możliwości firmowych przetworników.
W rocku usłyszymy szybkość dźwięku – natychmiastową reakcję na impuls, wierne odwzorowanie kontrastów dynamicznych. Wszystko jest poukładane, a zmiany natężenia realizowane natychmiast, bez zawahania na starcie. Membrany rozpędzają się tak szybko, jakby materia nie stawiała oporu. Nagromadzenie impulsów nie robi na nich wrażenia, dzięki czemu zachowują wysoką rozdzielczość w skomplikowanych fakturach.
Konkluzja
SR325x to na pewno nie słuchawki, z którymi będziemy wypoczywać w leniwej atmosferze. Dostaniemy za to prawdę o nagraniu. Wyłowimy każdą ścieżkę, a instrumenty zabrzmią jak na żywo. Zdarzy się nawet, że poczujemy się tak, jakbyśmy grali razem z muzykami na estradzie. Za taki bilet na koncert każda cena wydaje się uczciwa.
SR325x kontra SR225x
SR325x i SR225x na pierwszy rzut ucha brzmią identycznie. Ta sama barwa, przestrzeń, rozciągnięcie basu i swoboda góry pasma. Jednak dobre nagrania pokazują subtelne różnice i kiedy już się ich nauczymy, będziemy je dostrzegać zawsze. Wiele osób uzna je za na tyle nieistotne, że szkoda sobie zawracać głowę. A już na pewno nie za tę cenę.
Warto jednak spojrzeć z nieco innej perspektywy. Tak się bowiem składa, że serię Professional także wyposażono w metalowe muszle. Model PS2000e to najdroższa propozycja Grado. Ciężkie toto jak diabli, więc o wygodzie nie ma mowy. Za to precyzja i realizm prezentacji zwalają z nóg. Są to na pewno jedne z trzech najlepszych par słuchawek, jakie w życiu miałem na głowie. Do dziś pozostaję pod ich wrażeniem.
To, co mnie zachwyciło w PS2000e, oddaje też różnicę pomiędzy SR225x a SR325x. Poprawiają się te same aspekty brzmienia i nawet jeżeli nieznacznie, to konsekwentnie. A za wszystko, jak nietrudno się domyślić, odpowiada przede wszystkim metalowa obudowa.
SR325x są od SR225x szybsze, bardziej skoncentrowane i precyzyjne. Staranniej definiują każdy dźwięk i kontrolują wszystko, co się dzieje wokół. Bas energiczniej uderza i krócej wybrzmiewa. Jest też trzymany w mocniejszym uścisku. W pełni kontroluje nawet niskie pomruki. Średnica także okazuje się bardziej precyzyjna. Dotyczy to zarówno prowadzenia linii melodycznej, jak i rozłożenia instrumentów w przestrzeni. Kontury są ostrzejsze, a między nimi zapada głębsza cisza. Wysokie tony też się klarują i przyspieszają. Wszystko razem, nawet dynamika, sprawia wrażenie większego uporządkowania. Z początku możemy nawet dać się oszukać, że to tańsze SR225x grają z większym rozmachem, ale to wrażenie mija, kiedy zmienimy wyższy model na niższy. Wtedy tylko się upewnimy, że wolimy ten przesadny wręcz porządek.
Generalnie można dostrzec pewną prawidłowość: im subtelniejsze kontrasty dynamiki, teoretycznie mniejsze wymagania wobec złożoności faktury, tym lepiej słychać metalową obudowę.
Z SR225x, a jeszcze bardziej z SR325x pojawia się pewien problem. O ile pamiętam wyższą serię Reference – RS1e i RS2e – to dwa wymienione modele Prestige mogą być od niej po prostu lepsze. Zapewne dlatego RS-y również doczekały się aktualizacji do wersji „x”. Ale mino to pozostawiono w nich pady „L”, więc przy najbliższej okazji nie omieszkam sprawdzić, czy to aby nie przeoczenie.
Stare kontra nowe
Porównania z poprzednią odsłoną doczekał się każdy model Prestige w wersji „x”. We wszystkich nastąpił postęp w kulturze grania i wynikającym z niej komforcie słuchania. Brzmienie oczyściło się ze śmieci i agresji ukrytej w metalicznym nalocie i ziarnistości wysokich tonów. Dzięki temu zmęczenie przychodzi później. Najważniejsze, że muzyka pozostała nietknięta. Góra nie straciła wyrazistości. Przeciwnie, szczegóły łatwiej wydobywają się z tła, a charakter dźwięku jest tak samo dźwięczny i nośny. Ta poprawa była potrzebna. Usunięto elementy, które najbardziej przeszkadzały w najtańszych Grado. Najtrafniejsze wydaje się podsumowanie, że w odsłonie „x” usunięto „nalot taniości”.
W modelach SR225x i SR325x zamontowano nowe pady. Oczywiście, to tylko kawałek gąbki, ale nie należy go bagatelizować. Poprzednie były płaskie; te, ze względu na nacięcia, mają dość skomplikowaną komorę. Najwyraźniej prawa akustyki działają, bo poprawa jest ewidentna. Zwłaszcza w zakresie basu, który zyskuje moc, głębię i energię. W poprzedniej odsłonie trochę go brakowało. Teraz czujemy przyjemne wypełnienie pasma. Osadzenie w podstawie przenosi się na średnicę. Ta nie zmienia barwy, ale nabiera głębi, mięsistości i realizmu.
W porównaniu do starszych wersji największą poprawę obserwujemy w dwóch najdroższych modelach Prestige. Można śmiało powiedzieć, że są o klasę lepsze. A co najbardziej dobitnie świadczy o dojrzałości Grado – zmiany zaszły tam, gdzie czegoś brakowało albo coś przeszkadzało. Odkąd sięgam pamięcią, to najbardziej udane odświeżenie SR-ów.
Podsumowanie
Pora na podsumowanie całej serii Prestige. Podstawowym modelem SR60x Grado wysoko postawiło poprzeczkę Może nawet za wysoko, bo są to… zbyt dobre słuchawki w swojej cenie. Przyrost jakości w modelach SR80x i SR125x zauważą tylko osoby z doświadczeniem albo naprawdę dobrym uchem, a i te będą się zastanawiać, czy warto dopłacić. Moja opinia jest pochopna, krzywdząca i jednoznaczna: nie warto. Szkoda pieniędzy i lepiej przeznaczyć je na dobry futerał lub pójść za radą Wujka. Jeżeli jednak chcecie mieć świetne słuchawki, a w kieszeni jest pustawo – SR60x to propozycja nie do odrzucenia. Po prostu nie można ich pominąć w poszukiwaniach!
Jeżeli chcecie, żeby zagrało o wiele lepiej – dołóżcie do SR225x. Tutaj następuje przełom, przy którym każda wydana złotówka ma uzasadnienie. To tak, jakbyśmy sięgnęli po model z wyższej serii, oparty na lepszych i większych przetwornikach. Tu już nie ma dyskusji o niuansach. Nawet kompletny amator powinien zauważyć różnicę.
Kolejny krok w górę, czyli SR325x, to już inna szkoła jazdy i zabawa nie dla każdego. Przypomina ulepszanie gotowego systemu: przewody, zasilanie, akustyka, akcesoria. Różnice są drobne i właściwie szlifują to, co już jest. Tyle że… dla jednego efekt tej „obróbki” będzie niewielki, dla drugiego – zasadniczy. Ten etap wiąże się z niebagatelnymi wydatkami i tak jest z dopłatą do SR325x. Każdy, kto usłyszy dobrodziejstwa metalowej obudowy, nie powinien się zastanawiać, bo słuchawki posłużą długie lata. Z drugiej strony, jeżeli stwierdzi, że gra jest niewarta świeczki i pozostanie przy SR225x, to też nie popełni błędu.
Wartość dodana SR325x to estetyka i jakość materiałów, które już na pierwszy rzut oka pozycjonują produkt na wyższej półce. Jest to jednak okupione większą masą i niższym komfortem noszenia. Coś za coś.
Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 04/2022