HFM

artykulylista3

 

Gradient R-5 Revolution

052 057 32023 2023 002Wczesne lata 80. XX wieku to początek odtwarzaczy CD i tak zwane złote lata hi-fi. Nawet japońskim koncernom zależało, aby ich katalogi wieńczyły high-endowe perełki. Powstawały bezkompromisowe wzmacniacze, kolumny, a entuzjaści, zafascynowani cyfrową przyszłością, zaczynali pozbywać się winyli.




Nieliczni dostrzegali, że coś jest nie tak. Jorma Salmi, fiński inżynier z Lohja Corporation Electronics dostrzegł to w odniesieniu do kolumn. Prototypy opracowywano w idealnych warunkach akustycznych, a pomiary wykonywano w komorach bezechowych. Gotowe głośniki stawiano w zaadaptowanych akustycznie pomieszczeniach i – grało pięknie. Tymczasem życie wyglądało inaczej: sprzęt lądował w mieszkaniach, w których trzeba było funkcjonować na co dzień, z założenia ułomnych akustycznie. Jorma postanowił stworzyć symulację takiego otoczenia i właśnie w nim jego zestawy miały się sprawdzać najlepiej.



052 057 32023 2023 001

Podłączenie sekcji

 

wysoko-średniotonowej.

 

 


Początki
Z dzisiejszej perspektywy wydaje się to oczywiste. Producenci podkreślają, że znają problem i stosują własne rozwiązania, ale wówczas była to rewolucja. Nowatorską teorią Salmi podzielił się w formie wykładu na konwencji Audio Engineering Society w 1982 roku. Jakby tego było mało, zauważył, że od lat 50. XX wieku konstrukcja zestawu głośnikowego w zasadzie się nie zmieniła. Wszyscy idą jedną drogą, a postęp techniczny, przynajmniej ten, który realnie odczuwają użytkownicy, zastopował. Teoria Jormy o zmniejszaniu wpływu pomieszczenia na brzmienie zyskiwała przychylność kolejnych osób, ale nadal pozostawała teorią. Do czasu, kiedy postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
W 1984 roku założył firmę Gradient. Początki były skromne – Jorma miał tylko jednego współpracownika: Andersa Wecktströma. Razem eksperymentowali z najbardziej oryginalnymi pomysłami, których efektem okazały się kolumny odmienne od wszystkich innych. Dwa duże woofery pracowały w wolnej przestrzeni. Nad nimi ulokowano 30-cm (!) średniotonowce i cztery kopułki. Wkrótce zestaw trafił do testu w fińskim czasopiśmie i wypadł bardzo dobrze w odniesieniu do ówczesnych wzorców, m.in. głośników B&W. Recenzję przeczytała osoba decyzyjna w Akademii Sibelisa. Uczelnia zakupiła chwalone Gradienty. Stanęły w salach wykładowych i większych aulach, a konto firmy spuchło na tyle, aby dać jej zastrzyk do dalszego rozwoju i święty spokój na dłużej.
Gradient budował kolejne konstrukcje pod własnym szyldem. Zaprojektował także subwoofery do elektrostatów Quad ESL-63. Ross Walker zaakceptował je jako rozwinięcie swoich głośników i postanowił skierować do sklepów na całym świecie. Pozycja Gradienta wzmocniła się do tego stopnia, że kiedy w Finlandii nadszedł kryzys, przetrwało go zaledwie dwóch producentów zestawów głośnikowych: Genelec i Gradient. Dalsze losy firmy są bardzo ciekawe, podobnie jak jej pomysły. Opisaliśmy je w obszernej prezentacji, którą znajdziecie na naszym portalu internetowym. Zachęcamy do zapoznania się z tym fascynującym kawałkiem historii świata hi-fi, a w tym miejscu przeskakujemy o 40 lat do przodu.

052 057 32023 2023 001

Pod spodem, zamiast

 

standardowych zacisków

 

 


Gradient jak rzadko który producent łączy w nierozerwalną całość przeszłość z teraźniejszością. Choć może zgrabniej byłoby powiedzieć: z przyszłością, ponieważ teraźniejszość podobno nie istnieje – jest teoretycznym stykiem obu, w praktyce: bez czasowego osadzenia. Podobnie wzornictwo R-5 Revolution trudno przypisać do konkretnego czasu: tak sobie wyobrażano roboty w „kosmicznych” bajkach dla dzieci już w latach 50. ubiegłego wieku. Kto wie, może George Lucas widział starsze modele firmy, zanim powstał wizerunek sympatycznego R2-D2? Tak czy inaczej, kolumny nie przypominają niczego innego ze świata hi-fi, poza… wcześniejszymi modelami Gradienta i kulkami Cabasse. Do tego stopnia, że trudno się oprzeć wrażeniu, iż ktoś musiał się kimś zainspirować; takie podobieństwo nie może być dziełem przypadku.
Kolejny styk odnajdziemy na mniej widocznym obszarze: to rozwijanie rozwiązań przez dekady. Jeżeli nawet ewoluują śmiało, to i tak pozostają wierne nadrzędnym założeniom, takim jak dążenie do uzyskania jak najszerszej propagacji fal. Jorma od początku tak właśnie widział ideał głośnika, a fascynacja dipolami ESL-63 tylko go w tym utwierdziła.

052 057 32023 2023 001

Oczko w głowie. Z tyłu pełna wentylacja.

 


Budowa
R-5 Revolution nie zaprojektował Jorma. Nie żyje od pięciu lat, a jeszcze pięć lat wcześniej wycofał się z życia zawodowego, przekazując pałeczkę synowi Attemu. Ten odebrał takie samo wykształcenie i postępuje według tych samych założeń. Kontynuuje dzieło ojca bez zmian.
Obudowa R-5 składa się z dwóch części. Korpus (bo nie można powiedzieć: skrzynia) opiera się na trzech wysokich gumowych nogach, wkręcanych w podstawę. Nie ma potrzeby ich regulacji, ponieważ są miękkie i zawsze przylegają do podłoża. Ów korpus ma formę otwartej ramy: dwa przetworniki basowe przykręcono do szkieletu jeden nad drugim, podobnie jak zwrotnicę i moduł z gniazdami. Całość zamyka metalowa kratownica, usztywniona dwoma elipsoidalnymi ściankami z MDF-u na górze i na dole. Sito ma duże dziury, aby nie ograniczać przepływu energii akustycznej. Przestrzeń pomiędzy głośnikami a nim wyłożono sztuczną wełną. Producent utrzymuje, że nie stanowi ona przeszkody dla basu; wytłumia jedynie najwyższe częstotliwości. Poza tym na pewno wygasza w zarodku fale stojące, choć tak naprawdę nie mają warunków do powstawania. Acoustic Resistance Enclosure (określenie Gradienta) jest układem otwartej odgrody. Przetworniki mają po 30 cm. Ich papierowe membrany zawieszono na miękkich resorach, umożliwiających pracę z bardzo dużym wychyleniem. Co ciekawe, w stożkach… wycięto otwory nad dolną krawędzią zawieszenia.
Z tyłu nie ma gniazd. Przewód podłączamy do portu speakON (profesjonalny standard Neutrika) w podstawie. Wtyk męski jest zamocowany na stałe, a od strony wzmacniacza przygotowano zakończenia bananami. Gradient wycenia okablowanie na około 1000 zł; w Polsce dostajemy je w komplecie, bez dopłaty. Dla dociekliwych: to standardowy Cordial CSL 225. Wewnątrz użyto takiego samego. Prowadzi do zwrotnicy w górze korpusu. Ta ma również wyjście w standardzie speakON, do podłączenia sekcji średnio-wysokotonowej.

052 057 32023 2023 001

Dwa woofery na otwartej

 

odgrodzie.

 


„Głowę” mocujemy w wyciętym otworze. Spoczywa na trzech przyklejonych gumowych podkładkach. Są ogólnodostępne za grosze, więc można się nie przejmować, jeżeli je zgubimy. Otwiera się też pole do eksperymentów z grubszymi, miększymi albo – dla odmiany – twardszymi. Na pewno wniosą do dźwięku niewielkie zmiany. Producent nie wygłupia się z deklaracjami, że tylko te są „koszerne”, że nad strukturą gumy pracował siedem lat i teraz każe sobie płacić po 100 euro za sztukę.
Przewodu nie można odłączyć. Można za to obracać „głową” do woli, a to akurat ma spore znaczenie, głównie dla budowy sceny. Czoło sfery jest ścięte, a za metalową maskownicą (zdejmuje się bardzo łatwo) patrzy oko 25-mm kopułki aluminiowo-magnezowej, pracującej od 2,5 kHz. Znajduje się ona w centrum średniotonowej membrany z lakierowanego papieru, pokrywającej pasmo w dół do 200 Hz. Stożek od kopułki oddziela aluminiowy pierścień. Mamy więc do czynienia z głośnikiem współosiowym, w założeniu idealnie odtwarzającym czoło fali dźwiękowej. Podobne rozwiązania stosuje się od co najmniej pół wieku i uznaje za wzorzec punktowego źródła dźwięku.
R-5 Revolution to faktycznie kulisty monitor, luźno umocowany na subwooferze. Jego obudowa również jest otwarta i ma charakter promiennika dipolowego: z tyłu taka sama maskownica kryje osłonę w postaci sita z płyty MDF. Trochę szkoda, bo można by obejrzeć głośnik z tyłu, a tak zabezpieczono go przed wścibskimi spojrzeniami.
Kolumny są – z jednej strony – intrygujące: w czasie testu miałem kilku gości i każdy koniecznie chciał się czegoś o nich dowiedzieć, mimo że sprzętem się nie interesuje. Gradienty bowiem przyciągają oko i wywołują emocje – od zachwytu, po dezaprobatę. Nigdy jednak nie pozostają niezauważone. Z drugiej strony – są do bólu zwyczajne: pomalowany na biało MDF kontrastuje z czernią siatki stalowych maskownic i osłony dolnego korpusu. Żadnych fornirów ani szlachetnych materiałów. Gradient uważa je za zbędne, pokazując podejście biegunowo odmienne od innych high-endowych producentów. Oryginalna forma jest wynikiem założeń czysto technicznych, których nie spowija magiczna otoczka. Reszta to realizacja bez zbędnych wodotrysków, tak jakby R-5 Revolution zbudowano do studia. Niewykluczone, że tak było, ponieważ firma oferuje także droższą wersję aktywną.
Do wykonania nie można mieć zastrzeżeń. Wszystko jest zrobione i zmontowane porządnie, bez śladów „wytaniania”. A czy piękny fornir i połyskujące platynowe nitki zamiast standardowej pończochy wyglądałyby lepiej? Nie jestem pewien. Wbrew pozorom taka czarno-biała surowość ma dużo wdzięku.

052 057 32023 2023 001

Oczko w głowie. Z tyłu pełna wentylacja.

 


Konfiguracja systemu
Gradienty pracowały z McIntoshem MA12000 i odtwarzaczem C.E.C. CD5. Łączówka pochodziła z oferty Hijiri. Jako głośnikowe pozostawiłem te dostarczone przez Gradienta. Elektronika stała na stoliku Base 6, a kolumny – na granitowych podstawach. Producent pomija milczeniem tego typu poprawiacze; pozostawiłem je z przyzwyczajenia. Zalecaną moc wzmacniacza określa na 50-250 W, ale tutaj już mam swoje uwagi. R-5 Revolution prezentują właściwy sobie sposób budowania dynamiki, który określiłbym jako naturalny. Jeżeli zatem lubicie dźwięk energiczny, lepiej zafundować im odpowiednio mocny wzmacniacz – 250 W to na pewno nie koniec skali. Ponoć w praktyce Gradienty potrafią stworzyć synergiczne zestawienia z elektroniką, po której byśmy się tego nie spodziewali. Innymi słowy: można trafić jak w totolotku.


Ustawienie
Co do zasady, ustawienie jest bardzo łatwe. Kolumny dobrze znoszą pracę w pomieszczeniach trudnych, bez adaptacji, surowych, ale też przetłumionych. Niewiele im zaszkodzi, ale sporo można poprawić. Głowy obracają się równie łatwo na boki, jak w górę i w dół, co daje pole do eksperymentów. Gradient zaleca krzyżowanie osi zdecydowanie przed twarzą odbiorcy, choć ja wybrałem szersze rozstawienie. Niezależnie można też obracać moduły basowe. Podobno nawet na boki, ale nie jestem zwolennikiem teorii, że fale o niskich częstotliwościach rozchodzą się bezkierunkowo. Zmierzam jednak do tego, że producent dołącza instrukcję obsługi, niemającą nic wspólnego ze standardem. Poświęca w niej 24 strony zaleceniom dotyczącym ustawienia oraz podłączenia. Są to konkretne porady na konkretne warunki akustyczne. Czyżby ktoś podszedł do sprawy poważnie i na dodatek wiedział, o czym mówi? Niespotykane.

052 057 32023 2023 001

głośnik współosiowy.

 


Wrażenia odsłuchowe
Słuchacie muzyki symfonicznej, więc wiecie, jak powinna brzmieć. Ale czy na pewno? Bo odnoszę wrażenie, że wielu weteranów ze złotym uchem nosi w głowie jej wyobrażenie, które nie znajduje pokrycia w rzeczywistości. Tymczasem symfonika albo szerzej: klasyczna muzyka akustyczna to jedyny gatunek, na podstawie którego można cokolwiek powiedzieć o neutralności, dynamice, o czymkolwiek. Ma swój wzorzec, z którym odtworzenie można skonfrontować. Do jakiej filharmonii, opery czy innej sali byśmy nie poszli, możemy poczynić rozmaite obserwacje odnośnie akustyki, ale już samo brzmienie instrumentów ma ścisłe ramy, w których nie ma mowy o gustach. Wszystko, co podłączone do prądu, to już kreacja elektroniki, gdzie podstawą werdyktu staje się gust odbiorcy.
Spotkanie z symfoniką Gradienta będzie szokiem. Ale tylko dla osób, które szukają powtórki z koncertu. Dla amatorów mocnych wrażeń, kontrabasów poruszających nogawkami czy bębnów wielkich wprawiających w rezonans szklanki w kredensie nie będzie to pożądany kierunek. Nie to, żebym krytykował podobne oczekiwania, ponieważ spełnia je wiele kolumn, które uważam za świetne, ale… czy słyszeliście „te rzeczy” na przykład w Warszawie, przy ulicy Pańskiej 5 albo przy Szwalbego w Bydgoszczy? Jeżeli nie, to rozwiewam wątpliwości: w Wiedniu, Berlinie czy Chicago zagra z grubsza tak samo. W Polsce nawet lepiej, bo mamy wiele nowych sal o fenomenalnej akustyce. Proponuję więc najpierw wybrać się tam, a dopiero później umówić na spotkanie z Gradientami.
Taki podkład jest niezbędny i jestem pewien, że ma go również człowiek, który stroił te kolumny. Na drodze nie stanął mu żaden kompromis ze zbioru groźnych. Wbrew pozorom, do niegroźnych zaliczam liczenie kosztów. Za to zabójcza może się okazać chęć przypodobania się odbiorcy. Wtedy cel się zamazuje i ucieka. Kiedy jednak dąży się do niego konsekwentnie, to znajdą się tacy, co docenią efekt.
I przechodząc już do opisu: proszę Państwa, ten dźwięk nie ma zabarwień. Nie to, że je ograniczono bądź ukryto. Nie ma. Barwa jest naturalna. Nie ciepła, zimna, okrągła, sześciokątna, szkarłatno-purpurowa czy miodowo-maślana. Po prostu naturalna i koniec dywagacji. Każdy instrument z osobna jest sobą; niczym mniej ani więcej. Orkiestra ma właściwy sobie wymiar i dynamikę z grubsza 1:1. Jeżeli macie wspomniany na początku podkład, zauważycie natychmiastowość dźwięku. Realizm dynamiki jakby uwolnionej z kajdanek obudowy. Barwie można kadzić słodkimi słówkami, bo nie pamiętam, kiedy słyszałem taką blachę: lotną, czystą i pełną triumfalnego, oślepiającego blasku. Dołóżmy do tego ksylofon, triangiel przenikliwy jak szpilka i co? Że dźwięk jest jasny, błyszczący? Nie, jest normalny. Tak samo wiolonczele czy fagoty nie mają ani specjalnego mięsa, ale też ani krztyny suchości, a już podskórnie rozpoznajemy prawdę. I tak dojdziemy do basu, który „normalny użytkownik” skwituje wzruszeniem ramion. Bo nie masuje ani nie mruczy. Jest za to fizjologiczny i jeżeli chcecie posłuchać, jak naprawdę brzmi kontrabas, to tutaj. Tylko czy na pewno chcecie? Czy w kontrabasie brakuje wam regulacji mocy i głębi? Bo gdyby ktoś pytał, to w tym prawdziwym ich nie ma.
Przestrzeń również wydaje się naturalna, a to oznacza że nie jest ograniczona, ale też nie rozdmuchana. Znów szkoda strzępić język, a słuchając, można się uzależnić. Najbardziej spektakularne doznania czekają nas w pianach, rzadkich fakturach – tu już nie mówimy o czytelności ani precyzji. Czujemy wręcz obecność ścian odbijających fale. Czy dźwięk R-5 Revolution różni się od tego, jaki usłyszymy w filharmonii? Jeżeli tak, to tylko tym, że będziemy więcej i wyraźniej słyszeć. Czy to znaczy, że przejrzystość jest lepsza od naturalnej? Z jednej strony – być nie może; z drugiej – mikrofony mają swoje przywileje: miejsca, w których stoją, i obszary, które obejmują. „Słyszą” więcej, a głośniki po prostu nie przeszkadzają w projekcji tego zjawiska. Ot i wszystko. Nie wiem, czy można zaprezentować symfonikę lepiej. Nawet nie wiem, czy jest taka potrzeba. Dla mnie to wzorzec i obawiać się mogę tylko jednego. Gradienty mają swoją kubaturę i możliwości. Być może ustawiane w pomieszczeniach rzędu 70-80 m² będą już zmuszone do pracy ponad siły. Może wtedy zacznie się problem? Nie mam pojęcia, po prostu trzeba spróbować.

052 057 32023 2023 001

głośnik współosiowy.

 


Przy muzyce rozrywkowej mogę więcej napisać o tym, jak grają Gradienty. Odniosę się bowiem do innych kolumn, które uznaję za świetne, jak choćby Wilsonów Sabrina czy Legacy Signature SE. R-5 Revolution na pewno nie tworzą porównywalnie wysokich ciśnień akustycznych i nie budują takiej ściany dźwięku. Ale też nie mają problemu z głośnym graniem. Są za to zjawiskowo szybkie, wręcz nieprawdopodobnie. Grają ogólnie jasno, nie żałując wysokich tonów. Można powiedzieć, że selektywnie, zdecydowanie, bez specjalnej miękkości ani romantyzmu. Są słuchawkowo dokładne. Czasem ostre? To nie tak, po prostu – dokładne i rozdzielcze. Do tego stopnia, że nie przypominam sobie żadnych kolumn, które by tak dosadnie podały każdy dźwięk osobno w piosenkach Dire Straits czy Pink Floyd. To jest, za przeproszeniem, jakiś kosmos, przegięcie. Jean-Michel Jarre? Tu drobiazg się sypie niczym błyszczące diamenty.
Góry jest dużo, niekiedy mnóstwo. Bas nigdy nie zwalnia. Nie ma czegoś takiego, jak miękka podstawa czy głęboka fala. To zawsze oszałamiające tempo, natychmiastowy atak, chirurgiczna precyzja i cięte skalpelem wybrzmienie. No i brak zabarwień, które akurat dodają słuchalności. Czytelność bezkompromisowa to mało powiedziane. Wręcz bolesna dla ucha wypatrującego lampowego ciepła. Rozumiecie już, jaka to estetyka? Na granicy ostrości, czasem nawet agresji, ale… I tu zaczyna się egzamin z dojrzałości słuchacza. Bo czy można by trochę cofnąć te talerze albo je ucywilizować? Może i w pierwszym odruchu tak, ale gdy się im przyjrzymy, to zauważymy, że takie właśnie są. A twarda pałeczka uderzająca w metal nie ma w sobie grama słodyczy. Wyciąganie z kontekstu kolejnych ścieżek też powie, ile jest wart wspomniany wcześniej gust. Fortepian, saksofon, trąbka nie pozostawiają złudzeń – tak właśnie brzmią. Tyle że nie wypada powiedzieć, że „trąbka jako instrument ogólnie to mi się nie podoba”. O organach Hammonda można podyskutować, bo wiele zależy od ich ujęcia – podobnie jak do gitary można podłączyć różne piece. Ale już dowolny wokal (o ile elektronika go nie zepsuje) sprawia, że krytycy stają się bezsilni. Gitara akustyczna też może brzmieć bardziej miękko, ale pierwsze szarpnięcie struny burzy spokój. Potem dostrzegamy pudło, wręcz wibracje drewna, a barwa znów okazuje się prawdziwa.
Najciekawsze wnioski przyniosą spotkania z wyczynowymi gatunkami muzyki. Metal, techno, nowoczesne mutacje elektroniki i inne rzeczy, których nie znam, mogą prowadzić do dowolnych obserwacji. Zawsze tam, gdzie coś ma być atrakcją albo cechą specjalną, dodającą muzyce właściwego charakteru, właśnie owej cechy może zabraknąć. Bo Gradient jako taki jest pozbawiony cech szczególnych. Z drugiej strony – mogą Was spotkać wielkie niespodzianki, jak choćby płyta Dream Theater. Spodziewałem się odchudzonej wersji, brzmienia twardego i szybkiego. Tymczasem dostałem sporo mięsa, oparcia w dole, a rozmiary dźwięku mnie zaskoczyły. Najbardziej spektakularne pozostało jednak to, co wyróżniało Gradienty w klasyce. Gitarowe riffy, dzięki bezlitosnej precyzji i trzymaniu tempa, wystrzeliły z siebie taki ładunek energii, że koncert na żywo się chowa. Tego się zupełnie nie spodziewałem, bo precyzji i czytelności pozwalającej słuchać każdej ścieżki, jakby zabrzmiała solo, to wiadomo…

052 057 32023 2023 001

Gradient R-5 Revolution

 


Jakość/cena
Wartość każdego przedmiotu można oszacować. Jeżeli jednak chcemy zestawić cechy brzmienia z wzorcami, które znajdziemy w sprzęcie za setki tysięcy, to Gradient wymyka się zwyczajowej praktyce. Bo jeżeli okaże się lepszy, to co, będzie wart milion? Może więc ujmę sprawę tak: to chyba najlepiej wycenione kolumny od-nie-pamiętam-kąd.


Konkluzja
Staram się jakoś pozbierać i stłumić rosnące pożądanie. Bo mogłoby się skończyć na poszukiwaniu nowego wzmacniacza i źródła, a tego już chyba nie uciągnę. Ale kiedy słyszę fortepian, to szlag mnie trafia, że muszę R-5 Revolution oddać już jutro. Nasłuchać i najeść na zapas się nie da. Najlepiej wie ten, kto próbował.

 

 

gradient r 5 revolution

 
Maciej stryjecki
Źródło: HFM 03/2023