HFM

artykulylista3

 

Lizard: 30 lat minęło

068 071 Hifi 11 2022 008
Z Damianem Bydlińskim – liderem i wokalistą zespołu Lizard –
rozmawia Michał Dziadosz.

 

Spotykamy się z okazji trzydziestej rocznicy założenia zespołu Lizard. Czy 2022 to właściwa data?
Lizard został założony w 1990 roku. Trzydziestolecie powinniśmy więc świętować dwa lata temu. Ze względu na Covid jubileusz trzeba było jednak  przełożyć.


Czy Lizard przygotowuje jubileuszowe, choć opóźnione wydawnictwo?
Tak. Po pierwsze, wydajemy wznowioną, zremiksowaną i na nowo zmasterowaną płytę „Spam” oraz zupełnie nowy album studyjny „Tonquebreaker”. Covid skutecznie opóźnił oba te projekty.


„Spam” ukazał się w 2006 roku i wszyscy, którzy nie pamiętają tej znakomitej płyty, niedługo będą mieli okazję ją sobie przypomnieć. Teraz poproszę o kilka słów na temat premierowego albumu.
„Tonquebreaker” to naturalny kolejny krok w rozwoju zespołu. Płyta „Half-Live” dość wysoko zawiesiła poprzeczkę, więc zarówno muzyka, jak i warstwa tekstowa będą dla słuchaczy zaskoczeniem i wyzwaniem. Cały materiał jest gotowy od dawna, ale wszystko zostało zastopowane zarazą. Przez dwa lata Lizard właściwie nie działał; kontaktowaliśmy się głównie telefonicznie. To bardzo utrudniło pracę. Teraz już wszystko ogarnąłem i mam nadzieję, że w połowie przyszłego roku nowy album ukaże się na rynku.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


 
Skąd w ogóle pomysł na granie rocka progresywnego w czasach, kiedy gatunek ten wydawał się już martwy?
To dobre pytanie. Szczerze mówiąc, kiedy zakładałem Lizard, nie planowałem wejścia w krainę rocka progresywnego. Poprzednie zespoły, w których się udzielałem, grały bardzo mocne dźwięki. Tuż przed Lizardem przez dwa lata śpiewałem w zespole Demarche, którego lider – nieżyjący już, niestety – Darek Greń był zafascynowany muzyką Pink Floyd. Zawsze ich lubiłem, ale słuchałem raczej trudniejszych dźwięków. Pink Floyd wydawało mi się wtedy mało odkrywcze. I przyszedł moment, w którym wiele nakładających się czynników zdecydowało o tym, że postanowiłem założyć własną grupę, która zagra coś niekonwencjonalnego.
To, że Lizard został zaszeregowany jako formacja progresywna, było spowodowane faktem, że od początku nie miał lidera. Gdybym wtedy odpowiadał za całość materiału, być może zostalibyśmy zaszufladkowani jako zespół jazz-rockowy. Gdyby liderem został Andrzej Jancza, zapewne dostalibyśmy etykietę awangardowego jazzu. A tak, mając w szeregach gitarzystę, zafascynowanego wówczas grą Davida Gilmoura i przede wszystkim Steve’a Rothery z Marillion, siłą rzeczy zaczęliśmy komponować i aranżować muzykę dość eklektycznie – w imię dobrze rozumianego kompromisu. To zaowocowało debiutanckim albumem, bardzo różnorodnym, ale także wyrażającym dość mocno każdego z nas.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


 
Pierwszy raz usłyszałem Was w warszawskim klubie „Stodoła” w 1996 roku. W środowisku szeptano, że Lizard to super zespół. I rzeczywiście, na tle innych wykonawców na tamtym festiwalu wypadliście tak, że większość słuchaczy przeżyła szok jakościowy. Od tamtej pory zmienił się skład grupy, ale jakość pozostała. Skąd się ona bierze?
Koncert, o którym wspomniałeś, był punktem zwrotnym w naszej historii. Właśnie tam usłyszał nas nasz przyszły wydawca, Mieczysław Stoch. Dzięki temu występowi trafiliśmy do wytwórni Ars Mundi.
Przechodząc do odpowiedzi: chyba każdy muzyk marzy o grupie, która wymiata i w studiu, i na koncercie. Jak wspomniałem, od czternastego roku życia grałem w wielu kapelach, ale była to raczej radosna twórczość, która nie wychodziła poza poziom garażowego łomotu. Powstanie zespołu Lizard to głównie splot przypadkowych zdarzeń i decyzji. Kiedy dziś, po trzydziestu latach, się nad tym zastanawiam, to tak naprawdę nie wiem, jak to się stało, że pięciu gości o zupełnie odmiennych zapatrywaniach na muzykę i słuchających czegoś zupełnie innego spotkało się w jednym miejscu i zaczęło ze sobą grać. Ale właśnie to sprawiło, że wykrzesywaliśmy z siebie 100% możliwości. Każdy stawiał sobie za punkt honoru przekonać innych, że to, co gra, jest ciekawe. I chyba to przesądziło o naszej dobrej formie koncertowej.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


 
A jak osiągacie jakość na płytach? Nawet „Psychopuls”, który określasz jako „surowy i cyfrowy”, brzmi dobrze.
Wydaje się, że jedno wynika z drugiego. Jeżeli dobrze wypadasz na koncertach, to realizacja płyt nie stanowi większego problemu. Nie tracisz czasu na szukanie brzmienia ani nie stajesz się niewolnikiem niezliczonych powtórek. Odkąd sięgam pamięcią, realizacja nagrań to głównie zmaganie się z materiałem jako opowieścią, czyli – według mnie – sednem sprawy. Tak zawsze w Lizardzie było, jest i będzie. Można zebrać światową ekipę i nagrać gniota albo odwrotnie. Ale nawet najpiękniejsza pieśń się nie obroni, jeśli zrealizuje ją ktoś, kto nie potrafi grać lub śpiewać.
Album „Psychopuls” był bardzo trudnym momentem w historii zespołu; wielokrotnie o tym opowiadałem. Jego minimalizm formalny został wymuszony sytuacją. Niemniej po latach okazało się, że to właśnie utwory pochodzące z niego stały się żelaznymi punktami naszych koncertów.


Dlaczego śpiewasz głównie po polsku? Współczesne możliwości docierania do słuchaczy na całym świecie są niesamowite, a język polski jest dość hermetyczny.
Nie śpiewam dla słuchaczy z Nowego Jorku czy Tokyo, tylko dla mieszkańców z Pcimia i Krakowa. A mówiąc poważnie, rozumiem to następująco: właśnie fakt, że śpiewam po polsku, używam konkretnych słów, sprawił że ze sobą rozmawiamy. Gdybyśmy nagrali debiut „W galerii czasu” po angielsku, to prawdopodobnie nasz hit „Autoportret” nie zaistniałby w przestrzeni medialnej. A tak pojawiła się pewnego rodzaju więź i zrozumienie. To jest dla mnie fundamentalne. Chyba nawet bardziej niż światowa popularność i mówię to bez kokieterii. Żyję w określonym miejscu. Kod, jakim się porozumiewam ze słuchaczami, musi być również kodem, który w stu procentach czuję i ogarniam.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


Czyli liryczno-lingwistyczny patriotyzm?
Nie, skąd – w ogóle! Po prostu styl, który także bardzo wyraźnie określa zespół i nie topi go w morzu wszechobecnego anglosaskiego dyskursu.


Bardzo doceniam elastyczność i pomysłowość waszych tekstów. Z drugiej strony – pozostają czytelne i zrozumiałe. Jak powstają?
Jeżeli przyjmiemy, że warstwa liryczna jest składnikiem dzieła, to aby zaszła pełna, głęboka komunikacja pomiędzy artystą a odbiorcą, musi być ona zrealizowana za pomocą kodu jak najlepiej odbieranego przez słuchacza. Co do tekstów, to zwykle już na etapie komponowania powstaje idea opowieści, czyli zarys tematyki utworu. To sobie dojrzewa i w momencie, gdy już wiadomo, jak wygląda struktura kompozycji, zaczyna się zabawa ze słowami.
To dla mnie bardzo przyjemny moment. Nigdy nie miałem większych problemów z pisaniem tekstów. Być może to jakaś moja cecha indywidualna. Wychodzę z założenia, że tekst ma być ciekawy i tyle. Powstało już tak wiele liryków o niczym, schowanych za fasadą głębokich i ważnych przemyśleń, że szkoda o tym mówić. Wolę publicystykę, a wrodzona miłość do szyderstwa oraz dystans, jaki mam do tego, co robię, niezwykle pomagają w pisaniu.
 

068 071 Hifi 11 2022 001

 


Muzykę tworzycie w czasie wspólnych dżemów na próbach? Komponujesz na papierze, a może na komputerze?
Nigdy nie skomponowałem utworu przy użyciu komputera. To tym dziwniejsze, że od ponad 25 lat jestem… przyspawany do komputera, na którym projektuję grafikę. Ale może właśnie to spowodowało, że moment tworzenia to tylko gitara i wzmacniacz? Efektów także nie używam zbyt wielu. Od lat wystarcza mi dobry przester. Wszystkie utwory, które skomponowałem, powstały właśnie w taki „archaiczny” sposób.
Muzyka Lizarda nie wynika ze wspólnego dżemowania, choć można odnieść takie wrażenie – później wspólnie ją aranżujemy i ogrywamy. Jesteśmy na tyle zgranym zespołem, że wymyślony przeze mnie materiał – nawet ten najbardziej wymagający – nie nastręcza nikomu problemów.
Wizualna strona krążków Lizarda zasługuje na pochwałę. Osobiście przywiązuję wielką wagę do oprawy albumów. Oczywiście muzyka musi być świetna, ale w czasach plików i streamingu trzeba jakoś przekonać ludzi do nośników fizycznych.
Historia muzyki rockowej to również niesamowite, zapadające w pamięć okładki. Niezależnie, czy mówimy o Velvet Underground, Pink Floyd, czy Yello, gdy wspominamy jakąś muzykę, od razu mamy w myślach konkretne obrazy związane właśnie z okładkami. Dzisiaj, w dobie streamingu, to zanikło.
Jeżeli chodzi o stronę wizualną wydawnictw Lizarda, to mam nadzieję, że jest tak samo dobra i pozytywnie odbierana, jak okładki płyt innych artystów, dla których od lat projektuję. Tu również – tak jak w przypadku komponowania – wyznaję zasadę, że okładka ma być ciekawa. Ma nam coś opowiedzieć, a przede wszystkim – choć na chwilę zatrzymać na sobie uwagę oglądającego. Moje projekty m.in. dla Tadeusza Sudnika, Tomasza Pauszka, Przemysława Rudzia czy grup takich, jak Lucifer’s Friend, Fumanek i Silberman New Quintet pokazują, że nie ograniczam się do jednego stylu.
 
Na ile Lizard to jego lider, czyli Ty, a na ile skomplikowana machina zespołu tworzącego trudną muzykę?
Jestem tylko autorem muzyki i tekstów. Jeżeli chodzi o grę, to nic nikomu nie narzucam. I chyba właśnie w tym tkwi siła Lizarda. Każdy z muzyków wyraża siebie swoją nieskrępowaną ekspresją. Myślę, że to też po trochu efekt długiego grania ze sobą bez tarć. Doskonale znam możliwości muzyków, a oni ufają mi, gdy chodzi o konstruowanie i snucie opowieści.
Nie może nie paść pytanie o King Crimson. Wielokrotnie spotykałem się z zarzutem nadmiernych podobieństw. Jak wytłumaczysz, że Lizard nie jest polską kopią angielskiego zespołu?
King Crimson na pewno wywarł duży wpływ na to, co komponowałem kiedyś. Cały „Psychopuls” powstał pod wpływem albumu „Thrak” z 1995 roku. Nigdy zresztą tego nie ukrywałem. Ale to chyba normalne, że coś mnie inspiruje. Na tym między innymi polega szeroko rozumiana sztuka: że ktoś kogoś zainspirował i w rezultacie powstało coś, co albo oparło się próbie czasu, albo nie. Równie dobrze można by powiedzieć, że Lizard jest polską kopią Kansas, Jethro Tull albo Emerson Lake and Palmer, bo ich też słucham i bardzo lubię.
 
W waszym stylu słyszę fascynację duchem art rockowych i eksperymentalnych zespołów zachodnich sprzed 40-50 lat. Elementy nowoczesne, ale również mocno kojarzące się z polską piosenką poetycką. Operując brutalnym skrótem: jazzujący Marek Grechuta dżemuje z King Crimson, Jethro Tull i Soft Machine. Zgodzisz się?
Bardzo. Sam bym tego lepiej nie ujął. To również powód dość hermetycznej grupy odbiorców naszej muzyki, ale mi to nie przeszkadza.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


Skoro tyle mówiliśmy o jakości, powiedz na czym słuchasz muzyki w domu.
Bardzo się obawiałem tego pytania. Nigdy nie zapomnę, kiedy na spotkaniu z fanami po którymś z koncertów rozentuzjazmowany słuchacz zapytał: „Na czym Pan słucha swoich płyt?”. Do końca życia będę pamiętał jego rozczarowanie, a potem nieskrywany smutek. A prawda wygląda tak, że od lat całą moją pokaźną kolekcję winyli (raczej nie słucham CD, odkąd zaistniał poprawny streaming) obrabiam na gramofonie Sony PS-T15 z przedpotopową wkładką Shure M75ED; mam zapas igieł wykupiony na 25 lat do przodu. Do tego wzmacniacz Harman/Kardon A-402 i dwa modele kolumn: Linn Keosa oraz Acoustic Energy AE100, które przełączam w zależności od tego, czy słucham jazzu, czy rocka.


Czyli gdybyś musiał wybrać jeden nośnik fizyczny, byłby to winyl?
Oczywiście! To nośnik idealny! Jak go szanujesz, to po pięćdziesięciu latach gra bez zarzutu. A CD? Po trzydziestu latach dziury i grzyby. Streaming? Przeminie. Pozostaną blizny na synapsach i duszy. Tylko winyl! Bo jest jak książka. Wieczny.

068 071 Hifi 11 2022 001

 


Za Wami ponad 30 lat drogi – krętej, ale utrzymanej w konwencji i konsekwencji. Jak sobie wyobrażasz kolejne dekady działalności?
Tak samo, jak do tej pory. Tworzenie muzyki dla własnej, niczym nieograniczonej przyjemności. Muzyki, której słuchać będzie garstka znajomych oraz trójka psychofanów. Nie wykluczam, że po drodze trafi się skomponowanie hitu na miarę „Jej czarnych oczu” i wtedy zmienię optykę. Byłoby miło. Ale na razie kraina lizardowych dźwięków pozostaje w wielu miejscach nieopisana. Mam nadzieję poczynić z tej podróży jeszcze wiele notatek.


„Tonquebreaker”, czyli nadchodząca płyta Lizarda, będzie niejako preludium do  kolejnych projektów. Zawsze planuję na kilka lat do przodu. Nie z powodu zarozumialstwa, lecz doświadczenia. Przykładowo nagrywając „Half-Live”, komponowałem wstępnie „Test Pilota Pirxa”. Obecnie „Tonquebreaker” to priorytet. Jako kompozycja już powstał. Teraz trzeba go tylko zarejestrować. Ekscytujące są też następne pomysły, które będą wymagały wiele wysiłku ze strony wydawcy, ale jestem optymistą.


Michał Dziadosz
11/2022 Hi-Fi i Muzyka