HFM

artykulylista3

 

Barbara Hesse-Bukowska – ta, co dobrze gra

068 073 Hifi 09 2023 011U schyłku życia Barbary Hesse-Bukowskiej ukazały się jej wspomnienia, wysłuchane i zredagowane przez znanego dziennikarza muzycznego Adama Rozlacha (Kielecka Oficyna Poligraficzna APLA, 2010). Doskonała pamięć bohaterki, poczucie humoru i dystans do siebie, dar narracji i zdolność błyskotliwej syntezy czynią z tej publikacji nieocenione źródło wiedzy biograficznej.

 

Suche dane encyklopedyczne znajdują pasjonujące rozwinięcie, co wraz z obrazem artystki – zachowanym w pamięci znajomych i bliskich – pomaga stworzyć trójwymiarowy portret pianistki w dziesiątą już rocznicę jej odejścia.
Powiedziała do Rozlacha: „Myślę, że byłam dzieckiem szczęścia, bo nie wystarczy być zdolną, nawet nie wystarczy robić karierę, do tego musi być też szczęście.”

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Dziecko szczęścia
Barbara Stella Hesse-Bukowska urodziła się w Łodzi 8 lutego 1930 roku. Jej ojciec był skrzypkiem, dyrygentem i kompozytorem; autorem piosenek, np. dwóch tang – „Tak chciał los” i „Chciej wierzyć mi, Warszawo”, nagranych przez Chór Czejanda w 1948 roku. Jako skrzypek wystąpił na uroczystościach żałobnych po śmierci Wincentego Witosa. W latach 20. XX wieku prowadził w Łodzi orkiestrę teatru muzycznego, w którym tańczyła i śpiewała Henryka Bukowska, pochodząca z warszawskiej rodziny o muzycznych tradycjach. Jej ojciec był stroicielem fortepianów i klawesynów; pracował m.in. dla Wandy Landowskiej. Po ślubie Henryka zrezygnowała z kariery, ale w domu śpiewała i grała na fortepianie; muzykowała też w gronie znajomych. Kiedy Barbara miała dwa lata, rodzina przeniosła się do Warszawy, ponieważ ojciec został dyrygentem orkiestry słynnego cyrku Staniewskich.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Rodzice szybko zauważyli słuch muzyczny i poczucie rytmu u małej Basi. Rozpoczęła więc domowe lekcje fortepianu pod okiem Czesława Aniołkiewicza, a w wieku ośmiu lat zdała egzamin do warszawskiego konserwatorium, do klasy Marii Glińskiej-Wąsowskiej. Już w tym wieku grała sonaty Mozarta, więc zapowiedziano, że po dwóch latach przejdzie na tzw. kurs wyższy do klasy Margerity Trombini-Kazuro (1891-1979). Ta, jako pedagog, pilotowała Barbarę, z krótką przerwą, aż do końca studiów.
W czasie okupacji Stanisław Kazuro zorganizował tajną szkołę muzyczną i dziewczynka mogła kontynuować naukę, a nawet występować na niedzielnych koncertach w stołówce Rady Głównej Opiekuńczej. W 1943 roku matka zawiozła ją do Żelazowej Woli, aby zobaczyła miejsce narodzin Chopina. Do budynku nie było dostępu, ale matka przekonała strażnika, by je wpuścił. Basia nie spodziewała się, że pięć lat później zagra na otwarciu odremontowanej Żelazowej Woli, a później wielokrotnie wystąpi tam przed znamienitymi gośćmi, jak królowa belgijska i królowa Włoch.
Po powstaniu warszawskim Barbara z rodzicami znalazła schronienie u rodziny ojca w Łodzi. Podjęła naukę w tamtejszym konserwatorium w klasie Marii Wiłkomirskiej. W Łodzi pierwszy raz w życiu wystąpiła z orkiestrą. W poranku symfonicznym w filharmonii wzięła wtedy także udział Wanda Wiłkomirska.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Ponieważ ojciec dostał mieszkanie oraz etat skrzypka w radiowej orkiestrze Rachonia, rodzina wróciła do stolicy. Dla Barbary zaczął się okres bardzo intensywnej nauki w konserwatorium i równolegle w liceum Batorego. Oprócz lekcji fortepianu u prof. Trombini-Kazuro postanowiła szkolić głos w klasie Marii Czekotowskiej. Zapowiadała się na dobry sopran koloraturowy; już na egzaminie wstępnym na wydział wokalny śpiewała popisową arię „Caro nome” z „Rigoletta”.
Rok 1948 przynosi w jej życiu przełomowe zmiany. Zdaje maturę i pomyślnie przechodzi przez eliminacje do Konkursu Chopinowskiego. Na śpiew nie zostaje już czasu, zatem z żalem porzuca tę muzyczną ścieżkę. Śpiewność stanie się jednak znakiem firmowym jej fortepianowych interpretacji.
W czerwcu 1949 z wyróżnieniem kończy Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie. Na egzaminie dyplomowym gra m.in. „Wariacje symfoniczne” Cesara Francka. W kręgach uczelnianych popularność zdobywa przyśpiewka na melodię tematu tych wariacji: „Basia Hesse, Basia Hesse, Basia Hesse dobrze gra”.
Barbara Hesse mniej więcej w tym czasie dołącza do nazwiska człon „Bukowska”, czyli nazwisko panieńskie matki. „Hesse” brzmi niemiecko, a ona, po wojennych przeżyciach, ma awersję do języka niemieckiego. Nie chce być nazywana „Frau Hesse” w razie wyjazdów do krajów niemieckojęzycznych.
Odtąd czasem zwracała się żartobliwie do samej siebie „Bukowska”. Niektórzy brali ją za mężatkę i, jak choćby krytyk Jerzy Waldorff, pytali, gdzie jest pan Bukowski. Odpowiadała: „Zabiłam go i zakopałam w ogródku”. I miała spokój.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Konkurs życia
IV Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, zgodnie z pięcioletnim rytmem imprezy, miał się odbyć w roku 1942. Jednak wojna, okupacja i konieczność odbudowy kraju wydłużyły przerwę między III a IV edycją aż do roku 1949, kiedy to przypadała setna rocznica śmierci kompozytora. Komunistyczne władze chciały uczynić z imprezy wielkie wydarzenie propagandowe, a młodzi polscy artyści mieli udowodnić, jak pod egidą partii komunistycznej wspaniale działa szkolnictwo artystyczne, jak prężny jest mecenat ludowego państwa. Przygotowania wzorowano na systemie sowieckim. Starannie wyselekcjonowaną reprezentację Polski potraktowano jak sportowców, wypełniających plan treningowy, a nawet uczestniczących w obozach kondycyjnych. Drogą krajowych eliminacji już ponad rok przed konkursem wybrano, jak w futbolu, jedenastkę i przyznano stypendia. Warto przypomnieć te nazwiska: Halina Czerny-Stefańska, Regina Smendzianka, Julitta Śledzińska, Barbara Hesse-Bukowska, Tadeusz Żmudziński, Tadeusz Kerner, Waldemar Maciszewski, Zbigniew Szymonowicz. Władysław Kędra, Janusz Drath, Ryszard Bakst. Ich profesorami byli: Zbigniew Drzewiecki, Stanisław Szpinalski, Henryk Sztompka, Magda Tagliaferro (Brazylijka związana z Paryżem), Władysława Markiewiczówna i Heinrich Neuhaus (Rosjanin o polsko-niemieckich korzeniach, wykładający w Moskwie, nota bene spokrewniony z Karolem Szymanowskim). Kolegium profesorów urządzało obowiązkowe systematyczne konsultacje. Zadawało utwory do opracowania, przekazywało sugestie. Latem 1949 w Łagowie na ziemi lubuskiej zorganizowano dwumiesięczne zgrupowanie. Każdy z jedenaściorga pianistów mieszkał w domu z fortepianem (ogółem dla celów szkoleniowych przywieziono do Łagowa 26 instrumentów), a w miejscowym zamku odbywały się lekcje i koncerty dla lokalnej publiczności.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


W czasie trwania konkursu, między 15 października a 15 listopada 1949 polską ekipę zakwaterowano w stołecznym hotelu Polonia. Każdy dostał dwa komplety ubrań galowych, z butami, paskami i torebkami.
Z czternastu krajów świata do pierwszego etapu dopuszczono 54 pianistów. Polska drużyna i ci z zagranicznych uczestników, którzy przeszli oficjalne eliminacje w swoich krajach, zaczynali konkurs od razu od drugiego etapu.
Barbara Hesse-Bukowska i Rosjanin Jewgienij Malinin byli najmłodszymi uczestnikami, zaledwie 18-latkami. Barbara grała w drugim etapie jako druga w kolejności przesłuchań, co teoretycznie działało na niekorzyść, ponieważ – a zweryfikowała to później jako jurorka wielu konkursów – na początku danego etapu oceny są surowsze i ostrożniejsze. W obowiązkowym programie miała jedną sonatę, dwie etiudy, dwa mazurki, jeden polonez i jeden nokturn Chopina. Zakwalifikowała się do finału, a tam wykonała Koncert e-moll z orkiestrą pod batutą Stanisława Wisłockiego.
Ponieważ gmach Filharmonii Narodowej odbudowano dopiero na następną edycję (1955), przesłuchania konkursowe w roku 1949 odbywały się w sali Romy (przedwojenny Dom Akcji Katolickiej „Roma”). Radio prowadziło ogólnopolską transmisję wszystkich występów, ale, niestety, ich nie nagrywało.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Zbigniew Drzewiecki przewodniczył jury, w skład którego weszli m.in. Marguerite Long, Magda Tagliaferro, Lew Oborin i Lazare Lévy. Aby zapewnić bezstronność ocen, uczestnicy mieli dla jurorów pozostać anonimowi; sektor widowni z sędziami wydzielono drewnianą przegrodą i kotarami. Tylko tzw. mąż zaufania, Jerzy Lefeld, znał nazwiska kryjące się pod numerami startowymi i kontrolował punktację. Wykreślał oceny przyznane uczestnikom przez jurorów, którzy byli ich profesorami. To powszechna praktyka w konkursach muzycznych – wszak identyfikacja własnego ucznia, już choćby po zawartości prezentowanego programu, była oczywista.
Jako że dwie najwyżej oceniane osoby dzieliła różnica setnych części punktu (w finale na rzecz jednej, w drugim etapie na rzecz drugiej osoby), postanowiono przyznać dwie pierwsze nagrody reprezentantkom Polski i bratniego Związku Sowieckiego: Halinie Czerny-Stefańskiej i Belli Dawidowicz. Można powiedzieć, że z punktu widzenia wartości produkcji artystycznych werdykt ten nie budził zastrzeżeń.
Hesse-Bukowska otrzymała drugą nagrodę. Nieoficjalnie dowiedziała się, że po ujawnieniu nazwisk laureatów jurorzy byli zaskoczeni, że ocenionym tak wysoko uczestnikiem jest kobieta. Panował wtedy (i bynajmniej nie zniknął) stereotyp kobiety artystki – osoby sentymentalnej, czułostkowej, rozmarzonej, niezdolnej do zachowania dyscypliny czasu i konstrukcji. Gra Hesse-Bukowskiej zawsze była precyzyjna, perfekcyjnie osadzona w formie i rytmie. Poruszając się w subiektywnie wytyczonych granicach romantycznej swobody narracyjnej, subtelnie kształtowała barwę dźwięku. Była to dla niej główna muzyczna ingrediencja, którą fascynowała słuchaczy tak w mazurkach i nokturnach Chopina, jak w jego rzadko wykonywanej Fudze a-moll, którą w 1958 roku uwieczniła dla serii płytowej dzieł wszystkich Fryderyka.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Do końca życia zastanawiała się, co zdecydowało o wysokiej nagrodzie w 1949 roku. Na pewno znakomicie poszły jej etiudy, wykonane z brawurową prędkością. Porównywała potem swoje szybkościowe osiągnięcia z pianistami urodzonymi w latach 80. XX wieku. Doceniała imponujący wzrost ogólnego poziomu sprawności, lecz przestrzegała przed zagonieniem muzyki, przed prymatem aspektu technicznego nad brzmieniowym.
Zaraz po sukcesie zaczęły się wyjazdy na Zachód – do Paryża (Marguerite Long krzyczała „brawo”) i Amsterdamu (myślała, że wstający do owacji słuchacze spieszą się do wyjścia). W Budapeszcie musiała bisować dziewięć razy. Po pierwszych wyjazdach zrozumiała też, że przy decyzjach o planowaniu przyszłości za granicą ma związane ręce. Bez konsultacji z państwowym impresariatem nie może przyjmować zaproszeń na koncerty. Nie może chodzić tam, gdzie chce (doniesiono, że zwiedzała kościół…). Obiecała sobie, że nie zagra Stalinowi i to jej się udało, gdyż w trakcie jego wizyty w Polsce nie było jej w Warszawie. Swoją grą „uczciła” natomiast śmierć satrapy w marcu 1953, bowiem zmieniono wtedy program koncertu, na którym występowała, poprzez włączenie do listy utworów „Marsza żałobnego”.
Nie należała do PZPR, a z propagandowych organizacji PRL-owskich nie odmówiła jedynie akcesu do Komitetu Obrońców Pokoju. Szczyciła się przynależnością do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Fińskiej.
Po konkursie nie przyjęła rocznego stypendium z Ministerstwa Kultury, oświadczając, że środki te bardziej się przydadzą potrzebującym młodym muzykom; ona koncertowała i nieźle zarabiała. Zacny gest i zresztą niejedyny taki – lata później przekaże nagrodę ministerialną na potrzeby uczelni, w której wykładała. Ufunduje też jedną z nagród pozaregulaminowych w Konkursie Chopinowskim – 1000 dolarów dla najlepszej polskiej pianistki (np. w 2005 roku zdobyła tę nagrodę Aleksandra Mikulska).

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Młodą, utalentowaną, piękną dziewczyną interesowała się prasa. Poczytny „Przekrój” w 1952 roku opublikował wywiad z pianistką, który przeprowadził popularny dziennikarz i konferansjer muzyczny Lucjan Kydryński. Najpierw jednak przez pięć godzin przysłuchiwał się jej codziennej porcji ćwiczeń, zdziwiony, że nie ma w niej gam ani palcówek. Hesse-Bukowska wyjaśniła, że od dawna jej sprawdzoną metodą szlifowania techniki jest granie etiud. Innym razem „Przekrój” donosił o jej przygotowaniach do trasy koncertowej przez Indie, Egipt i Iran – o szczepieniach na choroby tropikalne i liczbie spakowanych sukienek; o zaplanowanym repertuarze również! „Przekrój” nie omieszkał też powiadomić czytelników o ślubie gwiazdy fortepianu i o jej omdleniu na lotnisku w Brukseli.
Cztery lata po Konkursie Chopinowskim wystartowała w jeszcze jednych prestiżowych zawodach dla „wschodzących” artystów – Międzynarodowym Konkursie im. Marguerite Long i Jacques’a Thibaud w Paryżu. Potwierdzeniem jej pianistycznej klasy było zdobycie V nagrody i, co najważniejsze, nagrody za wykonanie utworów Chopina.
Kilka lat później młoda Polka znalazła się w Paryżu na stypendium, by swój kunszt jeszcze bardziej zbliżyć do doskonałości dzięki lekcjom u Artura Rubinsteina. Legendarny wirtuoz orzekł wtedy, że nie będzie z nią pracować nad Chopinem, bo to on powinien się uczyć od niej chopinowskich interpretacji. Natomiast na stwierdzenie, że Brahms nie jest „jej kompozytorem” odpowiedział: „Pani może zagrać wszystko”. Jeśli ma się pewność, że takie słowa to nie kokieteria, można poczuć wiatr w żaglach – i taką motywację poczuła Hesse-Bukowska. Efektem intensywnej pracy, koncertów i nagrań płytowych był medal imienia Harriet Cohen dla najlepszej pianistki roku 1962.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Marsz i lot
Zaproszenia na koncerty, świetne recenzje, prowadzenie kursów mistrzowskich i udział w jury konkursów – to świadczy o renomie pianisty. Świadectwa słuchaczy i studentów, a przede wszystkim nagrania dają wyobrażenie o technice i artyzmie. Hesse-Bukowska miała doskonały warsztat, lecz wirtuozeria nigdy nie była dla niej celem samym w sobie. Jej grę cechuje powściągliwość, można by rzec: skromność i pokora wobec maestrii kompozytora. Oszczędnie operowała pedałem, choć do malowniczego rozciągania i „zamulania” brzmienia kusił repertuar, w którym się specjalizowała – romantyzm i impresjonizm. Jej pauzy trwały akurat tyle, by dźwiękom dać wytchnienie, a słuchaczom – przebłysk refleksji. Za to na bis pozwalała sobie na dozę szaleństwa, eleganckiego i błyskotliwego, ale jednak szaleństwa. Jej ulubionym encore była fortepianowa parafraza pieśni „Prząśniczka” Moniuszki w opracowaniu Henryka Melcera. W tym popisowym dziełku Hesse-Bukowska sprawia wrażenie pianistki o trzech dłoniach, trzech autonomicznych zestawach palców, które uwijają się jak w ukropie, w tempie nie do uwierzenia. Ci, którym dane było obserwować jej dłonie z bliska, mawiali, że są jak zrobione z gumy. Że nie mają żadnych ograniczeń ruchowych i potrafią dokonywać cudów na klawiaturze. W smukłych, pozornie delikatnych palcach kryła się wielka moc.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Jeden z zagranicznych krytyków powiedział, że Hesse-Bukowska ku fortepianowi kroczy twardo po ziemi, a gdy siada do instrumentu, wyrastają jej skrzydła anioła. I ta równowaga była źródłem jej sukcesów.
Już kończąc studia, miała w repertuarze koncerty Bacha, Liszta, Griega i Chopina. Później co roku starała się opanować jeden nowy koncert, w sumie osiągając ponad 30 utworów z orkiestrą. W wieku 22 lat była w stanie zagrać z marszu jeden z sześciu pełnych programów recitali solowych, w tym trzy wyłącznie chopinowskie!
Spełniła dziecięce marzenia – jeździła na słoniu i na wielbłądzie. Zwiedziła cały świat; z krajów europejskich nie była tylko w Portugalii i Monako. Interesowały ją krajobrazy i obyczaje, przyroda i muzea. Na wyjazdach najbardziej lubiła poznawać architekturę, a wieczór, o ile sama nie występowała, spędzała w operze, czasem w operetce.
Fortepian zapewniał jej chleb i podróże – ciekawe, szczęśliwe życie. Jak oceniła z perspektywy lat: „Musiałam się troszeczkę natrudzić, bo najpierw musiałam pojechać na koncerty, żeby potem zwiedzać i korzystać z życia”. Najdłuższe tournée, które nazywa „największą przygodą życia”, to trzymiesięczna trasa w roku 1963: przez ZSRR (od Moskwy do Irkucka na Syberii), Mongolię, Chiny, Japonię i Hongkong do Nowej Zelandii i Australii (w drodze powrotnej, już poza tournée, była jeszcze w Egipcie). Z Wielką Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia jechało dwóch dyrygentów – Jan Krenz i Jerzy Katlewicz, a ona była jedyną solistką, z obszernym programem (koncerty Chopina i Griega, IV symfonia Szymanowskiego, „Wariacje symfoniczne” Francka). W sumie dała aż 46 występów z orkiestrą, czasem bez próby! Czy była słaba, czy się czymś zatruła – zawsze trzeba było grać. W Tokio, po raz 250. w swojej karierze, zaprezentowała koncert e-moll Chopina.
Ogółem w ciągu półwiecza estradowej aktywności dała około 2000 koncertów. Miała zaszczyt i przyjemność występować pod batutą takich dyrygentów, jak Hermann Abendroth, sir Adrian Boult, Enrique Bátiz Campbell, Henryk Czyż, Witold Rowicki czy Stanisław Skrowaczewski.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Trzy razy była w Chinach, a w Japonii – 32. Czasem proszono ją o wykład ilustrowany polską muzyką. Wolała grać niż mówić i czasem po krótkim słownym wprowadzeniu dawała po prostu recital. Chwilami trudność sprawiało wytłumaczenie takich pojęć, jak np. „ułan” – w tym przypadku jako japoński odpowiednik podała „samuraj”, co zdumiało japońską tłumaczkę, skąd w Polsce w XIX wieku wzięli się samuraje.
Występowała solo i z synem Maciejem na dwóch fortepianach. Duet powstał spontanicznie, gdy, jak wspomina Maciej, matka dostrzegła w nim nie tylko swoje dziecko i studenta, lecz także muzycznego partnera. Rodzinny tandem miał zatem sens artystyczny i praktyczny. I koncertował przez około 15 lat. Oboje gustowali w podobnym repertuarze, a ich ulubiony program składał się z utworów Bacha, Chopina, Rachmaninowa i Ravela („La valse”). Czasem dzielili recital na trzy części. Najpierw Maciej grał solo, następnie ona solo, a na zakończenie – razem w Andante spianato i Wielkim Polonezie Es-dur Chopina, przy czym pani Barbara grała partię solową, a Maciej – fortepianową aranżację partii orkiestry. Rozumieli się bez słów. Wspólna koncepcja interpretacji pojawiała się w naturalny sposób w trakcie prób.
Różnili się w ocenie instrumentów, które dostawali do dyspozycji. Maciej był wybredny, jego matka – koncyliacyjna. Syn stwierdził raz z przekąsem, że jej odpowiadałoby nawet brzmienie deski do prasowania.
W miarę postępów choroby oczu u matki jej oczami stawał się Maciek. Towarzyszył pani Barbarze w podróżach jako opiekun i partner artystyczny w jednej osobie.

 

 


Dobry duch dobrych pianistów
Lekcje gry na fortepianie dawała od młodości; laury konkursowe zapewniały pedagogiczną renomę. Etatowo zajęła się tym z przypadku i konieczności zarazem. Mąż Haliny Czerny-Stefańskiej miał ciężki zawał i poprosił, by go zastąpiła we wrocławskiej Akademii Muzycznej. We Wrocławiu zagościła na dziewięć lat (1963-1972), dojeżdżając – nota bene na własny koszt – z Warszawy. Z trudem, ale jednak udawało się to godzić z jej zagranicznymi koncertami i innymi aktywnościami. A ponieważ połknęła bakcyla nauczania, przeniosła się na uczelnię w Warszawie. Pracowała tu do emerytury, kierując jedną z dwóch katedr fortepianu.
Z rezerwą i humorem podeszła do procedury ubiegania się o belwederski tytuł profesorski: „Ja chcę umrzeć jako profesor nadzwyczajny, a nie jako zwyczajny, ja chcę być zawsze nadzwyczajna”.
Utrzymywała dalej kontakt z Wrocławiem, zwłaszcza z prof. Włodzimierzem Obidowiczem. Urządzali spotkania i wspólne kursy dla studentów ich klas – nieformalne, w czasie wakacji, w prywatnym domu. Zapraszała też uczniów z Wrocławia do Warszawy. Zapewniała nocleg u siebie w domu.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Wśród studentów Hesse-Bukowskiej znalazł się również jej własny syn. W dzieciństwie Maćka uczyła babcia. Później przeszedł przez podstawową i średnią szkołę muzyczną i aż do drugiej klasy liceum grał na dwóch instrumentach głównych – fortepianie i skrzypcach. Ostatecznie wybrał fortepian i, śladem matki, trafił pod opiekę Margarity Trombini-Kazuro. Sędziwa profesorka zmarła, gdy był na III roku studiów. Dalej poprowadziła go… matka – i to na prośbę pani Kazurowej, wyrażoną przezornie za jej życia. Pedagogiczne współistnienie matki z synem okazało się trudne, pełne konfliktów, ale przyniosło podopiecznemu dobre owoce – stypendia, nagrody, występy. Z czasem Maciej przyznał, że buntował się z przekory, dobrze wiedząc, że matka ma rację.
Hesse-Bukowska największą różnicę między nią a synem upatrywała w tym, że ona była rannym ptaszkiem i mogła już o szóstej rano siadać do ćwiczenia, on natomiast wstawał późno i długo rozpędzał życiową energię. Odmienny rytm dobowy nie uniemożliwiał jednak późniejszej współpracy.
Ocenianie adeptów pianistyki – czy to w roli jurora międzynarodowych konkursów, czy członka komisji przydzielających stypendia – było dla pani Barbary okazją do porównywania umiejętności dojrzewających artystów i obserwowania wyjątkowych talentów. Czasem młody człowiek, oceniany przez jurorkę Hesse-Bukowską, trafiał pod jej opiekę pedagogiczną. To przypadek Włodka Pawlika, pierwszego polskiego jazzowego laureata nagrody Grammy. W 1976 uczestniczył w ogólnopolskich przesłuchaniach klas fortepianu szkół muzycznych II stopnia. W komisji zasiadała Hesse-Bukowska, która po występie Włodka podeszła do niego i z właściwą sobie bezpośredniością spytała po prostu, czy zechciałby zostać jej studentem w warszawskiej Akademii Muzycznej. Ówczesny maturzysta z Kielc, który myślał wtedy raczej o studiach w Katowicach, u Andrzeja Jasińskiego, nie zastanawiał się ani chwili. Oto zapraszała go do swojej klasy jedna z największych pianistek, koncertująca, nagrywająca płyty. Wiedział, że na studiach u niej wiele skorzysta – i tak też się stało. Ona była nauczycielem-praktykiem; kiedy trzeba było wytłumaczyć jakiś problem techniczny czy trop wyrazowy, nie marnowała słów, lecz siadała do klawiatury i pokazywała. Pawlik podkreśla, że rzadko zdarzają się pianiści o takiej naturalnej łatwości grania, o tak niesłychanej technice, o takiej dbałości o jakość dźwięku. Grała w tej samej lidze co Martha Argerich – to nazwisko przychodzi na myśl Włodkowi, a sama Hesse-Bukowska z podziwem przywoływała interpretacje katalońskiej wirtuozki Alicii de Larrochy. Podpatrywanie mistrzyni to doświadczenie, które u byłego studenta procentuje do dziś. Warto wspomnieć, że kiedy Hesse-Bukowska wyjeżdżała na koncerty, zastępował ją ówczesny asystent, Andrzej Ratusiński, również uczeń Margarity Trombini-Kazuro, który prowadził zajęcia w podobnym duchu co Hesse-Bukowska.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Pani Barbara doskonale wiedziała o jazzowych zainteresowaniach Włodka, o jego występach na imprezach jazzowych. Z wyrozumiałością traktowała jego zmęczenie po nocnych koncertach w klubie Hybrydy. Roztoczyła nad nim parasol ochrony przed niechętną mu frakcją pedagogów-purystów, choć taryfy ulgowej dla klasyki nie było. Profesorka potrafiła tak zmodyfikować rutynowy program studiów, aby jak najlepiej służył rozwojowi jazzującego podopiecznego. Grał oczywiście Bacha i etiudy Chopina, ale oprócz tego np. mazurki Szymanowskiego i „Obrazki z wystawy” Musorgskiego. Włodek cenił poczucie humoru, niemal matczyną serdeczność i gotowość do pomocy nie tylko w sprawach zawodowych, uczelnianych, lecz najzwyczajniej – ludzkich. Poparła przeniesienie przyszłej żony Włodka, Jolanty Pszczółkowskiej-Pawlik, z uczelni wrocławskiej do Warszawy. Przyjęła ją do swojej klasy i kibicowała w staraniach, by udatnie łączyć studia pianistyczne z macierzyństwem. Po latach dopingowała swoją byłą studentkę, wykładowczynię stołecznej Akademii Muzycznej by wróciła do koncertowania i nagrywania płyt. Premiera pierwszej z nich odbyła się na Festiwalu „Lato z Chopinem” w Busku-Zdroju, organizowanym przez panią Barbarę. Jolanta podziwiała w swojej mistrzyni grę legato, perfekcyjne wykonywanie kantyleny trzecim, czwartym i piątym palcem, a nade wszystko – melodyjność frazy, wywiedzioną wprost z ludzkiego śpiewu. Hesse-Bukowska nie została śpiewaczką, lecz lubiła śpiewać dla siebie czy dla znajomych, np. na imieninach.
Tak jak w przypadku wielu studentów, po dyplomie kontakty Pawlików z profesorką przerodziły się w długoletnią przyjaźń. Chodziła na koncerty Włodka. Dostawała jego płyty i wszystkie znała na pamięć. Wystąpił nawet dwa razy jako gość festiwalu w Busku-Zdroju. Krótko przed śmiercią dowiedziała się o nominacji Włodka do Grammy i dzieliła z nim radość; wiadomości o przyznaniu mu nagrody (styczeń 2014) już nie doczekała.
Weszła w skład jury Konkursu Chopinowskiego w 1985, 1990 i 1995 roku; jurorowała też m.in. w Leeds i Hamamatsu. Twierdziła: „ […] jak się jest w komisji egzaminacyjnej, w jury, to prawie wszystkim się naraża, z wyjątkiem tej osoby, która zdobywa pierwszą nagrodę. Jest to, niestety, sprawa nie do przezwyciężenia […]”. Podkreślała, że nigdy nikomu nie chciała zaszkodzić ani nikogo skrzywdzić.
Nie była konfliktowa, ale w niektórych sprawach nie szła na kompromis. Nie tolerowała niskiego poziomu pisemnych prac naukowych, obojętnie, czy były studencką pracą magisterską, czy częścią przewodu doktorskiego lub habilitacyjnego szacownych wykładowców Akademii Muzycznej. Kiedyś w recenzji pracy magisterskiej poświęconej pianistyce Reginy Smendzianki napisała, że Smendzianka zasługuje na bardziej wnikliwe omówienie. Bohaterka pracy (nota bene laureatka XI nagrody na pamiętnym Konkursie Chopinowskim w 1949 roku i podobnie jak pani Barbara wykładowczyni stołecznego konserwatorium), wzruszona pocałowała Hesse-Bukowską w rękę!

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Prowadziła kursy dla adeptów klawiatury na całym świecie (Finlandia, Kuba, Meksyk, Brazylia), ale najczęściej w Japonii; najlepszych studentów zapraszała do Polski, a niektórzy startowali z sukcesem w Konkursach Chopinowskich, zdobywając nagrody i wyróżnienia – np. Michie Koyama, Kazuko Mimura, Akiko Abe. Japońscy studenci Hesse-Bukowskiej, jak choćby Masako Ezaki i Shoko Kusuhara, wyróżniali się stopniem opanowania języka polskiego i zażyłością kontaktów z naszym krajem także po zakończeniu studiów. Wśród cudzoziemców studiujących u niej w Polsce znaleźli się także przybysze z krajów ościennych, jak np. Litwinka Šviese Čepliauskaite.
Niejeden student dostał w jej gościnnym domu dach nad głową. Zdarzyło się, że sfinansowała czyjś pobyt na letnim kursie. Zaprosiła na koncerty w Antoninie młodego Kanadyjczyka, który nie został zakwalifikowany do Konkursu Chopinowskiego, ponieważ zaginęła przesyłka z jego taśmą demo. Takie gesty sprawiały jej przyjemność.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Zażyłości
Niezwykłą znajomość nawiązała z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim (1905-1953). Poeta, znawca i piewca muzyki, był jak serdeczny, uroczo zwariowany, trochę nieznośny wujek. Na początku lat 50. spotkała go na wakacjach w Zakopanem. Prosił, a wręcz zamęczał, żeby grała dla niego Bacha. Prowadziła z nim zabawną korespondencję (po latach przekazaną do Książnicy Pomorskiej), w której nazywał ją „córką Jana Sebastiana”, a siebie tytułował „Konstanty, syn Posejdona, minister pełnomocny księżyca”. Gdy zachorował, odwiedziła go w szpitalu. Słuchali muzyki, czytali wiersze, oglądali rysunki. O wspomnienia związane z Gałczyńskim zdążyła zapytać Anna Arno; jej artykuł w „Tygodniku Powszechnym” ukazał się kilka dni po śmierci pianistki.
Prywatnie znała również innych literatów – Wojciecha Żukrowskiego i Józefa Hena, którego pisarstwo bardzo ceniła.
Z Krzysztofem Komedą (1931-1969), legendą polskiego jazzu, połączyło ją coś więcej niż przyjaźń (pisze o tym Magdalena Grzebałkowska w książce „Komeda. Życie osobiste jazzu”). Komeda jako uczeń klasy fortepianu w gorzowskiej szkole muzycznej słuchał transmisji radiowych z Konkursu Chopinowskiego w 1949 roku i podziwiał interpretacje Hesse-Bukowskiej. Trzy lata później wraz z zespołem, w czasie wakacji grał do tańca na dansingu w Ustroniu Morskim. W Domu Pracy Twórczej ZAiKS-u przebywała z rodzicami laureatka pamiętnego konkursu. Między Barbarą i Krzysztofem, rówieśnikami i pianistami, zaiskrzyło. Spotykali się nie tylko na plaży, ale i przy fortepianie, bo oboje musieli ćwiczyć, ale pokazywali też sobie nawzajem swoje muzyczne fascynacje. Podobno ona prosiła: „Masz, Krzysiu, moje ręce, naucz mnie grać tego jazzu”. Kiedy wyjeżdżała z ośrodka, jazzmani zagrali na pożegnanie przy jej samochodzie. Potem utrzymywała z Komedą sporadyczne kontakty, ale sympatia dla jazzu nigdy w niej nie wygasła.

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Wieczne okazały się za to przyjaźnie w jej macierzystej muzycznej sferze. Za najbliższą przyjaciółkę uważała Halinę Czerny-Stefańską i nie przeszkadzała w tym różnica wieku (Halina była starsza o osiem lat). Hesse-Bukowska bardzo lubiła także męża przyjaciółki – pianistę i pedagoga Ludwika Stefańskiego, skrzypaczkę Wandę Wiłkomirską i pianistkę Lidię Grychtołównę – laureatkę Konkursu Chopinowskiego z roku 1955.
Ludzka, uczuciowa, nie wstydziła się łez. Mogła nimi coś osiągnąć, np. wizę, ale też rozładować napięcie, wzruszyć się muzyką w wykonaniu innych lub nawet samej siebie.
Słynęła z poczucia obowiązku. Kiedy po wypadku samochodowym i poważnym złamaniu nogi nie mogła się samodzielnie poruszać, a była członkiem komisji Towarzystwa im. Chopina przyznającej stypendia, na przesłuchania kandydatów była przez kilka dni dowożona i wnoszona po schodach przez męża i jego kolegę. Kilka tygodni później, kiedy już chodziła o kulach, nie odwołała serii koncertów w Rumunii, lecz pedały fortepianu naciskała stopami w… rannych pantoflach. Opuchnięte nogi nie mieściły się bowiem w eleganckich czółenkach.
W jej życiu osobistym bywały blaski i cienie. W 1955 roku wyszła za mąż za Stanisława Piotrowskiego, dziennikarza sportowego „Expressu Wieczornego”. Jeśli było to możliwe, mąż towarzyszył jej w wyjazdach na koncerty. Po kilkunastu latach ten związek zakończył się jednak rozwodem.

 

 


Planując wyjście za mąż, napisała podanie do ministra kultury i przydzielono jej mieszkanie przy Placu Dąbrowskiego. Pierwszym meblem był oczywiście fortepian, do którego wkrótce dołączyły dwa stołki fortepianowe – honorarium wypłacone w naturze za występ Hesse-Bukowskiej w odremontowanym Zamku Ostrogskich.
W 1957 rozpoczęła budowę dwupiętrowego domu z ogrodem na Mokotowie i Boże Narodzenie 1959 spędziła już tam z rodziną, w tym z kilkumiesięcznym synem. Z gustem urządziła salon muzyczny. Fortepian stał w otoczeniu lamp i innych dekoracji przywiezionych z ukochanej Japonii. W zbiorach nut i płyt panował porządek.
Właściwie nie umiała gotować. Jej specjalnością były dania z makaronem. Ziemniaki nie wchodziły w grę, bo trzeba je obierać, a wszyscy muzycy (nie tylko pianiści) unikają kontaktu z nożem i w ogóle prac, które stwarzają ryzyko kontuzji palców, stwardnienia naskórka, ubrudzenia, oparzenia.
Na zorganizowanych jej przez uczelnię 75. urodzinach wyznała z bolesną szczerością: „Nie sprawdziłam się jako matka, żona, kochanka, ale sprawdziłam się jako pianistka”. I żeby postawić kropkę nad „i”, wystąpiła w fortepianowym duecie z synem.

 

 


Wiecznie muzyka
Od dziecka wiedziała, że wybór życia z muzyką wymaga poświęcenia; najwyżej dwa tygodnie w roku można sobie pozwolić na wakacje od fortepianu. Po zakończeniu kariery koncertowej budziła się co dzień rano szczęśliwa, że już nie musi ćwiczyć – nigdy jednak nie opuściła świata muzyki. Pawlikowie opowiadają, że zainteresowaniem darzyła nie tylko koncerty jazzowe, lecz również wydarzenia z pogranicza różnych krain – jazzu, klasyki, etno, popu. Bardzo podobały jej się kompozycje Włodka łączące jazzową improwizację ze śpiewem chóru kościelnego („Misterium Stabat Mater”) oraz jazz, operę i oratorium (widowisko „Via Sancta” w Teatrze Wielkim). Nazwała ten nurt „trzecią drogą muzyki” i uznała za wielce inspirujący. Fascynował ją też proces produkcji muzycznej – rejestracja dźwięku, montaż, nagrywanie kompaktów, redagowanie bookletów, a nawet dystrybucja i promocja. O tę stronę fonografii zasypywała pytaniami Jolantę Pawlik, która jest producentką płyt Włodka i swoich albumów z liryką wokalną.
Bardzo ceniła Zbigniewa Wodeckiego, i jako piosenkarza, i jako kompozytora świetnych piosenek. Lubiła również słuchać Andrzeja Dąbrowskiego.
Odeszła przed dziesięcioma laty, 9 grudnia 2013 roku. Nękana wysokim ciśnieniem, cukrzycą, zaćmą, zachowała radość życia i zainteresowanie rzeczywistością. Otoczona opieką bliskich (mieszkała z nią wnuczka studentka), odwiedzana przez uczniów i kolegów, chętnie słuchała muzyki z radia i z płyt. Powracała do własnych nagrań, których dokonywała dla celów publikacji płytowych i dla archiwów radiowych (komplet mazurków Chopina – swoisty wzorzec z Sevres chopinistyki). W czasach PRL-u niewielu polskich muzyków zaistniało na międzynarodowym rynku fonograficznym, a z Hesse-Bukowską podpisywały kontrakty firmy z Europy i Ameryki. Najpierw na płytach szelakowych, potem na longplayach, a jeszcze później w reedycjach kompaktowych i rozmaitych kompilacjach – nagrania Hesse-Bukowskiej były i są słuchane.
Pierwszych rejestracji, jeszcze jako nastolatka, w obecności swojej profesorki, dokonała w trakcie przygotowań do Konkursu Chopinowskiego. Mogła wtedy posłuchać własnej gry, skorygować detale i, co bardzo ważne, nabrać doświadczenia w pracy w studiu nagraniowym. Przekonała się, że nawet w sterylnych warunkach potrzebuje żywej publiczności – musi grać dla kogoś, choćby dla reżysera dźwięku (w Polsce był to na ogół Antoni Karużas, z wykształcenia także pianista). Dzięki świetnemu przygotowaniu, skupieniu, a i kondycji sesje z jej udziałem przebiegały sprawnie, tak że niewiele trzeba było powtarzać.
W fonograficznym portfolio pianistki znalazły się takie wytwórnie, jak Polskie Nagrania „Muza” i Pol-Music, Le Chant du Mond, Deutsche Grammophon, Westminster czy Lumen. Komplet mazurków Chopina, w 1985 roku nagrodzony przez Komitet do Spraw Radia i Telewizji, w roku 1991 doczekał się reedycji niemieckiej oficyny Hyperion.

 

 


W dyskografii Hesse-Bukowskiej znajdują się m.in. dzieła Chopina, Szymanowskiego, Paderewskiego, Różyckiego. Obszerny projekt nagraniowy dla amerykańskiej firmy Westminster (nokturny, walce i koncerty Chopina) realizowała w Wiedniu, w ostatnim trymestrze ciąży. Nagranie mazurków Szymanowskiego (nota bene inicjatywa płytowa wyszła od samej pianistki) oprócz satysfakcji artystycznej dostarczyło jej środków na ukończenie domu. Po latach mogła z dumą popatrzeć na swoje ręce i powiedzieć, że własną pracą – w istocie fizyczną – zbudowała bezpieczne miejsce na ziemi sobie i swoim bliskim.
Nie lubiła się powtarzać w nagranym repertuarze. Kiedy japońska firma Canyon Classics poprosiła o nagranie wszystkich nokturnów, przekierowała propozycję do Ewy Pobłockiej (i rzeczywiście, w 1991 roku ukazał się taki album), a sama zaproponowała, że zarejestruje ronda Chopina. W ten sposób stworzyła sobie bodziec do nauczenia się nowych utworów.
Jako japonofilka wzięła oczywiście udział w wyjątkowym projekcie: „Solidarni z Japonią”. Dochód ze sprzedaży albumu wsparł dzieci – ofiary trzęsienia ziemi w Japonii w 2011 roku. Na płycie znalazł się wybór nagrań polskich laureatów Konkursów Chopinowskich: Zimermana, Blechacza, Harasiewicza, Palecznego, Olejniczaka, Pobłockiej i Hesse-Bukowskiej (Polonez c-moll op. 40 nr 2 Chopina).
Jako szopenofilka aktywnie strzegła miejsca kompozytora na mapie kultury polskiej. Działała w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina, a w latach 1986-1991 sprawowała funkcję prezesa zarządu. Na jej głowie był wtedy remont dworku w Brochowie, dokupowanie gruntów, umowy budowlane zawierane i zrywane z wykonawcami, walka o fundusze; nieustanny stres i wielka odpowiedzialność – przed melomanami i przed prawem.
Żywym dziedzictwem Barbary Hesse-Bukowskiej są imprezy muzyczne, w których organizację się angażowała. Od 1961 roku pomagała opracować koncepcję programową i zapraszać znanych wykonawców na Międzynarodowy Festiwal „Chopin w barwach jesieni” w wielkopolskim Antoninie. Od 1994 roku była spiritus movens MF „Lato z Chopinem” w Busku-Zdroju. Do Buska przyjeżdżała regularnie dla podbudowania sił; miała tam dostęp do dobrego instrumentu, na którym mogła ćwiczyć. Zaprzyjaźniony uzdrowiskowy lekarz zapytał o możliwość zorganizowania koncertów dla kuracjuszy. Pomysł przekształcił się w kilkudniowy festiwal, z muzykami zapraszanymi przez Hesse-Bukowską z całego świata i ciekawym programem, profilowanym tematycznie na każdy rok. Wykonywano utwory na fortepian solo, kameralne, wokalne i spoza nurtu klasyki. Organizatorka sama również występowała, dopóki pozwalał jej stan zdrowia. Festiwal trwa, nosi teraz imię swojej organizatorki i co roku jest nie tylko świętem muzyki, lecz także miejscem spotkania jej przyjaciół.
Obok Chopina ulubionym kompozytorem Hesse-Bukowskiej był Maurice Ravel. Prosiła, by jej ostatniej drodze towarzyszyły właśnie jego nagrania: „Pawana na śmierć infantki” i „Nagrobek Couperina” w interpretacji Vlado Perlemutera (1904-2002), francuskiego pianisty polsko-żydowskiego pochodzenia. Została pochowana w Alei Zasłużonych na Powązkach Wojskowych w Warszawie (kwatera F-IV-tuje-11).

 

058 069 Hifi 12 2023 001


Najważniejszym śladem pamięci, powidokiem słuchowym (jakkolwiek dziwnie to brzmi) Barbary Hesse-Bukowskiej są jej nagrania. Dzięki nim możemy przeżyć to, co dawno, dawno temu opisał Leopold Staff, który poświęcił artystce jeden ze swych ostatnich wierszy, zatytułowany „Scherzo” (tom „Dziewięć muz”, 1957):
Śpiewają w zachwycie słowiki,
Wniebowzięte, żyjące klawisze,
Głaskane przez gałązkę bzu
Dźwięczną jak Hesse-Bukowskiej ręka,
Za którą prowadzi pachnącą muzykę
Wiecznie niespodziewany Fryderyk.

 

Hanna Milewska

Hi-Fi i Muzyka 12-2023