HFM

artykulylista3

 

7 piosenek dobrych na rozstanie

082 085 Hifi 10 2021 009
Ile powstało miłosnych składanek, ckliwych miksów i muzycznych zestawów randkowych? Łatwo tworzyć takie kompilacje, wszak większość piosenek krąży wokół tematów damsko-męskich.


Wiele z nich dotyczy nie tylko początkowej fascynacji, późniejszego rozkwitu, ale także rozstania, tęsknoty i nadziei na powrót. Dziś jednak nikt nie będzie tęsknić ani prosić o łaskę. Oto siedem kompozycji dobrych na moment pożegnania. Utworów, które pomagają podjąć decyzję, otrząsnąć się, pogodzić z rzeczywistością i iść dalej.
Dlaczego zdecydowaliśmy się na taką kompilację? Cóż, życie nie składa się wyłącznie z momentów wzniosłych i cudownych. To także gorycz i znój. Czasem lepiej się pogodzić z rzeczywistością, zmierzyć z własnym lękiem, niż tkwić w toksycznym układzie, który nie prowadzi do niczego dobrego. Chcielibyśmy, by miłość trwała wiecznie, ale rzeczywistość owe założenia potrafi brutalnie zweryfikować. O tym opowiadają poniższe utwory. W różny sposób i na różnym poziomie wrażliwości. W prawdziwym świecie nic nie jest proste ani jednoznaczne, więc większość z nich przenika spora dawka wątpliwości i refleksji. Nikt nie mówił, że będzie łatwo…


1. Billie Eilish
No Time To Die (2020)


082 085 Hifi 10 2021 010

 




 
Zaczynamy od czegoś (względnie) na czasie. Choć czas ten się wydłużył rekordowo, bo premierę 25. części przygód Jamesa Bonda przesuwano i przesuwano. W chwili publikacji tego materiału film powinien być już w kinach. Obrazowi towarzyszy tytułowa piosenka, śpiewana przez Billie Eilish. Kompozycja stanowi pozornie spokojną balladę w nurcie „orchestral pop”, która w istocie opiera się na mocnych kontrastach.
Typowa harmonia, charakterystyczna dla większości utworów towarzyszących przygodom legendarnego agenta, oraz dosłowne cytaty (subtelna trąbka wplatająca motyw znany z wcześniejszych filmów, orkiestrowe crescenda) sprawiają, że – z jednej strony – słyszymy coś, co znamy od lat, a z drugiej – wykonanie okazuje się świeże i nowoczesne. Aranżację wzbogacono o roztrzęsione gitary (ten efekt zwie się „flanger” lub „tremolo”), dzięki czemu pieśń zyskuje kopa. Główne części opierają się jednak przede wszystkim na przestrzennym fortepianie i głosie oraz subtelnym, ambientowym tle, w którym granica pomiędzy światem syntezatorów a klasyczną orkiestrą zostaje zatarta. Podobnie jest z warstwą rytmiczną. Orkiestrowe kotły oraz inne elementy akustyczne przeplatają się z zaprogramowaną perkusją.
Czy to utwór o rozstaniu? Z pewnością tak, ale też o czymś więcej. Chodzi o przejrzenie na oczy i stanięcie w prawdzie. Podmiot liryczny wychodzi z cienia i stwierdza, że jeszcze nie pora umierać. Że trzeba zacząć żyć własnym życiem, bo to dotychczasowe nie było dobre. Fraza „Jak śmiesz nazywać to rajem?” („How you dare the paradise?”) wywołała spór wśród fanów. Niektórzy słyszą bowiem „Jesteś śmiercią czy rajem?” (Are you death or paradise?”). Sprawa zaszła tak daleko, że także oficjalny klip artystki został wzbogacony o drugą wersję, choć początkowo to tę pierwszą uznawano za oficjalną. Którakolwiek nie byłaby tą słuszną, tego typu nieścisłości są fascynujące i tylko podsycają temperaturę wokół utworu artystycznego. Choć trzeba przyznać, że i bez tego jest gorąco.


2. Robert Glasper
Fuck Yo Feelings (2020)


082 085 Hifi 10 2021 011

 




Co do zasady, dosłownościom mówimy nie. Wolimy poezję, metafory itd. Czasem jednak nie ma miejsca na subtelności i trzeba powiedzieć wprost, co leży na sercu. Utwór pochodzi ze znakomitej płyty Roberta Glaspera pod tym samym tytułem. Śpiewa Yebba – znakomita biała wokalistka, która brzmi, jakby była czarna.
„Fuck yo feelings” to ogólnie świetny album. Wystąpili na nim różni niesamowici goście, w tym m.in. Herbie Hancock. To skrzyżowanie jazzu z szeroko pojętą muzyką miejską, w skład której wchodzą elementy hip hopu, elektroniki i soulu. Razem składają się na coś na kształt ambitnego współczesnego popu. Popu dusznego, wielkomiejskiego, onirycznego i przestrzennego zarazem. Popu, w którym aranżacyjnie nic się nie zgadza, a tak naprawdę zgadza się wszystko. Zamierzony brud w warstwie rytmicznej i elementy lo-fi mieszają się z kryształową przestrzenią pogłosów i pasmami hi-fi. To właśnie m.in. ta wypadkowa sprawia, że album działa na wyobraźnię.
Omawianą piosenkę można rozumieć dwojako. Stanowi apostrofę do osoby, która rozstając się z podmiotem lirycznym, stworzyła gęstą grę pozorów. Zapewnia o swych uczuciach, a na to odpowiedź może być tylko jedna. Ale może to być także dialog z samą sobą. „Jeszcze jedna kolejka. Powinno mi być smutno, ale gdy zmieniam punkt widzenia, mówię sobie: suko, masz jeszcze sporo do przerobienia”.
Niezależnie od interpretacji, najważniejsza pozostaje sytuacja liryczna. Jest to moment oderwania, odpłynięcia, pogrążenia się w rozpaczy, ale i we wściekłości. Wnikliwy słuchacz przypomni sobie własne trudne chwile i uświadomi sobie, że ktoś gdzieś odczuwa podobnie. Z tym jest zawsze trudno. Jedni woleliby, żeby ich doświadczenia były wyjątkowe. Inni lubią wiedzieć, że w swoich cierpieniach nie są osamotnieni. Właśnie dla tej drugiej grupy powstają takie utwory.

 


3. Trevor Something
Ghost (2019)


082 085 Hifi 10 2021 002

 




Nikt nie wie, jak artysta nazywa się naprawdę. Mało kto wie, jak wygląda. Wiadomo jedynie, że jest w miarę młodym człowiekiem, a jego artystyczny image oscyluje wokół malowniczych krajobrazów rodzimej Florydy, obrazków nawiązujących do lat 80. XX wieku, spektakularnych samochodów (Lamborghini Countach, Chevrolet Camaro 3) oraz kompilacji estetyki noir z neonowymi klimatami wielkich miast. Trevor Something na niektórych swoich teledyskach pokazuje, że jego ojczysta kraina nie zawsze bywa słoneczna. Muzycznie znajduje się gdzieś pomiędzy synthwave’em, synthpopem i transową elektroniką.
Taki też jest omawiany utwór „Ghost” – pozornie spokojny, ale kryjący w sobie sporą dawkę mroku. Rytmicznie to downtempo, ale z wrażeniem wprogramowanego nerwu. Mimo ambientowych plam, subtelnego, głębokiego basu i bardzo rzadkiej perkusji wrażenie jest takie, że to wszystko niepokojąco pędzi do przodu. Gdzieś spomiędzy planów przebija się wokal Trevora: refleksyjny, wyciszony, a jednak ze sporą dozą żalu i pretensji. Są to jednak stany wielokrotnie zjednoczone i przetrawione przez filtr niejednego samotnego wieczoru. Podmiot liryczny wyraźnie przepracował poruszany temat.
No właśnie. W tekście w pierwszej chwili trochę nie wiemy, o co chodzi. W pewnym momencie pada fraza: „Mówi się, że cię nie ma, dopiero gdy umierasz, ale czy zawsze jesteś, kiedy żyjesz?”. Wyraźnie widać rozliczenie z nieprzyjazną sytuacją bieżącą, w której związek-nie związek bezsensownie  ciągnie się w nieskończoność i do niczego nie prowadzi. Oprócz deklaracji bez pokrycia, kłamstw i kombinacji, podmiot liryczny zarzuca adresatce, że tak naprawdę mogłoby go równie dobrze nie być. „Jestem jak duch. Unoszę się tu, ale to nie ma znaczenia”.
To jeden z najlepszych utworów na rozstanie i o rozstaniu, jakie kiedykolwiek napisano! Głównie dlatego, że nie bazuje na dosłownej rozpaczy i rozdartych emocjach, a na podjęciu dojrzałej decyzji. Decyzji, która boli, ale jest nieunikniona. Czuje się to w każdym słowie i w każdym dźwięku.


4. Kombi
Słodkiego miłego życia (1984)


082 085 Hifi 10 2021 005

 




Utwór-legenda. Zna go chyba każdy, kto kiedykolwiek słuchał dowolnej polskiej stacji radiowej. W połowie lat 80. XX wieku był hitem, bez którego trudno było sobie wyobrazić imprezę.
Pochodzi z albumu „Nowy rozdział”, który miał zdefiniować styl grupy na nowo, wprowadzając ją w kolejną epokę i częściowo odcinając od ambicji jazzowo-soulowo-funkowych. Prawda jest taka, że zespół nigdy nie pozbył się swoich pierwotnych inklinacji. I bardzo dobrze. Z pewnością jednak mogliśmy mówić o odświeżeniu brzmienia i struktur kompozycji. Pojawiło się jeszcze więcej syntezatorów, bębny Simmonsa, a elementy improwizacji zeszły na dalszy plan. Paradoksalnie, za perkusją usiadł mocno wówczas ujazzowiony Jerzy Piotrowski, znany wcześniej choćby z SBB. Razem z grającym na instrumentach klawiszowych liderem – Sławomirem Łosowskim, basistą Waldemarem Tkaczykiem i niezastąpionym śpiewającym gitarzystą Grzegorzem Skawińskim, panowie tworzyli najlepszy i niepowtarzalny skład zespołu.
Wróćmy jednak do utworu. Kilka lat wcześniej grupa grała trasę w Związku Radzieckim, ale śmierć Leonida Breżniewa i ogłoszona w związku z nią żałoba narodowa zatrzymała Kombi w hotelu na niemal tydzień. Właśnie wtedy powstała legendarna piosenka, którą niby wszyscy znają, ale rzadko się zdarza, by była prawidłowo interpretowana. Warstwa liryczna opowiada o przejrzeniu na oczy i pożegnaniu, tymczasem ludzie często nie wsłuchują się w tekst i nie odbierają go ironicznie, a utwór jest grany… na weselach, z dedykacją dla państwa młodych. A przecież w zwrotkach wyraźnie padają słowa: „Dobre stopnie za chamstwo masz, to jest to (…)”, „Mówią «szmal określa byt», trzymaj tak”.
Marek Dutkiewicz, który jest autorem tekstu, zawsze miał problem z trafieniem w ludową wrażliwość, choć nie miał problemu z trafieniem powierzchownym. Jego liryki dla osoby nie lubiącej wnikać brzmią dobrze, ale na tyle enigmatycznie, że zwykle nie towarzyszy im ani prawdziwa refleksja, ani analiza. W ten właśnie sposób w tekście „Dmuchawce, latawce, wiatr”, napisanym dla Urszuli, tak pięknie i subtelnie opisał stosunek seksualny odbyty w naturze, że ani komunistyczna cenzura ani kościelne babcie się do niego nie przyczepiły. Trzeba przyznać, że to mistrzostwo najwyższej rangi.

 


5. Yes
Changes (1983)


082 085 Hifi 10 2021 004

 




Nie będzie przesadą jeśli uznamy, że utwór pochodzi z jednej z najbardziej kontrowersyjnych płyt w historii muzyki rozrywkowej („90125”). Zespół, który przez całe lata 70. XX wieku uprawiał bardzo ambitną odmianę rocka progresywnego, u progu kolejnej dekady postanowił zawojować popowe listy przebojów. Ze współczesnej perspektywy nie ma mowy o zdradzie; na płycie nadal słyszymy świetną muzykę. Zdecydowanie inną niż ta, do której grupa przyzwyczaiła nas na swoich wcześniejszych wydawnictwach „Close To The Edge” (1972) czy „Fragile” (1973), ale równie dobrą. W tamtym momencie jednak mnóstwo fanów odwróciło się od zespołu, nie uznając nowej formuły. Po rewolucjach w składzie i ciekawym, choć lekko zapomnianym albumie „Drama” (1980) z Trevorem Hornem na wokalu nastąpiło bowiem kolejne przemieszanie personelu i powrót w nieco odmiennej konfiguracji. Można uznać, że nowe wcielenie miało dwóch wokalistów: wiodącego Jona Andersona oraz pozostającego nieco w cieniu Trevora Rabina – śpiewającego gitarzystę, klawiszowca, kompozytora i aranżera. Na basie zagrał Chris Squier, na perkusji Alan White, a na syntezatorach – Tony Kaye.
Słuchacze otrzymali niesamowitą miksturę niespotykanego wcześniej popu z silnymi wpływami lżejszej odmiany rocka progresywnego, ale także muzyki nowocześnie wyprodukowanej. Omawiany utwór można określić prostym sformułowaniem: The Beatles spotykają Mahavishnu Orchestra i idą na wspólną randkę z elektroniczną muzyką lat osiemdziesiątych, próbując nie tyle ją dogonić, co zdefiniować po swojemu.
Sytuacja liryczna opowiada o momencie, w którym opuszczony mężczyzna zdaje sobie sprawę, jak wyglądała jego nieudana relacja z kobietą, do której wciąż żywi jakieś uczucia. Przypomina sobie, jak długo próbował się oszukiwać i uświadamia sobie, że przemiana, jaka w nim zachodzi, spowoduje nieodwracalne zmiany. „Zmiany” są tutaj słowem kluczowym, otwierającym kilka sfer. Chodzi zarówno o transformację osobowości podmiotu lirycznego pod wpływem wydarzeń, jak i o ogólne zmiany w życiu, które przyniosła nowa sytuacja. Z jednej strony mamy do czynienia z obwinianiem adresatki; z drugiej jednak – z dojrzałym spojrzeniem na sprawę. Padają wtedy mocne słowa: „Jest tylko jedna różnica pomiędzy tobą a mną. Ty swoje serce masz w głowie” albo: „Zmiany zmieniają krajobraz, lecz stań twardo na ziemi i obróć tę złą sytuację w dobry los”.

 


6. Elton John
Goodbye Yellow Brick Road (1973)


082 085 Hifi 10 2021 003

 




Zbudowana po mistrzowsku pieśń o pożegnaniu ze złudzeniami i odważnym przełomie, który kończy toksyczną relację. Pochodzi z legendarnej płyty Eltona pod tym samym tytułem. Mamy fortepian, krzyczący chórek, rockowy skład i porywającą strukturę. Od początku wiadomo, że coś się stanie, choć stać się nie musi, bo i tak jest pięknie. W refrenie kompozycja jednak szybuje w stratosferę, by szybko nabrać odpowiedniej energii na powrót. Można mówić o teatralnym wymiarze całości, choć z pewnością nie jest to wymiar sztuczny.
Podmiotem lirycznym jest chłopak z prowincji, który dał się wciągnąć wielkiemu miastu i omotać jakiejś bogatej pani, chcącej uczynić z niego swoją maskotkę. Nie będziemy wchodzić w homoseksualną interpretację tekstu ani w dwuznaczności wynikające z biografii autora. Znakomicie udało się to zobrazować w biograficznym filmie o artyście „Rocketman” (2019). Pozostaniemy przy interpretacji czystego tekstu. Wyraźnie jest w nim mowa o wielkiej wolcie podmiotu lirycznego, który żałuje, że dał się zamknąć w złotej klatce, ale oto nadchodzi moment buntu, wyrażonego w estetyce tyleż poetyckiej, co nie pozbawionej rockowego ognia i do dziś aktualnych emocji.
Średnio czytelna dla odbiorcy z naszego kręgu kulturowego „Droga z żółtej cegły” lub „Droga z żółtej kostki” pochodzi z powieści „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” L. Franka Bauma. Tutaj może być metaforą czegoś baśniowego, wymyślonego, nieistniejącego. Podmiot liryczny, rozstając się ze światem iluzji, w której utknął, żegna się ze swoją „Yellow brick road”. Wydawać by się to mogło dziwaczne i pokraczne, a jednak brzmi świetnie i znakomicie się przyjęło na niemal wszystkich antenach radiowych świata.


7.Dalida i Alain Delon
Parole, parole (1973)


082 085 Hifi 10 2021 006

 




Nic w przyrodzie nie ginie. Ta piosenka miała się znaleźć w drugiej części artykułu o niezwykłych duetach, który ukazał się w wakacyjnym wydaniu „Hi-Fi i Muzyki” („HFiM” 7-8/2021). Lista była jednak ciasna, czas gonił i trzeba było podjąć decyzję.
Oryginalnie utwór napisany i wykonywany przez… Włochów. Tymczasem francuskość „Parole, parole” tak bardzo przesiąkła do powszechnej świadomości, że tylko najbardziej wytrawni melomani, z naprawdę doskonałą pamięcią i sympatią do archiwizowania faktów, znają prawdę. Ta zaś wygląda tak, że po raz pierwszy zaśpiewali go w 1972 roku włoska piosenkarka Mina i aktor Alberto Lupo. Jednak sąsiedzi z północnego zachodu szybko dostrzegli jego potencjał, przetłumaczyli i sprawili, że już rok później stał się on jedną z najbardziej znanych… piosenek francuskich. Chociaż w sumie nic w tym dziwnego. Zmysłowy duet Dalidy i Alaina Delona to prawdziwy majstersztyk.
Na poziomie instrumentalnym mamy do czynienia z subtelną bossa novą. Do aranżacji zostały sprytnie wplecione elementy muzyki filmowej i orkiestrowej. W warstwie wokalnej i lirycznej mamy do czynienia z dialogiem dwojga kochanków. Ona gra tą uświadomioną, otrząśniętą i gorzko wyluzowaną. On jest tym ciągle niby wkręconym, ale to tak naprawdę jedynie wystudiowana namiętność, w którą być może sam częściowo wierzy, ale nie ma to znaczenia. Tę specjalnie przez Delona wyeksponowaną sztuczność wyczuwa się do tego stopnia, że ktoś, kto nie zagłębił się w tekst, może odnieść wrażenie, że coś tu jest nie tak. Tymczasem wszystko się zgadza. On ciągle zapewnia o swoich uczuciach. „Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale czuję, jakbym patrzył na ciebie pierwszy raz”. Ona mu na to, że słowa nic nie znaczą, choć brzmią słodko niczym „karmel, cukierki i czekolada”.
Czy to na pewno odpowiednia kompozycja na rozstanie? Niekoniecznie, ale z całą pewnością na refleksję poprzedzającą ewentualną decyzję. W końcu często mamy do czynienia jedynie z pustymi deklaracjami. Choć brzmią cudownie i są (teoretycznie) tym, co chcielibyśmy usłyszeć, to jednak nie zawsze są tym, co usłyszeć powinniśmy.


Michał Dziadosz
10.2021 Hi-Fi i Muzyka