HFM

artykulylista3

 

300

img152
Pamiętam wcześniejsze jubileusze. Pierwsza setka przeszła jakoś niezauważalnie – na okładce okrągła liczba, ale wielkiej fety nie było. Co innego numer 200. – obszerny przewodnik po najlepszych urządzeniach od początku naszej kariery. Opasły przedruk cieszył się dużą popularnością, podobnie jak wydany na 25-lecie superranking, czyli numer składający się z… tabelki. A teraz przyszedł numer 300., normalny, jak wiele innych. Nie będzie niespodzianki? Będzie, ale dopiero za kilkanaście miesięcy, na nasze 30-lecie.

 Okrągłe rocznice to okazja do tzw. „iwentów”. Tych raczej nie lubimy, bo święty spokój bardziej nam odpowiada. Podobnie jak Wam, gdy słuchacie muzyki – samotnie albo w niewielkim gronie. W takim najlepiej się rozmawia i myśli. A trudno myśleć o czymś innym, niż o przyszłości, która szybko staje się przeszłością. Ciągłość procesu pozwala spojrzeć inaczej na to, co się dzieje współcześnie. Najczęściej wspomina się ostatnią dekadę ubiegłego wieku, słusznie nazywaną złotymi latami hi-fi w Polsce. Importerzy widzą je przez pryzmat kontenerów sprzedanego sprzętu i zastanawiają się, czy to kiedyś wróci. W podobnej skali zapewne nie, bo wtedy ludzie nie mieli dobrego sprzętu w ogóle. W domach królowały radiomagnetofony Grundig, w lepszym przypadku Amatory z Altusami, a w najlepszym – sprzęt z Peweksu, czyli Technics i Sony, czasem JVC. Kontakt z pierwszymi audiofilskimi urządzeniami to był prawdziwy szok. Musical Fidelity A1, Epos ES14, Avance Omega 503, DALI 104, Cambridge Audio A500, Tannoy M1 czy Paradigm Monitor 3 rozsadzały klasyfikację i rozchodziły się w tysiącach, jeśli nie dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Rynek chłonął je jak gąbka, a ludzie nawet nie słuchali przed zakupem, co nie przeszkadzało, by byli zachwyceni. Kupowali pierwszy sprzęt z prawdziwego zdarzenia i naprawdę słyszeli różnicę pomiędzy nim, a tym, co mieli wcześniej. A najważniejsze, że wszystkie te cuda pozostawały w zasięgu studenckiego portfela. Na pełny system nauczyciel zarabiał w trzy, cztery miesiące. Kolejna dekada przyniosła ewolucję w stronę droższego stereo, które obiecywało jeszcze lepszy dźwięk. Nie zawsze tak było, ale za 5000 zł osłuchany, świadomy swoich oczekiwań audiofil mógł kupić świetny wzmacniacz.

W przypadku kolumn 10000 zł z kawałkiem wystarczało na konstrukcję wybitną, jak choćby Audio Physiki Tempo 6. Do dzisiaj nie znajduję im konkurencji, która nawet za wyraźnie wyższą sumę zapewni postęp we wszystkich aspektach brzmienia. Dlaczego firma już nie produkuje tego modelu, skoro współczesne mu nie dorównują? Zapewne z tego samego powodu, dla którego Tannoy nie kontynuuje M1, a Gamut genialnych L3. Znikły również inne ponadczasowe meteory, zjadające na śniadanie wiele dzisiejszych odpowiedników. Początek nowego wieku to także ekspansja kina domowego. Rynek na jego punkcie oszalał, a producenci jeszcze bardziej, bo oczami wyobraźni widzieli pięć razy więcej sprzedanych głośników. Nieskromnie zauważę, że przewidzieliśmy koniec tej mody, gdy jeszcze była w rozkwicie. Szybko zrezygnowaliśmy z opisywania „wielokanałowych uciech” i mimo nacisków partnerów wspominaliśmy o nich jedynie w aktualnościach. Kino domowe w wydaniu budżetowym nigdy nie miało wiele wspólnego z amerykańskim pierwowzorem kina w domu. Ludzie stawiali pięć głośników obok siebie, bo nie mieli jak ich wcisnąć do małego pokoju.

Pomijając fakt, że do słuchania muzyki amplitunery AV nadawały się średnio, gwóźdź do trumny wbiła proza życia – z przyczyn, nazwijmy to, lokalowych wcześniej upadła kwadrofonia, chociaż jej akurat szkoda. Kino – w okrojonej formie soundbarów – wróciło dopiero niedawno. Wygodne to, ustawne i gra lepiej od głośników w telewizorze – wystarczy. Kino domowe i kino w domu to dwie różne sprawy. To drugie funkcjonuje nadal, ale tylko w domach zamożnych entuzjastów, bo inaczej po prostu się nie da. Kolejny etap historii to pliki. Na początku wydawało się, że ich mobilność uśmierci domowe systemy stereo, tym bardziej że słuchawki zaczęły się sprzedawać jak ciepłe bułeczki. Z czasem i w ten obszar wkroczyła wysoka jakość, ale znów przewidzieliśmy, że docelowo także ten segment stanie się niszą. Szerszą niż gramofon w pierwszych latach nowego tysiąclecia (ciekawe, prawda?), ale stacjonarne stereo znów się obroni. I obroniło się. Teraz obserwujemy inną tendencję, która może doprowadzić do kryzysu w branży. Chodzi o coraz wyższe ceny. To zrozumiałe, że naprawdę dobry wzmacniacz wymaga wysupłania kwoty pięciocyfrowej. Jeżeli przed czterema zerami stoi jedynka, niechby nawet trójka, to nabywcy jeszcze jakoś to przełkną. Przy piątym zerze zaczynają się schody, a szóste buduje barierę, za którą coraz mocniej rysuje się niszowa przyszłość. Siódme wydaje się jedynie kwestią czasu i obawiam się, że niewielu już zdziwi. Dziwi natomiast konsekwencja i entuzjazm producentów, którzy podążają tą drogą. Rynek się w końcu nasyci i nawet ten wtórny nie łyknie gratów wycenionych na starcie jak luksusowe jachty. Mimo to w bliżej nieokreślonej przyszłości prognozuję powrót dobrego stereo w przystępnych cenach. Mam przeczucie, że w numerze 400. będziemy już testować wzmacniacze, na które wydaje się jedną pensję.

Czego sobie i Państwu życzę.

Maciej Stryjecki
HFM 12/2023