HFM

artykulylista3

 

Hi-fi, hi-end czy hi-fun – oto są pytania

mhfm 2014 001Są w życiu pytania trywialne i fundamentalne. Dla większości audiofilów i melomanów wierność (hi-fi), cena (hi-end) i przyjemność (hi-fun) są istotnymi tematami.


Zacznę od łatwiejszego problemu: czy istnieje bezpośrednia korelacja między ceną a jakością odtwarzanego dźwięku?

Najłatwiej rozpoznawalnym parametrem, który różni sprzęt hi-fi od komponentów składających się na zestaw high-endowy, jest jego cena. Producenci i dystrybutorzy oferują urządzenia, których koszt potrafi szokować. Na liście rekomendowanych produktów 2013 roku prestiżowego miesięcznika „Stereophile” znalazły się: gramofony klasy A+ za 149995 USD; wzmacniacze lampowe – od 18000 do 4500 USD; wzmacniacze tranzystorowe – od 130000 do 3500 USD; kolumny – od 200000 do 16000 USD i przedwzmacniacze od 37000 do 3500 dolarów. Dla wyznawców hi-endu budżet na rok 2013 nie powinien przekroczyć 404000 USD w wersji lampowej i 506000 USD w przypadku tranzystorów. Przyjemność konwersji USD/PLN pozostawiam dociekliwym.
Okablowanie nie zostało doliczone, a przecież i ono niebagatelnie wpływa na ostateczny rachunek. Ot, choćby taka łączówka Tara Labs The Zero wyceniona na 15900 USD/1 metr. Do tego przewody głośnikowe – 12400 dolarów za dwumetrową parę i ewentualnie 6000 USD za każdy dodatkowy metr. Aha, jeszcze wkładka do gramofonu – od 15000 do 1800 dolarów. Przydałby się jeszcze odtwarzacz CD – 82000 do 1000 USD. Podsumowując: aż strach się bać.
Nie wiem, czy winą za ten problem obarczać chciwość producentów, czy moje relatywnie niskie dochody. Nie zmienia to faktu, że nawet gdyby było mnie stać, skąpstwo lub poczucie zdrowego rozsądku nie pozwoliłoby mi wydać ponad 50000 złotych na łączówkę. Jako że każdy system wymaga kilku kompletów kabli, oznaczałoby to wydatek około 100000 – 150000 zł za całość.
Na szczęście, istnieje alternatywa: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wystarczy szczypta determinacji, cierpliwości i dostęp do Internetu, by rozpocząć fascynującą podróż w poszukiwaniu dobrego dźwięku. Łatwo można wyszukać audiofilskie fora poświęcone sprzętowi do domowego słuchania muzyki. Można tam znaleźć wpisy pełne porównań oraz opinie właścicieli. Można również natrafić na recenzje sprzętu zakupionego na wtórnym rynku. Nie trzeba być zamożnym lub szaleńcem, by skompletować świetny system i mieć z tego przyjemność.
Parę lat temu, na łamach „Magazynu Hi-Fi”, nazwałem taką formę słuchania muzyki „hi-fun”. Może się powtarzam, ale problem braku korelacji pomiędzy ceną a przyjemnością słuchania ciągle mnie fascynuje. W świecie taniego sprzętu kombinacja gramofonu, wzmacniacza lampowego o niskiej mocy oraz wysokoefektywnych kolumn jest obdarzona wysokim współczynnikiem hi-fun. Cały zestaw można skompletować, buszując na Allegro i brytyjskim, niemieckim czy amerykańskim Ebayu.
Trwają dysputy, dlaczego winyl brzmi tak urokliwie, mimo wysokiego poziomu szumów i trzasków. Dlaczego lampowy wzmacniacz ma to coś, a wzmacniacz tranzystorowy nie? Nad takimi problemami debatuje się od lat. Mimo że nie ma prostych odpowiedzi ani jednoznacznej zgody wśród dyskutantów, wielu zainteresowanych zgadza się, że winylowo-lampowe zestawy mają swój czar. Specjaliści od marketingu dostrzegli powrót do analogowego dźwięku. Mimo globalnego kryzysu na rynku nośników cyfrowych, spadku sprzedaży CD i bankructw sklepów muzycznych, renesans przeżywają tłoczenia winylowe. Uważam, że mimo dostępności zdigitalizowanej muzyki na CD i w internecie oraz niszowości nagrań analogowych, jej wysoki współczynnik przyjemności, czyli właśnie hi-fun, ochroni ją przed losem CD.


Autor: Danek Elbaum
Źródło: Magazyn HiFi 01/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF