27.08.2022
min czytania
Udostępnij
Na szczęście defetyści się pomylili i po modyfikacji M10 do wersji V2 firma zaoferowała niemal bliźniaczą konstrukcję o symbolu C700.
Pierwszy wzmacniacz z serii C – model C320 – pojawił się w ofercie NAD-a ćwierć wieku temu i na tle wcześniejszych urządzeń tego producenta można go było nazwać niemal ładnym. Od tamtej pory obraz świata hi-fi znacząco się zmienił, jednak nowe trendy stylistyczne szerokim łukiem omijały szarobure piecyki. Aż do teraz.
Gdyby wzorem protoplasty serii C z 1998 roku obecny C700 miał wyznaczyć trendy na najbliższe ćwierć wieku, nikt chyba nie miałby nic przeciwko temu. Najnowszy NAD pod względem wizualnym oraz użytkowym stanowi całkowite przeciwieństwo konwencjonalnego piecyka stereo. Przede wszystkim C700 okazuje się zaskakująco mały. Już jego poprzednik zerwał ze standardowymi gabarytami sprzętu hi-fi, a C700 ma niemal identyczne wymiary. Testowany model jest znacząco tańszy od M10 i na pierwszy rzut oka wydaje się jego zubożoną wersją. Ale nie – C700 to odrębna konstrukcja, wykorzystująca część rozwiązań z M10, w tym platformę streamingową BluOS. Pod niektórymi względami nawet przerasta poprzednika.
NAD C700 nie imponuje bogactwem gniazd, ale jego siła tkwi gdzie indziej.
Obudowę wykonano z aluminiowego odlewu w formie rękawa, otworem skierowanego do góry. Dno tworzy kawał grubej stalowej blachy, pełniący jednocześnie funkcję podstawy do montażu elektroniki. Od góry położono płytę z tworzywa sztucznego. W jej centrum znajduje się podświetlane logo NAD-a, którego kolory sygnalizują fazę pracy wzmacniacza. Ma to o tyle znaczenie, że wyświetlacz na froncie można wygasić i wtedy nic nie będzie wskazywało, że urządzenie jest włączone. Pierwszą zauważalną różnicą pomiędzy M10 a C700 jest wygląd przedniej ścianki. U poprzednika niemal w całości zajmował ją panel dotykowy. W C700 zamontowano zwykły, nieco mniejszy wyświetlacz, a obok niego – dużą gałkę uniwersalnego manipulatora (enkoder) oraz dwa mikroskopijne przyciski. Jak pokazała praktyka, jest to rozwiązanie znacznie wygodniejsze od ekranu dotykowego, a uroda wzmacniacza nic na tym nie traci. Poza tym front C700 spowija nieprzenikniona czerń; nie znajdziemy tam nawet wyjścia słuchawkowego. Pora więc zajrzeć na zaplecze. Jak na wzmacniacz stereo, tył prezentuje się nad wyraz skromnie. Ale należy pamiętać, że jedno źródło dźwięku o bardzo bogatych możliwościach C700 ma już wbudowane. Chodzi oczywiście o platformę BluOS, która daje dostęp do muzyki z serwisów streamingowych, a także przesyłanej przez Bluetooth z telefonu oraz zgromadzonej na przenośnych nośnikach pamięci. Dla tradycjonalistów pozostawiono dwa wejścia analogowe, wyjście z przedwzmacniacza do dodatkowej końcówki mocy oraz subwooferowe mono z możliwością ustawienia częstotliwości podziału przez aplikację (wszystkie RCA). Posiadacze gramofonów tym razem obejdą się smakiem, ale o powodach tego za chwilę. Nie zapomniano o wejściach cyfrowych: koaksjalnym, optycznym, HDMI eARC, USB dla zewnętrznych nośników pamięci oraz sieciowym LAN i bezprzewodowym Wi-Fi. Na pochwałę zasługuje szeroki rozstaw zacisków głośnikowych, choć solidność plastikowych nakrętek można by poprawić. Dla posiadaczy przewodów z bananami nie będzie to miało znaczenia; pozostali będą musieli uważać, żeby nic nie połamać. Ostatnim i najmniej widocznym elementem wyposażenia jest niewielkiprzycisk standby nad gniazdem zasilania. Umieszczenie go z tyłu może sugerować, że C700 powinien pozostawać cały czas pod prądem, ale to mylny trop. Po prostu, w menu można ustawić okres bezczynności, po którym wzmacniacz przechodzi w tryb uśpienia, a wybudza się po ruszeniu gałki na froncie lub przyciśnięciu jednego z guziczków pod nią.
Na razie nic nie gra, ale 5-calowy display pokazuje okładki płyt.
Żeby zajrzeć do środka, trzeba odwrócić urządzenie na grzbiet i odkręcić cztery długie śruby, spinające dno z pokrywą. Jeśli ktoś chce przeprowadzić tę operację w domowym zaciszu, to radzę robić to ostrożnie, bo do akrylowej pokrywy przymocowano kabelek z anteną łączności bezprzewodowej (Wi-Fi/Bluetooth). Po jego zerwaniu pozostanie w rękach ładny, drogi, acz niezbyt funkcjonalny gadżet. Zawartość obudowy C700 bardzo przypomina wnętrze M10, różni się jednak od niego kilkoma istotnymi szczegółami. Cały spód zajmuje płytka drukowana z zasilaczem oraz końcówkami mocy. W testowanym wcześniej M10 zamontowano 100-watowe moduły NCore NC252MP holenderskiej firmy Hypex, pracujące w klasie D. W C700 znajdziemy natomiast końcówki z zasilaczami z serii UcD o nieco niższej mocy 80 W/kanał. Jak widać NAD (i nie tylko) woli korzystać z gotowych, sprawdzonych rozwiązań, bo – po pierwsze – mogą być tańsze, a po drugie – pozwalają zaoszczędzić czas przeznaczony na prace projektowe. Moduły UcD uzupełniono zaawansowanymi obwodami korekcji parametrów wyjścia, niwelującymi wpływ wahań impedancji zestawów głośnikowych na pracę stopnia końcowego. Moduły Hypeksa mają własne radiatory. Dodatkowo ciepło odprowadzają żebrowane ścianki boczne. Nad bezpieczeństwem termicznym wzmacniacza czuwa zaawansowany system monitorowania temperatury układów, zaś aktualną temperaturę końcówek mocy można sprawdzić w menu. Całe pierwsze piętro zajmuje sekcja cyfrowa. Co ciekawe, cyfrowy jest także przedwzmacniacz, a sygnały z obu wejść RCA są konwertowane do postaci zerojedynkowej w przetworniku a/c. Ze względu na brak czystego toru analogowego montowanie w C700 modułu korekcyjnego dla gramofonu nie miało większego sensu. Układy konwersji c/a oparto na DAC-u ESS Sabre ES9010K2M, zdolnym zamieniać na postać analogową sygnały PCM do 32/384 i DSD256. Wspomaga go drugi stereofoniczny DAC Texas Instruments PCM5122 (32/384). Na potrzeby C700 parametry obu przetworników ograniczono do 32 bitów/192 kHz. Za łączność bezprzewodową odpowiadają moduł Wi-Fi oraz dwukierunkowy Bluetooth z kodekiem aptX HD firmy Qualcomm – potentata na rynku urządzeń przenośnych. Tym, co znacząco różni C700 od M10, jest także brak układu Dirac Live, służącego do automatycznej korekcji parametrów pracy pod kątem akustyki pomieszczenia odsłuchowego. Czy to duża strata – kwestia dyskusyjna. W sensownie zaadaptowanych pomieszczeniach wydaje się zbędny, natomiast w trudnych akustycznie warunkach (np. dużych pustawych salonach otwartych na kuchnię i hol) może, ale nie musi, wprowadzić korzystne zmiany. Mam jednak wrażenie, że posiadacze takowych większą wagę przywiązują do modnego koloru ścian i przekątnej telewizora niż do warunków akustycznych mieszkania.
Wygodne pokrętło głośności.
Pod względem użytkowym NAD C700 jest klasycznym wzmacniaczem ze streamerem (ależ szybko stały się codziennością!), aczkolwiek o nieklasycznych proporcjach. Tym, co wyróżnia go na tle konkurencji, jest platforma BluOS autorstwa Lenbrook Group, montowana głównie w urządzeniach marek należących do koncernu (NAD, Bluesound), choć nie tylko (DALI, Roksan, a w przygotowaniu aktualnie Cyrus). BluOS daje dostęp do serwisów Spotify, Tidal (w obu przypadkach obsługuje tryb Connect), Amazon Music, Quobuz, Deezer, a także do niezliczonych internetowych rozgłośni radiowych oraz muzyki w formie plików zapisanych na przenośnej pamięci. Poruszanie się po systemie jest banalnie proste dzięki firmowej aplikacji na iOS i Android. Zapewne z tego względu zrezygnowano z dodawania w zestawie pilota, a do natychmiastowego przyciszania służy pokrętło na przedniej ściance, znacznie wygodniejsze zarówno od ekranu smartfonu, jak i panelu dotykowego w M10. Rzeczone pokrętło, wspomagane parą przycisków pod nim, przeznaczono też do konfiguracji wzmacniacza, wyboru źródeł itd., itp. Wszystkie te funkcje są również dostępne w aplikacji.
Kolor logo NAD-a na górnej ściance sygnalizuje fazę pracy wzmacniacza.
Wyświetlacz przekazuje kluczowe informacje na temat odtwarzanych utworów. Pokazuje okładki płyt i dane plików. Jeśli jednak będziemy korzystać ze źródeł analogowych, można włączyć widok wskaźników wychyłowych. Wspomniałem o dwukierunkowym module Bluetooth i jest to jedno z lepszych rozwiązań żywcem przeniesionych z M10. Z jednej strony, pozwala na transfer muzyki wprost z telefonu lub tabletu; z drugiej – umożliwia korzystanie z bezprzewodowych słuchawek. Wprawdzie obu czynności nie da się przeprowadzać jednocześnie, ale moim zdaniem ta druga funkcja będzie wykorzystywana znacznie częściej niż pierwsza.
Moduł łączności bezprzewodowej Qualcomm.
Większość odsłuchów przeprowadzałem z użyciem Tidala oraz z plików hi-res przechowywanych na zewnętrznym dysku. Chcąc w pełni wykorzystać możliwości małego NAD-a, do części testów wykorzystałem odtwarzacz Oppo BDP-103D, podłączony do niego cyfrowo. Skoro sygnały analogowe i tak przechodzą konwersję a/c, nie było sensu robić tego inaczej. Metodę tę polecam wszystkim posiadaczom starszych odtwarzaczy CD, którzy nie chcą się rozstawać ze swoimi kolekcjami srebrnych krążków. Mają rację. Serwisy streamingowe są dla mnie tylko wypożyczalniami muzyki, a po zapoznaniu się z bieżącą ofertą wybranych artystów lub interesującymi nowościami kupuję fizyczne krążki bądź pliki. Czyżbym zwariował? Niekoniecznie, wielokrotnie zdarzało się bowiem, że określone tytuły, a nawet całe dyskografie znikały z serwisu. Tylko przez kilka miesięcy można było na przykład posłuchać w ten sposób twórczości zespołu Pendragon. A płyty ani pliku nikt mi nie zabierze ani nie wyłączy. Ale to tylko dygresja.
Na dolnym piętrze wylądowały zasilacz impulsowy oraz moduły Hypeksa pracujące w klasie D.
Testując kilkanaście miesięcy temu NAD-a M10, zwróciłem uwagę na jego energię i dynamikę, które zupełnie nie pasowały do kompaktowych gabarytów urządzenia. W C700 odnalazłem wiele cech zapamiętanych z odsłuchu poprzednika. Mały C700 gra tak, jakby każda płyta była ostatnią, którą odtworzy, zanim rozpadnie się na atomy. W pełni się angażuje w przekazanie maksimum informacji o nagraniu, nie pozostawiając pola do domysłów. Bez względu na styl i gatunek oferuje otwarte brzmienie, oparte na mocnym basie – gibkim, energicznym, bez cienia rozwlekłości czy bułowatości. Jego kontrola, barwność a także szybkość, z jaką reaguje na zmiany natężenia, w tym segmencie cenowym zasługują na szczególne uznanie. Zresztą, w całym paśmie NAD gra energetycznie, co podkreśla świetna mikrodynamika. Atutem C700 jest także sposób prezentacji sceny dźwiękowej. W większości nagrań zaczynała się tuż przed linią łączącą kolumny i, niczym wachlarz, rozszerzała do tyłu. W większości, bo gdy z ciekawości sięgnąłem po realizacje binauralne Chesky Records, w zasadzie przeznaczone do odbioru przez słuchawki, zobaczyłem przed sobą niemal dokładnie odwzorowane studia nagraniowe. Odległości między muzykami można było zmierzyć centymetrem krawieckim, a ich usytuowanie na scenie przypominało rozmieszczenie pionów na planszy pod koniec partii szachów. Jeśli będziecie mieli okazję, posłuchajcie też nagrań koncertowych z udziałem publiczności, a zobaczycie, co w praktyce oznacza słowo „spektakularna” w odniesieniu do panoramy stereo. Zawodu nie sprawiły także dyżurne płyty Cassandry Wilson i Rogera Watersa, choć po wcześniejszych doświadczeniach wiedziałem już, czego się mogę spodziewać. Brzmienie NAD-a lokuje się po jaśniejszej stronie neutralności. Mimo to wzmacniacz pozostaje wyrozumiały dla słabszych technicznie nagrań, zwłaszcza tych sprzed kilku dekad. Zamiast piętnować niedoskonałości i uwypuklać kiksy, C700 woli odmładzać wiekowe dzieła, a towarzyszący im cichy szum tylko nadaje odsłuchowi analogowy posmak. Czyli jednak w brzmieniu NAD-a odnajdą coś dla siebie także miłośnicy zjechanych winyli. Na podstawie powyższego opisu można przypuszczać, że brzmienie niezbyt pasuje do muzyki relaksacyjnej, słuchanej po sytym niedzielnym obiedzie. Nie do końca. Choć nie można mu odmówić energii, wzmacniacz lubi się skupiać na detalach. W spokojnych utworach wie, kiedy zdjąć nogę z gazu i jak roztoczyć przed słuchaczem delikatną aurę tajemniczości. Leniwe audiofilskie plumkanie czy też kameralne kwartety smyczkowe odgrywa z pieczołowitością i, nie poganiany przez nikogo, potrafi rzucić nowe światło na sporo szczegółów, które często umykają nam w codziennej galopadzie.
Wnętrze nabite po brzegi.
Cóż tu więcej dodać? C700 to kolejny bardzo udany wzmacniacz, podtrzymujący wieloletnią renomę NAD-a. A fakt, że konstrukcji bliżej do świata komputerów niż obłożonych drewnem piecyków ze wskaźnikami wychyłowymi, w trzeciej dekadzie XXI wieku nie powinien nikogo dziwić.
Przeczytaj także