08.08.2013
min czytania
Udostępnij
W ciągu 37 lat działalności firma zaznaczyła swą obecność także w sektorze kina domowego, zaś jej urządzenia zaatakowały wyższe obszary cenowe. Zawsze jednak Arcam kojarzył się z niedrogim hi-fi, a najnowszy wzmacniacz A19 podtrzymuje tę tradycję.
Osoby niezorientowane w temacie w pierwszej chwili mogą wziąć A19 za… tuner. Osoby zorientowane nie popełnią tego błędu, ponieważ pierwsze wyświetlacze we wzmacniaczach Arcama pojawiły się dekadę temu, wraz z serią DiVA. Przednia ścianka, wyrżnięta z 4-mm plastra aluminium, z niepojętym dla mnie uporem została pomalowana matową farbą, przez co upodobniła się do plastiku. Nie twierdzę, że wygląda brzydko, ale anodowany metal prezentowałby się zdecydowanie bardziej prestiżowo. Kilkanaście guziczków umożliwia bezpośredni dostęp do każdego z ośmiu źródeł oraz regulację balansu i wygaszenie wyświetlacza. Display, choć niemały, informuje tylko o aktywnym źródle i poziomie głośności. Z drugiej strony, co ma pokazywać? Prognozę pogody?
Zgodnie z obowiązującymi trendami na froncie znalazły się dwa małe gniazdka: jedno do podłączenia przenośnego urządzenia grającego; drugie do słuchawek. Widok tylnej ścianki nie dostarcza może wzniosłych doznań artystycznych, ale też nie rozczarowuje. Do dyspozycji mamy sześć wejść liniowych i phono (MM), wyjście z pętli magnetofonowej i przedwzmacniacza oraz pojedyncze, dość wąsko rozstawione terminale głośnikowe. Teoretycznie akceptują każdy rodzaj końcówek, ale sugeruję wybrać banany. Wszystkie gniazdka są złocone. Już w trakcie rozkręcania obudowy Arcam zaostrzył mój apetyt. Skoro tak banalna rzecz jak pokrywa waży blisko 2 kg, to jakie atrakcję czekają w środku? Obudowę, wraz z rzeczoną pokrywą, wygięto z 2-mm stalowej blachy. Mimo że A19 nie imponuje gabarytami, wewnątrz pozostało dużo wolnego miejsca. Nie mogło być inaczej, skoro cały moduł z elektroniką wykonano w technice montażu powierzchniowego. Podstawę zasilania tworzą pokaźny transformator toroidalny i cztery kondensatory Novera o łącznej pojemności 18,8 tys. µF. Przy deklarowanej mocy 50 W na kanał nie jest to wartość imponująca, ale wzmacniacz Arcama w dużej mierze wykonano w oparciu o układy scalone. W sekcji preampu wykorzystano, m.in. trzy kości Texas Instruments HC4052M, a za regulację głośności odpowiada Burr-Brown PGA2311. Ze względu na ogromne zainteresowanie słuchawkami A19 ma dla nich niezależny wzmacniacz, zbudowany na dwóch układach scalonych JRC4665AD. W stopniu końcowym pracują dwie pary tranzystorów przykręconych do odlewanego radiatora. Wyjście jest załączane przekaźnikiem Omrona.
Arcam jest bardzo wrażliwy na jakość nagrań. Nie piętnuje gorzej zrealizowanych płyt, ale stara się wydobyć z audiofilskich krążków sam miód. Na szczęście, nie rzuca lwom na pożarcie pośledniejszych produkcji, a decyzję o kontynuowaniu odsłuchów pozostawia użytkownikowi. W klasyce A19 zachował prawidłowe proporcje między instrumentami. Rozświetlone wysokie tony można było docenić, śledząc partie skrzypiec i klawesynu. Otwarta i napowietrzona średnica była pełna niuansów towarzyszących śpiewaniu, a kontrolowany bas budował zaskakująco stabilną podstawę. Wprawdzie chwilami odnosiłem wrażenie niedostatku niskich tonów, lecz odtworzenie fragmentów „Planet” Holsta rozwiało wątpliwości. Przejrzysty charakter brzmienia pomagał starszym nagraniom, obarczonym syndromem „koca na kolumnach”. Arcam zrywał go zdecydowanym ruchem, ku wielkiej uldze wykonawców. Ulokowana za linią głośników scena przybrała kształt szerokiej elipsy i tylko w jednostkowych przypadkach wychodziła krok przed kolumny. Bardzo dobrze zaznaczona została głębia i lokalizacja grup instrumentów. W klasyce można się było doszukiwać analogii z amerykańskim stylem budowania przestrzeni, co trochę kontrastowało z niepozornymi rozmiarami A19. Kiedy zaś w odtwarzaczu wylądował akustyczny jazz, zrobiło się naprawdę ciekawie. Wraz z pierwszymi dźwiękami albumu „Acoustic Revenge” Antonia Forcione wyrosła przede mną bardzo wiarygodna scena. Precyzyjna lokalizacja instrumentów, czystość i powietrze nasuwały skojarzenia z droższymi urządzeniami. Po zmianie płyty na „Traveling Miles” Cassandry Wilson dołączyła do nich plastyczna średnica. Wokalistka zaśpiewała miękko, bez uwypuklenia przełomu wysokich tonów, czego mogłem się spodziewać na podstawie prezentacji klasyki. Efekt zerwania koca z kolumn obowiązywał także w jazzie, czego najlepszy przykład stanowiły starsze nagrania Milesa Davisa. Nawet na płytach z lat 50. trąbka Mistrza brzmiała czysto i jasno, a ruchy miotełek po membranie werbla pozostały czytelne. Sięgając po repertuar rockowy, trochę się obawiałem tej lekkości i przejrzystości. Audiofile będą usiłowali policzyć końskie włosy na smyczku trzeciego skrzypka i zapewne im się to uda, ale w rocku obowiązują inne reguły. Nie namyślając się wiele, zmieniłem monitory Xaviana na podłogowe Duevele i się zaczęło. Na niemieckich zestawach Rammstein zabrzmiał świetnie. Obawy o niedostatek basu okazały się bezzasadne, a sekcja rytmiczna Schneider/Riedel sprawiała wrażenie, jakby przed nagraniem trenowała pod okiem samego Thora. Podobne efekty czekały mnie w czasie odtwarzania płyt Petera Gabriela, Joe Bonamassy i Pink Floyd, co dobrze świadczy o potencjale urządzenia.
Bardzo dobry, uniwersalny wzmacniacz. Niepozbawiony własnego charakteru, ale i tak pozostawia sporą swobodę w doborze kolumn.
Mariusz Zwoliński
Hi-Fi i Muzyka 03/2013
Przeczytaj także