09.08.2022
min czytania
Udostępnij
Alluxity pochodzi z Danii i ma relatywnie krótki staż rynkowy – debiutowała przed niespełna dekadą. Jej założycielem i szefem jest Alexander Vitus, syn dobrze nam znanego Hansa Ole Vitusa z Vitus Audio. Trudno zgadywać, na ile pokrewieństwo personalne w przypadku obu firm pokrywa się z ich pokrewieństwem technicznym. Aby nie tworzyć zbędnych teorii spiskowych, przyjmę jednak założenie, że funkcjonują jako dwa niezależne byty inżynierskie. Co prawda, Alexander nie wypiera się inspiracji rozwiązaniami Vitus Audio, gdzie zresztą wcześniej pracował, ale w którym miejscu tak naprawdę kończy się inspiracja, a zaczyna innowacja, trudno wyrokować. Tym bardziej, że polityka informacyjna nie jest mocną stroną Alluxity. Z powszechnie dostępnych źródeł na temat budowy urządzeń nie dowiemy się wiele. Częściowo rozumiem, że w ten sposób chroni się nieopatentowaną własność intelektualną przed ewentualną konkurencją, ale przecież nie brakuje firm, które swoje technologie opisują ze szczegółami i dumą. Co kraj, to obyczaj.
Tak, teraz widać wszystkie przyciski. Wszystkie dotykowe.
Aktualna oferta Alluxity jest dość skromna. Tworzą ją dwa wzmacniacze dzielone (Pre/Power One i Pre/Power Two), jeden zintegrowany – Int One mkII – oraz monobloki Mono One. W sumie sześć modeli o zuniformizowanym wyglądzie – oglądane z przodu, w stanie uśpienia lub wyłączone, wyglądają identycznie. Jeżeli chodzi o wymiary, to zmienia się jedynie głębokość. A po włączeniu do prądu – także zawartość wyświetlacza. Uniformizacja obudów przy ich względnie skromnych wymiarach to element przyjętej przez Alluxity misji. Bo choć szczegółów technicznych od Duńczyków nie dostaniemy, to marketingową poezję już tak. A wspomniana misja jest bardzo ambitna. Firma podjęła się bowiem zadania uratowania branży hi-fi przed postępującą zapaścią. Troska Alexandra Vitusa jest jak najbardziej zasadna. Żyjemy w czasach, w których bardzo dobrze brzmiące urządzenia są bardzo drogie (co rzekomo tworzy pustkę na średniej półce cenowej), a także bardzo duże (przez co nieustawne w zwykłych salonach mieszkalnych) i czasami trochę brzydkie (choć to kwestia indywidualna). Jednocześnie łatwość słuchania dowolnej muzyki z popularnych platform streamingowych za pośrednictwem smartfonu i dousznych słuchawek coraz bardziej determinuje kierunek, w jakim podąża branża. Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji młodsze pokolenia wśród audiofilów z roku na rok stanowią coraz mniejszy odsetek. Jak tak dalej pójdzie, to w niedalekiej przyszłości może się okazać, że high-endu nie będzie już komu sprzedawać. A jeśli nawet, to topniejąca klientela będzie oznaczała mniejszą sprzedaż i mniejszą produkcję. Żeby wyjść na swoje, firmy będą musiały windować ceny jeszcze wyżej i… błędne koło się zamyka. Alexander Vitus wpadł na pomysł, że drogą ratunku będzie wcielenie w życie koncepcji „home friendly”. Cóż to ma oznaczać w praktyce? Otóż więcej klientów będzie można przyciągnąć, jeśli oferta sprzętu hi-fi wysokiej klasy stanie się bardziej przystępna cenowo, a sam sprzęt – mniejszy i bardziej uniwersalny wzorniczo. Ktoś powie, że nie ma takiego? Oto katalog Alluxity. Oferuje minimalizm, solidność, jakość, wygląd i cenę. Trudno przewidzieć, jak dobrym prorokiem okaże się Alexander Vitus, ale jeżeli chodzi o realizację założeń, to mam mieszane uczucia. Z jednej strony, projektant świetnie rozegrał kwestię wielkości urządzeń oraz ich nowoczesnego wyglądu. Pod tym względem idea „home friendly” jest zrealizowana. System Alluxity może dopełniać wystrój salonu i na pewno go nie przytłoczy. Z drugiej jednak strony, trudno mi się zgodzić z celowaniem w półkę cenową między budżetówką a hi-endem. Alluxity może nie należy do marek ekstremalnie drogich, ale mimo wszystko to ciągle hi-end, a urządzeń w cenach ponad 40 tys. zł za sztukę, z całym szacunkiem, ale średniej półce bym nie przypisał.
Nie licząc tylnej ścianki to jedyny napis na obudowie.
Int One mkII pojawił się w 2021 roku i zastąpił w ofercie zintegrowany Int One. Od poprzednika różni się sekcją preampu, która włącznie z układem regulacji siły głosu została przeprojektowana. W tym ostatnim – poprzez zwiększenie liczby przekaźników – wzrosły precyzja i zakres regulacji. Sam układ opiera się, tak jak wcześniej, na drabince rezystorowej. Co jednak ważniejsze, teraz stopień sterujący jest zbalansowany, czyli w efekcie zbalansowane jest też całe urządzenie; stopień wyjściowy miał taką budowę już w poprzedniej wersji. Z przodu nie ma za bardzo czego opisywać – nie znajdziemy tu żadnego pokrętła ani przycisku. Na panelu frontowym umieszczono jedynie ekran dotykowy. W trakcie normalnej pracy pokazuje on poziom wysterowania, a ikony umożliwiają wykonywanie operacji niezbędnych w każdym wzmacniaczu. Wyposażenie tylnej ścianki nazwałbym wystarczającym, ale i minimalistycznym. Terminale głośnikowe są pojedyncze. Do tego mamy dwa wejścia XLR i trzy RCA, niezbalansowane wyjście do zewnętrznej końcówki mocy, wejście na przewód zasilania oraz gniazdo Ethernet. W trakcie pracy wzmacniacz mocno się nagrzewa. Nie ma klasycznych radiatorów; radiatorem jest tu cała aluminiowa obudowa. Należy ją zresztą uznać za niezwykłą. Może nie jedyną w swoim rodzaju, bo główną bryłę wycinano z jednego bloku aluminium już wcześniej. Lecz nie o oryginalność tu chodzi. Nazwałbym to raczej elementem bezkompromisowego podejścia producenta. Jeżeli ma być jak najlepiej – to na strategicznych elementach oszczędzać nie warto. Zresztą i tak wszystko widać na zdjęciach.
Prześwity po bokach zwiększają powierzchnię odprowadzania ciepła.
Układ elektroniczny mieści się we wspomnianym precyzyjnie wyfrezowanym z aluminium bloku. Taka obudowa ma niewątpliwe zalety: jest sztywna i odporna na zakłócenia – nie tylko mechaniczne, ale także elektromagnetyczne i radiowe. Wzdłuż ścianek bocznych wydrążono pionowe prześwity, po sześć z każdej strony. Dzięki nim znacznie zwiększyła się powierzchnia odprowadzająca ciepło. Cały układ elektroniczny podwieszono do „sufitu”. Aby zajrzeć do wnętrza, należy odwrócić wzmacniacz do góry nogami i zdemontować spód. Po tej czynności zachwyt całą konstrukcją wzrasta jeszcze bardziej. Okazuje się, że aluminiowa skorupa ma również ciekawą rzeźbę wewnętrzną. Uwagę zwraca finezyjna półkomora, która dzieli układ na kilka sektorów. Samo centrum zajmuje transformator toroidalny. Przed nim znajduje się układ miękkiego startu, sterujący sekwencją załączania kolejnych partii wzmacniacza przy wybudzaniu z trybu uśpienia, oraz dwie 10-watowe przetwornice Recoma. Po bokach widać już symetryczny podział na dwa kanały, włącznie z częścią filtrującą zasilacza, tworzoną przez grupy czterech kondensatorów Chemicona o pojemności 10000 μF każdy, na jeden kanał. Na identycznych płytkach widać po jednej ekranowanej kapsule Power Module. Nie wiadomo, co się w nich kryje, ale podobne widzieliśmy we wzmacniaczach Vitus Audio. Podejrzliwość się wzmaga przy dokładniejszej inspekcji – według umieszczonego przy nich napisu pochodzą z roku 2010, czyli z czasów, kiedy Alluxity jeszcze nie istniało. Pod widocznymi płytkami stopnia mocy kryje się reszta tej sekcji, włącznie z tranzystorami mocy. Przedwzmacniacz, wraz z regulacją siły głosu, mieści się na płytkach drukowanych, ulokowanych pionowo w dwóch szeregach w sąsiedztwie tylnej ścianki. Dzięki takiemu rozmieszczeniu zredukowano długość ścieżki sygnałowej oraz ilość połączeń kablowych. Zastosowano montaż hybrydowy, przewlekano-powierzchniowy, z przewagą tego ostatniego. Instrukcja obsługi okazuje się bardzo ogólna; właściwie nie zawiera żadnych informacji, które nie byłyby intuicyjne. Osobiście chciałbym się na przykład dowiedzieć czegoś więcej na temat gniazda ethernetowego, ale takiej informacji ani w materiałach dostępnych w sieci, ani w dostarczonej wraz z urządzeniem broszurce nie znalazłem. Do wzmacniacza dołączono gustowny pilot Apple Remote.
Dzieło sztuki audiofilskiej. Można je kontemplować jak obraz w muzeum.
Alluxity Int One mkII zagrał w systemie redakcyjnym, na który składały się odtwarzacz CD Naim 5X zasilany Flatcapem 2X oraz monitory Dynaudio 1.3 mkII. Punktem odniesienia w bezpośrednim porównaniu był dzielony wzmacniacz Conrada-Johnsona: preamp lampowy PV-12L oraz tranzystorowa końcówka mocy MF2250.
Trafo nieekranowane. Nieekranowane?
Pierwszy przekaz Int One mkII jest jasny. Co prawda, brzmienie zostało zestrojone z audiofilską kulturą, ale zdecydowanym priorytetem pozostaje wyrazista dynamika. Każdy kolejny dzień odsłuchu nie tylko potwierdzał wstępną diagnozę, lecz ją wręcz potęgował. Od czasu testu odtwarzacza CD Audionet Planck nie słyszałem urządzenia równie dynamicznego. W odróżnieniu od niemieckiego źródła duńskiemu piecowi udaje się jednak w tym wszystkim zachować nieco więcej umiaru. Może narażę się niektórym, ale zaryzykowałbym twierdzenie, że świetna dynamika to bardzo pożądana, choć obecnie raczej rzadka, cecha audiofilskiego brzmienia. Wydaje mi się nawet, że w ostatnich latach wielu, o ile nie większość producentów, dokłada starań, by w tym kierunku nie przedobrzyć. Trudno jest bowiem uzyskać dynamikę, która równie dobrze sprawdzałaby się w muzyce elektronicznej, akustycznej i symfonice. Największy problem stanowi ta ostatnia, bo jeśli konstruktorzy zdecydują się na dostrojenie urządzenia właśnie do niej, to może się okazać, że w pozostałych gatunkach dynamika będzie przesadnie rozdmuchana. Konstruktorzy, którzy odważą się postawić na mocniejszy bit, zawsze balansują na granicy ryzyka. I dlatego należy docenić tych, którzy je podejmują, a w ostatecznym rozrachunku ich śmiała próba okazuje się udana. Przykładem takiego sukcesu jest Int One mkII. Alluxity gra tak, aby wydobyć wszystkie walory dynamiki orkiestry symfonicznej. Gdybym słuchał tylko takiego repertuaru, z miejsca bym się zakochał. Naprawdę pozwala się wczuć w rozmach Beethovena, Mahlera czy poematów symfonicznych Czajkowskiego. Może i wygląda niepozornie, ale gra z przytupem, jakiego spodziewalibyśmy się raczej po monstrualnych monoblokach.
Kondensatory zasilacza i stopień wyjściowy prawego kanału. Widać tajemniczą kapsułę zawierającą „moduł mocy”.
Dynamika jest świetna, co wcale nie oznacza jej przesadnego ogromu. Skala makro, owszem, może imponować, ale mieści się w granicach rozsądku. Różnicę tak naprawdę robi nie tyle rozmach czy ilość, co jakość. Potężne zmiany ciśnienia akustycznego są trzymane w ryzach przez fantastycznie dopracowany rytm i wzorcową kontrolę niższych rejestrów. I właśnie dzięki temu, niezależnie jaki repertuar preferujemy, Int One mkII zapewni dynamikę w punkt. Bardzo dobrą i zawsze naturalną. Na ten efekt składa się wiele elementów: zakres wspomnianych różnic ciśnienia akustycznego, potencjał i kontrola basu, odpowiednie tempo i wreszcie stopa rytmiczna. Wszystkie one pozostają równie ważne, tym niemniej w wykonaniu Alluxity na pierwszy plan wysuwa się rytm. Współczynnik przytupywania jest najlepszy, jaki kojarzę ze wszystkich swoich odsłuchów w ostatnich kilku latach. Uderzenia perkusyjne zostały wyeksponowane, ale i dopracowane. Ich zdecydowanie i wyważona moc ocierają się o ostrość, ale nie szorstkość. Dźwięki bębnów są bardzo zróżnicowane. I – co najważniejsze – rytm nie nosi śladów oschłości. Sekcję rytmiczną naturalnie związano z podstawą basową. I ten związek jest w Alluxity bardzo udany. Fundament harmoniczny nie tylko ściśle współgra z rytmem (co w zasadzie jest na tyle oczywiste, że nie wymaga rozwinięcia), ale także uzupełnia jego charakter. Naoliwiony bas nadaje mocnemu, męskiemu rytmowi odpowiednią sprężystość i niemal taneczny wdzięk. Jeżeli chodzi o skalę basu, to szoku nie ma. Najniższe rejestry mieszczą się w średniej rynkowej dla sprzętu tej klasy. I choć czasami można poczuć fundament harmoniczny w żołądku, to jednak trudno zaprzeczyć, że najwięksi wyczynowcy potrafią pokazać więcej. Wysoka jakość basu wynika z namiętnego wypełnienia średniego i wyższego podzakresu niskich tonów. To jest ten rodzaj grania, w którym bas jest niemal ciągle obecny. Słuchacz odnosi wrażenie nieustannego pompowania brzmienia. Ale nie ma mowy o jakimś jednostajnym pomruku. Duński wzmacniacz świetnie różnicuje dźwięki w tym zakresie. Usłyszymy wyraźnie rozrysowane warstwy podstawy harmonicznej.
Wyposażenie wystarczające, choć raczej skromne.
W efekcie głębokość basu jest dobra, jego moc bardzo dobra, a kontrola – fantastyczna. A dzięki hojnej ilości niskich tonów obraz dźwiękowy ma charakter lekko przyciemniony i pogrubiony, choć jednocześnie pozostaje zdyscyplinowany. Sprężystość sekcji rytmiczno-basowej to baza muzykalności duńskiego wzmacniacza. Z tym, że średnica tylko podąża za niższymi rejestrami. Konsekwentnie je dopełnia, choć sama nie tworzy dodatkowego klimatu; nie zaskakuje jakąś ekspansywną malowniczością. Uznaje uprzywilejowaną rolę rytmu. I nie tylko wydaje się pogodzona ze swoim miejscem w tej hierarchii, ale również bardzo dobrze się tu czuje. Jest w niej dużo bezpretensjonalnej radości. „Pompowana” od dołu basowym podmuchem i dyrygowana wyraźnym rytmem, swobodnie się unosi na tej potężnej fali. Zwolennicy klasycznej formuły muzykalności, bazującej na dominującej roli ocieplonej, lampowej średnicy, mogą się przy odsłuchu Alluxity poczuć nieco zaskoczeni. Ale jeśli zaakceptują przyjęty tutaj podział ról w brzmieniu, docenią zawartość także i tego zakresu pasma. Bo fakt podporządkowania nie oznacza wcale zubożenia. Praktycznie niczego, oprócz przywódczej roli, średnim tonom nie brakuje. Są high-endowo bogate, zarówno pod względem artykulacji szczegółów, jak i rozpiętości barw. Stopień ich nasączenia idzie bardziej w kierunku olejów niż pasteli, ale równowaga tonalna ani o milimetr nie skręca w kierunku ocieplenia. W rezultacie średnica brzmi zarówno swobodnie, jak i neutralnie.
Widok części sekcji preampu.
Bardzo korzystnie wypada stereofonia. Może nie odnotujemy tu jakichś zapierających dech w piersiach czarów, ale porządek i precyzję – na pewno. Wymiary sceny budzą uznanie, zwłaszcza jeżeli chodzi o szerokość, choć „stadionu” nam oszczędzono. Producent stawia raczej na precyzję niż na skalę. Wokal najczęściej wysuwa się do przodu, ale tylko nieznacznie, a większe składy bez problemu mieszczą się na scenie. Dokładność lokalizacji została wypracowana bez pomocy chirurgicznego skalpela, który mógłby w tym przypadku wnieść niepotrzebną sterylność. Jeżeli chodzi o charakterystykę sopranów, to mam mieszane uczucia. Z jednej strony – rozpatrywane oddzielnie – są dość połyskliwe i względnie bogate. Jednak muzyka to całe spektrum akustyczne, a nie tylko wyższe częstotliwości. I w wykonaniu duńskiego wzmacniacza góra pasma wydaje mi się nieco onieśmielona dynamiczną werwą całego brzmienia oraz jego basowej podbudowy. W najwyższych rejestrach osobiście preferuję podejście nieinwazyjne, więc teoretycznie powinienem być usatysfakcjonowany. Problem polega na tym, że w Alluxity show kradnie dynamika, a wysokie tony, nawet jeśli dobrze dostrojone, to pozostają jednak odczuwalnie wycofane.
Malutki pilot – trzeba uważać, żeby się nie zawieruszył.
Ogólny charakter Int One mkII mógłby sugerować, że jest to urządzenie skierowane do miłośników rocka lub symfoniki. Nic bardziej mylnego. Owszem, w rockowym łojenu Alluxity wypada efektownie, a w symfonice skutecznie. Ale zbyt jednostronna interpretacja takiego wniosku mogłaby być myląca. Bo wzmacniacz dysponuje taką parą, że mógłby ze wszystkiego zrobić heavymetalowy koncert, ale jednocześnie ma tyle kultury, by się w ostatniej chwili od tego powstrzymać. To sprawia, że wszystkie gatunki zyskują odpowiedni napęd i energię, ale nie wybuchowość. Taka prezentacja bardzo angażuje, więc na leniwy relaks nie liczmy. Choć w brzmieniu Int One mkII najwięcej uwagi zwraca dynamika, to pozostałe elementy też mają high-endowy potencjał. Jeżeli pod jakimś względem mogą się wydać trochę niepozorne, to dlatego, że Alluxity rozkłada akcenty według własnej, autorskiej receptury. Co przyjmujemy z całym dobrodziejstwem inwentarza albo nie.
Display świeci także w trybie uśpienia.
Alluxity Int One mkII prezentuje brzmienie wyraźnie sprofilowane i dynamiczne. Świetnie wygląda i ze swoimi rozsądnymi gabarytami bez problemu będzie pasować do każdego pokoju. To prawdziwy audiofilski przyjaciel domu.
Przeczytaj także