HFM

artykulylista3

 

McIntosh C220/MC275

48-53 03 2011 01C220/MC275 to rasowy McIntosh. Krew z krwi i kość z kości. Każdy rozpozna jego pochodzenie, a zarówno przedwzmacniaczowi C220, jak i końcówce mocy MC275 trudno odmówić urody i klasy. Zestawione w jeden system różnią się estetyką, a czy pasują do siebie brzmieniem?

Budowa
C220
Przedwzmacniacz McIntosh C220 to produkt XXI wieku. Nie zastępuje w ofercie poprzednika, lecz otwiera nową, miejmy nadzieję, że w przyszłości kontynuowaną linię lampowych przedwzmacniaczy

w relatywnie niewygórowanych cenach. Wyglądem nawiązuje do innych współczesnych urządzeń amerykańskiego producenta. Zdobi go szklany panel, wykonany z dużą pieczołowitością i podświetlany światłowodami. W jego centrum umieszczono wyświetlacz o regulowanej jasności, informujący o wybranym źródle (ich nazwy można zmieniać), poziomie głośności oraz dostępnych opcjach menu. Tych jest naprawdę sporo, a z bardziej przydatnych podam regulację poziomu poszczególnych wejść, dzięki której można dobrać jednakową głośność dla źródeł sygnału o różnym napięciu nominalnym.
Po prawej stronie znajduje się pokrętło wyboru źródła; nad nim regulacja głośności. Gałki po lewej to regulacja basu i sopranów. Na dole ulokowano rząd przycisków odpowiedzialnych za odłączanie regulacji barwy, szybkie wyciszenie, przełączenie w tryb mono, wejście do menu, wybór wyjść sygnałowych oraz załączenie urządzenia. Komplet uzupełnia gniazdo słuchawkowe (minijack).
Pozostałą część obudowy wykonano z giętej blachy. Z tyłu – bogactwo gniazd. Wejścia sygnałowe XLR (2 pary, zdublowane na RCA) oraz RCA (6 par, w tym wejście gramofonowe uzupełnione zaciskiem uziemienia), wyjścia sygnałowe regulowane (XLR i dwie pary RCA) oraz wyjścia RCA. Gniazda wyzwalaczy umożliwiają połączenie z innymi komponentami McIntosha i uruchomienie całego systemu jednym przyciskiem. W towarzystwie MC275 opcje te pozostają jednak nieprzydatne. Perforacje w pokrywie zapewniają wentylację. Wszystkie funkcje C220 są dostępne z przedniego panelu oraz z dołączonego pilota. Gniazdo zasilające IEC zachęca do użycia lepszej niż dostarczona w zestawie sieciówki. Przy podłączonym przewodzie zasilającym przedwzmacniacz pozostaje w trybie czuwania. Po włączeniu potrzebuje kilkunastu sekund na stabilizację parametrów pracy lamp.
Wewnątrz znajduje się solidnie wykonany układ, rozmieszczony na czterech płytkach. Zasilanie zapewnia transformator „dual core” firmy Kitamura Kiden. Przy pomocy złącz można wybrać opcję zasilania 230 V lub 110 V dla różnych częstotliwości sieci. Trzy sekcje zasilacza zaopatrują żarzenie lamp (bez stabilizacji), tor sygnałowy (prostowane i stabilizowane) oraz obwody logiczne. Gniazda XLR umieszczono na oddzielnej płytce; resztę przylutowano do płyty głównej. Wejścia i wyjścia załączają przekaźniki Hamlin. Sygnał zbalansowany ulega desymetryzacji (układ NE5532) i dalej tor sygnałowy jest niesymetryczny. Pracuje w nim para chińskich podwójnych triod 12AX7, sygnowanych przez McIntosha. Drugą parę takich lamp zaaplikowano w układzie stopnia gramofonowego MM, z aktywną korekcją krzywej RIAA.
Rolę potencjometru pełni Burr Brown PGA2311P. Sygnał podawany na wyjście XLR jest symetryzowany w układzie NE5532. Taka sama kość pracuje przed wyjściem słuchawkowym. Na płytce za przednią ścianką znajdują się układy logiczne, potencjometry regulacji barwy, odbiornik podczerwieni, sterowanie wejściami i poziomem ich głośności oraz matrycą wyświetlacza. Niżej widać płytkę z przełącznikami realizującymi funkcje uruchamiane manipulatorami na ściance przedniej. Budowę C220 oceniam wysoko, z zaznaczeniem, że McIntosh oferuje także wyższe modele przedwzmacniaczy. Ale to już nie w tej cenie.

48-53 03 2011 02     48-53 03 2011 03

MC275
Wzmacniacz mocy MC275 to zupełnie inna stylistyka – istny relikt z połowy minionego stulecia. Projekt konstrukcji powstał w 1961 roku i z niewielkimi modyfikacjami pozostaje w katalogu do dziś, stanowiąc jego ponadczasową wizytówkę. O ile sam układ elektroniczny ulegał zmianom (m.in. montaż przestrzenny zastąpiono powierzchniowym), to w wygląd niemal nie ingerowano. Z pewnością nie jest to efekt wyprodukowania przed półwieczem zbyt wielu obudów. Po prostu MC275 okazał się konstrukcją tak udaną i kompletną, że próby zmiany wyglądu mogłyby wywołać zamieszki. W McIntoshu bez wątpienia to rozumieją.
Obudowa jest jedyna w swoim rodzaju. Gdy MC725 ustawimy logo do przodu, a trudno nie docenić finezji gotyckiego liternictwa, to odniesiemy wrażenie, że wzmacniacz stoi w poprzek. Chassis wykonano z giętych arkuszy blachy stalowej.
Przód i tył pomalowano czarną farbą proszkową, a niebarwione ścianki boczne oraz górną wypolerowano na wysoki połysk. Na górze widać dwa rzędy lamp. W pierwszym siedem sterujących (trzy podwójne triody 12AT7 i cztery 12AX7), a w drugim cztery lampy mocy (KT88), pracujące w push-pullu. Wszystkie są produkcji chińskiej, ale nadruk McIntosh gwarantuje, że nie znalazły się we wzmacniaczu przypadkowo. Stalowa perforowana pokrywa chroni przed oparzeniem, ale nie cieszy oczu tak, jak zwielokrotniony odbiciem w lustrzanej obudowie żar.
Z tyłu, w trzech dużych obudowach, zamknięto transformatory: zasilający i głośnikowe, każdy typu E-I. Z lewej strony rozmieszczono wejścia i wyjścia. Gniazda sygnałowe to RCA i XLR, a ich wyboru dokonuje się suwakowym przełącznikiem. Dalej zamontowano zaciski głośnikowe. Cztery terminale dla każdego kanału pozwalają dobrać parametry pracy końcówki do impedancji kolumn (4, 8 i 16 Ω w trybie stereo). MC275, niezależnie od obciążenia, oddaje nominalnie 75 W na kanał. Wzmacniacz można skonfigurować do pracy w trybie monofonicznym, kiedy to podwaja moc. Służy do tego niewielki przełącznik. W tym przypadku przewód sygnałowy podłącza się do gniazda lewego, podobnie głośnikowy, a ponadto spina się zworami zaciski głośnikowe obu kanałów (dla wybranej impedancji obciążenia). Mimo że liczba gniazd jest duża, to dostęp do nich ułatwia załamana powierzchnia ścianki.
Poniżej gniazd sygnałowych umieszczono główny włącznik. Końcówka nie ma trybu czuwania. Na prawej ściance znalazło się jedynie gniazdo zasilania (IEC) oraz bezpiecznik główny.
We wnętrzu panuje wzorowy porządek dzięki płytkom drukowanym. W zasilaczu zastosowano kondensatory o pojemności około 3000 μF. Napięcie anodowe filtruje dławik, czyli kolejny transformator E-I. Tor sygnałowy jest zbalansowany, dlatego sugeruję stosować takie połączenie z przedwzmacniaczem, także ze względu na wąskie ścieżki dla wejść RCA.

48-53 03 2011 05     48-53 03 2011 09

Konfiguracja
Liczba możliwych połączeń przedwzmacniacza C220 sprawia, że bez problemu wkomponujemy go w rozbudowaną instalację. W teście jako źródła służyły odtwarzacz CD ze stopniem lampowym SoundArt Sarah, przetwornik c/a Zagra DAC oraz gramofon Garrard 401 z ramieniem Origin Live Silver i wkładką Audiotechnica AT440MLa, współpracujący ze stopniem korekcyjnym Zagra Passion III. Do osobnej oceny C220 i MC275 wykorzystałem dzielony wzmacniacz Zagra PRE/AMP. Pomiędzy przedwzmacniaczami i końcówką mocy zawsze stosowałem połączenie zbalansowane. Sygnał przesyłały przewody Fadel Aeroflex Plus (XLR), Cordial CMTOP-222 (XLR), Fadel Coherence IC One (RCA) oraz DH Labs Silver Sonic (RCA). Mak sterował kolumnami ATC SCM-35 oraz Thiel SCS4T, podłączonymi Fadelem Coherence SC One oraz Monsterem XP-HP. Elektronikę zasilały sieciówki Fadel Coherence PC One oraz DIY, podłączone do listwy Fadel Hotline Coherence. Odtwarzacz CD, przedwzmacniacze i końcówki mocy stały na stoliku Stand Art SSP, a gramofon na Stand Arcie STO. System grał w pokoju o powierzchni 16 m2, o naturalnej akustyce osiągniętej poprzez zastosowanie ustrojów akustycznych (Corner Busters, panele DIY).
Test przeprowadziłem z przełącznikiem C220 w położeniu „Tone Bypass”. Może się jednak okazać, że warto wykorzystać regulację barwy przy odsłuchu starych i niedoskonałych nagrań. Napisałem starych? Bez sensu. Przecież to właśnie współczesne realizacje, często skompresowane i przygotowane dla użytkowników przenośnych odtwarzaczy i słuchawek dousznych potrafią brzmieć płasko i plastikowo. W każdym razie można skorzystać z takiej opcji, tym bardziej, że zakres regulacji nie powoduje karykaturalnego zniekształcania dźwięku.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Większą część odsłuchu poświęciłem na ocenę brzmienia ze źródeł cyfrowych. Odtwarzacz CD z wyjściem na triodach 12AX7okazał się idealnym partnerem tandemu McIntosha. Uzyskałem prawie wszystko, czego oczekuję od dobrego wzmacniacza lampowego.
Brzmienie charakteryzuje bardzo dobra równowaga tonalna. Wypełnionej i soczystej, ale nie nadmiernie rozgrzanej średnicy towarzyszą łagodne, niemal aksamitne wysokie tony oraz piękny bas. Bas w najlepszym lampowym wydaniu, o jakim marzy większość miłośników szklanych baniek, wypełnionych próżnią przeszywaną strumieniami elektronów. Niskie tony charakteryzują się mięsistym wypełnieniem, skondensowaną konsystencją, delikatnym ociepleniem i proporcjonalną do masy kontrolą. Brzmią przyjemnie i stanowią oparcie dla równie lampowej średnicy.
Tej na pewno nie brakuje różnorodności barw, chociaż słyszałem piecyki o lepszej mikrodynamice i szczegółowości. McIntosh jest daleki od wypychania i eksponowania któregoś z zakresów. Dlatego tak naturalnie, rozłożyście, a jednocześnie z dystansem prezentuje nagrania symfoniczne. Przy takiej charakterystyce fortepian brzmi perliście, a instrumentom strunowym nigdy nie zarzucicie braku naturalności.
Orkiestra jest prezentowana na lekko oddalonej scenie. To wrażenie bliskie prawdzie i rzeczywistej perspektywie koncertu w dużej sali. Tym bardziej, żewzmacniacz bardzo dobrze oddaje akustykę pomieszczeń i wiernie prezentuje wybrzmienia instrumentów.
Rysuje się obraz łagodnego McIntosha? Tylko pozornie, gdyż wzmacniacz potrafi zaskoczyć temperamentem w nagraniach rockowych, a bas MC275 odgrywa w tym niebanalną rolę. Zapewne dlatego nie słyszałem dotąd równie spektakularnego efektu na koncertowym albumie „S&M” Metalliki. Zderzenie muzycznych estetyk w wykonaniu McIntosha pokazuje jego umiejętności kreowania prawdziwego spektaklu, pełnego i energii, i emocji.
Na początku tekstu użyłem słowa „prawie”. Powodem jest trudność pogodzenia dwóch światów – uniwersalnej przyjemności i pełnego obiektywizmu. Przedwzmacniacz C220 nie jest idealnie przejrzysty. Pozwala niekiedy odczuć brak pełnego wglądu w dynamikę szczegółów. W zamian otrzymujemy opanowanie, płynność i brak chropowatości. Wzmacniacz rozciąga przed słuchaczem delikatną, prawie niezauważalną woalkę zmiękczającą ostrość i łagodzącą kontrasty. Mak dba w tym względzie o komfort i dobre samopoczucie słuchacza. Staromodna galanteria? Powiedziałbym raczej: ponadczasowe dobre maniery. Im naturalniej brzmiące źródło dźwięku, tym lepszy efekt. I choć wydaje się to banałem, to jednak świadczy o umiejętności różnicowania brzmienia i rozwiewa obawy o „przesłodzony” charakter.
Część testu poświęciłem na ocenę brzmienia stopnia korekcyjnego dla wkładek MM, będącego standardowym wyposażeniem C220. W połączeniu z niedrogą, ale wyrafinowaną brzmieniowo wkładką AT440MLa z początku mnie nie zachwycił. Okazało się jednak, że warto poświęcić kilka godzin na wygrzanie lamp – to osobna sekcja. Ostatecznie uzyskałem brzmienie satysfakcjonujące – wypełnione, płynne i barwne. Na szczególne wyróżnienie zasłużyła stereofonia i naturalna scena, uzyskana ze źródła analogowego. Phono w C220 nie sprawi zawodu posiadaczom przetworników MM.
Wymiana przedwzmacniacza i końcówki na inne urządzenia pozwala wysnuć pewne wnioski na temat charakteru amerykańskich elementów. Mimo zbliżonej ceny wyraźne pierwszeństwo należy się wzmacniaczowi mocy. To MC275 nadaje dźwiękowi ten przyjemny, lampowy charakter, dostarczając jednocześnie moc dopasowaną do wymagań współczesnych kolumn. C220 dokłada głównie pożądaną dziś funkcjonalność i wygodę użytkowania. Stara się też rozciągnąć i wzbogacić górę pasma. W tym względzie wnosi powiew nowoczesności. Nie jestem jednak do końca pewien, czy rzeczywiście przez wszystkich oczekiwanej. Niech zatem decydują gusty kupujących, a nie subiektywny werdykt recenzenta.

Konkluzja
To prawda, że McIntoshe C220 i MC275 pochodzą z różnych epok. To prawda, że nie pasują do siebie wzorniczo. Ale brzmieniowo prezentują synergię zapewniającą lata audiofilskiej satysfakcji.

48-53 03 2011 T

Autor: Paweł Gołębiewski
Źródło: HFiM 03/2011

Pobierz ten artykuł jako PDF