Rotel A10MKII
- Kategoria: Wzmacniacze
Osoby pragnące rozpocząć przygodę z prawdziwym stereo przed podjęciem decyzji o zakupie zasięgają zazwyczaj opinii w internecie. I od razu trafiają na dwie frakcje: fanów sprzętu vintage i zwolenników nowoczesności.
Ci pierwsi, nazwijmy ich szkołą falenicką, przedkładają stylowy wygląd, solidność wykonania i brzmienie dawnych urządzeń nad produkowaną obecnie masówkę. Sporo w tym racji, aczkolwiek nawet w przypadku drobnej awarii zaczynają się poważne problemy. Zwolennicy urządzeń fabrycznie nowych, reprezentujący szkołę otwocką, stawiają na nowoczesne rozwiązania, dynamiczne brzmienie oraz gwarancję, po upływie której nie będzie problemów z serwisem u autoryzowanych przedstawicieli producenta. Pomijają natomiast bardzo dziwne niekiedy oszczędności oraz zjawisko planowego starzenia, będące prawdziwą zmorą masowo produkowanej elektroniki.
A gdyby tak pogodzić obie szkoły i wyprodukować wzmacniacz łączący solidność z nowoczesnością, a dobre brzmienie z przystępną ceną? Niewielu producentów mogłoby się na to porwać, ponieważ porządnie wykonany sprzęt oznacza bezawaryjność, co w przyszłości może się odbić na sprzedaży nowych modeli. Na szczęście w świecie hi-fi działa sporo firm, dla których renoma jest ważniejsza od tabelek w Excelu. Do tego zasłużonego grona bez wątpienia należy Rotel.
Rotel kontynuuje najlepsze tradycje budowania wzmacniaczy stereo.
Obecnie najtańszym wzmacniaczem w ofercie japońskiej wytwórni jest A10MKII. Może i nie wygląda zbyt okazale, jednak pod względem jakości wykonania nawiązuje do starych dobrych czasów, z rozrzewnieniem wspominanych przez miłośników vintage.
Reklama
Budowa
Historia podstawowego wzmacniacza Rotela jest długa i nieskomplikowana. Jego pierwsza wersja – RA-10 – pojawiła się w serii 12 na początku ubiegłej dekady. W 2016 roku RA-10 przeniesiono do serii 14, delikatnie zmodernizowano oraz zmieniono nazwę na A-10. Nowa wersja z 2023 roku, oznaczona dopiskiem „MKII”, została już poddana gruntownej modyfikacji, czego dowodem jest zmieniony wygląd przedniej ścianki.
Na pierwszy rzut oka nowy Rotel sprawia wrażenie zabaweczki. A10MKII ma ledwie 73 mm wysokości, z czego panel czołowy tylko 6 cm. Na szczęście pobieżny ogląd ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Front wykonano z grubej płyty szczotkowanego aluminium. Metalowe są także wszystkie pokrętła oraz przyciski. Pod względem wizualnym i użytkowym postawiono na prostotę, przywołującą w pamięci klasyczne konstrukcje z końca XX wieku. Można skorzystać z regulacji barwy dźwięku i balansu oraz bezpośredniego dostępu do czterech wejść, a także podłączyć słuchawki z wtykiem 3,5 mm (minijack). Jedynym przejawem współczesności jest okienko podczerwieni.
Rotel A10MKII jest też
dostępny w czerni.
Tył zmodernizowanego A10 znacznie się różni od pierwowzoru sprzed siedmiu lat. W poprzedniej wersji na równie małej powierzchni zmieściło się aż siedem wejść, wyjście z preampu oraz zdublowane terminale głośnikowe. Zmodernizowana wersja z ledwie czterema wejściami i pojedynczymi gniazdami dla kolumn prezentuje się wręcz ubożuchno, jednak odnoszę wrażenie, że to przemyślane działanie.
Pierwszy RA-10 i jego bezpośredni następca funkcjonowały w czasach, gdy na porządku dziennym były odtwarzacze srebrnych krążków i gramofony.
A10MKII wygląda skromnie.
Tu w wersji srebrnej.
Szumiały analogowe tunery, nierzadko jeszcze kręciły się magnetofony, streamery zaś dopiero raczkowały. A dzisiaj? Szlifierki przeżywają renesans, odtwarzacze płyt CD również trzymają się stabilnie, natomiast magnetofony i radia odeszły do lamusa i zostały zastąpione przez odtwarzacze strumieniowe. Dlatego wspomniane cztery wejścia powinny z powodzeniem zaspokoić potrzeby użytkowników korzystających zarówno z nośników fizycznych, jak i plików.
Wnętrze A10MKII reprezentuje starą szkołę budowania wzmacniaczy w dobrym znaczeniu.
Całe dno przykrywa duża płytka drukowana z otworami na transformator i radiatory końcówek mocy. Dominuje konwencjonalny montaż przewlekany. Uważny obserwator dostrzeże wolne miejsca, przeznaczone dla dodatkowych podzespołów, więc niewykluczone, że doczekamy się jeszcze A10 w wersji MKIII.
Za zasilanie odpowiada duży toroid, który zgodnie z rotelową tradycją, został zaprojektowany specjalnie na potrzeby tego urządzenia. Uzupełniają go dwa elektrolity Rubycona po 6800 µF każdy. Od transformatora poprowadzono osobne uzwojenia wtórne do małego układu odpowiadającego za wybudzanie z trybu czuwania, a także do przedwzmacniacza, końcówek mocy oraz osobnego modułu słuchawkowego, ukrytego pod plastikową osłoną.
Reklama
W stopniu końcowym wykorzystano te same tranzystory Sankena A1695/C4468, co w poprzedniej wersji. Zmieniono natomiast topologię układu i inne podzespoły, co zaowocowało wzrostem mocy z 40 do 50 W/8 Ω w klasie AB. Za regulację głośności odpowiada zmotoryzowany Alps. Przypomnę, że wcześniejsze wersje wzmacniacza były pozbawione zdalnego sterowania. W A10MKII go nie zabrakło, choć pilot nie powala urodą. Obsłuży za to cały system Rotela. Przy jego pomocy można też przyciemnić niebieskie diody na przedniej ściance. Okazuje się zaskakująco skuteczny, co zwalnia użytkownika z dokładnego celowania w stronę odbiornika podczerwieni.
Wrażenia odsłuchowe
Brzmienie Rotela A10MKII potrafi mile zaskoczyć. Mając na względzie jego niepozorny wygląd i niezbyt imponujące parametry, nie spodziewalibyśmy się tak żywiołowej dynamiki. Po dojściu do połowy skali potencjometru głośność osiąga w pełni satysfakcjonujący poziom i tylko w cichszych realizacjach muzyki klasycznej trzeba sięgać po pilot. Jedynie w najbrutalniejszych odmianach rocka brakuje oczekiwanego ciosu w splot słoneczny, natomiast przez lżejsze gatunki Rotel przechodzi koncertowo. To w wymiarze makro, bo w jeśli chodzi o mikro, to japoński piecyk okazuje się naprawdę szybki. Prędkości narastania impulsów i ich wygaszania mogłaby mu pozazdrościć niejedna droższa i silniejsza końcówka mocy. Od pierwszych taktów słychać, że chce mu się grać.
Pomimo niskiej ceny i skromnych
gabarytów nie zapomniano
o solidnej sieciówce.
Drugą zaskakującą cechą jest kultura brzmienia. Po najtańszym modelu w ofercie można by się spodziewać pewnego efekciarstwa, jednak A10MKII to nie dotyczy. Brzmienie zachowuje spokój, równowagę i, chciałoby się powiedzieć: szacunek do każdego nagrania. Dźwięczne wysokie tony z powodzeniem mogłyby zdobić brzmienie niejednej poważniejszej maszyny, a konturowy, głęboki bas zdradza wyraźne powinowactwo z droższymi Rotelami.
Najmocniej uwagę przyciąga średnica. Delikatnie rozświetlona, robi krok przed pozostałe zakresy. Podkreśla niejako swą wiodącą rolę w muzyce. Mimo że Rotel nie kosztuje dużo, męcząca nerwowość tanich urządzeń jest mu całkiem obca i już od pierwszych dźwięków słychać, że za tym niepozornym wzmacniaczem stoi ponad sześć dekad firmowej historii.
Reklama
Koronny argument przemawiający na korzyść A10MKII pozostawiłem sobie na koniec. Jest nim budowa sceny stereo. Pod tym względem dosłownie deklasuje konkurencję i może być punktem odniesienia dla wzmacniaczy z tego segmentu cenowego. Jej szerokość bez oporów wykracza poza fizyczne ustawienie głośników, natomiast głębia zasługuje na określenie mianem przepastnej. Rozstawienie instrumentów okazuje się czytelne, a relacje między nimi – łatwo definiowalne. W efektownych realizacjach muzyki elektronicznej przestrzeń buduje się i wokół głośników, i nad nimi, co niebezpiecznie zbliża niepozorny A10MKII do droższych modeli japońskiej wytwórni.
Pilot wydaje się duży,
ale to wzmacniacz
jest niewielki.
Konkluzja
Jeżeli nie gustujecie w najcięższych odmianach rocka i dudniącej muzyce klubowej, możecie wpisać A10MKII na sam szczyt listy zakupów. Jego żywiołem są muzyka akustyczna i elektroniczna, ambitny pop i wszelkie odmiany blues-rocka. Niestraszne mu także audiofilskie koszmarki, będące niekiedy prawdziwym wyzwaniem dla sprzętu i… dla słuchacza.
W końcu to Rotel, a nie napis na dropsach.
Reklama
Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 03/2024