HFM

artykulylista3

 

Moonriver 404

032 037 Hifi 001W dziecięcych latach George Polychronidis jeszcze na stojąco pod stół wchodził, a już muzykę ukochał tak okrutnie, że gdy zabrzmiała, ciarki chodziły mu po plecach, ściskało go w dołku i ssało w żołądku.



Wkrótce wziął do ręki lutownicę i trafiło go na amen. Koledzy haratali w gałę, a on siedział w domu i klecił radyjka. Tu zrobimy skrót biografii, aż do: i tak zostało do dziś.
Dziewięćdziesiąt procent historii Avengersów świata hi-fi wygląda identycznie i przypuszczam, że wyszły Wam już bokiem. Zwykle łączy je wspólny mianownik walki z materią i światem wokół, tymczasem George miał z górki. Jego rodzice – przybysze z Hellady – też interesowali się sprzętem i zanim nasz bohater wrzasnął na porodówce po solidnym klapsie, już mieli w domu przyzwoity, podobno nawet audiofilski system stereo. Skoro tak, to klapsy się nie powtarzały, chłopiec mógł spokojnie lutować, a ojciec nie zawracał mu głowy marudzeniem: „zamiast tej dłubaniny wziąłbyś się za lekcje albo przynajmniej posprzątał pokój”.
Można powiedzieć, że jedyne jak dotąd dzieło George’a – wzmacniacz Moonriver 404 – powstawało kilkadziesiąt lat. W oficjalnej informacji prasowej znajdujemy bardziej rozsądny przedział lat trzech i tego się trzymajmy.
To jednak nieważne. Wystarczy bowiem, że raz spojrzycie na zdjęcia i już wiecie, że to wzmacniacz inny niż wszystkie. Sama firma również należy do oryginalnych, a już na pewno wyspecjalizowanych, bo jeden model – rodzynek w katalogu – to dzisiaj ewenement. Jeżeli jednak cofniemy się do lat młodości, to przypomnimy sobie, że NAD i Arcam startowali tak samo, a wyrośli na potęgi. Moonriver ma podobną szansę, bo produkt wydaje się interesujący. Na potwierdzenie tych słów niech wystarczą wrażenia zwiedzających z Audio Show 2019. Wzmacniacz 404 wielu uznało za największe zaskoczenie na wystawie.

032 037 Hifi 002

 

Proste stereo?

 

 

 


Wzornictwo
Po wejściu do sali na Stadionie Narodowym w głowie od razu pojawiało się pytanie: co tak pięknie gra? Potem oczy szukały i każdy musiał podejść blisko, żeby obejrzeć „to coś”. Bo 404 nie przypomina wzmacniaczy, jakie obecnie można znaleźć w sklepach i wygląda, jakbyśmy go przynieśli ze strychu albo z giełdy staroci.
Wzornictwo to wczesne lata 70. XX wieku w pełnej krasie. Ostatnio wiele rzeczy stylizuje się na retro, ale Moonriver to „oryginał”. Wygląda tak charakterystycznie, że albo go pokochacie, albo znienawidzicie. Jeżeli więc na samym początku czujecie to drugie, to możecie sobie śmiało odpuścić dalsze czytanie.

032 037 Hifi 002

 

W komplecie
dostajemy zaślepki.

 

 

 


Założenia
Tworząc 404, George nie miał wygórowanych ambicji. Chodziło mu o funkcjonalność i wszechstronność, a w aspekcie brzmienia priorytetem pozostawała dla niego dynamika. Uważa, że to na jej bazie uzyskuje się pozostałe atrakcje, takie jak przejrzystość, szczegółowość i przestrzeń. A barwa? Cóż, znamy dźwięk instrumentów, więc po co kombinować?
Nie mniej istotne dla użytkowników powinny być względy praktyczne. Wzmacniacz ma być niezawodnym wołem roboczym, odpornym na warunki, w których przyjdzie mu pracować. Ma przetrwać długie lata w nienagannym stanie, a jeśli się już zepsuje, to naprawa musi być prosta dla przeciętnego serwisanta. To założenie zdecydowanie niecodzienne wśród dzisiejszych producentów elektroniki, którzy pragną pozostawić możliwość ingerencji jedynie zakładom autoryzowanym. Stąd konstrukcja wewnętrzna 404 jest nie dość, że uproszczona, to jeszcze modułowa. Sygnał zaś ma do pokonania krótką ścieżkę, zbudowaną z niewielu komponentów.

032 037 Hifi 002

 

Zaciski dobrej jakości,
ale wąsko rozstawione.

 

 

 


Budowa
Te dobierano ponoć na ucho. Dominuje montaż przewlekany (zwłaszcza w preampie), ze względu na jego trwałość i niezawodność. Nie ma układu standby, więc 404 zawsze ciągnie waty z gniazdka. Zastosowano układ miękkiego startu, dzięki czemu będziemy spokojniejsi o zdrowie głośników.
Najważniejsze jest zasilanie. Stanowi o wartości konstrukcji i zapewnia ostateczny efekt, któremu reszta elektroniki ma nie przeszkadzać. Moonriver  dysponuje pozornie skromną mocą 50 W. W tym przypadku transformator (toroidalny) jest przewymiarowany, choć to „tylko” 250 VA. Każda sekcja urządzenia jest zasilana z osobnego uzwojenia, a prąd filtrują cztery kondensatory po 4700 µF na kanał, plus dwa mniejsze. Obwodów naliczymy pięć, a sama konstrukcja to quasi dual-mono. Mamy więc dwa prowadzone osobno, lustrzane układy o przejrzystej, minimalistycznej topologii. Końcówkę mocy oparto na scalakach pracujących w klasie AB. Teoretycznie to niezbyt lubiane rozwiązanie i audiofile chętniej witają tranzystory przykręcone do dużych radiatorów, ale w praktyce to rozwiązanie się sprawdza. Podobne zastosowano we wzmacniaczu Sphinx amerykańskiej wytwórni Rogue Audio, który uznaliśmy za jeden z najlepszych wzmacniaczy do około 10 tys. zł, jaki kiedykolwiek słyszeliśmy.

032 037 Hifi 002

 

W komplecie
dostajemy zaślepki.

 

 

 

Scalaki pozwalają obniżyć koszty produkcji, ale wnoszą też pożądane cechy, takie jak brak własnego charakteru brzmienia czy stabilność termiczna, umożliwiająca stosowanie mniejszych radiatorów. Tutaj są to skromne aluminiowe blaszki.
George miał na celowniku jeszcze jedno: pozostawić obudowę wzmacniacza szczelną, koniecznie bez otworów wentylacyjnych. Po to, aby nie przedostawał się przez nie kurz, a elektronika zachowała przez cały czas korzystnie warunki pracy, nie wspominając już o uniknięciu korozji i innych paskudztw. Moonriver powinien nas przeżyć, o ile się nie znudzi.
Temu ostatniemu ma zapobiec bogate wyposażenie. Niestety, w większości opcjonalne i wymagające niewąskich dopłat. Modułowa budowa pozwala dokupić płytkę przetwornika c/a z wejściem USB, w cenie 3220 zł. Drugie rozszerzenie to moduły przedwzmacniacza korekcyjnego. Do wyboru są dwa: tylko MM (1840 zł) oraz MM/MC (2480 zł).

032 037 Hifi 002

 

Pilot od TV.

 

 

 


Wszystkie gniazda są solidne i złocone. Cztery z nich to wejścia: trzy liniowe i phono, przy czym to ostatnie w wersji podstawowej pracuje jako czwarte liniowe. Do tego dochodzą pełna pętla magnetofonowa i dwa wyjścia z preampu. Oprócz nich widać jeszcze trzybolcowe gniazdo zasilania i pojedyncze złocone zaciski głośnikowe w plastikowych obudowach. Przyjmują banany, widełki oraz gołe przewody. Podłączenie ostatnich nie będzie łatwe ze względu na wąski rozstaw terminali.
W wersji podstawowej 404 zawiera wszystko, czego można oczekiwać od wzmacniacza, plus kilka dodatków. W latach 70. XX wieku były normą. Dziś spotyka się je rzadziej. Są to balans i monitor odsłuchu po taśmie. Ten ostatni można wykorzystać również do wpięcia procesora lub korektora akustyki pomieszczenia. Sam balans, wbrew pozorom, może się przydać, a jest realizowany przez potencjometr, który ponoć zupełnie nie wpływa na dźwięk. Popularność taśmy rośnie, coraz więcej albumów wychodzi na kasetach, a szpula to szczyt analogowego smaku. W 404 mamy to (w odróżnieniu od regulacji barwy i filtru loudness).

032 037 Hifi 002

 

Scalone układy wzmacniające.

 

 

 


Płytę przednią wykonano z aluminium pokrytego czarnym lakierem. Reszta obudowy to gięta blacha stalowa, również malowana na czarno. Front umieszczono w „ramkach”, czym przywodzi na myśl stare kolumny. Cztery duże gałki są w zasadzie też „ramkowe”, bo z wyfrezowanymi walcami w środku. Z lewej strony znajduje się czteropozycyjny wybierak źródeł, dalej wspomniane monitor po taśmie i balans, a z prawej – pokrętło regulacji głośności, połączone ze zmotoryzowanym niebieskim Alpsem.
Oprócz nich przewidziano tylko wyłącznik zasilania i dwa metalowe przełączniki wychyłowe. I tu ciekawostka: pierwszy z lewej ma trzy pozycje: wyłączony, normalny i przygaszony i służy do regulacji… jasności jedynej małej diody w centrum frontu, sygnalizującej pracę urządzenia. Drugi to przełącznik stereo/mono, dzisiaj uznawany za relikt przeszłości. Niesłusznie, bo posiadaczy wkładek monofonicznych i starych płyt ucieszy jego obecność. Za to braku wyjścia słuchawkowego zupełnie nie potrafię zrozumieć.

032 037 Hifi 002

 

Zasilacz.

 

 

 


Inna rzecz, że wzmacniacze z lat 70. XX wieku nie oferowały zdalnego sterowania, a Moonriver pilot ma. Wprawdzie plastikowy i tani, za to wygodny i bajecznie ergonomiczny. Wszystko byłoby pięknie, gdyby sterownik został przygotowany specjalnie dla wzmacniacza. Jest to jednak pilot do hotelowych telewizorów i dekoderów, a producent nie zadał sobie nawet trudu namalowania podpisów i przeprogramowania. W efekcie regulacja głośności i „mute” są na swoim miejscu, ale już wybór źródła to CH – czyli zmiana kanałów, natomiast „Power” wywołuje słuszne zdziwienie, bo przecież wzmacniacz nie realizuje trybu standby. Tutaj aktywuje więc… pętlę magnetofonową.

032 037 Hifi 002

 

Dwa potencjometry
– głośność i balans.

 

 

 


Na koniec prawdziwy rodzynek: „Power” włączał mój telewizor Loewe, natomiast wybierak źródeł przełączał programy w dekoderze Vectry. Nie czarujmy się, to lekki obciach i takie rzeczy po prostu nie powinny się zdarzać.
Elegancji urządzeniu dodają drewniane deseczki na bokach. „Widok znajomy ten” wzbudzi u niektórych nostalgię, ale tutaj też widzę pole do poprawki: nie można było ich pociągnąć po całej głębokości, jak w ES-ach Sony czy drogich Denonach? Nie zmienia to faktu, że niektórzy kupią Moonrivera 404 dla samego wyglądu. I wcale im się nie dziwię.

032 037 Hifi 002

 

Proste zadanie dla serwisu.

 

 

 


Konfiguracja systemu
Wzmacniacz grał w systemie złożonym z odtwarzacza C.E.C CD5 i kolumn Audio Physic Tempo VI, tym razem na zmianę z Harbethami 30.2. Okablowanie pochodziło z oferty Hijiri.
Moonriver znacznie lepiej współpracował z Tempo VI, a podłączenie na chwilę kilku innych głośników doprowadziło do prostego wniosku: koniecznie dobierzcie do niego zestawy łatwe do wysterowania. Najlepiej o średniej i wyższej skuteczności, ale też bez wielu dużych membran. Wynalazki w rodzaju zamkniętych ATC, Legacy czy magnetostatów od razu sobie darujcie.

032 037 Hifi 002

 

Trzypozycyjny przełącznik
dla… jednej diody.

 

 

 


Wrażenia odsłuchowe
Skoro moc wzmacniacza jest umiarkowana, to postanowiłem stopniować poziom trudności repertuaru. Zacząłem od najprostszego do odtworzenia audiofilskiego „plumkania” z wydawnictw Stockfischa, DMP i Chesky’ego. Następnie sięgnąłem po starsze nagrania Cata Stevensa, Beatlesów, Kansas, Toto itp. Moonriver brzmi tu po prostu świetnie. W dodatku wnosi lekki powiew estetyki lat 70., a raczej naszego wyobrażenia o dobrym sprzęcie z tamtych lat.
Dźwięk jest wyrównany i przejrzysty. Właśnie czytelność i klarowność potwierdziły wrażenia z wystawy. Szarpnięcia strun gitary i perkusjonalia to wręcz cudne dzwoneczki, w których można się zakochać. Faktura nagrań nie była wymagająca, ale i tak od razu czujemy, że przekazanie informacji o drobiazgach z tła jest lepsze, niż w wielu droższych konstrukcjach. Dźwięk jako żywo przypominał mi Sphinxa Rogue Audio. To ta sama estetyka, choć Sphinx jest czytelniejszy, bardziej realistyczny i rysuje obszerniejszą przestrzeń. Tutaj jest ona niezbyt imponująca, ale to wynik innego podejścia. Moonriver dodaje od siebie trochę ciepła. Jest łagodniejszy i okrąglejszy, przez co lepiej wpisuje się w stylistykę epoki. Wokale brzmią pięknie, podobnie jak instrumenty akustyczne i elektryczne operujące w środku pasma, jak choćby organy Hammonda. Jednym zdaniem: to wymarzony wzmacniacz do starszych nagrań i audiofiskich realizacji. Palce lizać.
To samo można powiedzieć o kameralistyce instrumentalnej, zwłaszcza wokalnej: Take 6, The King’s Singers, a także madrygałach Monteverdiego i da Venosy. To idealna prezentacja, która wciąga i czaruje. Przydałoby się natomiast więcej powietrza i informacji o dalekich planach. Wzmacniacz nadrabia to jednak barwą – przyjemnie ciepłą, a nadal naturalną.

032 037 Hifi 002

 

Deseczki na bokach.
Szkoda, że nie na całej głębokości.

 

 

 


Słuchając fortepianu, upewniłem się, że 404 ma własny charakter. Instrument brzmi na tyle naturalnie, że nie ma się co czepiać barwy. Tym bardziej, że niewielka odchyłka w stronę ocieplenia dodaje mu romantycznego, kameralnego posmaku. Dół jest lżejszy niż w rzeczywistości. Nie znajdziemy tu „mięcha” grubych basowych strun, wprowadzających powietrze w wibracje, ale średnica i góra przynoszą charakterystyczną miękkość przy zachowaniu przejrzystości. W nagraniach klasyki instrument trochę przybliża się do słuchacza, a w jazzie czujemy się, jak byśmy siedzieli blisko wykonawcy. Dobra realizacja, jak świeży koncert z Budapesztu Keitha Jarretta, potrafi wciągnąć i nie zmęczyć. Gdyby jeszcze uszy dostały więcej informacji o pogłosie i akustyce sceny, mielibyśmy ideał.
Symfonika to nadal lekkie ocieplenie. Instrumenty momentami brzmią wręcz kremowo i łagodnie. Trochę tak, jakby wzmacniacz starał się nas uchronić przed ostrościami i nieprzyjemnymi niespodziankami. Także bardzo dobra przejrzystość pozostaje zachowana… dopóki faktura nie robi się gęsta. W tutti zaczyna się już zamazywać, a wysokie poziomy głośności i zmasowany atak wszystkich instrumentów wielkiego składu późnoromantycznego, wzbogaconego o XX-wieczne dodatki (Szostakowicz, Prokofiew) nie są tym, w czym 404 będzie się czuł jak ryba w wodzie. Mocne tranzystory zaprezentują ten materiał swobodniej. W tym przypadku lepiej pozostać przy Mozarcie.
O dziwo, więcej czadu dostaniemy w nagraniach Marcusa Millera. Koncertowy album zabrzmiał energicznie, a wzmacniacz potrafił przekazać spore ciśnienia akustyczne. Należy jednak pamiętać, że tu najmocniej też zaznaczy swój charakter i przepis na brzmienie. Najlepszym przykładem jest bas. Mocny, ale zdecydowanie poluzowany i spowalniający tempo. Uderzenia stopy stają się miękkie jak poduszka, bez śladu zdecydowanego ataku czy uciętego wybrzmienia. Gitara basowa lidera też robi się łagodna i miękka. Przypomina raczej ciężko kroczącego giganta, niekiedy przeradzając się w jednolitą, masywną falę. A co z naprawdę mocnym i gęstym graniem w rodzaju Dream Theater? Można posłuchać, ale uprzedzam: będzie to wersja dla grzecznych dziewczynek.

032 037 Hifi 002

 

Lata 70. XX wieku w pełnej krasie.

 

 

 


Konkluzja
Moonriver ma swój pomysł na brzmienie. Wiele osób właśnie za takim tęskni. Nie jest to jednak na pewno urządzenie uniwersalne. George zaznaczał, że najważniejsza jest dla niego dynamika i przyznam, że trochę mnie to dziwi. Wzmacniacz błyszczy bowiem w innych aspektach, ale o niej akurat bym nie wspominał, gdybym chciał trafić do serc klientów.

 

2021 03 24 20 50 30 032 037 Hifi 03 2021.pdf Adobe Reader

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 03/2021