HFM

artykulylista3

 

Copland CSA 100

056 063 Hifi 11 2020 001
Copland niedawno wrócił w ręce swojego założyciela. Zaowocowało to pojawieniem się urządzeń, kontynuujących starą, dobrą tradycję z poprzedniego tysiąclecia.
W wydaniu „HFiM” 4/2019 opisywaliśmy flagowy wzmacniacz CTA 408. Wielki, ciężki i piękny, a na dodatek świetnie brzmiący. Dla tych, dla których wydatek 32000 zł to zbyt dużo, mamy dobrą wiadomość. Opisywany CSA 100 kosztuje zaledwie 16999 zł.






Niektórzy na „zaledwie” zareagują nerwowo, bo to nadal kawał grosza, jednak ostatnio dowiedziałem się, że okolice 15000 zł to w Polsce popularny wycinek rynku. Właśnie takie wzmacniacze są kupowane przez osoby, które zdążyły już pożegnać etap pierwszego porządnego systemu hi-fi i chcą sięgnąć po coś lepszego. Oferta sklepów to potwierdza. Ilość propozycji w tym segmencie zaskakuje i zwykle prezentują one poziom przedsionka hi-endu. Można powiedzieć, że w taką kwotę należy celować, jeżeli chcemy kupić coś, co zostanie z nami na dłużej, a w jakości brzmienia zauważymy zdecydowany postęp w porównaniu z urządzeniami popularnych marek.
Konkurencja jest liczna i silna, ale nawet mimo to na jej tle Copland CSA 100 wypada interesująco. Bo marka znana i ceniona, urządzenie wykonane z dbałością, a przy tym piękne na swój surowy, skandynawski sposób.

056 063 Hifi 11 2020 003

Wybór wejścia cyfrowego

 


Budowa
Copland zawsze słynął z oszczędnego wzornictwa, nasuwającego skojarzenia ze sprzętem profesjonalnym. Prostota i dobre materiały opierają się upływowi czasu. Wzmacniacze Coplanda sprzed 30 lat nadal wyglądają świeżo i solidnie. Można podejrzewać, że CTA 100 podzieli ich los i w 2050 roku również będzie świadczył o dobrym guście właściciela.
Urządzenie jest oferowane w dwóch wersjach kolorystycznych: srebrnej i czarnej. Płyta frontowa to płat szlifowanego aluminium o grubości centymetra. Nie ma na niej nic zbędnego. Przyciski i gałki rozmieszczono symetrycznie. Te drugie przypominają aparaturę studyjną albo regulatory na tablicy rozdzielczej w elektrowni. Obracają się lekko, z takim samym oporem na całej skali. Wycentrowano je z dokładnością do ułamka milimetra.
Prawe pokrętło to potencjometr głośności, wyskalowany w decybelach, od minus nieskończoności do zera. Lewym wybieramy źródło dźwięku i nie ma ono żadnych oznaczeń. Co gra, dowiemy się z „oczka” w centrum. W jego środku umieszczono czujnik podczerwieni, a dookoła diody z enigmatycznymi opisami.
Pozycji jest siedem, z czego dwie skrajne określają tryb pracy: standby/on. Do CSA 100 można podłączyć: gramofon z wkładką MM (P), trzy źródła liniowe: jedno XLR (B) i dwa RCA (1 i 2) oraz cyfrowe (D). Co do tego ostatniego, kryje się tu sześć wejść, uruchamianych małym przełącznikiem w lewym dolnym rogu: USB, koaksjalne S/PDiF, dwa optyczne Toslink oraz Bluetooth. Antenka dla tego ostatniego jest opcjonalna.

056 063 Hifi 11 2020 003

Gałki Coplanda
– jedyne w swoim rodzaju.

 


W przeciwległym rogu zamontowano wyjście słuchawkowe typu duży jack. I to w zasadzie wszystko, oprócz dwóch małych przycisków: włącznika standby/on i przycisku uruchamiającego odsłuch po taśmie. Posiadacze kaseciaków (a jest ich podobno coraz więcej) i „szpulowa arystokracja” powinni być zadowoleni.
Nad wszystkim góruje głęboko wyfrezowane logo Coplanda. Równie surowe i proste, jak sam wzmacniacz. Jak widać, można połączyć bogate wyposażenie i szeroką gamę możliwości z intuicyjną obsługą i oszczędną formą.
Z tyłu za to bogato. Głośniki podłączamy do pojedynczych złoconych zacisków w plastikowych płaszczach. Są wygodne, przyjmują banany, widełki oraz gołe przewody i mamy do nich łatwy dostęp. Poniżej umieszczono wymienione powyżej gniazda.
Główny włącznik zasilania znalazł się nad trzybolcowym gniazdem. Taka lokalizacja sugeruje, żeby korzystać z niego tylko w przypadku dłuższych wyjazdów. Pobór mocy w trybie standby jest pomijalny. Maksymalny już zauważymy na rachunku: 600 W.

056 063 Hifi 11 2020 003

Gałki Coplanda
– jedyne w swoim rodzaju.

 


Pokrywę mocują cztery śrubki. Po jej zdjęciu oczom ukazuje się kawał dobrej roboty. Wzmacniacz ma budowę hybrydową i, jak utrzymuje producent, w jego projektowaniu zastosowano metodę synektyczną. Hm, cytując „Encyklopedię zarządzania”: „Synektyka jest metodą twórczego rozwiązywania problemów, która wykorzystuje zdolność i pojemność ludzkiego umysłu do łączenia na pozór niepowiązanych ze sobą elementów, co z kolei motywuje umysł do poszukiwania nowych idei i rozwiązań w wybranym przez nas problemie”. Twórcą synektyki jest W.J.J. Gordon, który „odkrył na nowo myślenie metaforyczne”. Jeżeli czegoś nie pominąłem, otrzymujemy tu kolejny przykład marketingowego pustosłowia, więc lepiej pozostać przy tym, czego można dotknąć.

056 063 Hifi 11 2020 003

Precyzyjna robota.

 


Przedwzmacniacz oparto na podwójnej triodzie 69922EH (ECC88) rosyjskiego Electro-Harmoniksa. Osoby, które lubią „dłubnąć”, mogą ją zastąpić odpowiednikiem innej firmy i zmienić charakter brzmienia. Takie eksperymenty polecam jednak dopiero po upływie gwarancji. Końcówka mocy bazuje na czterech tranzystorach On Semiconductor MJL3281G/MJL1302A, przykręconych do niezbyt dużego radiatora, umieszczonego pod otworami wentylacyjnymi.
Zasilacz mieści się na małej płytce za włącznikiem zasilania, który podaje prąd do dużego transformatora (700 VA). Tutaj odnajdujemy rodzimy akcent, ponieważ wyprodukował go polski oddział Noratela, zapewne z polskiej miedzi. Dalej napięcie płynie do sześciu kondensatorów Nichicona, po 10000 µF każdy. Głośność reguluje analogowy potencjometr (błękitny Alps), napędzany silniczkiem.

056 063 Hifi 11 2020 003

Polski akcent.

 


Wewnątrz panuje porządek. Miło spojrzeć na schludność i precyzję montażu. Zastosowano stare, dobre rozwiązania, choć mamy i powiew nowoczesności w postaci DAC-a, zrealizowanego na sporej, piętrowej płytce drukowanej tuż obok zasilacza. Za konwersję cyfrowo-analogową odpowiada 32-bitowy układ ESS Sabre ES9018.
Do wzmacniacza dołączono tanią sieciówkę oraz pilot, który zasługuje na dobre słowo. Mimo że obsługuje także odtwarzacz, zawiera tylko 12 przycisków. Są miłe w dotyku, a sterownik świetnie leży w dłoni i szybko nauczymy się z niego korzystać bez patrzenia. W dodatku to aluminium, a nie plastikowy klon od dekodera TV. Niby w tej cenie producent łaski nie robi, ale w praktyce różnie z tym bywa.

056 063 Hifi 11 2020 003

Magazyn prądu.

 


Konfiguracja systemu
Copland CSA 100 pracował w towarzystwie odtwarzacza C.E.C. CD 5 i kolumn Audio Physic Tempo VI. Okablowanie pochodziło z oferty Hijiri (HCI/HCS/Million), a prąd oczyszczał system Ansae (Power Tower plus sieciówki Supreme).

056 063 Hifi 11 2020 003

Sedno sprawy.

 


Wrażenia odsłuchowe
W końcówce mocy CTA 408 pracuje kwartet lamp KT 150, w CSA 100 – cztery tranzystory. Gdyby jednak chcieć określić dźwięk jako „tranzystorowy” albo „lampowy”, to opisywanej dziś „setce” byłoby bliżej do tego drugiego. Paradoks? Niekoniecznie. Po prostu konstruktor zaplanował sobie taki efekt.
Jeżeli CSA 100 miał być mariażem lampy z tranzystorem, to się udało. Znajdziemy tu zalety lamp i tranzystorów w rozsądnym kompromisie, który sprawia, że wzmacniacz daje się lubić. Owszem, znajdą się konstrukcje oferujące większą dynamikę, mocniejszy bas czy dokładniej przekazane szczegóły, czyli zalety kojarzone zwykle z mocnymi półprzewodnikami. Nabywca rozpatrujący zakup Coplanda oczekuje jednak czegoś innego i dostaje to, czego szuka. To, że można lepiej, okaże się dopiero w bezpośrednim porównaniu. W jego trakcie zaobserwujemy jednak coś jeszcze. Najkrócej ujmując: ciepło i charakterystyczny klimat lampy. Coplandowi udało się oddać tę atmosferę i gdybyśmy chcieli zorganizować kolejne porównanie, tym razem z prawdziwą lampą, to może się okazać, że CSA 100 na jej tle okaże się bardziej cesarski od samego cesarza. Odnoszę wrażenie, że popisze się cieplejszymi, bardziej otwartymi i bezpośrednimi wokalami, okrąglejszą górą i bardziej mięsistą średnicą niż wiele układów na KT 88 czy EL 34. Dopiero trioda wyprzedzi go w tych aspektach, ale znów – nabywca zainteresowany hybrydą nie zadowoli się mocą kilkunastu watów z SET-a.

056 063 Hifi 11 2020 003

Prostota i elegancja w najlepszym stylu.

 


I tak przechodzimy do prostej konkluzji: CSA 100 nie należy porównywać do żadnej z tych konstrukcji na zasadzie lepszy-gorszy. Można natomiast spokojnie stwierdzić, że ten dźwięk jest wart 17 tysięcy, a wzmacniacz uznać za jedyny w swoim rodzaju.
Rozpocząłem od „Tutu Revisited” Marcusa Millera. Dawno nie słyszałem równie ciekawej prezentacji tego materiału. Do jego największych zalet należą kontrasty dynamiczne oraz ogólny, by tak rzec, ciężar gatunkowy. Owszem, zetknąłem się z konstrukcjami, w których dźwięku było więcej, a perkusja mocniej poruszała powietrzem, wysyłając bardziej kaloryczne impulsy. Jednak Copland radził sobie zaskakująco dobrze, sugestywnie podkreślając tempo i energię. Dźwięk pulsował. Stopa serwowała synkopy i akcenty metryczne ze zdecydowaniem godnym 100 watów. O ile znajdziemy integry, które lepiej wezmą za twarz membrany głośników, o tyle Copland pokazał w tym przypadku miękką sprężystość, dodającą całości „pazura”. Do tego miłą i przyjemną dla ucha, ale jednak potęgę. Ten rodzaj dynamiki jest, wbrew pozorom, poszukiwany częściej niż tempo i kontrola. Jest bowiem równie efektowny, ale w subiektywnym odbiorze bardziej muzykalny. Przy okazji dostajemy mocny bas, również sprężysty i miękki, oraz wyraźną górę. Czystą i nośną, zwłaszcza w wyższym zakresie, bo ten niższy jest nierozerwalnie związany ze średnicą. A właśnie ona stanowi specjalność Coplanda CSA 100.

056 063 Hifi 11 2020 003

Pilot – wygodny,
elegancki i poręczny.

 


Kiedy zaczyna się solówka klarnetu, słyszymy coś, obok czego trudno przejść obojętnie. Powiększony, głęboki i ciepły dźwięk, w którym przez skórę czujemy wibracje drewnianego stroika. Podobnie saksofon – czaruje głębią i drewnianym sercem. Najważniejsza jest jednak bezpośredniość na granicy nadrealizmu. To typowe właśnie dla lampy, a raczej dla skojarzeń z nią związanych, bo nie każda tak potrafi. Copland przypomina pod tym względem wzmacniacze Unison Research, a bardziej „lampowo” już chyba się nie da. Jednocześnie udaje mu się zachować charakter koncertu. CSA 100, znów typowo dla lampy, buduje sugestywną scenę, podkreślając jej rozmiar imponującą głębią.
W tym momencie można przejść do wokali. Cat Stevens śpiewa głównie na tle instrumentów akustycznych. Gitary, fortepian, skrzypce i mnóstwo innych, a wszystkie brzmią „analogowo”. Ze swoistym spokojem, ale też mięsistością. Szybko doceniamy szczegółowość i separację źródeł. Góra pasma jest jasna, lotna i przejrzysta. Śmiała, choć na tyle opanowana, by udało się jej uniknąć syczących i cykających „dodatków”. Nie zawsze, co prawda, ale i tak możemy mówić, że muzyka płynie i relaksuje.

056 063 Hifi 11 2020 003

Na bogato.

 


Kolejną atrakcję stanowią chórki, tworzące ciepłą i miękką kołdrę, która otula całość. Muzyka czysto wokalna, czyli chorał gregoriański albo kameralistyka w rodzaju Take 6, to już repertuar, którym Copland ostatecznie podbija serca. Żaden czysty tranzystor w tej cenie nie powtórzy tej atmosfery, a przynajmniej nic mi w tej chwili nie przychodzi do głowy.
Heavy metal i ciężki rock? Ujdą i jeżeli to dziesięć procent waszej płytoteki, to nie ma się czym przejmować. Jeżeli jednak szukacie czegoś specjalnie do takiej muzyki, to nie ten adres. Copland CSA 100 przypomina standardowy samochód osobowy czy nawet limuzynę. Niby można nią wjechać do lasu, ale do cięższych zadań przyda się po prostu coś z wysokim prześwitem i napędem na cztery koła.

056 063 Hifi 11 2020 003

Wygodne gniazda.

 


Symfonika to co innego. Niby też potrzebuje tranzystorowej mocy, bo Wagner czy Mahler, wiadomo… Ale zaraz, przecież Copland ma w zapasie 100 watów i kawał zasilacza. To słychać: jest skala i rozmach wielkiej orkiestry. A skoro składa się ona z instrumentów niepodłączonych do prądu, to można sobie darować dalsze opisy. Tu właśnie najłatwiej docenić klasę kompromisu czy – może trafniej – połączenia cech. Słuchając Szostakowicza, trudno powiedzieć, czego tu więcej: lampy czy tranzystora? Tym razem, wbrew pozorom, chyba tego drugiego. Zastanawianie się nad tym nie ma jednak większego sensu, ponieważ orkiestra brzmi w tej cenie wzorcowo, a w bonusie dostajemy rozbudowaną głębię.

056 063 Hifi 11 2020 003

Błękitny Alps.

 


Skoro to wzmacniacz stworzony do muzyki akustycznej, to pewnie elektronika zabrzmi na nim gorzej? Ano niekoniecznie. „Equinoxe” J.M. Jarre’a to płyta łatwa do odtworzenia. Teoretycznie na każdym systemie zabrzmi poprawnie. Praktycznie dostaje skrzydeł, jeżeli spełni on wymagania dotyczące szczegółowości i przestrzeni. Copland spełnia je z nawiązką, więc Jarre skrzy się drobiazgami i płaszczyznami melodycznymi, rozrzuconymi po planach na wszystkich trzech osiach sceny. A lampowe oblicze CSA 100 tylko podkreśla barwę analogowych syntezatorów. Wychodzi im to na zdrowie, podobnie jak hammondom w nagraniach z lat 60-70. XX wieku. Zresztą, kto wie, czy nie powinny brzmieć właśnie tak. W czasach ich świetności lampowy wzmacniacz był standardem.

056 063 Hifi 11 2020 003

Wejścia cyfrowe.

 


Konkluzja
Dzisiaj w oczach większości ludzi lampa jest fanaberią dla bogatych dziwaków albo zabytkiem, jak parowóz. Nabywcy, którzy przeznaczają na sprzęt hi-fi więcej niż kilka swoich pensji, to najwyżej 1% populacji. Ułamek z nich sięga po wzmacniacz lampowy, bo u pozostałych jak u panienki z piosenki chęć przegrywa z lękiem. Copland daje im to, na co czekali. Dobrą lampę bez lamp. No, pomijając tę jedną, malutką, która będzie grać dłużej niż orkiestra na Titanicu.

2020 11 27 20 21 26 056 063 Hifi 11 2020.pdf Adobe Reader

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 11/2020