HFM

artykulylista3

 

Soulution 330

060 067 Hifi 09 2019 003
Czym się zajmują w życiu nieprzyzwoicie bogaci przedsiębiorcy? Niektórzy kupują jacht i cumują go na przystani w Monaco. Inni spędzają długie wakacje na egzotycznej wyspie albo latają prywatnym odrzutowcem. Są też i tacy, którzy decydują się na coś oryginalnego. Na przykład postanawiają produkować sprzęt grający klasy hi-end.

Tak właśnie postąpili dwaj dyrektorzy zarządzający szwajcarską firmą Spemot – rynkowym potentatem w dziedzinie silników elektrycznych i automatyki przemysłowej. Cyrill Hammer i Roland Manz – z zawodu menagerowie, z zamiłowania audiofile – postanowili zbudować od podstaw ekskluzywną markę sprzętu hi-end, i to od razu taką, która rzuci wyzwanie najbardziej uznanym producentom w tej dziedzinie. W tym celu, w 2005 roku, wykupili istniejącą już firmę Audiolabor (razem z jej głównym inżynierem), po czym zainwestowali okrągłe siedem milionów dolarów, aby stworzyć serię urządzeń o nazwie – a jakże – 7. Jak widać, nawet Szwajcarzy potrafią się czasem wykazać niebanalnym poczuciem humoru.



Lepszej bazy dla produkcji sprzętu być nie mogło, ponieważ firma dysponowała zarówno zapleczem, parkiem maszynowym, jak i bezcennym know-how z dziedziny elektroniki precyzyjnej. Dziś Soulution jest filią, czy raczej spółką-córką przedsiębiorstwa Spemot AG i chyba nikt z zarządu nie pluje sobie w brodę, że zainwestowano tyle pieniędzy w dziedzinę, bądź co bądź, ryzykowną i nie obiecującą szybkich zysków.
Series 7 – tak brzmi oficjalna nazwa najwyższej linii produktowej Soulution – składała się początkowo z monobloków 700 oraz końcówki mocy 701. Z czasem ofertę uzupełniono o przedwzmacniacz 720/721, odtwarzacze CD/SACD 740 i 745, a później o kolejne produkty. Złożenie z tego kompletnego systemu jest sporym wyzwaniem, ponieważ już sam zestaw pre/power kosztuje tyle, ile trzeba wyłożyć za niewielkie mieszkanie w mieście stołecznym. Jednak w tym przypadku zwyczajowe pytanie „dlaczego aż tyle?” zamiera na ustach każdemu, kto zobaczy, jak zbudowane są omawiane urządzenia. Zainteresowanych odsyłam do „rozbieranych” zdjęć na stronach firmy, a od siebie dodam jedynie, że znam inżynierów elektroników, którzy potrafią się wzruszyć do łez na widok takiej topologii, czystości montażu i bezkompromisowego doboru podzespołów. Bezkompromisowość jest tu zresztą słowem-kluczem, ponieważ Soulution powstało nie tyle za sprawą chwilowego kaprysu dwóch milionerów, co z autentycznej potrzeby zaprojektowania urządzeń doskonałych i nietuzinkowych, bez oglądania się na koszty produkcji i pojękiwania księgowych.
Od roku 2005 firma systematycznie poszerzała asortyment, a w pewnym momencie szefostwo postanowiło wejść z hi-endem pod szwajcarskie strzechy. Obok ekskluzywnej serii 7 pojawiły się skromniejsze 5 i 3. Są prostsze w budowie, ale wciąż bazują na rozwiązaniach starszych braci i nie kosztują sześciocyfrowych sum. Przyjrzyjmy się jednemu z nich.

060 067 Hifi 09 2019 002 Front z grubego płata aluminium
zachodzi głęboko na ścianki górną
i dolną. Z daleka wydaje się,
że srebrna obudowa jest monolitem.


Budowa
Urządzenie oznaczone numerem 330 to obecnie jeden z dwóch wzmacniaczy zintegrowanych w katalogu. Jego wydajniejszy i mocniejszy starszy brat to 530, którego piętrowa budowa sprawia, że jest rekordzistą, jeśli chodzi o wymiary – 35 cm wysokości i pół metra głębokości! Początkowo chciałem napisać, że bohater naszego testu wygląda skromniej, ale w przypadku Soulution to określenie okazuje się wyjątkowo nieadekwatne. W tym urządzeniu nie ma nic skromnego ani przeciętnego, zarówno jeżeli chodzi o prezencję, jak i rozwiązania układowe.
Szwajcarska integra z pewnością mogłaby się ubiegać o tytuł Mistera Hi-Fi i nie wyobrażam sobie, by komuś jej wygląd mógłby się nie spodobać. Konstruktorzy nie silili się na oryginalność za wszelką cenę, co bywa zmorą urządzeń z wyższej półki, lecz wybrali minimalizm i dyskretną elegancję. Choć urządzenie jest duże, obudowa z wygiętej płyty aluminium w kolorze srebrnym nadaje mu lekkość.
W zasadzie płyty są dwie – jedna pełni rolę ścianki przedniej, a druga – górnej, przy czym spasowane są tak idealnie, że spoinę widzimy dopiero z niewielkiej odległości. Z daleka można odnieść wrażenie, że cała obudowa jest monolitem, zwłaszcza że nigdzie nie widać mocowań ani śrub. Schowane nieco w głębi boki niemal na całej powierzchni są zajęte przez radiatory. Ich też nie widać z daleka, podobnie jak dyskretnych otworów wentylacyjnych na górnej ściance. Projektant nie tylko miał dobry gust, ale potrafił też mistrzowsko wykorzystać złudzenia optyczne.
Z przodu znajdziemy niewiele. Po prawej stronie ścinaki przedniej widać duże pokrętło regulacji głośności, które jest jednocześnie programatorem i działa identycznie jak system iDrive w samochodach BMW – kręcimy, żeby wybrać funkcję; wciskamy, żeby zatwierdzić. Do tego jaskrawy wyświetlacz matrycowy, który na szczęście daje się przyciemnić, oraz trzy przyciski, które odpowiadają za włączanie, programowanie oraz ściszanie. To wszystko. Prawda, że minimalizm pełną gębą?

060 067 Hifi 09 2019 002 Minimalizm i piękno w jednym stały
domu. Wielkie brawa dla projektanta.

Charakterystyczna „aseptyczność” wszystkich urządzeń Soulution sprawia, że często porównuje się je do sprzętu laboratoryjnego. Mnie akurat kojarzą się z drogim sprzętem medycznym (i jest to komplement, gdyby ktoś miał wątpliwości).
Z tyłu nie znajdziemy na szczęście igieł do przetaczania krwi ani uchwytów do kroplówek. Są za to solidne i szeroko rozstawione terminale głośnikowe, wyposażone w nakrętki motylkowe, a do tego – cztery wejścia liniowe, po dwa XLR i RCA. To, że wejścia symetryczne we wzmacniaczach są coraz częściej dublowane, napawa mnie wielką radością, a jednocześnie nadzieją, że stanie się to w końcu obowiązującym standardem. Producenci wreszcie zaczęli zauważać, że nawet współczesne streamery wysokiej klasy są wyposażone w złącza XLR, o innych źródłach nie wspominając. Konstruktorzy Soulution nie postawili nas w roli osiołka, któremu w żłoby dano, i przewidzieli standard studyjny dla dwóch źródeł – wielkie brawa! Trzecie złącze XLR na tylnej ściance to wyjście stałopoziomowe, które może służyć do równoległego połączenia kilku wzmacniaczy. I tutaj uwaga – wbrew temu, co mógłby sugerować opis „out”, to nie jest zwykły pre-out. Instrukcja mówi o tym wyraźnie w kilku miejscach, ale warto powtórzyć: to wyjście o stałym poziomie, co oznacza, że sygnał do niego nie przechodzi przez potencjometr głośności. W związku z tym pod żadnym pozorem nie wolno do niego podłączać zewnętrznej końcówki mocy. Bo jak huknie, to z kolumn zostaną wióry. Wyjście „out” to tylko przelotka, do której można wpinać wzmacniacze wyposażone we własną regulację siły głosu. Funkcja wydaje się cokolwiek wydumana, ale nie zmienia to faktu, że należy być świadomym jej specyfiki i nie podłączać systemu z automatu.
Przydatna i standardowa jest natomiast możliwość bezkolizyjnego włączania 330 w instalację kina domowego. Dowolnie wybrane wejście można w menu zdefiniować jako „surr” i wpiąć do niego zewnętrzny procesor, ewentualnie amplituner AV. Wzmacniacz przejdzie pod jego kontrolę i będzie działał jak końcówka mocy, sterowana zewnętrznym preampem.

060 067 Hifi 09 2019 002 Radiatory niby są, a jakby
ich nie było. Zgrabnie ukryto je
w zagłębieniu bocznych ścianek.

Jeśli zdecydujemy się na dopłaty, wzmacniacz wzbogaci się o przedwzmacniacz korekcyjny lub przetwornik c/a. Dla DAC-a przewidziano cztery wejścia: LAN, USB, SPDiF oraz studyjne AES/EBU. Ostatnie dwa obsługują sygnały DSD oraz PCM do 24 bitów/192 kHz, natomiast wejścia USB i LAN pozwalają odsłuchać pliki w praktycznie każdym popularnym formacie, włącznie z DXD, dla którego częstotliwość próbkowania wynosi aż 352,8 kHz.
Co drzemie w środku? Sporo niespodzianek. Jak już zauważyliśmy, wszystkie urządzenia Soulution zostały zaprojektowane nietuzinkowo i bez kompromisów, co staje się tym bardziej widoczne po zdjęciu pokrywy. Nietuzinkowe jest z pewnością zasilanie, ponieważ zasilaczy jest aż sześć (!), a każdemu z nich przypisano inną funkcję. Cztery z nich to układy impulsowe o sumarycznej mocy 1200 VA. Wyposażono je zarówno w filtry na wejściu i wyjściu, jak i w szybkie regulatory napięcia. Co daje rozwiązanie, stosowane na ogół we wzmacniaczach w klasie D (niepoprawnie nazywanych cyfrowymi)? Przede wszystkim to, że moc zasilaczy kilkukrotnie przewyższa moc wzmacniacza przy maksymalnym obciążeniu, a więc teoretycznie nie wystąpi sytuacja, kiedy zasilacz się „zadławi”. W przeciwieństwie do tradycyjnych transformatorów toroidalnych, zasilacz impulsowy będzie dostarczał stabilne napięcie niezależnie od poziomu wysterowania urządzenia. Warto też wspomnieć o imponującej pojemności filtrującej kondensatorów – 160000 mikrofaradów.

060 067 Hifi 09 2019 002 Jedyny wystający element.

Dalej jest równie bezkompromisowo: wzmocnienie prądowe zrealizowano w trzech stopniach, z których każdy pracuje w krótkim i niemal liniowym zakresie, a poszczególne moduły urządzenia fizycznie od siebie oddzielono i zaekranowano w celu eliminacji zakłóceń.
Studiując parametry 330, nawet laik zauważy, że niektóre wartości doprowadzono do ekstremum. Choćby pasmo przenoszenia, które zaczyna się od zera, a kończy na 800 kilohercach. Dlaczego tak je wyśrubowano? Szerokie pasmo umożliwia odtwarzanie szybkich zboczy sygnału, wpływa na szybkość przenoszenia impulsów, a także sprawia, że w słyszalnym zakresie akustycznym charakterystyka urządzenia jest bardziej płaska. W przypadku Soulution potraktowano je także jako lekarstwo na największą bolączkę sprzężeń zwrotnych, czyli przesunięcia fazowe. Ultraszybki czas narastania impulsów (dokładnie 900 nanosekund) sprawia, że opóźnienie wynikające z podania części sygnału wyjściowego na wejście jest praktycznie niesłyszalne dla ludzkiego ucha, za to przekłada się na lepszą przestrzeń, szczegółowość i przekonujące pozycjonowanie źródeł pozornych.
Topologia dual mono oraz skrócenie ścieżek sygnałowych pozwoliły osiągnąć znakomitą separację kanałów (>105 decybeli) oraz świetny odstęp sygnału od szumu (>120 dB). Możemy oczywiście nie wierzyć w dane techniczne i testy laboratoryjne, ale trzeba przyznać, że akurat omawiane parametry bezpośrednio wpływają na to, co popłynie z głośników, więc warto poświęcić im uwagę. Pod tym względem szwajcarska integra prezentuje się niemal tak idealnie jak mityczny „drut ze wzmocnieniem”.

060 067 Hifi 09 2019 002 I tak powinno być w każdym wzmacniaczu. Podwójne wejścia symetryczne to obecnie konieczność. Piszmy petycje, demonstrujmy,
wywierajmy presję na producentów

Użytkowanie
Niestety, w przypadku 330 nie wszystkie rozwiązania można uznać za idealne, i choć z inżynierskiego punktu widzenia są prawdziwym majstersztykiem, to użytkownikowi mogą się dać we znaki. Najbardziej kontrowersyjną cechą jest dla mnie rozbudowany regulator głośności, który w założeniu miał zapobiegać choćby śladowej utracie jakości dźwięku. Tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma automatycznie przełączanymi układami. Pierwszy wykorzystuje wysokiej jakości niskoszumowe rezystory foliowe, przez które płynie sygnał, kiedy słuchamy ze stałą głośnością. Drugi, oparty na bramce PGA i mniej transparentny dla dźwięku, działa tylko w momencie regulowania siły głosu. Jednak za każdym razem kiedy zmniejszamy lub zwiększamy głośność, słyszymy głośny trzask serwomechanizmu, który przełącza układy. Po ustawieniu żądanego poziomu mechanizm odczekuje kilka sekund, po czym znów się przełącza na lepszy układ rezystorowy. Domyślacie się już, w czym problem? Wyobraźcie sobie, że słuchacie wieczorem nastrojowego jazzu, palą się świece, obok żona albo kochanka. Sięgacie po pilot, żeby ściszyć nieco muzykę i nagle romantyczny nastrój przerywa donośne „TSSSYK!”. I za chwilę znów - „TSSSYK!”. Naprawdę można zwariować, a przyzwyczaić się do tego chyba nie sposób. Ja w każdym razie nie potrafiłem i łapałem się na tym, że w ogóle rezygnuję z regulacji głośności w czasie odsłuchu, żeby nie psuć sobie przyjemności irytującymi cyknięciami.
Wzmacniacz został wyposażony w bardzo rozbudowane menu, które daje dostęp do wielu funkcji, rzadko spotykanych w innych urządzeniach. Z tych bardziej przydatnych należy wymienić możliwość odwrócenia polaryzacji czy powrót do ustawień fabrycznych, w razie gdybyśmy coś strasznie sknocili. Wybieranie żądanych funkcji oraz ich zatwierdzanie odbywa się za pomocą wspomnianego pokrętła głośności. Nie jest to może zbyt wygodne, ale ujdzie. Gorzej, że trzeba często sięgać do instrukcji obsługi, ponieważ skróty, które pokazują się na spartańskim wyświetlaczu, są zbyt lakoniczne i niewiele mówią. Interfejs w ogóle nie jest mocną stroną szwajcarskiego wzmacniacza i będzie wymagał od użytkownika sporo cierpliwości i przyzwyczajenia się do dziwacznych rozwiązań. Jak choćby do regulacji balansu, którą powiązano „na sztywno” z regulacją siły głosu (trzeba użyć przycisku „volume” na pilocie, żeby móc wejść w ustawienia balansu, a w związku z tym zawsze zmniejszymy lub zwiększymy głośność, choć wcale tego nie chcemy). Rzadko używaną funkcję ściszania można włączyć zarówno z pilota, jak i z przedniej ścianki, natomiast znacznie bardziej potrzebne wybieranie źródeł jest dostępne już tylko z pilota. Dlaczego? Helweci raczą wiedzieć. Nie ustrzeżono się też chaosu w oznaczeniach. Przycisk na pilocie, oznaczony jako „dim” (czyli „przyciemnianie”) służy do płynnego ściszania dźwięku, tymczasem chcąc przyciemnić wyświetlacz, trzeba, niestety, wejść do menu i posłużyć się gałką programatora.

060 067 Hifi 09 2019 002 Palce lizać. Symetria niemal
idealna, także w środku.
Jedyne, co burzy ją z zewnątrz,
to opcjonalna karta DAC-a
i przedwzmacniacz gramofonowy.

W czasie włączania i wyłączania urządzenia jesteśmy bombardowani informacjami, które doceni przede wszystkim inżynier elektronik; przeciętny Kowalski – już niekoniecznie. Po uruchomieniu następuje seria wewnętrznych testów, a z wyświetlacza dowiadujemy się, który moduł jest akurat sprawdzany. Z kolei po wyłączeniu 330, zanim usłyszymy kliknięcie oznaczające przejście w stan uśpienia, wyświetlacz podaje, wyrażone w procentach, dane dotyczące stopnia rozładowania kondensatorów, co akurat jest przydatne, ponieważ – zgodnie z regułami audiofilskiego BHP – przed ponownym uruchomieniem wzmacniacza (np. przy przepinaniu kabli) kondensatory powinny się rozładować do końca.
W komplecie ze wzmacniaczem otrzymujemy sterownik systemowy z kategorii „baby-remote”. Jest dobrze wyprofilowany, wykonany z porządnego tworzywa i wygodnie leży w dłoni. Jak mawiał filmowy klasyk: „Nie giąć, nie niszczyć, dwa lata będzie służyć”.

060 067 Hifi 09 2019 002 DAC, do którego podłączymy wszystko. Terminale głośnikowe
są bardzo wygodne i szeroko
rozstawione.

Konfiguracja
Stabilne i wydajne zasilanie 330 sprawia, że mimo umiarkowanie wysokiej mocy znamionowej wzmacniacz bez problemu wysteruje większość zestawów głośnikowych. Wyjątkiem są „wynalazki” o dwuomowej impedancji – dla tak trudnych obciążeń przewidziany jest dopiero Soulution 530. W przypadku testowanego urządzenia producent podaje wprawdzie wartość mocy dla obciążenia dwuomowego, zaznacza jednak, że jest ona dynamiczna, a nie ciągła.
W czasie testu nasz bohater prezentował swoje możliwości w zestawieniu z aż trzema modelami kolumn wolnostojących. Były to: używane przeze mnie na co dzień dwudrożne Dynaudio Contour 1.8 oraz większe, trójdrożne Monitor Audio Gold 300 i Legacy Classic HD.
Sygnał płynął połączeniem symetrycznym z odtwarzacza Primare CD 32, wykorzystywanego w roli transportu. Impulsy cyfrowe na analogowe zamieniał Hegel HD 25 na przemian z wewnętrznym DAC-em Soulution. Jeśli chodzi o okablowanie, wykorzystałem  cyfrowy Tellurium Graphite, studyjne Klotze XLR oraz głośnikowe Nordosty Red Dawn.

060 067 Hifi 09 2019 002 Wszędzie srebrzyste aluminium.

Wrażenia odsłuchowe
Każdy test przebiega na ogół w ten sposób, że recenzent uruchamia urządzenie, pozwala mu na kilka godzin niezobowiązującej rozgrzewki, a sam udaje się na przykład do kuchni celem uzupełnienia zapasu pożywienia oraz płynów. Podobnie postąpiłem w przypadku Soulution, ale kiedy tylko z kolumn popłynęła muzyka, rzuciłem się jak szalony z powrotem do pokoju, żeby nie uronić ani jednego dźwięku. Szwajcarski wzmacniacz nie gra ani spektakularnie, ani efekciarsko, a jednak w jego brzmieniu wyczuwa się tak wielką klasę i dojrzałość, że bez trudu usłyszymy to nawet z sąsiedniego pomieszczenia.
Największe wrażenie robi spójność dźwięku w całym paśmie oraz jego gęsta, wręcz kremowa faktura. Brzmienie Soulution jest gładkie i aksamitne, ale – jak to zazwyczaj bywa w urządzeniach z wysokiej półki – potrafi pogodzić ogień z wodą. Nasycenie idzie w parze z czytelnością i bogactwem szczegółów. Te ostatnie się jednak nie narzucają; w każdym nagraniu dostrzeżemy ich całe mnóstwo, tyle że nigdy nie będą na siłę wypychane na pierwszy plan. Detal jest tu zawsze podporządkowany obrazowi całości.

060 067 Hifi 09 2019 002 Kiedy leżałem w szpitalu,
byłem podpięty do podobnego urządzenia. I też mi się podobało.

Choć w czasie testu źródłem dźwięku były zawsze płyty kompaktowe bądź pliki, mięsiste brzmienie Soulution okazało się całkowitym zaprzeczeniem stereotypowej „cyfrowości”. Niezależnie od repertuaru i kolumn, muzyka z towarzyszeniem 330 brzmiała plastycznie i gęsto, wręcz organicznie. „Jak lampa” chciałoby się dodać, ale pokażcie mi lampę, nawet w tej cenie, która potrafi z siebie wykrzesać taką energię niskich tonów, a w dodatku zachowuje nad nimi pełną kontrolę… Jeśli faktycznie istnieje element, który pokazuje bezwzględną przewagę dobrze zaprojektowanych zasilaczy impulsowych nad liniowymi, to jest nim bas. W wykonaniu 330 przepastny, niesłychanie dynamiczny i punktualny, ale nigdy suchy czy przesadnie konturowy. Podobnie jak reszta pasma, tak i ten zakres okazuje się ponadprzeciętnie nasycony, wręcz tłusty, a co ważniejsze – jednolity pod względem barwy. Wielokrotnie miałem do czynienia ze wzmacniaczami, w których występowała spora różnica między niskim a średnim basem, tak w barwie, jak i w szybkości odtwarzania impulsów. „Trzysta trzydziestka” jest pod tym względem idealnie wyrównana – uderzenia w kotły, pasaże gitary basowej czy szarpnięcia strun kontrabasu wybrzmiewają z taką samą energią.

060 067 Hifi 09 2019 002 Soulution to sprzęt rozwojowy.
Wejście USB umożliwia przyszłe
aktualizacje firmowego
oprogramowania.

Przestrzeń Soulution 330 nie jest nadmiernie rozciągnięta, za to pedantycznie poukładana i stabilna, z precyzyjnie określonymi źródłami pozornymi. Ułożenie instrumentów i głosów ludzkich w przestrzeni jest tak naturalne, że po pewnym czasie przestaje nas zajmować – no bo przecież tak być powinno, prawda? To właśnie jeden z aspektów brzmienia szwajcarskiego urządzenia, który sprawia, że szybko przyzwyczajamy się do dobrego. Wszystko wydaje się naturalne, niewymuszone i idealnie wypośrodkowane, wręcz – chciałoby się powiedzieć – zwyczajne. O tym, że wcale takie nie jest, przekonamy się, gdy porównamy Soulution z niejednym wzmacniaczem konkurencji. Wtedy może się okazać, że czar „zwyczajności” pryśnie jak bańka mydlana.
Chcąc ocenić jakość średnicy, sięgnąłem po nastrojowe bossa novy Luciany Souzy i ballady Jona Allena. Głosy wykonawców były ciepłe, intymne i bliskie, ale bez sztuczek w postaci przybliżania głosu do słuchacza czy „dopalenia” średnicy. Efekt bliskości jest tu kreowany dzięki przekonującej barwie i pieczołowitemu wykończeniu dźwięku. Otrzymujemy dokładny i detaliczny obraz, który jednak nie wpada w nadmierną analityczność.

060 067 Hifi 09 2019 002 Wyświetlacz czytelny
i o regulowanej jasności, jednak podawane informacje są nieco zbyt lakoniczne. Wielu skrótów trzeba się domyślać albo zajrzeć do instrukcji.

Fenomenalnie zabrzmiała także muzyka klasyczna z różnych okresów. Koncerty na instrumenty dęte Telemanna zyskały drugie życie dzięki porywającej dynamice, zrywności i żywiołowości, jaką wykrzesał z nich Soulution. Słychać było, że dla wzmacniacza nie ma ograniczeń – przeskoki od zwiewnego solo fletu piccolo do gwałtownego tutti orkiestrowego odbywały się w ułamku sekundy, bez najmniejszego zawahania. Barwa barokowego ansamblu była wyrównana w całym zakresie i aksamitna, ale nigdy złagodzona. Smyczki i basso continuo miały odpowiednią płynność, ale także, zwłaszcza w szybszych częściach, pazur i błysk. To naprawdę wielka sztuka, zarówno ze strony realizatora dźwięku, jak i konstruktora sprzętu: sprawić, żeby np. taki flet traverso, grający w najwyższych rejestrach, zabrzmiał perliście i jasno, a jednocześnie – by jego dźwięk nie wrzynał się słuchającemu w czaszkę.

060 067 Hifi 09 2019 002 330 ma swój klimat.

Przeskok do koncertów fortepianowych Haydna potwierdził, że absolutnym priorytetem konstruktora była spójność prezentacji. Z orkiestry bez problemu można było wyłowić brzmienie każdego z instrumentów, a jednak największe wrażenie robił sposób, w jaki wszystko się ze sobą splatało. Owszem, duża w tym zasługa Legacy Classic HD, na których odsłuchiwałem większość repertuaru klasycznego, niemniej to właśnie Soulution pozwolił amerykańskim kolumnom rozwinąć skrzydła. Zresztą, nawet po zmianie na Monitor Audio Gold 300, które mają o wiele mocniej zaakcentowaną górę, okazało się, że smyczki nie krzyczą ani nie brzmią zbyt ostro – dominowała gładka, płynna barwa. Z drugiej strony, nie dopatrzyłem się nawet śladu nosowości, która bywa wynikiem zbytniego złagodzenia góry. Pewną racjonalną wstrzemięźliwość słychać było też w sposobie kształtowania przestrzeni – orkiestra kameralna pozostała orkiestrą kameralną, a z niewielkiego studia, w jakim nagrywano płytę, wzmacniacz nie usiłował zrobić stadionu czy kościoła.

060 067 Hifi 09 2019 002 Minimum formy,
maksimum treści.

Jeśli powyższy opis wywołał u niektórych wrażenie, że urządzenie z Dulliken nadaje się głównie do jazzu i klasyki, to jest w niesłychanie mylnym błędzie. Wzmacniacz w dużej mierze podąża za charakterem repertuaru. Potrafi być łagodny, wstrzemięźliwy i skupiać się na barwie, ale kiedy poczęstujemy go czymś z wykopem, to… jak mawia w takich sytuacjach mój kolega: „To nie muzyka, to po prostu afera”. Aferą był w tym przypadku znakomity album Tadeusza Nalepy „Absolutnie”, nagrany bodaj z najlepszą sekcją rytmiczną w historii polskiego jazz-rocka i bluesa (Tomasz „Kciuk” Jaworski i Marek Surzyn). Następnie poszedłem za ciosem i włączyłem legendarne „Wheels of Fire” The Cream. Uwielbiam sytuacje, kiedy sprzęt potrafi uwypuklić najmocniejsze cechy słuchanej muzyki! Tak się stało  w tym przypadku, kiedy to Soulution wykrzesał z prezentowanego repertuaru niesłychaną energię i dynamikę. Zarówno na płycie polskich bluesmanów, jak i tria Clapton/Bruce/Baker zachwycały niesamowita punktualność basu, drive sekcji rytmicznej i bezkompromisowa twardość dolnych rejestrów. Jednocześnie nie było mowy o zlewaniu się dźwięków czy ostrości brzmienia. Tam, gdzie „Kciuk” Jaworski wpadał w romantyczny nastrój, a gitara basowa zaczynała niemal łkać, Soulution potrafił to bezbłędnie przekazać. Góra była wyraźna i dobitna, ale nigdy nie przekraczała granicy, za którą jest już tylko dyskomfort słuchacza.

Ostrego hard-rocka z lat 60. XX wieku, jak i znacznie nowszych bluesów znad Wisły słuchało się niczym płyty analogowej z dobrego gramofonu. Brzmienie było nasycone, plastyczne i melodyjne, a jednocześnie dynamiczne, z mocno zaznaczonym rytmem. Myślę, że każdy, kto słucha klasycznego rocka lub bluesa, bądź porusza się w zbliżonych klimatach, może już zacząć zbierać pieniądze. Soulution 330 zdecydowanie powinien się znaleźć na jego liście typów do odsłuchu przed planowanym zakupem.

DAC
Na koniec słowo na temat wbudowanego przetwornika. Szczerze powiedziawszy, nie jestem zwolennikiem „pokładowych” konwerterów, ponieważ osobom nawykłym do eksperymentów z dźwiękiem odbierają one możliwość swobodnej konfiguracji sprzętu. Trudno jednak zaprzeczyć, że szwajcarski moduł to klasa sama dla siebie. Przede wszystkim odetchnąłem z ulgą, kiedy się okazało, że w dużej mierze zachowuje charakter brzmienia wzmacniacza i nie stara się przemycić „obcych” elementów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że wprowadza pewne zmiany, głównie w dziedzinie kształtowania przestrzeni. Scena staje się znacznie szersza, choć nieco niższa i „snująca się” po ziemi – trochę jak w dawnych McIntoshach. Dobitniej, choć bardziej syntetycznie zaczynają brzmieć skraje pasma. Przyznam, że słuchając fortepianu, o wiele bardziej wolałem wzmacniacz sauté. Dźwięk nie był może tak idealnie wykrojony i precyzyjny, jednak niskie oktawy i perliste pasaże na samej górze wybrzmiewały o wiele naturalniej i „po ludzku”. Dużo będzie tu zależało od konkretnego repertuaru i naszych osobistych przyzwyczajeń. Jak zwykle – warto posłuchać i porównać samemu.

Konkluzja
Jeśli macie akurat wolnych kilkadziesiąt tysięcy, możecie za nie kupić szwajcarski zegarek, choć niekoniecznie taki z najwyższej półki. Albo szwajcarski wzmacniacz – z najwyższej półki i na całe życie. Pierwszy będzie wam pokazywał tę samą godzinę, co najtańsze chińskie „plastiki”. Drugi zagra jak nic innego na świecie.
To co będzie – zegarek?

2019 09 28 14 44 12 060 067 Hifi 09 2019.pdf Adobe Reader

Bartosz Luboń
Źródło: HFM 09/2019


Pobierz ten artykuł jako PDF