HFM

artykulylista3

 

Lavardin ISx Reference

042 047 Hifi 06 2019 002
Kto ocenia wzmacniacze według masy, poszuka raczej gdzie indziej. Kto uchem – przyniesie Lavardina do domu i długo się z nim nie rozstanie. Żona nie pozwoli, bo jest ładny, a i nabywca nie będzie się kwapił, bo mimo niepozornych gabarytów urządzenie coś w sobie ma.

I tak już od przeszło dwóch dekad. Niektórzy nadal kręcą nosem, bo ani to supermocne, ani potężnie zbudowane, ale wielu tych, którzy decydują się na odsłuch, Lavardin przekonuje niewymuszonym i naturalnym dźwiękiem.




Początki
Firma powstała w 1996 roku w Montoire-sur-le-Loir, a nazwę wzięła od leżącej na przedmieściach wioski Lavardin z zabytkowym mostem przez rzekę Loir i ruinami średniowiecznego zamku. Nie jest on wprawdzie tak efektowny, jak te w dolinie Loary, ale – podobnie jak wzmacniacze – ma swój wdzięk.
Lavardin Technologies należy do grupy CEVL, razem z kolumnową marką Lecontoure i producentem sklejkowych stolików K-Rak.
W 2000 roku firma przeprowadziła się do trzykrotnie większej hali w Tours nad Loarą, ale wzmacniacze nadal składa ręcznie. Lutowanie odbywa się pod mikroskopami stereoskopowymi na maszynach firmy Vitronics Soltec, a elementy obudowy są przycinane i gięte z dokładnością do setnych części milimetra.
Aktualna oferta obejmuje cztery wzmacniacze zintegrowane: ISx, ISx Reference, ITx oraz jubileuszowy ITx 20 z czerwonym frontem. Ten ostatni jest następcą IT 15. Czerwony kolor jest dostępny także w przypadku testowanego ISx Reference. Żeby być precyzyjnym, nie jest to czysta czerwień, a odcień wpadający w pomarańczowy.

042 047 Hifi 06 2019 001Zgrabny jak Francuzka
w czerwonej sukience.


W katalogu znajdziemy także dwa przedwzmacniacze, trzy stereofoniczne końcówki mocy, monobloki MAP oraz akcesoria. Osiem przewodów różnego rodzaju to głośnikowe, łączówki, jeden cyfrowy oraz sieciówka i listwa zasilająca. Warto w tym miejscu zauważyć, że według Francuzów bardziej rozbudowane kondycjonery czy filtry mogą powodować więcej szkody niż pożytku i zakłócać pracę wzmacniaczy. Producent zaleca podłączyć wzmacniacz bezpośrednio do gniazdka w ścianie.
Lavardin rzadko wprowadza nowości. Pierwszy model IT był produkowany od 1996 do 2016 roku. Potem jego miejsce zajął ITx. IS pozostawał w ofercie w latach 1998-2016. Zastąpił go ISx. Literę „x” dodano, kiedy inżynierowie stwierdzili, iż są w stanie znacząco poprawić dotychczas stosowane rozwiązania.
Podstawowym założeniem w przypadku Lavardina jest eliminacja zniekształceń pamięciowych (memory distortion), które są problemem wszystkich układów półprzewodnikowych. Elektrony pozostawiają bowiem ślad, niemierzalny tradycyjnymi metodami, ale degradujący sygnał akustyczny, głównie poprzez pojawienie się niepożądanej szorstkości dźwięku. Premierę modelu IT poprzedziło osiem lat badań nad likwidacją wspomnianych zniekształceń. Następnie Francuzi z dumą zakomunikowali audiofilskiemu światu, że odkryli tajemnicę „muzykalności lamp elektronowych” i przenieśli ją do układu tranzystorowego. „W ciągu ostatniego ćwierćwiecza nie dokonano ważniejszego odkrycia w dziedzinie audio” – czytamy w materiałach marketingowych.

042 047 Hifi 06 2019 001Oznaczenia przełącznika czterech
wejść liniowych.


Budowa
Lavardin ISx Reference standardowo występuje z czarnym frontem. Do testu dotarła efektowna Red Edition, dostępna na zamówienie, choć bez dopłaty. Panel czołowy z anodowanego aluminium ma 6 mm grubości. Jego wygląd, w porównaniu z wcześniejszą wersją IS, zmienił się o tyle, że w środku pojawiło się okienko z czerwoną diodą, sygnalizującą włączenie urządzenia, czujnikiem podczerwieni i oznaczeniami funkcji pokręteł. Są tacy, którzy pozostaną zwolennikami gładkiej powierzchni poprzednika, jednak jest to nadal wzornictwo eleganckie i oszczędne.
Pokrętło potencjometru i wybierak wejść precyzyjnie wytoczono z dużych bloczków aluminium. Przyjemnie ich dotknąć, a poruszają się z wyczuwalnym oporem. To dobrze. Głębokie podcięcia w gałkach wskazują numer wejścia (1-4) albo poziom głośności. Śruby mocujące front do obudowy wpuszczono w zagłębienia.
Górę, boki i dół wykonano z aluminiowej blachy o grubości 3,5 mm, lakierowanej na czarny mat. Przenosząc wzmacniacz, nie wyczujemy ostrych krawędzi. Na spodzie zamontowano trzy nóżki. Producent tłumaczy, że tyle wystarczy do stabilnego posadowienia. Lavardin zaleca podstawy z grubej sklejki, która jego zdaniem najlepiej odprowadza i tłumi drgania. Odradza natomiast: metal, szkło, marmur i granit, MDF, a nawet lite drewno.
Włącznik zasilania umieszczono z tyłu. Tym samym producent sugeruje, żeby nie wyłączać wzmacniacza zbyt często, nawet jeśli nie słuchamy muzyki. Obok gniazda IEC znajduje się czerwona plamka. Oznaczono nią styk, do którego powinna trafić żyła gorąca w przewodzie zasilającym. Uzyska się wtedy prawidłową polaryzację zasilania.
Pojedyncze terminale głośnikowe ulokowano bardzo blisko siebie. Podłączenie gołych przewodów może się okazać kłopotliwe. Plastikowe nakrętki nie sprawiają wrażenia, że mamy do czynienia ze sprzętem klasy high-end.
Standardowo ISx jest wyposażony w cztery liniowe wejścia RCA; pozłacane i solidne. Zaślepione otwory służą do montażu opcjonalnego wyjścia magnetofonowego. Opcją jest również przedwzmacniacz korekcyjny MM, za który trzeba dopłacić 2190 zł. Lavardin twierdzi, że włączenie modułu gramofonowego od razu w obwód wzmacniacza zapewnia efekt lepszy niż jakiekolwiek urządzenia zewnętrzne.

042 047 Hifi 06 2019 001Aluminiowe okienko z logiem firmy,
diodą i czujnikiem podczerwieni
po lewej.


Phono współpracuje z wejściem 4. Natomiast wejście oznaczone cyfrą 1 można zamienić w przelotkę (bypass) ze stałym wzmocnieniem, by podłączyć do niego zewnętrzny procesor bądź przedwzmacniacz.
Producent przekonuje o wyjątkowości układu zdalnego sterowania, którego działanie w żaden sposób nie zakłóca pracy wzmacniacza. Sam pilot jest najprostszy, jaki można sobie wyobrazić. Stalowa blacha została powyginana i przykryta płatem aluminium. W nim osadzono dwa duże przyciski do regulacji głośności. I to już całe wyposażenie. Sterownik dobrze leży w dłoni, ale ostre krawędzie aluminium nie gwarantują bezpiecznego używania. Chowałbym go przed dziećmi.
Po zdjęciu obudowy widać niewiele. Zasilacz znajduje się pod pokrywą, której nie próbowałem demontować (śruby zabezpieczono lakierem). Przymocowano ją do podstawy i tylnej ścianki, co dodatkowo usztywnia konstrukcję.
Układ sygnałowy rozplanowano na jednej płytce drukowanej. Wykorzystano m.in. kondensatory polipropylenowe Evox, a w układzie filtracji zasilania – kondensatory Vishay. W stopniu końcowym każdego kanału pracuje komplementarna para bipolarnych tranzystorów w układzie Darlingtona – National Semiconductors TIP147/TIP142. Cała obudowa pełni funkcję radiatora dla czterech tranzystorów, ale nie zauważyłem, by się choć trochę nagrzewała, nawet przy głośnym słuchaniu.
Do regulacji natężenia dźwięku służy potencjometr Alps Blue Velvet z silniczkiem. Co ciekawe, do gniazd głośnikowych dochodzą bardzo cienkie przewody.

042 047 Hifi 06 2019 001Proste wzornictwo, podstawowa
funkcjonalność.


Konfiguracja
Lavardina ISx słuchałem z monitorami Harbeth SHL5 Plus 40th AE. Wybrałem Harbethy, bo są nominalnie 8-omowe, a z tyłu wzmacniacza przy terminalach znajduje się naklejka z informacją, że tylko takie akceptuje. Powiedzmy łagodniej, że nie „tylko takie akceptuje”, ale preferuje. Poza tym w audiofilskich kręgach przewija się opinia, że Lavardin dobrze się sprawdza właśnie w konfiguracji z Harbethem. Niewykluczone, że znajdą się również inne udane zestawienia, ale w tym przypadku przychodzimy na gotowe. Dzięki temu możemy się skoncentrować na odsłuchu wzmacniacza, bez zastanawiania się, czy dobrze dobraliśmy głośniki.
Źródłem dźwięku był Marantz SA-10. Do odtwarzania plików z laptopa MacBook Pro służył program JRiver Media Center 24. Komputer z Marantzem łączył Chord USB Silver Plus. Analogowe przewody sygnałowe stanowiły, na zmianę, Monster Sigma Retro Gold albo Straight Wire Serenade II; głośnikowe – Monster Sigma Retro Gold lub Oehlbach XXL Series Four. Cienką sieciówkę z pudełka Lavardina zastąpił Oehlbach XXL Series 25 Powercord. Elektronika stanęła na stoliku StandArt STO.

042 047 Hifi 06 2019 001Wzmacniacz z pilotem.


Synergia
Praktyka potwierdza obiegową opinię. Od początku słuchania było dla mnie jasne, że symbioza to zbyt słabe określenie współpracy Lavardina i Harbetha. One współdziałają tak, jakby były projektowane przy sąsiednich stołach przez inżynierów-bliźniaków. A przecież w rzeczywistości obie firmy dzieli kanał La Manche, pardon: English Channel, a także odmienne podejście do filozofii projektowania. Harbeth wyrastał z tradycji BBC; Lavardin stawia na nowoczesność. Obie firmy łączy natomiast głęboka znajomość problematyki reprodukcji dźwięku oraz przekonanie, że diabeł tkwi w szczegółach. I jeszcze systematyczne ulepszanie udanej konstrukcji, żeby uczynić ją jeszcze lepszą. Tak było z jubileuszowymi „superpiątkami” i tak samo się dzieje z referencyjnym ISx-em.

042 047 Hifi 06 2019 001Wnętrze uporządkowane,
pełne elementów wysokiej jakości. Zasilanie zamaskowane.


Wrażenia odsłuchowe
Przejrzystość i klarowność dźwięku Lavardina podpowiadały, żeby odsłuch rozpocząć od klasyki. Otwierająca kantatę Bacha BWV 146 (SACD, BIS 2009) Sinfonia rozbrzmiała pełną witalności orkiestrą kameralną, ze zwinnymi partiami smyczków i lekko matowymi fagotami, którym wtórowały perliste organy. Żywa „kolorystyka” nagrania została połączona z naturalną głębią i dokładnie zdefiniowaną sceną. Lavardin skupił się na tym, co lubię najbardziej, czyli przenoszeniu emocji. Tych z kaplicy uniwersyteckiej w Kobe, gdzie Bach Collegium Japan dokonało nagrania, i tych sprzed wieków, z katedry w Lipsku, gdzie wykonano ją po raz pierwszy. Chór pod dyrekcją Masaakiego Suzuki zabrzmiał z uniesieniem, a partie sopranów i basów pięknie się uzupełniały. Kto przewiduje, że przy tej precyzji szczegółów i jaskrawości barw wzmacniacza muzyka utraci słodycz żeńskich głosów, będzie w błędzie. Szczególnie ujęli mnie: Rachel Nicholas (sopran) i Robin Blaze (kontratenor), śpiewający siedmiominutową arię „Ich will nach dem Himmel zu…” z akompaniamentem organów szefa zespołu. Echo rozchodzących się w przestrzeni głosów solistów wzmacniało wrażenie ich żywej obecności czy też naszego udziału w tym cudownym koncercie. Wszystko zależy od wyobraźni słuchacza i jego zdolności wirtualnej alokacji. Z pewnością Lavardin tę zdolność wspomaga.
Następnie moją uwagę przykuła wieloplanowa architektura symfonicznej Minnesota Orchestra, wykonującej pod kierunkiem Eijiego Oue „Exotic Dances From the Opera” (Reference Recordings, SACD, 2009). Lavardin sam „poprosił” o możliwość zagrania głośniej i potencjometr powędrował na godzinę 11, a później na 12. Ciche fragmenty zyskały czytelność. Wyszły z tła, z którym w wielu innych zestawach po prostu się zlewały. Francuski wzmacniacz lubuje się w eksponowaniu detali – muśnięć strun czy ledwo wdmuchiwanego powietrza. A kiedy kompozytor zdecyduje, że włosy mają nam stanąć dęba, to daje o sobie znać z mocą nie znoszącą sprzeciwu. Jak forte, to od razu skok adrenaliny, emocje i gęsia skórka. Nikt nie pozostanie obojętny.
Nagranie kantaty „Carmina Burana” Carla Orffa przez orkiestrę i chóry niemieckiego radia MDR pod kierunkiem Kristjana Jarviego znam dobrze, bo to moja ulubiona interpretacja. Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to czytelniejszy tekst łaciński, którego nie rozumiem, ale teraz usłyszałem poszczególne wyrazy. Faktura muzyki została przy tym wygładzona, jakbym głaskał jedwabną tkaninę z nadrukowanym pejzażem, na którym widać perspektywę głębi i niezliczone szczegóły. Porównanie do pejzażu w przypadku dzieła tak bogatego w dramatyczne zmiany nastrojów i niuanse orkiestracji jest jak najbardziej zasadne. Otworzyłem szeroko oczy, dziwiąc się, że można to osiągnąć w tak skromnym urządzeniu.

042 047 Hifi 06 2019 001Minimalizm z przodu i z tyłu.


W piosence „No Sanctuary Here” z samplera SACD wytwórni Stockfisch Records Chris Jones usiadł przede mną z gitarą, a jego zwielokrotniony głos dobiegał z oddali, jakby artysta się sklonował i utworzył mały chórek. Proszę, jak ciekawie można zaaranżować prosty bluesowy utwór. Akustyczne i elektryczne gitary nabrały nieoczekiwanych barw i długo wybrzmiewały. I ten Hammond, którego ucho musiało wcześniej szukać w tle, a teraz usłyszało od razu i wyraźnie. Na kilku planach rozgrywał się spektakl poukładanych dźwięków. Porządek musi być, pomyślałem.
Starannie zarejestrowane bluesy, wydane na samplerze SACD AudioQuesta, zyskały rytmiczność, zachęcającą do przytupywania. Gitary elektryczne, harmonijka ustna i organy Hammonda promieniowały analogowym ciepłem. Co najważniejsze, głosy Terry’ego Evansa, Douga MacLeoda czy wreszcie wspaniałego Mighty Sama McClaina przemawiały do mnie mocniej i wyraźniej niż zwykle. Efekt poprawy czytelności śpiewanego tekstu znów się powtórzył, co uznaję za jedną z ważniejszych cech Lavardina.
Rozdzielczość i przejrzystość nie ograniczały się do średnicy pasma. Dało się je również zauważyć w basie. Natomiast w zakresie wysokich tonów nie zdarzyło mi się doświadczyć natarczywości czy nadmiaru. Żaden dźwięk nie kłuł w uszy, a czynele pięknie wybrzmiewały w przestrzeni.
Unisono trąbki Tomasza Stańki i saksofonu Tomasza Szukalskiego w utworze „First Song” otwierającym album „Balladyna” (ECM, 1976) zachowało chropowatą fakturę i wysublimowaną frazę, opartą na monotonnym rytmie kontrabasu Dave’a Hollanda i nerwowych uderzeniach w czynele Edwarda Vesali. Jakże szlachetną muzykę zostawił nam Tomasz Stańko! Choćby dla takich nagrań warto kupić Lavardina i słuchać z przyjemnością późnym wieczorem.

042 047 Hifi 06 2019 001Stalowe śruby wpuszczone
głęboko w przedni panel.


Solówka kontrabasisty Michaela Arnopola na koncercie Patricii Barber w chicagowskim klubie The Green Mill („Companion”) miała żwawą rytmikę, a bardzo nisko schodzące dźwięki napierały na klatkę piersiową. Taka moc basu ze wzmacniacza ważącego 6 kg musi zaskakiwać. Czytelniejsze niż zwykle stały się odgłosy z sali, oklaski, pomruki zadowolenia, brzęknięcia szklanek i kieliszków oraz charakterystyczny pogłos pomieszczenia. Niedoskonałość głosu Patricii także stała się wyraźniejsza. Gdybym jej nie lubił, od razu bym jej to wytknął.
Obawiałem się, czy przejrzystość nie obniży poziomu słodyczy śpiewu Diany Krall. Słodycz pozostała, ale zmysłowa chrypka stała się wyraźniejsza. Trio wokalistki z gitarą i kontrabasem zyskało też tajemniczą aurę, dzięki wybrzmieniu każdego akordu w przestrzeni studia.
Liczne perkusjonalia Brazylijczyka Cyro Baptisty na płycie Manfredo Festa „Just Jobim” (DMP Records, 1998), nagranej przez legendarnego mistrza konsolety Toma Junga, stały się czytelne jak na dłoni i ukazały niezauważane wcześniej niuanse. Głos Elli Fitzgerald z pierwszego wydania CD albumu „The Rodgers and Hart Songbook” był atlasowo gładki, a towarzysząca jej orkiestra swingowała w klasycznym stylu, błyszcząc dęciakami.
Cykady otwierające „Caravanserai” Santany wypełniły mój salon i tak się rozlazły po kątach, że zacząłem się nerwowo rozglądać. Uspokoiła mnie dopiero psychodeliczna solówka saksofonu, miarowy bas i echo akordów fortepianu elektrycznego Fendera Rhodes. Niuanse były sugestywne, ale dopiero rozciągnięte gitarowe riffy Carlosa przyniosły mi prawdziwą radość. Lavardin dolał oliwy do ognia rockowego mistrza, a latynoska rytmika pulsowała niczym serce długodystansowca. Organy Hammonda wzniosły natomiast muzykę do rockowego nieba.

042 047 Hifi 06 2019 001Małe jest piękne.


Na koniec do Marantza SA-10 powędrowało „Kind of Blue” Milesa Davisa w japońskiej edycji BSCD2. Te płyty, ze względu na technologię tłoczenia, są „dokładniejsze” i zawierają więcej informacji o nagraniu. Na wrażenia złożyły się więc cechy krążka i wzmacniacza. Efekt? Album sprzed 60 lat brzmi, jakby został nagrany… współcześnie. To nie jest przesada, a kto nie wierzy, niech sam się przekona. Każdy instrument zyskał na czytelności, a jego lokalizacja w przestrzeni studia została dokładnie określona. Trąbka z tłumikiem brzmi ostro, jak powinna, a bez tłumika łagodnie, zachowując pełną paletę barw. Słychać, jak Davis, Coltrane i Adderley momentami przybliżają się do mikrofonów lub oddalają od nich. Z pewnością były to nieznaczne ruchy, a jednak je usłyszałem i to bodaj po raz pierwszy, a znam ten album najlepiej ze wszystkich, jakie stoją na półce. Żeby być sprawiedliwym, wydana na złocie wersja Legacy ma łagodniejsze brzmienie i mniej detali, ale jest to inny, wcześniejszy mastering.
Sporo tych komplementów, ale czy Lavardin ma jakiś minus (poza ceną, która mogłaby być przystępniejsza, a nie wkraczać w rewiry high-endowe)? Bywa za dokładny, ale można tę cechę łatwo złagodzić miedzianym okablowaniem (srebrne odradzam). Bywa złośliwy wobec niechlujnych realizatorów, którzy zostawią w nagraniach brudy. Z nim na pewno je usłyszymy.


Konkluzja
Jeżeli stawiacie brzmienie na pierwszym miejscu, trudno będzie znaleźć alternatywę nie kosztującą fortuny. Kupić i rozejrzeć się za ośmioomowymi kolumnami.

 


2019 06 21 13 03 40 042 047 Hifi 06 2019.pdf Adobe Reader

 

 

Janusz Michalski
Źródło: HFM 06/2019


Pobierz ten artykuł jako PDF