HFM

artykulylista3

 

Ypsilon Phaethon

5257112015 003Grecki Ypsilon istnieje od 1995 roku, ale w Polsce zadebiutował w ostatnich miesiącach. Na co czekaliśmy? Odpowiedź jest prosta: na falę zainteresowania prasy fachowej, rozpływającej się w zachwytach nad tymi, trzeba przyznać, wyjątkowymi urządzeniami.

Złośliwi powiedzą, że Ypsilon zainwestował w promocję. Jest w tym trochę prawdy, bo inaczej się nie da. Klocki pokazano na reklamach, wystawach, a że prezentacje były udane, zainteresowali się nimi importerzy. Później było łatwiej, bo elektronika (firma nie produkuje kolumn ani kabli) się broniła. Wprawdzie ceny trudno uznać za okazyjne, ale gdy się przyjrzeć uważniej, okaże się, że konkurencja oferuje często bardziej sztampowe rozwiązania.
Firmę założyło dwóch dźwiękowców z technologicznym zacięciem.





 
To biegunowo odmienne podejście niż w przypadku typowo audiofilskich manufaktur. Widać to zresztą we wzornictwie. Siermiężnym, surowym i pozbawionym ekstrawagancji. W high-endowym towarzystwie klocki Ypsilona będą wyglądać jak brzydkie kaczątka. To odważne i bezkompromisowe podejście pokazuje, że producent jest pewny siebie. Grecy nie są zresztą w tym trendzie odosobnieni. Soulution też ma urodę respiratora.

Oferta i budowa
Oferta Ypsilona jest wyspecjalizowana, a zarazem szeroka. Obejmuje wzmacniacze, źródła cyfrowe i ciekawostkę. Phaethon jest jedynym wzmacniaczem zintegrowanym. Pozostałe propozycje to konstrukcje dzielone. Do wyboru są dwa preampy: tranzystorowy PST-100 TA za 64000 zł i jego hybrydowa wersja PST-100 MkII za 92000 zł oraz trzy końcówki: Aelius (monobloki, hybryda, 92000 zł), PSE-300B (monobloki, lampa, 144000 zł) i SET 100 Ultimate (monobloki, lampa, 300000 zł).

Wspólną cechą tych pierwszych jest zmniejszanie liczby aktywnych stopni wzmocnienia i kondensatorów sprzęgających pomiędzy nimi. Prosta konstrukcja pozwala uniknąć elementów pośrednich, co skraca ścieżkę sygnałową. Charakterystyczna jest też regulacja głośności. Można ją rozwiązać za pomocą potencjometru, elektronicznie – i to są najpowszechniejsze sposoby. Bardziej wyrafinowanymi są drabinki rezystorowe i transformatory. Ich przygotowanie zajmuje więcej czasu i można powiedzieć, że to utrudnianie sobie życia na siłę, ale kiedy zrobi się je dobrze, efekt brzmieniowy jest najlepszy. Oczywiście, są to też rozwiązania bardzo kosztowne. Ot, choćby szczytowy przedwzmacniacz Roberta Kody to, nie licząc minimalistycznego stopnia aktywnego, wielka symetryczna drabinka z oporników, a kosztuje tyle, co „trójka” BMW. Ypsilon stosuje chyba najrzadsze rozwiązanie, czyli tłumik transformatorowy.

Regulacja głośności odbywa się w 31 krokach. Może się wydawać, że to mało. Tym bardziej, że osoby słuchające w nocy, cichutko, byłyby wdzięczne za dwa dodatkowe poziomy w ramach pierwszej pozycji. Nie wszystkim też będzie się podobać sterowanie za pomocą przycisków; sam wolę korzystać z gałki.

 

5257112015 001Potężny zasilacz i krótki tor sygnału.

Każda pozycja to odczep z transformatora do przekaźnika. Trzeba albo zamówić krótką serię u renomowanego producenta, albo wykonać go samemu. Grecy wybrali drugą opcję. Słusznie, bo przy okazji robią też inne trafa: do zasilania oraz do sprzęgania stopni wzmacniających. Jakość tych elementów jest kluczowa dla brzmienia. Do nawijania wykorzystuje się srebrny drut. Ten sam metal znajduje się w ścieżce sygnałowej.
Wiele uwagi poświęca się zasilaniu. Podstawą jest rozdzielenie sekcji. Jeżeli wzmacniacz ma stopnie lampowe i tranzystorowe, to każdy z nich ma swój transformator i pozostałe elementy zasilania. Końcówki mocy są pozbawione globalnego sprzężenia zwrotnego, a stopień wyjściowy oparto albo na lampach (triody), albo na tranzystorach o takiej samej polaryzacji (niekomplementarne) – tak właśnie jest w Phaethonie. Dźwięk ma nawiązywać do konfiguracji single-ended, ale z wydajnością push-pullu.
Wejście oparto na podwójnych triodach 6N30 produkcji rosyjskiej, tak samo stopień sterujący. Układ jest prosty, ale zbudowany z elementów najwyższej jakości. Uwagę zwraca potężne zasilanie: ogromny transformator i bateria 10 kondensatorów.

O prezencji już wspomniałem – Phaeton to grubo ciosany kloc z centymetrowym płatem aluminium na froncie i radiatorami po bokach. Te grzeją się mocno, bo wzmacniacz pracuje w sporym zakresie w klasie A, w myśl zasady, że kilka pierwszych watów jest najważniejszych dla użytkownika. Na froncie mamy pięć przycisków do regulacji głośności i wyboru źródła (plus funkcja „mute”). To w zupełności wystarczy i stanowi przeciwwagę dla coraz częściej stosowanych „komputerów” i tym podobnych nic nie wnoszących atrakcji, z których i tak nikt nie korzysta.
Inna sprawa to opis literami z greckiego alfabetu. Równie dobrze można by było namalować kwiatuszki i słoneczka. Trzeba się po prostu nauczyć, co jest do czego. Na szczęście, nie będzie trudno. Podobnie z pilotem. To ciężki aluminiowy bloczek, trochę poręczniejszy od cegłówki – za to obsługa jest równie prosta, jak z płyty czołowej.

Prostota sprawdza się najlepiej, więc nie należy narzekać na ubogie wyposażenie. Pewnej rzeczy jednak, w moim odczuciu, zabrakło. Front zdobi duży czarno-biały wyświetlacz, pokazujący poziom głośności i wybrane źródło. Świeci mocno, więc przydałaby się możliwość jego przyciemnienia albo wyłączenia. Niczego takiego nie znalazłem, więc będziemy skazani na widok „telewizora”.
Włącznik zasilania jest pod spodem, przed lewą nóżką. Schowano go, aby nie kusił. Słusznie, bo wzmacniacz gra lepiej, gdy jest rozgrzany. To żadna nowość, skoro część mocy oddaje w klasie A.
Z tyłu znalazło się tylko to, co niezbędne: trzy liniowe wejścia RCA i jedno XLR. Terminale głośnikowe to para prostych, ale pewnie działających zacisków, akceptujących podstawowe standardy: banany, widełki i gołe kable.
Co ciekawe, producent nigdzie nie podaje mocy integry. Wyszperałem gdzieś informację, że jest to 110 W i trzeba przyznać, że nie oddaje to wrażeń ze słuchania. Wzmacniacz zachowuje się tak, jakby dysponował połową kilowata i nie powinien mieć problemów z wysterowaniem nawet trudnych kolumn. W każdym razie, z Boenicke W8 poradził sobie koncertowo.

Jeśli chodzi o kolor, można wybrać dwie wersje: trumienną i srebrną, chyba bardziej efektowną.
Wszystkie przedwzmacniacze (w Phaethonie również) są liniowe, co oznacza, że nie mają wbudowanego modułu phono. Na szczęście, firma oferuje osobny preamp gramofonowy, ponoć jeden z najlepszych na świecie. To bardzo ciekawa i, niestety, dość droga propozycja (64000 zł). VPS-100 realizuje korekcję pasywną, co ma zapewniać najwierniejsze oddanie krzywej RIAA i pozwala uniknąć stosowania pętli sprzężenia zwrotnego. Nietypowa jest topologia układu, bazująca na idei wykorzystania transformatora (zmodyfikowany japoński Tango LCR) zamiast kondensatorów i oporników.

Producent pisze o niej: „Firma Ypsilon sama zaprojektowała i wyprodukowała transformatory z amorficznym rdzeniem C. Izolacja uzwojenia jest papierowa. Poprawnie zaimplementowany układ LCR RIAA, w porównaniu z typową korekcją, opartą na kondensatorach i rezystorach, gra bardziej naturalnie (…). W przedwzmacniaczu wykorzystano dwie lampy Siemens C3g. Są bardzo trwałe, a czas pracy szacuje się na 10000 godzin. W zasilaczu zastosowano prostownik na lampie 6CA4 oraz dławik. Przez żarniki lamp drugiego stopnia wzmocnienia płynie prąd zmienny, a pierwszego stopnia wzmocnienia – prąd stały, regulowany pasywnie. W urządzeniu nie ma płytki drukowanej. Połączenia wykonano metodą „punkt do punktu” przy użyciu wyżarzonego w firmie Ypsilon, srebrnego drutu. Szczególny nacisk położono na odprzęganie mechaniczne pierwszego stopnia wzmocnienia”.

5257112015 001Stopień wejściowy i sterujący na podwójnych triodach 6N30.

W tym momencie dochodzimy do najciekawszego momentu: urządzenie jest przeznaczone tylko dla wkładek MM. Aby użyć MC (ogólnie uznawanych za bardziej wyrafinowane), potrzebny jest jeszcze jeden stopień wzmocnienia w postaci zewnętrznego transformatora, podnoszącego napięcie do poziomu wymaganego przez VPS-100. Mamy tu do wyboru dwa piękne walce z miękkiego żelaza, pokrytego niklem, ze zwojem precyzyjnie nawiniętego drutu (C-Core). Kombinacja podłączeń daje możliwość dopasowania wzmocnienia do wkładki. Tańsza opcja – MC-L Step Up – kosztuje 7200 zł. Droższa – MC-S Step Up – 14400 zł. Walce będą się pięknie prezentować obok gramofonu, natomiast sam przedwzmacniacz jest ogromny – wtłoczony w taką samą obudowę co integra.
Jeżeli zechcemy używać cyfrowego źródła, Grecy proponują ładowany od góry odtwarzacz CDT-100 (64000 zł). Jego rozszerzeniem (a także sposobem poprawy brzmienia) jest zewnętrzny przetwornik DAC-100 za 72000 zł, pozbawiony upsamplingu, oparty na, a jakże, własnym transformatorze w sekcji konwersji prądowo-napięciowej. Na wyjściu analogowym zastosowano wielobitowe przetworniki i lampy C3g Siemensa (NOS).
Katalog uzupełnia dość rzadko spotykane akcesorium – BC-1 (9200 zł). Jest to konwerter sygnału niezbalansowanego na zbalansowany, oparty… zgadnijcie, na czym?

Konfiguracja
Grecka integra napędzi chyba wszystko, co powietrzem porusza. U mnie pracowała z kilkunastoma parami kolumn. Były to m.in. Boenicke W8 i Audio Physic Tempo VI, ale zdarzały się też absurdalne z pozoru połączenia, jak choćby z budżetowymi monitorami Eposa.
Kompatybilność Phaethona można podsumować krótko: to jeden z najbardziej uniwersalnych i bezproblemowych wzmacniaczy, z jakimi miałem do czynienia.

Wrażenia odsłuchowe
Zanim zacząłem słuchać „kontemplacyjnie”, przerobiłem na Phaethonie komplet transmisji Konkursu Chopinowskiego w TVP HD (uporczywie przekonuję: wynieście amplitunery na śmietnik historii i podłączcie do wizji system stereo). Wprawdzie to w kółko fortepian solo, a w finale orkiestra, ale już czułem, że to wzmacniacz grający inaczej niż pozostałe, z którymi miałem do czynienia. Kiedy w szufladzie zabytkowego DVD Denona zaczęły lądować koncerty, wiedziałem, że będę miał problem z opisem. Ten dźwięk jest kształtowany na podstawie receptury do tej pory mi nieznanej. Czasem dziwny, ale momentami tak wciągający, że oczy powiększają się do rozmiaru srebrnych dolarówek. Problem w tym, że im więcej płyt przesłuchamy, tym bardziej się uzależniamy. Czekamy na te chwile, a potem całość zaczyna się układać w logiczną konstrukcję.
W końcu się stało. Telewizor poszedł spać i zaczął gadać do mnie odtwarzacz Gamuta. Niby „zjawisko” się nie zmieniło, ale rozszerzyła się jego skala. Ypsilon proponuje coś, co wymyka się porównaniom. Owszem, można stawiać do pojedynku z nim integry w rodzaju Vitusa czy d’Agostino. Tyle że znowu nie dojdziemy do werdyktu, co jest lepsze. Wiadomo za to, że jest to hi-end pełną gębą, połączony ze zmianą stylu. Tak jakbyśmy przeszli w malarstwie czy muzyce od klasycyzmu do impresjonizmu, starając się oceniać dzieła obu nurtów na zasadach „równego startu”.
Idąc dalej, wyobrażam to sobie tak: dostaję w restauracji dwa talerze. Na jednym pierogi ruskie z wody, z cebulką i śmietaną; na drugim – sushi zrobione ręką mistrza, uzbrojoną w najostrzejszy nóż na świecie. I powiedz tu człowieku, co lepsze. Jazda motocyklem czy nurkowanie?
Na Ypsilonie inna jest średnica, góra i bas. W ogóle dźwięk jest definiowany odmiennie, a mimo to muzyka pozostaje sobą. Jest taka sama, choć pokazana z innej perspektywy. Tego trzeba posłuchać samemu. Postaram się jednak ująć wrażenia na chłodno. A żeby się Wam to nie pomyliło z „czytaniem między wierszami”, od razu powiem: Phaethon jest genialny.

 

5257112015 001Za baterią kondensatorów regulacja głośności, na transformatorze i przekaźnikach.

Skoro tak, to niech ma, na początek, ręce pełne roboty. Massive Attack, Dream Theater i Prince. Brzmienie jest wypełnione i masywne. Wokale mają fantastyczną głębię, a fortepian gra tak, jakby go słuchać z pierwszego rzędu w FN.
Smyczki w Dream Theater to magia. Zachowujemy w tym dźwięku jakby dwa plany. Albo inaczej: odtwarzamy dwie płyty równocześnie i tworzą one razem komplementarną całość. Z jednej strony, mamy audiofilską realizację małego składu z jej porządkiem, wyrazistością i przestrzenią; z drugiej – „hałas” dodatkowych ścieżek. W efekcie dostajemy audiofilski, napowietrzony i precyzyjny jak diabli „podkład”, a wszystko, co go dotąd zakłócało, jest szczyptą pieprzu. Kiedy obie strony pojawiają się na jednym krążku, cierpi ogólna przejrzystość i swoboda. Tutaj to się po prostu nie dzieje. Każdy instrument gra osobno, a wszystkie razem mają aury pogłosowe i nie przeszkadzają sobie nawzajem.


W pierwszym odczuciu góra pasma wydaje się leciutko wycofana, choć może raczej oparta w niższym zakresie. No i znowu, trzeba chwileczkę poczekać i posłuchać. Gitary akustycznej, smyczków, fletów, organów Hammonda, perkusji. Okazuje się, że jesteśmy przyzwyczajeni do innego przebiegu pasma, ale szybko zauważamy, że te brzmienia są naturalne. Mają w sobie taką dziecięcą wręcz bezpośredniość, że ulegamy zauroczeniu każdym szarpnięciem struny, uderzeniem pałeczki.
Kolejną niespodziankę sprawia dynamika. Phaethon nie gra jak wydajny wzmacniacz, ale jak muzyk. Interpretuje. Potrafi na jednym dźwięku zbudować, zgasić i potem podać maksymalne napięcie. Energia tego przekazu jest powalająca.
A bas? Z początku dziwny, bo oparty w najniższym zakresie. Kiedy słuchałem Boenicke W8, pomyślałem, że to cecha kolumn. Pewnie też, ale wzmacniacz ją podkreśla. Ekspozycja najniższego podzakresu tylko dodaje muzyce fantazji. W dodatku okrasza koncertowym charakterem, dociąża i maluje głębię. Niby może być równiej, ale razem z ilością przesłuchanych płyt dochodzimy do tego, że nie chcemy, żeby było inaczej. Bo i po co?

5257112015 001Srebrna wersja ładniejsza.


Wystarczy nakarmić odtwarzacz symfoniami Szostakowicza. Tak właśnie brzmi orkiestra symfoniczna na żywo. Mięsiste smyczki, gładziutkie drewno, a flet piccolo tak agresywny, że aż w uszach świdruje. A propos, „Allegro non troppo” w VIII symfonii to mistrzostwo świata. Do tej pory analizowałem, grupy instrumentalne; starałem się je rozdzielać i szukać granic w barwie i lokalizacji. Tutaj mogę zapomnieć o wysiłku, bo są rozdzielone przez wzmacniacz i dociera do mnie sedno. Dramatyzm tej muzyki, krzyk zapisany w partyturze powoduje, że przestajemy słuchać, a zaczynamy przeżywać. Łza się kręci w oku, serce bije szybciej.
Im dłużej słuchałem, tym mocniej się upewniałem, że w tym dźwięku jest „coś”. Z początku chciałem to nazwać „bezpośredniością lampy”, ale od razu wiedziałem, że to nie tak. Naturalność? Bliżej, chociaż lepiej powiedzieć: realizm. Ale to znów nie oddaje sedna. Być może to „coś” mnie tknęło, żeby powrócić do Prince’a.

5257112015 001Wejście XLR, 3 RCA i wyjścia głośnikowe.


Realizacja albumu „3121” jest uznawana za wzorcową. Szczerze mówiąc, miałem na niej ulubione kawałki, ale w pozostałych nie bardzo rozumiałem pomysł na brzmienie. Zdaję sobie sprawę, że Prince kreuje własne „soundy” i jest w tym mistrzem, jednak nie wszystkie były dla mnie akceptowalne. Na przykład „Fury” – jakieś zabałaganione, stłumione. „Lolita” – dyskoteka. Rozumiem, że Artysta miał swoją koncepcję i pokazał ją ze wszystkimi wadami „kreacji”. Tymczasem tutaj wad nie ma.
Te piosenki brzmią, nazwijmy to: inaczej. I chyba wiem, na czym to polega – to kwestia tła. Wiele się mówi o tym, że muzyka jest „na czarnym tle”. Rozumiem, że wraz ze spadkiem jakości przechodzimy przez odcienie szarości do białego, czyli MP-trójki, która hałasuje nawet wtedy, kiedy nikt nie gra. Otóż, Phaethon tła nie ma. Muzyka wypływa z nicości.


„3121” słuchałem na wielu systemach. Różnice były ogromne. W kwestii prezentacji basu, dynamiki, barwy wysokich tonów i średnicy. Raz gitary brzmiały bardziej mięsiście, wokale ostrzej albo, dla odmiany, cieplej. Znacie doskonale te porównania i macie zapewne podobne doświadczenia. Pewne rzeczy się jednak powtarzają, bo odbieramy je na płaszczyźnie jakości realizacji. Jedna piosenka brzmi przejrzyście i swobodnie. W innej jest trochę bałaganu, a rysunek źródeł się zaciera.
Phaethon zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Wszystkie „gorsze” realizacje się otworzyły, a dźwięk – uporządkował. Nie na zasadzie większej przestrzeni czy czytelności zakresów. Wszedł na poziom organiczny: rozebrał miks na pojedyncze ścieżki, każdą z osobna oczyścił i z powrotem złożył w całość, tym razem czytelną jak kryształ. Czy to w ogóle możliwe?

5257112015 001Pilot metalowy, ciężki, ale prosty w obsłudze.


Myślę, że warto zapytać o coś innego. Czy to możliwe, żeby Prince zrobił jedne utwory lepiej, a inne gorzej, znając jego wręcz obsesyjne podejście do produkcji muzycznej? Może po prostu miałem w domu elektronikę zbliżoną do tej w jego studiu? W kontekście profesjonalnej kariery założycieli Ypsilona rodzi się pewna teoria. Czy przypadkiem nie chcieli nam zaproponować studyjnej estetyki w możliwie najwyższej jakości?
Pracowałem w wielu studiach i faktycznie, chyba tędy droga. Z tym, że efekt lepszy, zbliżony do tego, co usłyszałem na szczytowych, aktywnych monitorach Geithaina. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby „3121” zabrzmiała jak w domu o tym samym numerze. Prince na byle czym z pewnością nie słucha.


Jak oni to zrobili? Może to zasługa wszechobecnego transformatora, a może szczątkowości toru? Nie wiem. I tak naprawdę, niewiele mnie to obchodzi.
Żeby to wszystko usłyszeć, trzeba siedzieć na kanapie, mniej więcej pośrodku bazy. Jeśli wyjdziemy do kuchni, może zabrzmieć płasko i bez polotu. Ale wystarczy wbić się w fotel i świat znów staje się piękny.


Konkluzja
Może pora na zmiany w moim systemie? A może pora znowu posłuchać „Oxygene” i „Equinoxe” Jean-Michela Jarre’a? Na jutro mam spotkanie z „Friends of Mr Cairo” Vangelisa i wrócę do Dire Straits. Potem Cat Stevens, Marillion, a nawet piosenki Chrisa de Burgha. Kiedy już się nasycę starociami, przejdę do symfonii Szostakowicza; może nawet w komplecie. Bo czuję się tak, jakbym to wszystko słyszał pierwszy raz. A na to nie ma ceny.

 

ypsilon phaethon o
Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 11/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF