HFM

artykulylista3

 

Jolida JD 502BRC

21-40 09 2009 JolidaJD502BRC 01Pierwszą wersję pięćsetdwójki testowaliśmy w 2001 roku. Przez kilka lat stanowiła część redakcyjnego systemu.

Stworzyła synergiczne połączenie z Audio Physicami Virgo, z którymi grała momentami ciekawiej od McIntosha MA6850. Trudno było znaleźć konkurenta w tej samej klasie cenowej i nie dziwi mnie, że JD 502B stała się urządzeniem niemal kultowym.

Następnie przeszła face lifting. Dokonano kilku poprawek, ale to nadal ta sama konstrukcja. Warto też zwrócić uwagę, że JD 502B kosztowała osiem lat temu 7600 zł. Obecnie cena jest niższa o 1600 zł. Wypada się jedynie cieszyć.
Do testu przystępowałem z wielką ciekawością i nie ukrywam, że po rozpakowaniu pudełka odezwała się we mnie nostalgia; z tym wzmacniaczem miałem same dobre doświadczenia. Przez chwilę pomyślałem nawet: a może by wrócić do tamtych czasów? Tym bardziej, że nowe Tempo przypominają konstrukcją i brzmieniem klasyczne Virgo.

Budowa
Najważniejszą zmianą z punktu widzenia użytkownika jest zdalne sterowanie. Brakowało mi go w starszym modelu. Wydając sporą sumę mamy prawo oczekiwać pewnej wygody, a pilot to przecież standard nawet w budżetówce. Ten w nowej Jolidzie nie ma jednak nic wspólnego z tanim kawałkiem plastiku. Zrobiono go z bloczka aluminium i polakierowano na czarno. Biorąc sterownik do ręki i przyglądając mu się z bliska, od razu widzimy, że to starannie wykonany przedmiot. Przy okazji ergonomiczny. Do dyspozycji mamy cztery metalowe przyciski: włącznik, wyciszanie i regulację głośności. Malkontenci zauważą, że przydałby się selektor źródeł, ale tak naprawdę używamy go rzadko i wolę ten drobny niedostatek niż nadmiar szczęścia w postaci armii guziczków, które tylko utrudniają życie.

21-40 09 2009 JolidaJD502BRC 02     21-40 09 2009 JolidaJD502BRC 04

Włącznik sieciowy przeniesiono na tył urządzenia; z przodu mamy tylko przycisk „standby”. Z płyty czołowej znikło pokrętło balansu. Pozostawiono selektor źródła odsłuchu i potencjometr głośności.
Do Jolidy możemy podłączyć cztery źródła liniowe. Miłośnicy winylu będą się musieli zaopatrzyć w osobny przedwzmacniacz korekcyjny. Jest za to możliwość użycia drugiej końcówki mocy, dzięki wyjściu pre-out. Możemy wybierać pomiędzy gniazdami o stałym i regulowanym napięciu. Kanały rozstawiono szeroko, co ułatwi życie posiadaczom mało elastycznych łączówek. Zaciski kolumnowe przyjmują wtyki bananowe, widełki i gołe przewody. Ich średnica może dochodzić do 8 mm. Gniazda są podwójne. Możliwość wyboru impedancji pomiędzy 4 a 8 omami pozwala dobrać parametry wyjścia do posiadanych kolumn. Nie powinno być z tym zresztą problemów, bo moc 60 W (maksymalnie 85 W) w zupełności wystarcza, by się nie obawiać zniekształceń.
W budowie wzmacniacza widać poszanowanie najlepszych tradycji. Przedni panel to plaster trawionego aluminium. Z identycznego materiału wykonano boki obudowy, chroniącej transformatory wyjściowe. Wszystkie lampy umieszczono na wierzchu. To rozwiązanie zapewnia im efektywne chłodzenie, a posiadaczowi – niepowtarzalny widok żarzących się baniek.
W przedwzmacniaczu użyto 12AX7A/ /ECC83. Jako sterujące pracują dwie 12AT7/ECC81, a w stopniu mocy – kwartet 6550. Jolida wybrała tym razem rosyjskiego Electro-Harmonixa (dawniej używano, także rosyjskiej, Svetlany). 6550 w wydaniu E-H są potężniejsze, większe i bardziej wydajne. Ich żywotność określa się na ponad 3000 godzin, konieczność wymiany pojawi się więc najwcześniej za trzy-cztery lata. Zresztą, łatwo to poznać samemu. Kiedy lampy zaczynają tracić próżnię, pod srebrzystą warstwą napylonego baru pojawia się intensywna niebieska poświata. To sygnał, że czeka nas wydatek. Na szczęście rosyjskie bańki należą do popularnych, łatwo dostępnych i co najważniejsze – tanich. Aby przedłużyć ich żywotność, nie należy pozostawiać wzmacniacza pod napięciem przez cały czas. Jolida nie zaleca takich praktyk, ponieważ uważa, że są korzystne w przypadku wzmacniaczy tranzystorowych, a tutaj to tylko zbędna rozrzutność. Oczywiście, wzmacniacz włączony przed chwilą gra gorzej od wygrzanego, ale wystarczy 10 minut, aby JD 502BRC osiągnęła pełen potencjał.
Lampy przedwzmacniacza i sterujące są bardziej długowieczne; średnio dwukrotnie. Natomiast osoby, które lubią zmienić to i owo na własną rękę, ucieszy fakt, że 6550 można zastąpić KT88. Są cieplejsze, łagodne, ale 6550 dają lepszą dynamikę i energię. Jeżeli ktoś ma ochotę na eksperymenty, może wymieniać do woli, także te mniejsze. Lampy od poszczególnych producentów zwykle różnią się brzmieniem. Mnie jakość dołączonych w komplecie ze wzmacniaczem całkowicie satysfakcjonuje.
Podstawki są ceramiczne – droższe od tych z tworzywa sztucznego, ale też wytrzymują znacznie wyższe temperatury. Montaż lamp jest dziecinnie prosty, ale należy pamiętać o jednym: producenci zwykle oznaczają gniazdka numerami, a do lamp przyklejają karteczki. Numerki te trzeba do siebie dopasować, ponieważ 6550 są fabrycznie parowane, a wzmacniacz kalibrowany. Jako, że karteczki po jakimś czasie się odkleją, warto opisać lampy foliopisem, w niewidocznym miejscu. Jeżeli zajdzie konieczność demontażu (na przykład na czas przeprowadzki), wysiłki producenta nie pójdą na marne. Kolejne ważne zalecenie to aby nigdy nie dotykać szkła gołą ręką. W czasie grania możemy się oparzyć, ale przeżyjemy, natomiast żywotność lampy ulegnie skróceniu. Na palcach zawsze są śladowe ilości tłuszczu, a to wróg szklanych baniek. Wystarczy jednak zaopatrzyć się w bawełniany podkoszulek i przez niego brać do ręki cenne elementy wzmacniacza.
Na obudowie widać małe dziurki, a pod nimi – miniaturowe śrubki. To regulacja prądu spoczynkowego (biasu). Aby go dopasować, nie potrzeba przyrządów pomiarowych, jak w poprzednim modelu. Tuż obok dziurek znajdują się czerwone diody. Kiedy się świecą – kręcimy malutkim śrubokrętem, aż dioda zgaśnie.
Wszystkie transformatory to tradycyjne E-I. Sygnałowe nawija się na germanowym rdzeniu według specyfikacji Jolidy. Ich rozmiar i jakość wykonania nie budzą zastrzeżeń. Podobnie płytki drukowane z szerokimi ścieżkami. Komponenty mają wokół siebie sporo wolnego miejsca. Kondensatory elektrolityczne umieszczono daleko od lamp mocy. Ujemne sprzężenie zwrotne jest płytsze niż 5 dB.
Jakość wykonania i klasa użytych elementów robią dobre wrażenie. W tym kontekście cena wydaje się wręcz okazyjna. Jeżeli obawiacie się wzmacniaczy lampowych, JD 502BRC może ten strach zamienić w sympatię, a z czasem nawet coś więcej. Dlatego pragmatycznym zwolennikom tranzystora odradzam kontakt z Jolidą. Może zburzyć ich wewnętrzny spokój.

21-40 09 2009 JolidaJD502BRC 03

Wrażenia odsłuchowe
Po dwóch lampowcach z tego testu słuchanie płyty Gila Evansa na Jolidzie wchodzi na nowy poziom. Co by nie mówić, eksponowały one górę. A tutaj włączam i wiem, że nagranie jest lekko rozjaśnione, ale mimo to inaczej się odbiera instrumenty akustyczne. Mogę dalej kombinować; sprawdzić, jak się zachowa 9-watowa JD 300B (jestem po prostu ciekawy), ale już przestaje mi przeszkadzać nadaktywność perkusisty i częste solówki sekcji dętej blaszanej. Nie wybijają się i pozostają składnikiem aranżacji. Więcej słyszę za to fortepianu i drzewa, prowadzącego kolorystyczne tremola, ustawiające harmoniczne piony. To zabieg instrumentacyjny, który można stosować, dysponując dużym składem. Big-band w najlepszym wydaniu to tak naprawdę orkiestra symfoniczna, choć często z mniejszym składem smyczków. Jest perkusja, szerzej wykorzystywana blacha, no i fortepian, jak u Szostakowicza. Kontrabas pełni inną rolę; nie musi się wzmacniać kotłami. Najwyżej się go wybrzuszy elektrycznie, żeby zapewniał równowagę w dole.
Mieli z tym problem wszyscy kompozytorzy tak zwani klasyczni, czyli „akustyczni”. Saint-Saens posunął się nawet w swej rozpaczy do tego, że dodał do sfory muzyków organy. Potem wymyślono wzmacniacz, głośnik i mikrofon elektryczny i wszystkie proporcje się przewróciły, jak kieliszek bez podstawki (popularny na ucztach za wschodnią granicą, chociaż daleko bardziej w Skandynawii, która w dziedzinie przyswajania alkoholu jest bardziej rozwinięta od Rosji. Piło się także z czaszek wrogów. Spróbujcie je pełne odstawić na stół). W każdym razie muzyka jest taka jakaś... normalna i niezniekształcona przez wyobraźnię nawiedzonego konstruktora. Jolida przypomina pod tym względem dobry tranzystor. Ale wystające z obudowy lampy dodają do nagrań plus 100 % muzyki w promocji. Wzmacniacz gra poprawnie, ale serwuje sporą dawkę magii, którą techniczni nazywają „liniowym wzmocnieniem”.
Nie wiem, jak miałbym to umocować w słowniku, ale słuchając Gila Evansa, czuję się bliżej koncertu na żywo niż w przypadku Bladeliusa czy Creeka. Wiem też, że poszukiwanie odpowiednich kolumn zajmie więcej czasu. Efekt jest jednak godny starań. Jolida to element do droższych systemów, w których na źródło i kolumny wydacie więcej niż na bohatera testu. Jest tego wart i wyrasta ponad grupę cenową. Jeżeli chcecie mieć mniej problemów i wydatków, kupcie Rotela i z głowy. Bo tutaj zaczyna się gmeranie w zjawiskach, które niechybnie spowodują dalsze nieprzewidziane wydatki.
Ale wtedy usłyszycie przestrzeń nie z tej bajki (cenowej). Uporządkowaną i obszerną głębię oraz szerokość planu bez pytań o jeszcze. Oczywiście, można lepiej, ale wtedy trzeba głębiej sięgnąć do portfela.
Bas w akustycznych nagraniach jest tylko obecny i w żadnym razie „spektakularny”. Kontrabas „chodzi po funtach” i ma taki rozmiar, jak należy. Nikomu jednak nie powinno brakować podstawy harmonicznej, co najwyżej audiofilom, którym wyobraźnia każe widzieć ten instrument jako wielkiego dinozaura, mogącego walczyć z raportami za pomocą ogona, zamiatającego przystanki autobusowe niczym paczki zapałek. Dążenie do normalności powinno być głównym składnikiem audiofilskiej strawy. W pisaniu tego akapitu przeszkodziło mi solo trąbki. Zrobię sobie przerwę, żeby jej posłuchać.
A potem Chrisa Jonesa, czyli niezbyt wyrafinowanego country z wielkim basem. Wstydzę się czasem puszczać tę płytę znajomym, bo to po prostu ckliwe piosenki. Ale dół jest tutaj świetny. Kontrolowany i efektowny. Wywołuje ciarki na plecach, choć nie stara się być mocarzem, jak u Visty czy TAC-a. Może to jest właśnie recepta na sukces, a „lepiej” niekoniecznie znaczy „więcej”? Ludzie, którzy wyszli z komunistycznej nijakości już zdążyli się najeść, tak samo jak Brytyjczycy, którym Margaret nie obiecywała wcale wielkiej wyżerki. Mieszkańcy Wysp porzucili jedzenie krowich łbów, trzustek ciećwierza i deseru z jelita grubego, wypchanego czekoladą z rodzynkami. Poznali smak normalnych rzeczy i przestali chorować na podagrę. A ja karmię mojego Gamuta kolejnymi płytami, żeby było przyjemnie i wieczór toczył się dalej. Niektóre są źle nagrane, ale Jolida nie zachowuje się jak Święta Inkwizycja. Wielu wybacza ich jakość-psiakość. W końcu to lampa.

Reklama

Konkluzja
Spostrzeżenie laika jest zawsze cenne. Mój przyjaciel tym razem wyraził je jednym słowem, które nie nadaje się do publikacji.
JD 502BRC gra po prostu pięknie i w dodatku na tyle poprawnie, że nie ma się do czego przyczepić. Gdybym miał się zatrzymać na jakimś „rozsądnym” poziomie wydatków, niewykluczone, że byłaby to właśnie Jolida.

21-40 09 2009 JolidaJD502BRC T

Autor: Maciej Stryjecki
Źródło: HFiM 09/2009

Pobierz ten artykuł jako PDF