Katalog Naima dzieli się z grubsza na dwie grupy. Dla tradycjonalistów przewidziano klasyczne urządzenia z podświetlanymi na zielono przyciskami, będącymi znakiem rozpoznawczym producenta z Salisbury. Ekstrawagancką stronę Naima reprezentuje seria Uniti.
Pod względem wizualnym Uniti w niczym nie przypomina konserwatywnego Naima. W jej skład wchodzi kilka modeli skierowanych do entuzjastów muzyki zdematerializowanej. Większość z nich to systemy all-in-one o różnym stopniu integracji, choć nie zabrakło również serwera. Dostarczony do testu Atom Headphone Edition to preamp i wzmacniacz słuchawkowy z wbudowanym streamerem.
Budowa
Naim Uniti Atom Headphone Edition, dla przyjaciół po prostu HE, pojawił się w katalogu przed dwoma laty. I choć dla źródeł cyfrowych czas biegnie zdecydowanie szybciej niż dla reszty świata, to pod względem wizualnym w ogóle się od tamtej pory nie zestarzał.
Przednią ściankę tworzy plaster przezroczystego akrylu, spod którego prześwieca kolorowy wyświetlacz o przekątnej pięciu cali. Z prawej strony znalazły się cztery fizyczne przyciski. Służą do wybudzania z trybu uśpienia, wyboru wejścia i stacji radiowej oraz obsługi odtwarzacza muzyki.
Na lewo przeniesiono przełącznik pracy pomiędzy słuchawkami a przedwzmacniaczem. Pod nim znalazły się dwa gniazda słuchawkowe: symetryczne Pentaconn 4,4 mm i standardowe 6,35 mm (na duży jack). Posiadacze słuchawek z wtykiem 3,5 mm będą musieli użyć stosownej przejściówki. Skromną kolekcję uzupełnia podręczne gniazdo USB-A dla pamięci przenośnych.
Podobny układ frontu znajdziemy w połowie kompaktowych wzmacniaczy ze streamerami, jednak dzięki dużemu pokrętłu potencjometru na górnej ściance Naima nie sposób pomylić z czymkolwiek innym. Pierwszy raz widzieliśmy je w 2014 roku, w awangardowym jak na owe czasy bezprzewodowym głośniku Mu-so. O tym, że nie był to jedynie incydent wzorniczy, świadczy fakt, że w późniejszych latach element ten zawędrował do serii Uniti, a nawet do referencyjnej i ekstremalnie drogiej linii Statement. W pierwszym Mu-so wbudowano w nie wyświetlacz, co w tamtych czasach było istnym wzorniczym szaleństwem. W przypadku serii Uniti nie było już takiej potrzeby, a na obwodzie 10-cm krążka znalazły się jedynie białe diody sygnalizujące poziom głośności.
Transformator zajmuje
prawie 1/4 wnętrza.
Tylna ścianka to przeciwieństwo skromnego frontu. Na szczęście układ gniazd pozostał ergonomiczny. Podzielono je na część cyfrową i analogową. W pierwszej znalazł się sieciowy LAN, drugi port USB-A dla zewnętrznego twardego dysku oraz trzy wejścia cyfrowe do podłączenia choćby transportów lub odtwarzaczy CD. Zabrakło natomiast powszechnie spotykanego w streamerach asynchronicznego wejścia USB-B, służącego do podłączenia komputera. Czyżby przeoczenie? Nie sądzę, a dlaczego – o tym w części poświęconej obsłudze.
Wśród gniazd analogowych na pierwszy plan wysuwa się kolejne symetryczne wyjście słuchawkowe – czteropinowy XLR Neutrika. O umiejscowieniu go z tyłu zadecydowały zapewne względy estetyczne; jego zbyt techniczny wygląd mógłby zaburzyć elegancki wizerunek przedniej ścianki. Jeżeli ktoś chce na stałe podłączyć tam swoje ulubione słuchawki, to nie musi się martwić o ich przyspieszone zużycie, kiedy Atom HE pracuje jako przedwzmacniacz. Po włączeniu go w tym trybie sygnał do wyjść słuchawkowych jest odcinany. I na odwrót.
Za słuchawkowym XLR-em widać wyjście z przedwzmacniacza do zewnętrznej końcówki mocy w formatach RCA i XLR. Wejścia analogowe reprezentuje jedno RCA. Czyli mimo kompaktowych gabarytów Uniti Atom HE obsłuży cztery dodatkowe źródła dźwięku, nie licząc przenośnych pamięci i streamingu. Co prawda wśród gniazd z tyłu brak antenek łączności bezprzewodowej, ale zostały one zintegrowane z obudową.
Niewielkie urządzenie o szerokości niespełna 25 cm zbudowano dosłownie jak czołg. Bardzo nowoczesny czołg.
Żeby się dostać do trzewi Naima, trzeba go położyć na grzbiecie i wykręcić cztery długie śruby spinające górną ściankę z dnem. Rozwiązanie jest o tyle lepsze od typowych pokryw, że po mocnym dociśnięciu śrub całość pod względem sztywności przypomina monolityczny odlew. Samą obudowę wykonano w całości z grubych płyt szczotkowanego i anodowanego na czarno aluminium. Wierzch i spód mają po 4 mm; boki są dwa razy grubsze. Do tego dochodzą jeszcze radiatory. A co zastaniemy w środku?
Mała obudowa, dużo gniazd.
Przede wszystkim potężny transformator toroidalny, z osobnymi odczepami dla do poszczególnych sekcji. W dobie wszechobecnych układów impulsowych to rzadkość, tym bardziej że mówimy o urządzeniu cyfrowym z mniejszym zapotrzebowaniem na energię. Od początku działalności Naim miał fioła na punkcie zasilania. W sensie pozytywnym – ma się rozumieć. I, na szczęście, nie zapomniał o nim, projektując Uniti. Wprawdzie Atom HE zassie z sieci ledwie 17 watów, ale od przybytku nikogo jeszcze głowa nie rozbolała.
Elektronika zmieściła się na dwóch płytkach drukowanych, ułożonych piętrowo. Jak łatwo się domyślić, na górze umieszczono sekcję cyfrową. Jej sercem jest procesor DSP Analog Devices ADSP 21489 (32 bity/384 kHz). Za konwersję cyfrowo/analogową odpowiada leciwy już przetwornik Burr-Brown PCM1791. W przeciwieństwie do konkurentów Naim nie licytuje się na wyśrubowane parametry. Priorytetem pozostaje brzmienie, a wspomniany PCM1791 oferuje obecnie jedno z lepszych. Atom HE obsłuży pliki PCM do 24 bitów/384 kHz i DSD128, co powinno zaspokoić potrzeby większości użytkowników.
Reklama
Widoczna w centrum dodatkowa ekranowana płytka zawiera moduły łączności Wi-Fi oraz Bluetooth z kodekami aptX i aptX HD. Antenki wyprowadzono na boki ekranowanymi przewodami i przyklejono do ścianek z radiatorami.
Ze względu na budowę piętrową i panującą wewnątrz ciasnotę trudno będzie zwiedzić sekcję analogową. W materiałach producenta wyczytałem, że w Atomie HE zamontowano wzmacniacz słuchawkowy, przeniesiony z referencyjnych urządzeń Statement. Przy niskich mocach pracuje w klasie A, by przy wyższych płynnie przejść w AB.
Ze względu na wspomnianą ciasnotę trzeba było wymyślić nietypowy system wentylacji. Wokół tylnej ścianki pozostawiano blisko 2-mm szczelinę, ale bez obaw – panel z gniazdami nie lewituje ani nie wisi na samych kabelkach. Tył osadzono na kołkach wychodzących z nóżek oraz wystających z dna pomiędzy nimi. W efekcie nie ma szans, żeby drgnął choć odrobinę.
A propos drgań: u osób nieobeznanych z ekstrawagancjami Naima niejaką konsternację może wzbudzić luźno osadzone gniazdo zasilania. Nie jest to bynajmniej efekt brakoróbstwa, lecz pomysł na redukcję wpływu drgań podłoża przenoszonych na urządzenie po sieciówce.
W menu głównym dostęp
do podstawowych funkcji.
Reszta – w aplikacji.
Wyposażenie i obsługa
Wraz z Atomem HE otrzymujemy elegancki i wygodny pilot. Warto docenić ten gest, ponieważ kupowany osobno kosztuje równe dziewięć stówek. Ramocik Naima ma dwie unikalne cechy: czujnik ruchu, który włącza podświetlenie przycisków oraz transmisję radiową zamiast tradycyjnej podczerwieni. Z tego względu nie trzeba go kierować w stronę urządzenia. Mało tego, sterownik działa także z innych pomieszczeń, przez ściany i zamknięte drzwi. Jego jedynym mankamentem jest błyszczące wykończenie, na którym widać każdy odcisk palca.
Konfigurując Atoma HE, najpierw w menu głównym na wyświetlaczu należy wybrać język obsługi (jest polski). Następnie można się przenieść do aplikacji na smartfony z Androidem i iOS-em.
Poza ustawieniami łączności bezprzewodowej za pomocą apki można na przykład dezaktywować nieużywane wejścia, skonfigurować źródła streamingowe oraz ustawić balans przedwzmacniacza liniowego. Szkoda, że nie jest on dostępny dla wyjść słuchawkowych, ale może przy kolejnej aktualizacji oprogramowania pojawi się i ta funkcja.
Reklama
W czasie odtwarzania muzyki na ekranie smartfonu i wyświetlaczu Atoma pojawiają się okładki płyt oraz rozdzielczość internetowych stacji radiowych i plików przesyłanych ze źródeł zewnętrznych lub serwisów streamingowych. Głośność można regulować na trzy sposoby: pokrętłem na wierzchu, pilotem lub bocznymi przyciskami telefonu. Ostatnia metoda, kiedy korzystamy z aplikacji, wydaje się najbardziej intuicyjna.
Aplikacja Naima oferuje dostęp do Spotify, Tidala i Qobuza; trzeba się do nich tylko zalogować. Poza tym Atom HE ma wbudowany Chromecast i AirPlay 2 oraz funkcje Tidal Connect i Spotify Connect. Przez apkę można również przeglądać zawartość zewnętrznych twardych dysków. Naim błyskawicznie indeksuje listę plików. W przypadku 2-TB dysku, wypełnionego w 90%, trwało to zaledwie kilkanaście sekund. Atom HE jest również Roon Ready, a zakładka „Serwery” w aplikacji jest tak czytelna, że aż się prosi o podłączenie jakiegoś NAS-a. Poza tym Naima można włączyć do instalacji multiroom. Czyli jednak wychodzi na to, że maluch z Salisbury spokojnie się obejdzie bez fizycznego kontaktu z komputerem.
W zestawie elegancki pilot
na fale radiowe.
Wrażenia odsłuchowe
Pod względem użytkowym Uniti Atom HE może pełnić trzy funkcje: wzmacniacza słuchawkowego, przedwzmacniacza liniowego, a po podłączeniu aktywnych głośników – kompletnego źródła dźwięku w systemie stereo. Jako że ta ostatnia znajdzie zastosowanie jedynie u nielicznych użytkowników, skupimy się na dwóch wcześniejszych.
Po przetestowaniu Naima i zanotowaniu wrażeń odsłuchowych poszukałem o nim informacji w internecie. Zdążyłem sobie wyrobić o nim opinię, ale byłem ciekaw, jak postrzegają go inni recenzenci. Okazało się, że… każdy inaczej. Dla jednych grał zbyt jasno, dla innych przeciwnie – miękko i z przydymionymi wysokimi tonami. Jedni zauważali ocieplenie średnicy, inni – nadmiernie wyeksponowaną górę. Dla jednych bas był rozwlekły, dla innych – zdecydowanie konturowy. Jak zatem naprawdę gra Naim Uniti Atom HE? Hmm… to zależy, jakie podłączycie słuchawki.
Reklama
Pod względem barwy Naim okazuje się przezroczysty. Jego obecność w systemie wydaje się niemal niezauważalna, a cała odpowiedzialność za kształtowanie brzmienia przechodzi na słuchawki. W trakcie testu podłączałem pięć czy sześć modeli wokółusznych i dokanałowych, w cenach od niespełna tysiąca do pięciu tysięcy z hakiem, i za każdym razem uzyskiwałem inny rezultat. Znam swoje nauszniki i wiedziałem, czego się spodziewać, jednak różnice pomiędzy nimi były ewidentne, jakby podkreślone czerwonym flamastrem. Atom HE nie narzucał im własnego charakteru. Był jak zwierciadło pokazujące ich prawdziwe oblicze.
Pomimo tej neutralności Atom HE ma kilka charakterystycznych cech. Przede wszystkim bez problemu radzi sobie z wysterowaniem wymagających słuchawek. Po podłączeniu 600-omowych Sennheiserów HD 600 już poniżej połowy skali oferował satysfakcjonujące natężenie dźwięku. Był przy tym dynamiczny i nawet w leniwie snującej się muzyce poważnej wyczuwało się emocje schowane pod spokojną powierzchnią. Natomiast w głośnych fragmentach szalały prawdziwe żywioły. Bez pitu-pitu i gadania, że nie wypada.
Podświetlone pokrętło
potencjometru.
Drugą cechą jest detaliczność wysokich tonów. Nawet pobieżnie słuchając znanych nagrań, dostrzegałem mnóstwo subtelnych odgłosów, na które zwykle nie zwracam uwagi. Skupiając się na nich, odkrywałem muzykę na nowo i nie ma w tym sformułowaniu cienia przesady. Można się pokusić o stwierdzenie, że Atom HE prezentuje wysokie tony bez ograniczeń i to, co usłyszymy za jego pośrednictwem, zależy wyłącznie od sprzętu towarzyszącego oraz kondycji użytkownika.
Równie bezcelowe będzie diagnozowanie basu. Naim, niczym kameleon, dopasowuje się do możliwości nauszników. Chcecie łagodnego mruczenia w dole pasma lub mocnych, twardych uderzeń stopy – nie ma sprawy. Wystarczy się zaopatrzyć w odpowiednie słuchawki, a Atom HE załatwi resztę. A kiedy postanowicie się zapuścić w rejony dolnej granicy słyszalności, pójdzie przodem, świecąc i otwierając kolejne drzwi. To tyle, jeżeli chodzi o zasięg dołu pasma, bo jego kontrola, zróżnicowanie i szybkość pozostają poza jakąkolwiek dyskusją.
Reklama
Podobnie się dzieje ze średnicą, choć tutaj Atom HE ukazuje nieco chłodniejszą naturę. W nagraniach wokalno-instrumentalnych nie dostrzegłem przymilnego lampowego ciepełka, ale obyło się też bez eksponowania przełomu z wysokimi tonami. Neutralność pozwalała skupić uwagę na głosach wokalistów. Ich występy zyskiwały dzięki niej kameralność i wrażenie obecności wykonawców. Jednak, ponownie podkreślam, efekt w decydującej mierze będzie zależał od podłączonych słuchawek.
Preamp ze streamerem
W charakterze liniowego przedwzmacniacza i streamera Atom HE podtrzymuje wszystkie powyższe cechy brzmienia. Priorytetami pozostają neutralność, detaliczność, rytm i dynamika, w dowolnej kolejności preferowanej przez słuchacza. Wystarczy nie ograniczać potencjału urządzenia, bo w sensownie skomponowanym systemie Naim na pewno nie będzie słabym ogniwem. Jeżeli potencjalny użytkownik jest miłośnikiem ostrego rocka, powinien dokupić mocny wzmacniacz tranzystorowy i solidne podłogówki z dużymi wooferami. Angielski preamp nie będzie ich ograniczał. Jeżeli natomiast ktoś lubi jazzowe ballady, muzykę akustyczną i typowe audiofilskie plumkanie, nie od rzeczy będzie sięgnąć po lampową końcówkę mocy i wyrafinowane monitory. W takim towarzystwie Atom HE skupi się na detalach, zbuduje atmosferę kameralnego występu i zapewni długie godziny niezmąconej przyjemności. Przy wyborze Atoma HE nie kierujcie się własnymi preferencjami muzycznymi, bo to on dopasuje się do każdego gatunku.
Symetryczne wyjście
Pentaconn 4,4 mm i duży jack.
Konkluzja
Na swej recenzenckiej drodze nie spotkałem wielu urządzeń, które by tak zapadały w pamięć. Na tle licznych wzmacniaczy, forsujących niekiedy własny charakter, Naim Uniti Atom HE jest „jakiś” pod zupełnie innym względem. To idealny wybór dla osób, które chcą unowocześnić swój dopieszczony system stereo, ale bez zbytniej ingerencji w jego dotychczasowe brzmienie.
Reklama
Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 04/2024