HFM

artykulylista3

 

Crosszone CZ-10

020 025 Hifi 04 2022 003
Od kilku lat słuchawki i smartfon stały się nieodłącznymi elementami zestawu spacerowego mieszkańców Błękitnej Planety. Część użytkowników traktuje je w sposób czysto użytkowy, nie rozwodząc się zbytnio nad brzmieniem. Na szczęście, trafiają się malkontenci, którzy usiłują to i owo poprawić.

Wbrew pozorom, słuchanie muzyki poza domem nie jest wymysłem naszych czasów. W 2022 roku obchodzimy 43. (!) rocznicę powstania pierwszego walkmana. Już w 1984 roku pojawiły przenośne odtwarzacze CD, a na przełomie wieków świat zawojowały empetrójki. Prawdziwy przełom w słuchaniu muzyki poza domem nastąpił jednak dzięki upowszechnieniu smartfonów. Wcześniej mieliśmy do czynienia ze zmianą nośnika i wydłużaniem czasu pracy. Teraz można się było skupić na samych słuchawkach.
 


Najpierw wprowadzono bezprzewodową łączność Bluetooth. Następnie do słuchawek trafiły systemy aktywnej redukcji hałasów, asystenci głosowi itp. Kolejny etap stanowiło zminiaturyzowanie wszystkich układów i fizyczne oddzielenie od siebie słuchawek. W efekcie najnowszym osiągnięciem branży elektronicznej są malutkie dokanałowe pchełki TWS, dysponujące możliwościami, jakie jeszcze pięć lat temu nikomu się nawet nie śniły. Czy to już kres wyścigu? Bynajmniej, bo właśnie pojawiają się zestawy wykorzystujące przewodnictwo kostne.
Na przeciwległym biegunie stoją konserwatyści, których priorytetem pozostaje coś tak abstrakcyjnego jak jakość brzmienia. W domu odtwarzają muzykę przez zestawy głośnikowe, a kiedy decydują się korzystać ze słuchawek, spodziewają się podobnego brzmienia.
Chcąc spełnić te oczekiwania, producenci słuchawek najczęściej przesuwają przetworniki wewnątrz muszli do przodu i kierują je w stronę uszu. Nieco ambitniejsi dodają różnego rodzaju płytki dyfuzyjne; jeszcze inni posiłkują się cyfrowymi procesorami dźwięku. Efekt najczęściej bywa daleki od oczekiwań oraz entuzjastycznych komunikatów prasowych, o czym niejednokrotnie mogłem się przekonać. Jeżeli jednak myśleliście, że w tym temacie wymyślono już wszystko, to znaczy, że nie słyszeliście o japońskiej firmie Crosszone.



020 025 Hifi 04 2022 001

 

Na membrany przetworników
napylono cienką berylową powłokę.

   

 


Crosszone
Sprawca zamieszania nazywa się Robert Lai. Nie jest to osobistość powszechnie znana w świecie hi-fi, bowiem pan Lai jest założycielem i prezesem tajwańskiego koncernu Asia Optical – potentata w produkcji soczewek optycznych, stosowanych w profesjonalnych przyrządach pomiarowych oraz aparatach fotograficznych i kamerach. Ze względu na pełnione obowiązki Robert Lai spędzał mnóstwo czasu w samolotach; jako pasażer, ma się rozumieć. Jak na zapalonego melomana przystało, w czasie wielogodzinnych rejsów umilał sobie czas słuchaniem muzyki. Zawsze jednak po podróży dopadało go zmęczenie. Szczegółowa analiza potencjalnych przyczyn doprowadziła do zaskakujących wniosków. Otóż pomimo używania wygodnych, wysokiej klasy nauszników wspomniany dyskomfort wynikał z umiejscowienia dźwięków wewnątrz głowy, a nie w pewnej odległości od niej, jak to się dzieje w czasie odsłuchu przez kolumny.
Swoimi uwagami pan Lai podzielił się z zaprzyjaźnionym inżynierem, zatrudnionym u jednego z japońskich producentów sprzętu hi-fi, współpracujących z Asia Optical. Rzeczony specjalista potwierdził jego diagnozę, po czym wspólnie nakreślili zarys konstrukcji słuchawek, które – przynajmniej w założeniu – miały owe niedogodności wyeliminować. Kując żelazo póki gorące, prezes Asia Optical podkupił wspomnianego inżyniera i wraz z całym jego doświadczeniem zaprzągł do projektowania nowych nauszników. Do przeprowadzania prac badawczych udostępnił mu laboratoria oraz  zaawansowane przyrządy koncernu optycznego. Po dwóch latach prototyp był gotowy.
Zanim wersja produkcyjna ujrzała światło dzienne, w 2016 roku pan Lai założył spółkę córkę Asia Optical o nazwie Crosszone. Na siedzibę wybrał pięćdziesięciotysięczne japońskie miasto Okaya, leżące w samym sercu Kraju Kwitnącej Wiśni. Wybór lokalizacji był nieprzypadkowy, bowiem prefektura Nagano, w której znajduje się Okaya, jest japońskim centrum przemysłu precyzyjnego.


CZ-1
Debiutanckie nauszniki Crosszone CZ-1 narobiły sporego zamieszania w środowisku słuchawkowym. Pierwszym powodem była ich cena, przekraczająca 2,5 tysiąca dolarów. Trzeba być albo bezczelnym, albo genialnym, by za debiutancki model nikomu nieznanej marki żądać takich pieniędzy! Pana Roberta Lai trudno posądzać o bezczelność. Czyżbyśmy zatem mieli do czynienia z niespodziewanym geniuszem? I to jest właśnie drugi powód wspomnianego zamieszania.
Na debiutanckie CZ-1 przyjdzie jeszcze czas. Dziś zajmiemy się najtańszym modelem w ofercie Crosszone, czyli CZ-10. Cały katalog japońskiej firmy mieści się na jednej stronie A4, bowiem pomiędzy CZ-1 a CZ-10 ulokowały się jeszcze tylko CZ-8A. Choć rozrzut cenowy między nimi wynosi 10000 zł, wszystkie powstały w oparciu o te same założenia. Przyjrzyjmy się więc, nad czym tak intensywnie pracował anonimowy japoński inżynier.



020 025 Hifi 04 2022 001

 

Miękkie poduszki
obszyto perforowanym welurem.

   

 


Część pierwsza
Teoria
Punktem wyjścia prac nad nowymi słuchawkami był sposób, w jaki odbieramy muzykę odtwarzaną przez kolumny. W każdym klasycznym systemie stereo mamy dwa kanały, a każdy normalny Ziemianin ma dwoje uszu. W czasie słuchania nie ma żadnej fizycznej przegrody izolującej dźwięki płynące z lewego i prawego głośnika, lecz, w odróżnieniu od słuchawek, jedne i drugie trafiają do obojga uszu. Tyle że nie w tym samym czasie.
W idealnych warunkach laboratoryjnych dźwięki emitowane przez lewy głośnik dotrą do prawego ucha z minimalnym opóźnieniem wynikającym z ciut większej odległości oraz konieczności ominięcia przeszkody w postaci głowy. I odwrotnie. Przenieśmy się teraz do normalnego pomieszczenia mieszkalnego i dodajmy odbicia od ścian pokoju. W rezultacie do naszych uszu trafi zdecydowanie więcej informacji z przeciwległych kanałów, których nie mamy szansy usłyszeć w czasie korzystania ze słuchawek. Oczywiście w momencie założenia ich na głowę do roboty bierze się nasz mózg i pewne dźwięki kompensuje. Ale, jak mawiają ścisłe umysły, liczby nie kłamią. Jak więc umieścić owe „lewostronne” informacje w prawej słuchawce? Instalując dodatkowy głośnik, przekazujący wspomniane odgłosy. To na początek.
W miarę drążenia tematu przez ekipę Crosszone pojawiało się coraz więcej komplikacji i sposobów ich rozwiązania. Aż wreszcie pewnego dnia światło dzienne ujrzały muszle wyposażone w kilka przetworników dynamicznych oraz skomplikowany system otworów i kanałów.
Jak wspomniałem, CZ-1 wywołały spore poruszenie, aczkolwiek ze względu na ich cenę krąg potencjalnych odbiorców sprowadzał się do najzamożniejszych zapaleńców. By dotrzeć do szerszego grona użytkowników, pan Lai zlecił zaprojektowanie tańszego modelu, który jednak miał zawierać wszystkie triki wykorzystane we flagowcu. W ten oto sposób, w 2019 roku pojawiły się CZ-10.



020 025 Hifi 04 2022 001

 

Rodzinka Crosszone w komplecie.
   

 


Cześć druga
Praktyka
Budowa
Crosszone CZ-10 są duże, dość ciężkie i od pierwszego kontaktu sprawiają wrażenie wyjątkowo solidnych. Wszystkie widoczne powierzchnie mają matowe wykończenie z niewielkimi wypukłymi „piegami” i gdyby nie jeden element, mało kto na ulicy zwróciłby na nie uwagę. Owym elementem są zagadkowe złote walce wpuszczone w dekielki zamykające muszle. Rezultat jest niecodzienny, ale ów festyniarski kawałek plastiku nie znalazł się tam przypadkowo.
Obudowy wykonano z tworzywa ABS. Są znacznie większe od wielu konstrukcji wokółusznych. Choć zamontowano w nich po trzy przetworniki, grubość słuchawek bez padów nie przekracza 2 cm. Poza tym mają kształt zbliżony do trójkąta, wierzchołkiem skierowanego do przodu, co wynika z zastosowanych rozwiązań.
Wokółuszne poduszki zrobiono z miękkiej gąbki i obszyto perforowanym welurem. Dobór takiego materiału został podyktowany względami akustycznymi. Pomimo znacznej masy, CZ-10 okazują się bardzo wygodne i nawet po kilku godzinach nie wywołują zmęczenia.
Jeśli zdejmiemy z muszli poduszkę, co nie jest trudne, ujrzymy dziwną płytkę z kilkoma otworami. W jej przedniej części, w niewielkim zagłębieniu, ekstremalnie przysunięty do krawędzi i skierowany do wewnątrz, spoczywa 23-mm przetwornik wysokotonowy. Tweeter oraz pozostałe głośniki zostały pokryte berylem, a specjalne mosiężne pierścienie wokół membran dodatkowo je usztywniają.
Część dźwięków emitowanych przez głośnik wysokotonowy kieruje się bezpośrednio w stronę kanału słuchowego, a część wędruje do otworu umiejscowionego w tylnej części muszli. Do transmisji fal dźwiękowych służy właśnie ten złocony tunel, wyprowadzony poza obudowy. Nad jego projektem przesiedziano długie miesiące. Wszystko trzeba było dokładnie policzyć i przetestować – wszak w środku dochodzi do wielu odbić.
W dolnej części obudowy, pod perforowaną płytką, pracuje 35-mm przetwornik nisko-średniotonowy, obsługujący dany kanał. Identyczny, lecz przekazujący informacje z drugiego kanału, znalazł się w górnej części trójkąta. O kluczowe dla całej koncepcji opóźnienia fal trafiających do naszych uszu dbają specjalnie zaprojektowane materiały dźwiękochłonne, filtry oraz wyprofilowane przesłony z otworami.


Cała ta złożona struktura została opisana przez dwa autorskie rozwiązania Crosszone, noszące nazwy rezonansu akustycznego ART (Acoustic Resonance Technology) oraz komór opóźniających ADC (Acoustic Delay Chambers).
Do obsługi trzech przetworników na kanał nie wystarczą zwykłe kable, ale projektanci Crosszone nie sięgnęli po żadne kosmiczne technologie. Do CZ-10 dołączono dwa komplety ośmiożyłowych przewodów z miedzi beztlenowej, od strony muszli zakończonych standardowymi wtyczkami 3,5 mm. Co ciekawe, nie oznaczono na nich kanałów, więc można je zamiennie wkładać w gniazda w obudowach. Dłuższy kabelek 3,5-metrowy zakończono od strony źródła dużym jackiem. Krótszy, półtorametrowy, ma wtyczkę 3,5 mm (mały jack), do urządzeń przenośnych i biurkowych wzmacniaczy słuchawkowych.
Uff, skoro uporaliśmy się z najbardziej skomplikowanymi elementami, to teraz już pójdzie z górki? Nic z tego.
Jarzma mocujące, podobnie jak muszle, wykonano z ABS-u. Muszle skręcają się do wewnątrz na płasko, co ułatwia transport. Pomiędzy jarzmami a pałąkiem znalazł się dodatkowy sprężynowany zawias z magnezowego odlewu i to on odpowiada za nacisk słuchawek na głowę. Nad nim jest tylko sztywny, rozsuwany pałąk z magnezu, od strony głowy wyłożony gąbką i obszyty miękką skórą. Stabilny, acz niezbyt mocny nacisk muszli na głowę dobrano doskonale i nawet po wielu godzinach używania CZ-10 nie wywołują dyskomfortu.
I pomyśleć, że wszystko po to, żeby Robert Lai mniej się męczył w podróży.
Niestety, niezbyt silny nacisk zmniejszył izolację pasywną. W rezultacie sporo dźwięków przedostaje się przez poduszki na zewnątrz i z otoczenia do uszu.


Konfiguracja
Ze względu na impedancję CZ-10, sięgającą 75 omów, główną część testów przeprowadziłem ze stacjonarnym wzmacniaczem Vincent KHV-200. Jest na tyle mocny i neutralny, że będzie w stanie ukazać całe spektrum brzmieniowe nauszników, nawet tych droższych od niego. Podłączenie japońskich słuchawek bezpośrednio do smartfonu okazało się zwyczajnie głupie i cokolwiek zasługującego na miano muzyki usłyszałem dopiero, kiedy sygnał przepuściłem przez przenośny preamp. Ale gdzie mu tam do sprzętu stacjonarnego…


Wrażenia odsłuchowe
Czy zatem rozwiązanie Crosszone działa, czy nie działa? To zależy od muzyki, jakiej zechcecie słuchać. Nie wiem, w czym gustuje Robert Lai, ale w repertuarze instrumentalnym słuchawki Crosszone spisywały się wyśmienicie. Dźwięki faktycznie oderwały się od głowy i sprawiały wrażenie, jakby dochodziły z pewnej odległości. Słuchawki wyraźnie zaznaczały różnice między utworami rejestrowanymi w studiu, a tymi wykonywanymi w salach koncertowych i obiektach sakralnych. W  drugim przypadku szeroka, wyraźnie oddalona scena faktycznie przypominała odsłuch przez kolumny. Przenosiny do mniejszych audytoriów wyraźnie przybliżały wykonawców, ale wciąż miałem ich przed sobą, a nie siedzących rzędem na obu ramionach. Za nimi zaś słychać było aplauz publiczności, czyli wychodzi na to, że pałętałem się w nausznikach po scenie.
Powyższe doznania dostępne były niezależnie od rodzaju, gatunku i stylu. Z równą fascynacją słuchałem koncertów organowych Haendla, kwartetów Mozarta, pełnych rozmachu symfonii, swingujących big-bandów i występów niedużych jazzowych ansamblów. Z tych ostatnich fenomenalnie wypadł koncert Arne Domnerusa w sztokholmskim klubie Pawnshop. Wirtualna scena przybrała plan prostokąta, z sekcją rytmiczną odsuniętą na pewną odległość oraz solistą i wibrafonistą Larsem Erstrandem na wyciągnięcie ręki. Daleko, daleko za nimi rozbrzmiewały odgłosy publiczności. Z takim materiałem praktycznie każde nagranie zamieniało się w binauralne, a binauralne… No właśnie.
„Panie Lai, mamy problem” – pomyślałem, gdy przyszła pora na produkcje Chesky Records, rejestrowane z użyciem sztucznej głowy. W znanych z przestrzenności nagraniach pojawiło się dziwne echo, wprowadzające lekki chaos. Scena nie zyskała dodatkowych metrów, za to część dźwięków sprawiała wrażenie dochodzących z oddali. Były cichsze, odsunięte i zawoalowane. No tak, przepuszczanie przez Crosszone przestrzennych nagrań binauralnych to robienie maślanego masła. Dostałem więc to, na co zasłużyłem. Odłożyłem zatem na bok eksperymentalne produkcje i sięgnąłem po dyżurne audiofilskie wokalno-instrumentalne plumkanie.

020 025 Hifi 04 2022 001

 

Złota belka nie jest tam
tylko do ozdoby.

   

 


W tym momencie powinna wzrosnąć dramaturgia recenzji, ale nic takiego nie nastąpiło. Po prostu – patent Crosszone się „wykrzaczył”.
Dopóki przygrywały instrumenty, wszystko było jak wcześniej: szeroka scena oddalona od głowy i z dokładną lokalizacją muzyków. Natomiast wraz z zabraniem głosu przez wokalistów, cały misterny plan poszedł w…, znaczy: legł w gruzach. Owszem, akompaniament pozostawał na swoim miejscu, ale śpiewacy lądowali w tylnej części głowy. Nie pomagały prośby ni groźby – zakotwiczyli się w obszarze potylicy i trwali w kamiennym uporze, niczym przedszkolak przed sklepem z zabawkami. Mało tego, ich głosy także otaczał delikatny pogłos, co wydawało się już nadmiarem atrakcji. Efekt w najmniejszym stopniu nie zależał od stylu ani rodzaju muzyki i dopadał zarówno sepleniącego Davida Munyona, akompaniującego sobie na rozstrojonej gitarze, Marka Knopflera śpiewającego z Dire Straits, jak i współczesne produkcje, pływające w hektolitrach elektronicznego sosu. Z jednym wszakże wyjątkiem. Nadzwyczaj efektownie na CZ-10 wypadały koncerty rockowe z udziałem publiczności. Pal diabli wokalistę siedzącego w głowie, ale podobnej przestrzeni, głębokości i rozmachu nie oferują żadne znane mi słuchawki w zbliżonej cenie. A droższe? Zapewne CZ-1 mają w tej kwestii do pokazania jeszcze więcej. O tym jednak przy kolejnej okazji.


Konkluzja
Tym razem nie będzie zwyczajowych ocen, bo, używając wyświechtanej formułki, musicie posłuchać CZ-10 sami. Albo pokochacie je od pierwszego słyszenia, albo równie szybko znienawidzicie. A na to żadne kropki nie pomogą.

Crosszone CZ 10


Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 04/2022