HFM

artykulylista3

 

Bowers & Wilkins PI7

018 021 Hifi 11 2021 004
W październikowym wydaniu „Hi-Fi Muzyki” opublikowaliśmy test modelu PI5 – pierwszych w pełni bezprzewodowych słuchawek firmy Bowers & Wilkins. W konkluzji wyraziłem chęć porównania ich z flagowym modelem PI7. Wkrótce żądane słuchawki otrzymałem do testu.


Oba modele pojawiły się na rynku w tym samym czasie. Choć od strony wizualnej wydają się niemal identyczne, mamy tu do czynienia z dwiema zupełnie odmiennymi konstrukcjami.
Budowa
Pierwsza zasadnicza różnica dotyczy przetworników. W modelu PI5 zastosowano jeden pełnopasmowy głośnik dynamiczny o średnicy 9,2 mm. Droższe PI7 to konstrukcja dwudrożna, w której obok wspomnianego 9,2-mm przetwornika pracuje wysokotonowy z kotwicą zrównoważoną. Ten rodzaj, zwany również armaturowym, działa na zupełnie innej zasadzie i jest znacznie mniejszy od konwencjonalnego dynamicznego. Najczęściej można go spotkać w profesjonalnych dousznych monitorach oraz… tanich słuchawkach z Dalekiego Wschodu. Rekordziści potrafią upchnąć w obudowie nawet pięć armatur, jednak tego typu działania należy raczej zaliczyć do ciekawostek przyrodniczych. W dobrze zaprojektowanych słuchawkach, np. profesjonalnych monitorach dousznych, wykonywanych na podstawie odlewu kanału słuchowego, strojenie każdej pary odbywa się z udziałem przyszłego użytkownika.

 

 

018 021 Hifi 11 2021 001

 

W PI7 zamontowano
dodatkowe mikrofony, służące
tylko do prowadzenia rozmów
telefonicznych.

 
   

 

Płacąc nierzadko kilka tysięcy złotych, można oczekiwać maksymalnego dopieszczenia i producenci dosłownie przychylają artystom nieba, licząc zapewne na rekomendację wśród kolegów z branży. Natomiast tanie chińskie no name’y mają niewiele wspólnego z poprawnym brzmieniem – zamiast niego można trafić na dźwiękową wersję bitwy pod Grunwaldem. W odróżnieniu od nich B&W skupiło się nie na ilości, lecz na jakości przetworników. O poziomie wyrafinowania świadczy choćby to, że każdy z nich jest sterowany osobnym wzmacniaczem.
Kolejne różnice pomiędzy PI7 a tańszym modelem dotyczą wyposażenia. W PI5 na przykład zamontowano system aktywnej redukcji hałasów, którego skuteczność można płynnie regulować za pomocą firmowej aplikacji na smartfony. Natomiast w PI7 znajdziemy dwa systemy ANC – standardowy oraz adaptacyjny, zwany przez producenta automatycznym. Już pierwszy z nich bardzo dobrze wyciszał hałasy otoczenia, choć w ekstremalnych sytuacjach, np. w czasie jazdy rozklekotanymi wagonikami metra sporo odgłosów przedostawało się przez elektroniczną zaporę. W tych samych warunkach w trybie adaptacyjnym otaczała mnie błoga cisza. Dosłownie. Poza niewielkim wysokotonowym świstem słuchawki wycinały wszystko.

 

018 021 Hifi 11 2021 001

 

Obsługa odbywa się
poprzez panele dotykowe.

 
   

 


W tańszym modelu zabrakło także modułu transmitera dźwięku, zamontowanego w etui z ładowarką. A cóż to za licho? W pudełku ze słuchawkami znalazłem dwa kabelki: standardowy zasilający z dwiema wtyczkami USB-C oraz drugi – z 3,5-mm minijackiem i cyfrowym złączem USB-C. W sytuacji, kiedy nie ma możliwości skorzystania z modułu Bluetooth, np. w czasie oglądania filmu w samolocie, można podłączyć etui do źródła jednym ze wspomnianych kabelków. W tym momencie etui zamieni się w nadajnik, który prześle sygnał do słuchawek w trybie aptX. W czasie lotów międzykontynentalnych kłopotliwy może się okazać niezbyt imponujący czas pracy słuchawek, wynoszący około 240 minut, ale dzięki szybkiemu ładowaniu można go przedłużyć o kolejnych 16 godzin. To jednak będą sytuacje wyjątkowe. Na co dzień można w ten sposób podłączyć komplet B&W do laptopa lub smartfonu z jakąś starszą wersją Bluetooth, komputera stacjonarnego lub przenośnego odtwarzacza plików pozbawionego łączności bezprzewodowej. Sprawdzałem we wszystkich trzech wariantach i działało bez zarzutu, zarówno poprzez kabel cyfrowy, jak i ten z minijackiem.

 

018 021 Hifi 11 2021 001

 

Jednym z tych kabli można
podłączyć etui do źródła dźwięku.

 
   

 


Ostatnia różnica to osobne mikrofony, przeznaczone tylko do prowadzenia rozmów telefonicznych. Dzięki nim klarowność mowy powinna się poprawić także w trudniejszych warunkach otoczenia.
Cała reszta to funkcje znane z PI5, czyli: możliwość ładowania indukcyjnego etui, łączność między słuchawkami w systemie TWS+, obsługa poprzez panele dotykowe oraz Soundscapes, czyli sześć kontemplacyjnych odgłosów przyrody dostępnych w firmowej apce. No i ten nieszczęsny tryb przezroczystości, uruchamiany wyłącznie z poziomu aplikacji. Jako że PI7 wyposażono w czujnik zbliżeniowy, który zatrzymuje muzykę po wyjęciu jednej słuchawki z ucha, w codziennym użytkowaniu można o nim zapomnieć.
Żeby nie było za słodko, muszę w tym miejscu wspomnieć o dwóch niedoskonałościach. Pierwsza to brak regulacji głośności na panelach dotykowych. Żeby zmienić poziom sygnału, trzeba uruchomić asystenta głosowego lub sięgnąć ręką do kieszeni. Dla mnie nie stanowiło to problemu, ale ktoś mógłby mi zarzucić pomijanie niewygodnych faktów.
Druga wada, zaobserwowana także przez zagranicznych recenzentów, polegała na rozłączaniu słuchawek ze źródłem (jednej albo obu) w najmniej spodziewanym momencie, niezależnie od tego, w której kieszeni znajdował się telefon. Zdarzyło się to kilka razy w trakcie dwutygodniowego testu, niemniej trudno było to przeoczyć. O ile zdążyłem się zorientować, B&W wie o problemie i intensywnie pracuje nad rozwiązaniem. Trzeba mieć nadzieję, że przy najbliższej aktualizacji oprogramowania niedogodność zostanie wyeliminowana.
Na koniec tej części – kwestia ceny. Tańsze TWS-y Bowersa kosztują 1149 zł, natomiast PI7 są od nich o 650 zł droższe. Są, co prawda, jednymi z najbardziej zaawansowanych w pełni bezprzewodowych słuchawek na rynku, ale też i jednymi z najdroższych.  Czy zatem warto dopłacać do drugiego przetwornika, paru gadżetów i lepszego ANC?


Wrażenia odsłuchowe
Tym razem odpowiedź nie będzie jednoznaczna: to zależy. Jeśli ktoś oczekuje od przenośnych dokanałówek jedynie rytmicznego brzdąkania w czasie przemieszczania się z punktu A do B, to zakup PI7 może sobie darować. Jeśli jednak na co dzień słucha muzyki na wysokiej klasy sprzęcie i od przenośnych słuchawek oczekuje zabrania takiego brzmienia ze sobą, to bezprzewodowe dokanałówki B&W wywiążą się z tego zadania bez zarzutu.
Mówiąc w skrócie, PI7 grają tak, jak dobre podłogówki w przygotowanym pomieszczeniu. Ponoć pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a w moim przypadku przed oczami stanęła właśnie kameralna sala odsłuchowa z kolumnami Bowersa w roli głównej.
Angielskie słuchawki zaprezentowały zaskakująco namacalny dźwięk z wyraźnie zaznaczonymi źródłami pozornymi i szeroką sceną, za którą rozpięto aksamitną kotarę. Pierwszy raz spotkałem się z tym zjawiskiem i w mojej wyobraźni miała odcień szarawy, choć nie będę się upierał przy tym kolorze.
Tak jak w PI5, ogólny charakter brzmienia PI7 pozostaje lekko ocieplony. Jego podstawę tworzy potężny, głęboki i kontrolowany bas. To właśnie on wywołuje skojarzenia z drogimi podłogówkami. Potrafi zejść bardzo, ale to bardzo głęboko i odsłonić ciche pomruki, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia, ale nie zachowuje się przy tym jak napalony subwoofer. Wystarczy jednak przesiąść się z soundtracku filmu „Tron” na akustyczny jazz, by docenić szybkość i zróżnicowane barwy kontrabasów oraz niuanse artykulacji wykonawców.

 

018 021 Hifi 11 2021 001

 

B&W PI7 od PI5
różnią się kolorami
aluminiowych nakładek.

 
   

 


Na przeciwległym biegunie było równie bogato, aczkolwiek bez natarczywości. Wysokie tony zachowały odpowiednią gradację i jeśli skupiałem się na dźwiękach skrzypiec czy perkusjonaliów, nie miały przede mną tajemnic. Jeśli natomiast oddaliłem „zoom” od pojedynczych instrumentów i nastawiłem się na odbiór nagrań jako całości, wysokie tony umiejętnie dostosowywały się do sytuacji i nie usiłowały na siłę skupiać na sobie uwagi.
Równie kulturalna średnica obfitowała w odgłosy, wydawane np. przez saksofonistów, jednak – znowu – zachowywała umiar i klasę w dawkowaniu podobnych atrakcji. Całość przypominała właśnie słuchanie muzyki z wysokiej klasy kolumn, zasilanych przez starannie skonfigurowany system stereo. Audiofilskość w najlepszym tego słowa znaczeniu.
No właśnie, owa „audiofilskość” jest ogromną zaletą i jednocześnie przekleństwem B&W PI7. Powyższe doznania, wzbogacone o imponująco szeroką panoramę stereofoniczną, będą dostępne jedynie w czasie słuchania starannie zrealizowanych nagrań. Używając PI7 w warunkach terenowych, zazwyczaj w drodze do pracy i z powrotem, wybierałem utwory specjalnie wyselekcjonowane pod kątem testowania słuchawek. Nie będę po kolei wymieniał wykonawców, ale poza klasyką, licznie reprezentowane są tam składy jazzowe, muzyka elektroniczna, soundtracki, typowe akustyczne smędzenie znane z wystaw sprzętu hi-fi oraz nagrania binauralne. Całość  wieńczy niewielka dawka rocka. Nie mając do roboty nic lepszego poza patrzeniem na zamaskowanych współpasażerów, mogłem się skupić na wszystkich aspektach brzmienia, podziwiać głębię basu, scenę i definicję źródeł pozornych. Wystarczyło jednak przeskoczyć na bardziej plebejski repertuar, a cały czar pryskał. Choć Bowersy dysponują ogromnym potencjałem, w nagraniach spoza audiofilskiego światka grają tak, jakby odjęto im od ceny pierwszą cyfrę. Scena stereofoniczna ląduje tuż przy uszach, a rozmach i swoboda brzmienia zamieniają się w nieprzyjemny jazgot. Owszem, po przesiadce ze standardowych pchełek dołączanych do telefonu ich użytkownik odkryje świat muzyki na nowo, ale w popularnych nagraniach rockowych i bluesowych PI7 – miast podkreślać atuty nagrań – bezlitośnie obnażają ich realizatorskie niedostatki. Na szczęście wystarczyło powrócić do „nausznikowej” playlisty, by odzyskać wiarę w umiejętności brytyjskich inżynierów. I tym się właśnie różni sprzęt wyrafinowany, ale też wymagający, od tego po prostu niezłego.

 

018 021 Hifi 11 2021 001

 

Etui ma wbudowaną
ładowarkę indukcyjną.

 
   

 


Konkluzja
B&W PI7 to jedne z najlepszych na rynku w pełni bezprzewodowych słuchawek. Oceny końcowe są tylko sugestią, bo ze stosownej jakości nagraniami potrafią wyczarować cuda.

 

bwpl7

 

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 11/2021