HFM

artykulylista3

 

House of Marley Positive Vibration XL

10 013 Hifi 10 2020 001
Cztery dekady temu postrachem pól namiotowych, kempingów i nadmorskich kurortów był przebój „Sun of Jamaica” niemieckiego zespołu Goombay Dance Band. Skoczne rytmy, utrzymane w karaibskiej stylistyce, jako żywo kojarzyły się z egzotycznymi wakacjami i pozwalały na chwilę zapomnieć o peerelowskiej szarzyźnie. Już choćby z tego powodu nikt nie zaprzątał sobie głowy kompletnie idiotycznym tekstem.


Właśnie takie skojarzenia naszły mnie w trakcie rozpakowywania słuchawek firmy House of Marley.
No dobrze, były śmichy-chichy, ale temat okazuje się jak najbardziej poważny.
House of Marley pochodzi z USA i powstał w porozumieniu z rodziną TEGO Boba Marleya. Stąd też płynie przekaz miłości do muzyki i Planety Ziemi. Nie jest to czcze gadanie, ponieważ House of Marley jest bodaj najbardziej proekologicznym producentem sprzętu grającego na świecie. Firma angażuje się w ponowne zalesianie globu oraz ochronę oceanów. Wszystkie materiały użyte do produkcji słuchawek pochodzą z recyklingu lub są całkowicie przetwarzalne. Nie inaczej jest w przypadku Positive Vibrations XL.



10 013 Hifi 10 2020 002

Testowana wersja kolorystyczna
doskonale pasuje do beztroskiej
wakacyjnej atmosfery.
 


Budowa
Z nausznikami House of Marley miałem pobieżny kontakt na wystawach, ale dopiero teraz zagościły w moim domu. Do redakcji dotarła para w zupełnie niemęskim kolorze biało-różowym (producent nazywa to różowym złotem), choć do wyboru są jeszcze wersje czarna i granatowa. Jakoś nie miałem odwagi pokazać się w nich na mieście, ale w beztroskiej atmosferze nadmorskiego kurortu, czemu nie?
Jak na 400 złotych, które przyjdzie za nie zapłacić, słuchawki prezentują się zacnie. Z pewnością istotny wpływ na to miał ekologiczny wizerunek firmy, która stroni od nieuzasadnionego użycia tworzyw sztucznych.
Positive Vibrations XL zapakowano w pudełko z szarego kartonu, wytwarzanego z makulatury. Wewnątrz, zamiast poliuretanowych gąbek, umieszczono biodegradowalne tekturowe wytłoczki. Porządne przewody – sygnałowy z mikrofonem i zasilający USB A/C – związano kawałkami rafii, a w charakterze woreczka podróżnego występuje sakwa z włókniny.

10 013 Hifi 10 2020 002

Można zabrać je na basen,
ale pływać w nich nie radzę.
 


Ekologiczny wizerunek podkreśla także budowa samych słuchawek.
Obudowy przetworników, jarzma mocujące oraz fragmenty pałąka wykonano z aluminium, które nadaje się do ponownego przetworzenia. Elementy pałąka, kryjące zapadkowy mechanizm regulacji, a także przewody łączące muszle to już wysokiej jakości tworzywo sztuczne, pochodzące z recyklingu. Do montażu praktycznie nie używa się klejów, a połączenia są porządnie skręcone śrubami. Górną część pałąka obciągnięto tkaniną o nazwie Rewind, będącą mieszaniną bawełny organicznej, konopi i polietylenu z odzysku. Od strony głowy wymoszczono go sprężystą gąbką.
W obudowach pracują dynamiczne przetworniki o średnicy 50 mm i w zasadzie to jedyna informacja, jaką na ich temat udało mi się uzyskać. Od strony głowy muszle wyłożono pianką z efektem pamięci, którą obciągnięto miękką sztuczną skórą. Na obudowach naklejono ozdobne krążki z drewna z certyfikatem FSC, z logo firmy, mające podkreślać ekologiczny wizerunek Marleya.
Obsługa słuchawek jest tak prosta, jak to tylko możliwe. Wszystkie trzy przyciski znalazły się na prawej muszli, a fizyczne oddalenie guzików od siebie praktycznie eliminuje ryzyko pomyłki przy obsłudze odtwarzacza. Gniazdka dla przewodu sygnałowego i zasilającego przeniesiono na lewą muszlę. W jej wnętrzu znalazły się wydajne akumulatory z funkcją szybkiego ładowania, wystarczające na 24 godziny pracy oraz moduł Bluetooth 5.0. Wprawdzie producent nie napisał osobnej aplikacji na smartfony, ale słuchawki współpracują z asystentami głosowymi.
Positive Vibrations XL są dość lekkie – bez kabla ważą niespełna 260 gramów. Mocny nacisk na głowę w pierwszej chwili zaskakuje, ale szybko można się przyzwyczaić.

10 013 Hifi 10 2020 002

Po złożeniu słuchawki zajmują
niewiele miejsca.
 


Wrażenia odsłuchowe
Choć słuchawki House of Marley w kolorystyce biało-różowej kojarzą się z wakacyjnymi przebojami, to nie ominęła ich zwyczajowa procedura testowa. Na recenzenckiej playliście, obok wesołych piosenek, znajdują się także kompozycje smutne, ciężkie, a nawet mroczne. Beztroski i ekologiczny wizerunek nauszników ani trochę ich nie rozpogodził. House of Marley może i emanują pozytywnymi wibracjami, ale sprawdzą się też w ciężkim rocku i muzyce filmowej.
Brzmienie nie sili się na audiofilską neutralność, co jednak w kontekście ceny trudno poczytywać za wadę. Nawet nudne utwory nabrały wigoru, a efekt ten osiągnięto poprzez lekkie podkręcenie skrajów pasma. W czasie słuchania nie ma miejsca na nudę. To były najbardziej „rozrywkowe” nauszniki, z jakimi się do tej pory zetknąłem.
Podstawę brzmienia tworzy głęboki i zaokrąglony bas, idealny do wybijania rytmu. Nawet w muzyce filmowej i ciężkim rocku wyrabiał się na zakrętach. Posłuchajcie też wywijasów Marcusa Millera i fragmentów soundtracków Craiga Armstronga oraz Hansa Zimmera, bo za te pieniądze nieprędko usłyszycie podobnie prowadzoną linię basu.
Z głębokim, kontrolowanym dołem korespondowała chłodna, a zarazem plastyczna średnica. Co prawda, słuchawki nie „pokazują” migdałków wokalistów, ale niuanse artykulacji pozostają czytelne.
Wisienką na torcie okazują się wysokie tony. Nie o to chodzi, że jest ich dużo albo że atakują słuchacza nadmiarem informacji. Raczej o to, że góra pasma jest prezentowana z niewymuszoną swobodą, zupełnie nieoczekiwaną w tak przystępnej cenie. Świsty strun pod palcami gitarzystów były wyraźne, ale dzięki zachowaniu naturalności nie sprawiały wrażenia efekciarskich. Podobnie perkusyjne przeszkadzajki, odpowiednio detaliczne, choć bez ostentacji. Bez wątpienia to układ odniesienia dla bezprzewodowych słuchawek do 400 zł. A jak charakter wysokich tonów przełożył się na stereofonię, tego już musicie posłuchać sami. Pozytywne zaskoczenie gwarantowane.

10 013 Hifi 10 2020 002

House of Marley to idealne
słuchawki na urlop pod palmami.
Ale nie tylko.
 


Po kablu
Podłączenie przewodu sygnałowego i przejście w tryb pasywny odsłoniło nieoczekiwane oblicze słuchawek. Za sprawą zdecydowanie mocniejszego basu brzmienie stało się cięższe, dosadniejsze, by nie powiedzieć: mroczne. W takich klimatach zyskiwały nagrania z kręgu ciężkiego rocka, a ponure teksty Tilla Lindemanna z Rammsteinu mogły wywołać ciężką chandrę. O ile ktoś rozumie, o czym on śpiewa…
Podejrzewam jednak, że niewielu użytkowników wypróbuje nauszniki w trybie pasywnym, a i to jedynie z czystej ciekawości. Lwia cześć odsłuchów będzie się odbywała przez Bluetooth. A wtedy słońca Jamajki nie zasłoni nawet najmniejszy obłoczek.

Konkluzja
Positive Vibration XL to zdecydowanie pozytywne słuchawki i nie wynika to tylko z ich nazwy. Z Marleyami na głowie nie sposób się nudzić przy żadnym repertuarze.

 

 

2020 10 23 20 06 31 010 013 Hifi 10 2020 .pdf Adobe Reader

 

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 09/2020