HFM

artykulylista3

 

Audio Technica ATH-A2000Z

028 033 Hifi 11 2019 001Najdroższe linie słuchawek Audio-Techniki to Air Dynamic i Art Monitor. Razem 13 modeli, prezentujących sumę doświadczeń japońskiej firmy. Air Dynamic to konstrukcje otwarte; Art Monitor – zamknięte. Dzięki temu nabywcy mogą dopasować nauszniki do konkretnych zadań i indywidualnych preferencji.

Audio-Technica nie stara się tworzyć cudownej mikstury „dwa w jedynym”. Dlatego osobne linie kieruje do osób, które nie godzą się na kompromisy i wiedzą, czego chcą. Jeżeli jeszcze się nie zdecydowaliście, sięgnijcie do wakacyjnego wydania „Hi-Fi i Muzyki” („HFiM” 7-8/2019), w którym porównaliśmy modele ATH-AD1000X i ATH-A1000Z. Teraz na warsztat trafiły ATH-A2000Z, czyli rozwinięcie testowanych wcześniej zamkniętych Art Monitorów.



Zamknięte ATH-A2000Z są w istocie bezpośrednią konkurencją otwartych AD1000X; ceny obu modeli są identyczne. Albo więc nomenklatura jest myląca, albo wykonanie konstrukcji otwartej droższe. Producent raczy wiedzieć. W każdym razie, A1000Z i A2000Z z zewnątrz wyglądają niemal tak samo, a różnią się kolorem muszli. Technologicznie też są zbliżone. Mimo to brzmieniowo są to nieco inne słuchawki, co usłyszycie od razu. O tym jednak dalej. Na razie warto wspomnieć, że do zamkniętej linii dołączyły ostatnio ATH-AP2000Ti, blisko dwukrotnie droższe od „zetek” i o bardziej „cywilizowanej” stylistyce. Pomimo sporych rozmiarów, można się w nich pokazać na ulicy.
Opakowanie
Słuchawki dostajemy w dwóch tekturowych pudełkach. Zewnętrzne jest przystosowane do powieszenia na drucianym ekspozytorze w sklepie. Wewnętrzne stanowi dodatkowe zabezpieczenie, a sam sposób pakowania jest tak skomplikowany, że kiedy raz słuchawki wyciągniemy, można zapomnieć o ponownym wykorzystaniu. Lepiej się od razu zaopatrzyć w futerał, niekoniecznie firmowy. Tego rodzaju akcesoria nie są, na szczęście, drogie. Można narzekać na brak drewnianej skrzynki albo chociaż piankowego etui, ale – jak przeczytacie w teście Grado RS1e w tym numerze – czasem taka niespodzianka jest zamierzonym działaniem producenta.

028 033 Hifi 11 2019 002 Zamiast sztaby – dwie lekkie listewki ze stali.


Komfort użytkowania
Pomimo zamkniętej konstrukcji, słuchawki siedzą na głowie dość luźno. Pamiętam studyjne Beyerdynamiki DT770, które ściskały niczym imadło. Tymczasem A2000Z obejmują głowę na tyle delikatnie, na ile się tylko da. Przy gwałtownych ruchach potrafią się przemieszczać, ale szybko się do tego przyzwyczajamy. Tym bardziej, że poduszki są wykończone mięciutką skórą. Otaczają uszy z zapasem i przylegają bez szpar.
Wysoki komfort użytkowania osiągnięto głównie dzięki jakości materiałów, ale warto także zwrócić uwagę na świetne wyprofilowanie. Nie wiem, czy to się powtórzy u każdego, ale miałem odczucie, jakby zostały uszyte na miarę. Oczywiście, nie jest to aż taka wygoda, jak w ATH-AD1000X, ale jest całkiem blisko i dopiero przy kilkugodzinnym słuchaniu odczuwa się istotną różnicę.
Przyzwyczaić się trzeba także do dwóch zamiast jednej poduszki na szczycie. Nie jest to rozwiązanie ani lepsze, ani gorsze. Nie wnosi nowej wartości, za to oryginalnie wygląda i nieco obniża masę. Ciężki pojedynczy pałąk zastępują dwie stalowe listwy. Wyglądają na delikatne i nietrwałe, ale to mylące, bo konstrukcja jest mocna, sztywna i odporna na uszkodzenia. Projektanci wiele się natrudzili, żeby odchudzić szkielet, pozostawiając go trwałym i głupotoodpornym. Oczywiście, nie polecam siadania na A2000Z, ale podejrzewam, że nawet taki eksperyment mogłyby wytrzymać. Dopasowanie słuchawek nie wymaga żadnych regulacji. Wystarczy je po prostu założyć, a dalej już idzie samo.

028 033 Hifi 11 2019 002 Czterożyłowy kabel i przejściówka.


Jakość wykonania, dopasowanie elementów i szycie pozostają poza wszelką krytyką. Wiele wyjaśnia napis „Made in Japan” na wewnętrznym mocowaniu lewej muszli. Jedyne zastrzeżenie mam do przytwierdzenia przewodu sygnałowego na stałe, bo właśnie ten element najszybciej się psuje. Zdecydowanie wolałbym gniazda. Co prawda, w Audio-Technikach wszystko jest porządne, sztywne i zwarte, jak w nowym BMW, ale wolę dmuchać na zimne. Druciki są dość cienkie, ale to całkiem przyzwoite, czterożyłowe sploty z niezależnymi przewodnikami masowymi, wykonane z miedzi beztlenowej, w osłonie z elastomeru. Kabel o długości 3 m został zakończony wtykiem 3,5 mm (mały jack). W komplecie dostajemy przejściówkę na 6,3 mm.
W ATH-A1000Z muszle były aluminiowe, w A2000Z są tytanowe, szczotkowane i niemalowane. Mają więc specyficzny kolor tego metalu.
Pod nimi kryje się komora D.A.D.S (Double Air Damping System) – autorskie opracowanie Audio-Techniki, optymalizowane pod kątem danego przetwornika. Ten jest na pierwszy rzut oka identyczny jak w ATH-A1000Z. Ma ogromne membrany (53 mm to naprawdę dużo), które nie są ustawione równolegle do ucha, ale położone lekko z przodu i dogięte do wewnątrz, tak jak kolumny w pokoju odsłuchowym. Różnica w porównaniu z A1000Z sprowadza się do cewki. Nawinięto ją drutem aluminiowym pokrytym miedzią 7N. Najważniejszy pozostaje magnes z permenduru, czyli stopu żelaza i kobaltu, z domieszkami niobu, tantalu i wanadu. Znacznie droższy i dwa razy mocniejszy od neodymowego (indukcja nasycenia 2,43 tesli), a to w przypadku słuchawek ma ogromne znaczenie. Przetworniki zamocowano do magnezowej odgrody. Pomiędzy nią a uchem znalazła się jeszcze delikatna siateczka z gęsto plecionej elastycznej tkaniny, przypominającej pończochy.
ATH-A2000Z to piękne, lekkie i wygodne słuchawki. Wykonano je w Japonii z precyzją, jakiej można by oczekiwać od firmy o wysokiej kulturze technicznej. Jednocześnie mają niepowtarzalny rys w postaci nietuzinkowych i oryginalnych rozwiązań. Produkt luksusowy, który manifestuje jakość w każdym szczególe.

028 033 Hifi 11 2019 002 Ażurowa konstrukcja nośna.


Wrażenia odsłuchowe
ATH-A2000Z są z zupełnie innej bajki niż opisywane w tym numerze Grado. Od razu słychać, że konstruktor postawił na określone cechy brzmienia, w których chciał uzyskać maksymalnie wyśrubowany poziom. Możecie wrócić do opisu ATH-A1000Z („HFiM” 7-8/2019) i 90 % będzie pasować, jak ulał. To ten sam charakter i sposób prezentacji, tyle że w szlachetniejszym wydaniu. Brzmienie jest bardziej nasycone i plastyczne. Ot, i cała różnica. Rzecz w tym, że skoro tych cech brakowało tańszemu modelowi, to ich pokazanie stanowi istotny krok naprzód.
Uwagę od pierwszej chwili przyciągają wysokie tony. Jest ich dużo; są wyeksponowane, tak jakby słuchawki chciały się nimi pochwalić. Jest czym, bo góra A2000Z przypomina tę z kolumn wyposażonych w najlepsze przetworniki. Raczej kopułki, nie elektrostaty, ale chyba najbardziej obrazowym porównaniem będzie AMT, stosowany w najnowszych Monitor Audio Gold czy Elacach. Wzorową dźwięczność alikwotów łączy z blaskiem i lotnością. Dlatego w symfonice skrzypce, klarnety i oboje są rozświetlone, jakby grzały się w słońcu. A przy tym bardziej czytelne i konturowe niż w rzeczywistości. Daje to też efekt nadprzejrzystości i czystości, bez piasku i nieprzyjemnych zgrzytów. Trudno go nazwać „aksamitnym”, ale też muzyka płynie bez niemiłych dodatków, których moglibyśmy się obawiać przy podobnej hojności. Audio-Techniki się z górą nie kryją, jednak potrafią zachować kulturę i klasę. W solowych partiach blachy odnajdziecie triumfalną doniosłość, czy to w „Aidzie” Verdiego, czy w symfonii „Leningradzkiej” Szostakowicza. Słychać, że ma to być kulminacja przerastająca tutti. Trąbki potrafią zabrzmieć dramatycznie. Jednocześnie jakość wysokich tonów nie pozwala, by ten ładunek emocji przerodził się w histeryczny krzyk. Mocne magnesy panują nad membranami; trzymają je w żelaznym uścisku.
To samo się powtarza w basie. A2000Z są na pewno bardziej oszczędne od Ultrasone, Neumannów, Sennheiserów czy otwartych „iksów” samej Audio-Techniki. Przypominają drogie Focale, z ich punktualnością i tempem. Uderzenia w bęben wielki nigdy się nie ciągną.
Średnica także jest doświetlona i rozjaśniona, ale bez zaburzenia neutralności. Wiolonczele są lżejsze niż na żywo, podobnie fagoty i waltornie. Miało to na celu podkreślenie detaliczności i szczegółowości, które w tych słuchawkach osiągają poziom niedostępny większości konkurentów. Nie znam słuchawek studyjnych, które by pokazały tyle drobiazgów w dalekich planach. I nie chodzi o skrzypnięcia krzeseł czy szelest kartek przewracanych na pulpicie dyrygenta. To oczywiście także usłyszymy, ale warto się przyjrzeć subtelniejszym sygnałom, jak praca klapek w instrumentach dętych czy szczegóły artykulacji w smyczkowych.
Audio-Techniki pokazują je przez lupę. Moim zdaniem to doskonałe słuchawki do cięcia ścieżek na Protoolsie. Pokażą w nagraniu błędy, których nie wyłowił realizator, bo nie miał wystarczająco dobrych narzędzi. Tak, A2000Z o dwie klasy przerastają to, czego zwykle używają dźwiękowcy. Niestety albo stety, są też czułe na jakość realizacji. O ile te zamulone ożywią, to jazgotliwych i płaskich nie zniosą.

028 033 Hifi 11 2019 002 Zamiast jednej dużej poduchy
– dwie mniejsze na sprężynujących wysięgnikach.


Barwa orkiestry jest więc rozjaśniona, ale nie sucha czy zimna. Nie ma to też związku z czymś, co zwykliśmy określać jako podniesienie czy obniżenie temperatury prezentacji. Termometr pokazuje neutralne 18 stopni Celsjusza, ale w sali o twardej akustyce, bez publiczności. Możemy się zatem spodziewać podkreślonego pogłosu, i tak jest w rzeczywistości. Przestrzeń jest obszerna, z dobrze zbudowaną głębią, ale jeżeli głównie jej szukacie, to radzę wziąć na warsztat ATH-AD1000X. Są pod tym względem jeszcze lepsze, mimo mocniejszego oparcia w dole. Tak samo dynamika będzie większa w „iksach”, chociaż tutaj też trudno narzekać, bo A2000Z potrafią zagrać głośno i równie dobrze sobie radzą z różnicowaniem subtelnych sygnałów. Priorytetem pozostaje jednak przejrzystość i czytelność faktury. A2000Z zachowują się jak mikroskop.
W mocnym, męskim rocku japońskie słuchawki nie stawiają na efektowne pompowanie decybeli. Najważniejszy jest dla nich rytm, a zaraz po nim – tempo. Uderzenia nie są wyprowadzane w stylu boksera wagi ciężkiej; to raczej finezyjne sztuki walki Wschodu. Padają jedne za drugimi, kiedy te poprzednie już zostały zgaszone i pozostawiły po sobie ciszę. Dlatego strzelająca seriami stopa nie przypomina furkotu, tylko karabin maszynowy. Z lufy wylatuje kilka pocisków na sekundę, a każdemu towarzyszy mała eksplozja. Niestety, taka estetyka nie sprzyja tworzeniu masy i ściany dźwięku, więc jeżeli ich szukacie, to w podobnej cenie na pewno znajdziecie coś bardziej „koncertowego”. Dostaniecie za to co innego. Rozdzielczość, polegającą na tym, że gdy w tym samym paśmie grają cztery gitary, można się skoncentrować na jednej, wyłowić ją z hałasu i śledzić linię melodyczną lub analizować riff. Bas nie wypełni ciszy pomiędzy nimi, nie dociąży całości. Ma charakter kojarzony z kolumnami z obudową zamkniętą. A więc znów: precyzja, kontrola i szybkość. Jeżeli dla kogoś w zespole najważniejszy jest bębniarz, to powinien się z A2000Z zaprzyjaźnić. Niewiele jest bowiem słuchawek, które przekażą każde z osobna uderzenie pałeczki, w cokolwiek sobie życzycie. Ale „mięcha” i kruszenia ścian nie będzie.
ATH-A2000Z błyszczą w mniejszych składach. Nie znaczy to, że nie nadążają za gęstymi aranżacjami. To nie ta klasa, żeby się martwić podobnymi sprawami. Rozświetlenie brzmienia, nacisk na wysokie tony i wybitna szczegółowość po prostu nadają muzyce lotność i swobodę. Doskonale się słucha Dire Straits, The Police, ale też Toto, Chicago i Prince’a. Starsze realizacje też brzmią znakomicie: Cat Stevens, Genesis, Emerson, Lake & Palmer – to wszystko odzywa się w odświeżonej wersji. W tle pojawia się jakaś przeszkadzajka, drobna linia melodyczna albo ledwie zaznaczony plan z klawisza. A talerze to w ogóle brzmią „jakoś tak inaczej”. Doskonale z tym współgra pogłos, podkreślający dźwięczność góry. Podobne wrażenia towarzyszą akustycznemu jazzowi (albumom ECM-u rosną skrzydła), ale też muzyce dawnej (Harmonia Mundi podziękuje za godne przyjęcie).  Dla osób lubiących słyszeć wszystko bez wysiłku – niezapomniane.

028 033 Hifi 11 2019 002 ATH-A1000Z są po prostu piękne.
Jakość „Made in Japan”.


Konkluzja
Właśnie słucham odjechanych w kosmos madrygałów Gesualda da Venosy. Czuję się, jakbym wisiał na orbicie, a jednocześnie zaglądał śpiewakom wprost do gardła. Muszę jeszcze sięgnąć po kantatę „Carmina burana”, ale nie Orffa, tylko tę z początku XIII wieku. To dopiero będzie jazda…


 

 

2019 11 26 20 15 32 028 033 Hifi 11 2019.pdf Adobe Reader

Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 11/2019