HFM

artykulylista3

 

Ultrasone Jubilee Edition 25

028 035 Hifi 10 2019 001
Niemiecka firma Ultrasone jest znana z limitowanych serii wywołujących żywsze bicie serca wśród użytkowników słuchawek. Pierwszym czynnikiem motywującym ten organ do energicznego działania jest zwykle niewielka liczba, która nie przekracza tysiąca egzemplarzy. Drugi powód palpitacji to cena.

Pierwszymi limitowanymi słuchawkami Ultrasone, testowanymi na naszych łamach, były Edition 5 („HFiM” 9/2014), wycenione na 15000 złotych. Przypomnę, że cztery lata temu żyliśmy jeszcze w innych realiach – nie było bardzo drogich Focali, a Sennheiser dopiero pracował nad elektrostatami HE-1. Słuchawkowi wyczynowcy na całym świecie potraktowali „piątki” jako coś wyjątkowego i szybko wykupili 555 kompletów. Niemiecka wytwórnia dostała zielone światło do wypuszczenia następnych modeli okolicznościowych.

 Kolejne były Edition 15 („HFiM” 5/2018). Ich większa dostępność, wynikająca z niższej ceny oraz aż tysiąca wyprodukowanych egzemplarzy, sprawiła, że stały się nieomal słuchawkami dla ludu.
Oficjalna premiera Edition 15 miała miejsce w czasie Audio Video Show 2017. Teraz jednak musimy się cofnąć o kilkanaście miesięcy. Otóż w listopadzie 2016 roku, z okazji ćwierćwiecza firmy, Ultrasone przygotowało limitowaną wersję, noszącą symbol Jubilee Edition 25. Tu już nie będzie promocji – słuchawki kosztują 20000 złotych i nie ma, że boli. Powstało tylko 250 zestawów – mniej niż obrazów Salvadora Dali. Dostarczony do recenzji egzemplarz nosił numer 146.

Budowa
Jak na wyjątkowy produkt przystało, Jubilee Edition 25 docierają do nabywcy w stosownym opakowaniu. Zanim się jednak do nich dobierzemy, trzeba się uporać z czarnym kartonem, na którym nadrukowano wizerunek słuchawek oraz dane techniczne. Satynowy lakier i srebrna farba już na starcie lokują je wśród zbytkownych gadżetów, a mały napis „146/250” rozwiewa ostatnie nadzieje na upowszechnienie tego modelu. Jako że wszystkie słuchawki Edition wykonywane są w siedzibie firmy, w pobliżu bawarskiego miasteczka Wielenbach, nie ma możliwości, by gdzieś na czarnym rynku wypłynęły „dodatkowe” egzemplarze, zmajstrowane na nocnej zmianie przez nielojalnego podwykonawcę.
Wewnątrz, w dodatkowym kartonie, ulokowano właściwą walizkę, mieszczącą słuchawki wraz z akcesoriami. Obite czarną skórą puzdro zaopatrzono w zamykany na klucz zamek. Same nauszniki ułożono w odpowiednio dociętej twardej gąbce. Obok znalazłem mały woreczek, a w nim: przewód, ściereczkę z mikrofibry oraz certyfikat autentyczności. Z tego ostatniego można się dowiedzieć, że do upiększenia Edition 25 użyto blisko trzech gramów srebra próby 925.

028 035 Hifi 10 2019 002 W środku nie ma
pluszów, zamszów
ani aksamitów
– wyłącznie
sztywna gąbka.

 

Spoczywające w walizce słuchawki sprawiają wrażenie masywnych, jednak okazują się zaskakująco lekkie. Masa, nieznacznie przekraczająca 300 gramów, wyklucza, co prawda, uprawianie w nich sportu, ale nie zmusza słuchacza do siedzenia na baczność.
Testowane ostatnio Ultrasone Edition 15 odznaczały się wyjątkową urodą, jednak połączenie jasnego drewna z metalem sprawiało, że ich wygląd miał zdecydowanie nowoczesny charakter. W przypadku Edition 25 ciemny heban i srebro nieodmiennie kojarzą się z konserwatywną elegancją. Wrażenie to podkreślają elementy wykończeniowe pałąka i wokółusznych poduszek, wykonane z najdelikatniejszej owczej skóry. Do wypełnienia padów użyto termoelastycznej pianki z pamięcią kształtu.
Muszle zrobiono z egzotycznego drewna, pochodzącego z południowo-wschodniej Azji i gatunek ten wybrano nieprzypadkowo. Heban makassar najczęściej wykorzystuje się do budowy podstrunnic w instrumentach szarpanych, a jego wpływ na brzmienie przejawia się poprzez rozjaśnienie, utwardzenie i wydłużenie czasu wybrzmienia dźwięku. Dzięki wysokiej zawartości olejków, drewno hebanu makassar po wygładzeniu nie wymaga dodatkowego wykończenia, jednak w testowanych słuchawkach muszle pokryto ośmioma warstwami lakieru fortepianowego i ręcznie wypolerowano do szklistej gładkości.
W odróżnieniu od „piętnastek”, jubileuszowe Edition 25 są nierozbieralne. Pod cienką elastyczną „maskownicą” można dostrzec charakterystyczne wgłębienia, składające się na firmowy patent S-Logic EX, poprawiający stereofonię. Osoby pragnące pogłębić wiedzę na ten temat odsyłam do wydania „Hi-Fi i Muzyki” z maja 2018, gdzie można dokładnie poznać genezę i zasadę jego działania.

028 035 Hifi 10 2019 002 Słuchawki przed „złym dotykiem”
chroni zamykana na klucz walizka.

 

W każdej muszli pracuje 40-mm przetwornik z folii mylarowej pokrytej tytanem, napędzany magnesem neodymowym. Dodatkowo wykorzystano kolejne firmowe rozwiązanie o nazwie ULE (Ultra Low Emission). Mając na uwadze ewentualne wielogodzinne odsłuchy, w słuchawkach zastosowano ekran z mu-metalu (stop żelaza, niklu, miedzi, chromu i molibdenu), redukujący niemal do zera negatywny wpływ promieniowania elektromagnetycznego na użytkownika. Ultrasone Jubilee Edition 25 są konstrukcją zamkniętą, jednak w okolicy gniazd można dostrzec niewielkie otwory stratne.
Firmowy przewód o długości trzech metrów wykonano ze srebrnej plecionki. Na bliższym końcu znajdują się symetryczne wtyki LEMO, natomiast od strony wzmacniacza – złocony 3,5-mm jack z nakręcanym adapterem 6,3 mm.

028 035 Hifi 10 2019 002 Niby zwykłe
kartonowe pudełko,
ale tak naprawdę
– jedno z 250
w Układzie
Słonecznym.

 


Wrażenia odsłuchowe
Pierwsze zetknięcie z najdroższymi Ultrasone’ami nie nastrajało optymistycznie. Dopiero co wyjęte z pudełka, zimne i surowe, skrzeczały niczym żaba w okresie godowym. Już chciałem zawyć: „Za co te pieniądze?!”, ale – mając w pamięci zalecenia prezesa Zirkela, dotyczące tytanowych przetworników – zafundowałem im solidne wygrzewanie. Dopiero uczciwe 300 godzin niezobowiązującego plumkania ustawiło dźwięk na właściwym poziomie. I był to pułap dostępny jedynie nielicznym aktualnie produkowanym słuchawkom.
Pierwsze wrażenie po włożeniu wygrzanych Edition 25 na głowę to efekt odetkanych uszu. Bez względu na jakość nagrania i repertuar słychać było każdy szelest tkaniny, oddech i skrzypnięcie krzeseł pod wykonawcami. Wbrew pozorom, cały ten spektakl mikrodźwięków nie odbywał się w atmosferze laboratoryjnej sterylności, lecz budował realistyczne wrażenie grania na żywo. Niemieckie słuchawki do minimum skracają dystans między muzykami a słuchaczem. Jakby zmniejszały wpływ studia nagraniowego, tłoczni i sprzętu odtwarzającego.

028 035 Hifi 10 2019 002 Srebro do ozdabiania dostarczyła
szacowna pracownia jubilerska
Böhnlein z Bayreuth.

 

Kiedy już się oswoiłem z tą niecodzienną estetyką i przymierzałem do analizowania brzmienia, stanąłem przed kolejnym trudnym zadaniem. Ilość informacji przekazywanych przez Edition 25 po prostu obezwładniała. Początkowo nie byłem w stanie skupić uwagi na wybranych aspektach brzmienia, co chwila zaskakiwany niespodziewanymi pobocznymi atrakcjami. Odbierałem muzykę jako całość, bez wnikania w niuanse. I to jest chyba najlepszy sposób na oswojenie się z jubileuszowymi Ultrasone’ami.
Później, wielokrotnie słuchając tych samych fragmentów, odkrywałem kolejne warstwy nagrań i – jeśli ktoś lubi się bawić w śledzenie niuansów gry instrumentów – to lepiej trafić nie mógł. Jednak, wbrew pozorom, niemieckie nauszniki nie służą wyłącznie do analizy technicznej strony nagrań.
Są przy okazji fantastycznie muzykalne. Choć w przypadku niektórych gatunków, w trakcie nieformalnej rozgrzewki, z rozmysłem wysyłałem je na istne pole minowe, ani razu się nie poddały. Nieoczekiwanym rezultatem tych potyczek było przeniesienie części płyt na dno szuflady, ale to zupełnie inny temat.
Głównym czynnikiem wyróżniającym wszystkie słuchawki Ultrasone na tle konkurencji jest charakterystyczna panorama stereofoniczna. Zawdzięczają ją firmowemu rozwiązaniu S-Logic Natural Surround Sound. Jak głosi legenda, założyciel firmy, Michael Koenig, najpierw opatentował ów pomysł, a później, w oparciu o niego, rozpoczął wytwarzanie słuchawek.

028 035 Hifi 10 2019 002 Hebanowe muszle zdobią
srebrne wstawki.

 

Podstawowe założenia S-Logic polegają na oddaleniu przetworników od kanałów słuchowych i przesunięciu ich tak, by dźwięki były odbierane poprzez całe małżowiny. W rezultacie powstaje rozbudowana panorama stereofoniczna, zaś szeroka scena obejmuje obszar na zewnątrz uszu.
Przez lata technologię S-Logic systematycznie doskonalono, a jej szczytowym osiągnięciem jest właśnie wersja EX, stosowana w najdroższej serii Edition, w tym w Edition 25. Specjalne profilowanie płytki dyfuzyjnej, oddzielającej przetwornik od ucha, sprawia, że obszar bezpośrednio „pokrywany” przez fale dźwiękowe jest większy od samych małżowin. Rezultatem zastosowania tej technologii była bardzo szeroka panorama stereo, wykraczająca nawet poza oczekiwania wywołane ceną. Bez względu na repertuar, instrumenty przesunęły się lekko do przodu, jakby dźwięk dochodził z monitorów bliskiego pola. Można by w tym miejscu podejrzewać Ultrasone o zamontowanie jakiegoś sekretnego układu DSP, symulującego efekty przestrzenne, ale rezultat ten osiągnięto wyłącznie dzięki jednemu elementowi – kawałkowi specjalnie wyprofilowanej blaszki. Niby banalna rzecz, tyle że jej kształt ewoluował przez ostatnie ćwierćwiecze.
Gdy już lekko ochłonąłem i przystąpiłem do analizy brzmienia, rozpoczęła się prawdziwa audiofilska uczta.

028 035 Hifi 10 2019 002 Charakterystyczny rysunek
słojów hebanu makassar sprawia,
że nie ma dwóch takich samych
słuchawek na świecie.

 

O tym, że separacja wykonawców, także w dużych składach orkiestrowych, nie budziła zastrzeżeń, nie ma co wspominać. Nawet niuanse artykulacji z pogranicza ciszy pozostawały czytelne, nie przesłaniając przy tym obrazu muzycznego. Nie odciągały uwagi od głównych wydarzeń, lecz wzmacniały ich realizm.
Nagrania mistrzów baroku okazały się zachwycające. Rozedrgane struny klawesynu, skrzypiec i wiolonczeli mieniły się pięknymi, soczystymi barwami. Brzmiały dźwięcznie i wyraźnie, tak że nawet karkołomne pasaże nie sprawiały słuchawkom kłopotu. Koncerty Bacha w wykonaniu Dunedin Consort (ze skrzypaczką Cecilią Bernardini oraz szefem orkiestry Johnem Buttem przy klawesynie) to było prawdziwe mistrzostwo.
Z kolei w koncertach organowych Haendla uwagę przykuwała niezwykła scena. Moją głowę otoczyła obszerna wirtualna kopuła, wypełniona dźwiękami dochodzącymi z różnych odległości, a nawet wysokości. Różnica w lokalizacji instrumentu solowego oraz reszty orkiestry została czytelnie określona. Dźwięki organów wyraźnie górowały nad pozostałymi, dając wyobrażenie o wysokości kościoła, w którym dokonano rejestracji. Słuchacz zajmował miejsce na stanowisku dyrygenta, w samym centrum wydarzeń. Odnoszę wrażenie, że konwencjonalnymi metodami, bez fikuśnych układów DSP, niezwykle trudno będzie powtórzyć ten efekt.
Unikalną budowę sceny można było docenić zwłaszcza w binauralnych  nagraniach klasyki z katalogu Chesky Records. Słuchawki wyraźnie zaznaczały odległości między instrumentami i ich lokalizację na scenie, choć różnice między nagraniami zarejestrowanymi za pomocą „sztucznej głowy” a starannymi realizacjami audiofilskimi nie były spektakularne.

028 035 Hifi 10 2019 002 Maksymalnie rozsunięte
Edition 25 powinny pasować
nawet na największe głowy

 

O nieprzeciętnej muzykalności Jubilee Edition 25 już wspominałem i sam nie wiem, kiedy formalny test zmienił się w słuchanie dla przyjemności. „Dwudziestki piątki” są niezwykle analityczne, a jednocześnie relaksujące. Nawet w bombastyczne nagrania, w rodzaju „Marsa” z „Planet” Holsta, można się było zanurzyć, popaść w błogostan i zapomnieć o otaczającym świecie. Zmiana albumu przed wybrzmieniem ostatniego dźwięku nawet nie przechodziła przez myśl. W kolejce czekały przecież „Wenus”, „Merkury” i reszta towarzystwa.
Drugą tercję, tym razem z jazzem, rozpocząłem albumem „Jazz At Pawnshop” kwintetu Arne Domnerusa. I – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – ogromna scena kościołów i sal koncertowych zmniejszyła się do rozmiarów klubu. Muzycy wygodnie rozlokowali się na scenie i się zaczęło… Moją uwagę zwrócił cudownie dźwięczny wibrafon Larsa Erstranda oraz znakomita sekcja rytmiczna. Georg Riedel na basie i Egil Johansen na perkusji zasuwali w idealnej harmonii, niczym dobrze naoliwiona maszyna. I to przypomniało mi inny koncert, „We’re All Together Again for the First Time” kwintetu Dave’a Brubecka z genialną, 16-minutową wersją „Take Five”. Ależ oni to zagrali! Perkusyjna solówka Alana Dawsona dosłownie zwalała z nóg. Na niedrogim sprzęcie brzmi nieźle, na high-endowym – często wywołuje opad szczęki, ale Ultrasone Jubilee Edition 25 mogą przenieść słuchacza w inny wymiar czasoprzestrzeni. Żeby było śmieszniej, w porównaniu z zestawami perkusyjnymi współczesnych herosów rocka, Alan Dawson zagrał na dwóch odwróconych garnkach i pokrywce, w dodatku w garniturze. No dobrze, ale miało być o słuchawkach.

028 035 Hifi 10 2019 002 Pałąk, podobnie jak poduszki, obszyto delikatną skórą.

 

Zmieniając kolejne płyty w odtwarzaczu, bez trudu rozróżniałem te zarejestrowane na żywo od studyjnych. Największe zmiany zachodziły w budowie sceny, dokładności zogniskowania instrumentów oraz odległości między nimi. Nagrania studyjne bywały pod tym względem dokładniejsze, jednak traciły to „coś”, co sprawia, że właśnie muzyka na żywo wywołuje prawdziwe emocje. A tych, bynajmniej, nie brakowało i to nie tylko w przypadku perfekcyjnych realizacji.
Można się było o tym przekonać, słuchając albumów sprzed wielu dekad, np. monofonicznych nagrań Milesa Davisa oraz Elli Fitzgerald w duecie z Louisem Armstrongiem. Ultrasone okazywały szacunek wiekowym nagraniom. Cichy analogowy szum przypominał o upływie czasu, ale nad nim unosiła się cudowna muzyka. Może się wydawać, że słuchanie trzeszczących monofonicznych płyt na słuchawkach za 20 tysięcy zakrawa na perwersję, ale Jubilee Edition 25 przypominają o tym, co w muzyce najważniejsze – o uczuciach. A tych nie da się kupić za żadne pieniądze.

028 035 Hifi 10 2019 002 Poduchy.

 

Jazz z rockiem pięknie łączy płyta „Live In Studio” zespołu Friends of Carlotta. Obok soulowej piosenki „Ain’t No Sunshine” i  „Time After Time” Davisa znajdziemy tam przebój „In The Air Tonight” Phila Collinsa czy nieśmiertelne „Hello” Lionela Richie, wszystkie w autorskich aranżacjach wykonawców. Płytę nagrano „na setkę”, bez przerw i cięć, łącznie z krótkimi rozmowami muzyków między utworami. Do panującej w studiu atmosfery bardziej się zbliżyć nie da, a Ultrasone przeniosły ją do mojego domu. Piękne, głębokie brzmienie z lekkim pogłosem, instrumentaliści rozstawieni wokół wokalistów, zajmujących miejsce pośrodku sceny – takie doznania są zarezerwowane dla uczestników spektakli na żywo.

028 035 Hifi 10 2019 002 Trzymetrowy przewód
ze srebrnej plecionki

 

Kierując się w stronę rocka, zahaczyłem o bluesowe poletko, ale o ile z nagraniami akustycznymi problemu nie ma, to znalezienie świetnie zrealizowanego elektrycznego bluesa graniczy z cudem. A jeśli już na takowy trafimy i nawet nieźle zabrzmi on przez kolumny, to słuchany za pośrednictwem analitycznych słuchawek traci czar i klimat. Tu ponownie z pomocą przyszły mi nagrania realizowane w czasach, gdy pojęcia „loudness war” i „kompresja dynamiki” pozostawały w sferze abstrakcji. Stare płyty B. B. Kinga, Johna Mayalla i Etty James wypadły naturalnie i wiarygodnie. Tak właśnie powinna brzmieć muzyka.
Do ostatniego etapu, czyli rocka, podchodziłem sceptycznie. Znalezienie ciekawych nagrań, które pod względem technicznym pozwoliłyby wykorzystać potencjał testowanych słuchawek, wydawało się niemal niewykonalne, więc od razu postawiłem na pewniaki.

028 035 Hifi 10 2019 002 Zakończenie wtykiem 3,5 mm, ale w komplecie jest też nakręcana przejściówka 6,3 mm.

 

Pierwsza, studyjna część drugiego koncertowego albumu grupy Eagles z 1994 roku – „Hell Freezes Over” – to typowe spokojne brzdąkanie, idealne do poobiedniej drzemki. Natomiast akustyczna cześć koncertowa z wydłużoną wersją „Hotelu California” pogoniła do roboty moje czerwone krwinki. Choć solówka w tym utworze przez wielu krytyków jest uznawana za najbardziej obciachowe solo gitarowe w dziejach, to z niekłamaną przyjemnością kilkukrotnie posłuchałem tego fragmentu. Nawet gdyby obaj muzycy odegrali go unisono na grzebieniach, to i tak nie miałbym najmniejszych zastrzeżeń.
Ośmielony tym występem, z ufnością sięgnąłem po płyty stricte rockowe i się nie zawiodłem. Jeśli nie zafundujecie sobie audiofilskiej masakry piłą łańcuchową za pomocą debiutanckiego albumu grupy Boston, płyt Red Hot Chili Peppers czy jakiegoś trash metalu, to ryzyko porażki będzie niewielkie. Znakomicie zabrzmiał „Gaucho” Steely Dana, koncertowy „Made in Japan” Deep Purple, nagrania Pink Floydów i Joe Cockera. Pozytywnym zaskoczeniem okazały się fragmenty wydawnictw Dream Theater, które do puszczania w windzie się raczej nie nadają. Cokolwiek mroczną wisienką na tym torcie był „Mutter” Rammsteinu, ale Niemcy zawsze odznaczali się lokalnym patriotyzmem.

028 035 Hifi 10 2019 002

Po jeździe obowiązkowej przyszła pora na program dowolny i tu wystąpiły albumy binauralne Davida Chesky’ego. O ile wcześniej, przy okazji klasyki, ledwie musnąłem ten temat, to teraz rzuciłem się w wir eksperymentów amerykańskiego realizatora dźwięku. Pod względem jakości budowy sceny, Ultrasone Edition 25 otwierają nowy rozdział w audiofilskich annałach. Tu nie było wyraźnego podziału na kanały, prób imitowania trójwymiarowej sceny czy też zaskakiwania słuchacza odgłosami, dochodzącymi z najmniej oczekiwanych kierunków. Zastąpił je prawdziwy, wielowymiarowy dźwięk przestrzenny, bliższy instalacjom złożonym z kilku kolumn niż parze przetworników przytroczonych do uszu. Czyli zgodny z zamysłem producenta płyt.

028 035 Hifi 10 2019 002 Na wysoki połysk

 


Konkluzja
Przed wiekami ktoś sformułował twierdzenie mówiące, że brzmienie audiofilskich słuchawek z grubsza odpowiada możliwościom dziesięciokrotnie droższych kolumn. Można z tym dyskutować, ale w zasadzie to prawda. Z jednym wyjątkiem. W przypadku Ultrasone Jubilee Edition 25 mnożnik ten powinien być znacznie większy. Może właśnie 25-krotny? I kto by pomyślał, że 20000 złotych za słuchawki to nadal okazja!



 

2019 10 24 19 36 30 028 035 Hifi 10 2019.pdf Adobe Reader

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 10/2019


Pobierz ten artykuł jako PDF