HFM

artykulylista3

 

Ultrasone Edition 5

IMG 0067Firma Ultrasone powstała w 1991 roku w Niemczech i początkowo koncentrowała się na słuchawkach w średniej cenie. Ambicje z czasem rosły i przybrały postać serii Edition – ekskluzywnej i drogiej. Na jej 10-lecie producent zaskoczył wszystkich.

Edition 5 pojawiły się niedługo po premierze modelu 12. Przedtem były 7 i inne, a każdy, kto będzie poszukiwał logiki w numeracji, rzuci ręcznik. Nie ma porządku ani klucza, ale Niemcy najwyraźniej nie robią z tego problemu. W końcu liczy się produkt.

Ten jest wyjątkowy, choćby ze względu na cenę. Z początku miała ona wynosić 5000 euro. Skończyło się na 14990 zł. To i tak dużo, ale pikanterii sprawie dodaje fakt, że seria jest limitowana i na rynek trafi zaledwie 555 egzemplarzy. Odważna cena świadczy o tym, że producent czuje się pewnie i nie boi się konkurencji ze strony takich tuzów, jak AKG, Beyerdynamic, Sennheiser czy Grado. Wszystkie ich flagowce są tańsze od „piątek”.

Budowa

Peryferia
Do redakcji trafiło spore pudło. Na wierzchu znalazłem podstawkę w postaci wygiętego stalowego pręta. Ma centymetr grubości, więc jest naprawdę solidny, stabilny i się nie przewraca. Rozwiązuje problem odkładania słuchawek byle gdzie (od tego niszczą się bardziej niż od intensywnego użytkowania) i sam chętnie bym go kupił, gdyby był dostępny osobno.  Kolejnym „prezentem” jest certyfikat oryginalności, z numerem seryjnym i odręcznymi podpisami Andreasa Veitingera – głównego projektanta i Yoko Onedera – szefa działu kontroli jakości. To dowód, że słuchawki są przed zapakowaniem dokładnie sprawdzane. Nie są jednak wygrzewane, na co uczulam, bo podobno świeżo wyjęte z pudełka grają okropnie, a spokojna praca przez wiele godzin istotnie zmienia ich charakter. Ja dostałem do testu już zdecydowanie rozegrane. Na grubym skórzanym worze ze ściągaczem wytłoczono logo Ultrasone. W środku znajdują się kieszenie na kable i zamykany „portfelik” na końcówki i dodatki.


IMG 0074

Mały, duży jack i przejściówki
w obie strony. Zatrzask do muszli.



Kiedy to wszystko wydłubiemy z kartonu, pokazuje się szkatułka, kryjąca sedno sprawy. Zrobiono ją z drewna, sklejki albo plastiku – trudno jednoznacznie stwierdzić, bo obszyto ją czarną skórą, również grubą i szlachetną, co potwierdzi niejeden tapicer. Zastosowano nawet podwójne przeszycie mocną dratwą. Moja kanapa jest z pewnością gorzej wykonana.  Na wieku znalazło się logo Edition, z gustownie dodaną wariacją na temat cyfry 5. Puzderko ma zamek z dwoma przyciskami, na kluczyk. Taki sam jak w dobrych walizkach. W komplecie dołączono chusteczkę z mikrofibry; grubą i z logiem Ultrasone. Są też złocone przejściówki: mały – duży i duży – mały jack oraz dwa kable, a wszystko w wyciętych otworach w płacie gęstej, gumowej pianki. Na środku, oczywiście, słuchawki. Przewody wykonano z plecionki z miedzi beztlenowej o czystości 99,999 %. Są dość grube, ale przy tym lekkie i mają porządną izolację. Ich długość wynosi 1,5 m i 4 m, a więc dostosowano je zarówno do urządzeń stacjonarnych, jak i przenośnych. W drugim przypadku nie dysponujemy pilotem. Złocone wtyki Neutrika są nierozbieralne. Druty od strony muszli wchodzą na zatrzaski.

 

 

IMG 0048
Skórzana walizka z cenną zawartością.

Słuchawki

Słuchawki są piękne i od razu widać, że to najwyższa półka. Są też dość ciężkie, co wynika z zastosowanych materiałów. Muszle wykonano z dębiny, więc podejrzewam, że jest to w miarę naturalny kolor drewna. Jest to tak zwany dąb czarny albo kopalny. Nie ścina się go, ale wydobywa, głównie z dna rzek, stawów lub torfowisk, gdzie leżał 200, 500 albo i 1000 lat. To drewno ma zwykle odcień od ciemnoszarego do antracytowej czerni i charakteryzuje się niezwykłą twardością i odpornością na warunki atmosferyczne, zbliżoną do kamienia albo ceramiki. Swoje już przeleżał w trudnych warunkach i nic mu nie zaszkodzi. Czarny dąb jest materiałem cenionym zarówno przez mistrzów wyrobu fajek, jak i pykaczy, bo jest odporny na nadpalenia, a przy tym piękny i rzadki. W Polsce mistrzem wyrobu fajek czarnodębowych jest Henryk Worobiec. Od dawna nie powstała żadna nowa fajka z dębu kopalnego, bo ten materiał pozyskuje się rzadko, a kiedy już się to stanie, jest rozchwytywany i bardzo drogi.

Myślę, że wielu miłośników fajki ma za złe Ultrasone, że „zmarnowało” tak cenny i „smaczny” materiał; faktycznie, wyczuwa się niepowtarzalną nutę, powiedziałbym, neutralności. Matowe powierzchnie są lakierowane siedmiokrotnie, a obróbka drewna – perfekcyjna. Zachowano identyczny wygląd słojów w obu kanałach. Logo Edition 5 zostało wycięte laserem, a następnie wmontowano w nie delikatnie wystające (celowo, bo licują się na brzegach) aluminiowe elementy. Dalej mamy nakrywkę – profil z anodowanego aluminium, będący jednocześnie frontem obudowy przetwornika. Poduszki wykonano ze skóry długowłosych etiopskich owiec, podobnie jak poduszkę pałąka. Wypełnienie jest mięciutkie, co ma podnosić komfort użytkowania. Faktycznie, skóra jest jedwabista w dotyku, a długie słuchanie nie powoduje pocenia się okolic uszu. No, chyba że jest gorąco, ale wtedy wszystkie rozwiązania zawodzą. Czubek głowy też nie jest naciskany mocno, bo masa opiera się na poduszkach, a pałąk uzupełnienia konstrukcję. Komfort jest wysoki, ale spotykałem już wyższy, chociażby w AKG K 701 czy Sennheiserach HD 600. Tamte były jednak otwarte, więc nie wymagały nacisku na uszy.

Tyle że wtedy pałąk bardziej ciążył.  Konstrukcja otwarta jest w ogóle wygodniejsza przy długim słuchaniu, ale nie izoluje od otoczenia, co z kolei robią Edition 5. Porównanie powinno więc raczej dotyczyć zamkniętych Beyerdynamików, a tam nacisk jest zdecydowanie większy. Ultrasone w kwestii wygody zasługują na czwórkę. Co innego precyzja wykonania. To najwyższy poziom, o czym może świadczyć choćby regulacja pałąka, dostosowująca go do wielkości głowy. Jest skokowa, chodzi dość ciężko, ale pewnie, więc ustawienie przypadkowo się nie zmieni. Na aluminiowym pałąku, wewnątrz, znajdziemy także numer seryjny, oznaczenie kanałów, logo układu S-Logic i napis „Made in Germany”. Przetwornik ma średnicę 40 mm i powleczoną tytanem membranę w kształcie skierowanego do dołu tunelu. Cewka jest ekranowana Mu-metalem. Patentem Ultrasone jest układ S-Logic, występujący tu w kolejnej odsłonie. Można wiele tłumaczyć, ale tak naprawdę jest to coś w rodzaju przegrody z dziurkami pomiędzy membraną a uchem. Poprawia ona ponoć wrażenia przestrzenne. Impedancja słuchawek jest dość niska, więc najlepiej będą pracować z wydajnymi preampami. Teoretycznie, bo w teście podłączyłem je do telewizora (żeby w nocy pooglądać to i owo, nie przeszkadzając innym) i nie zauważyłem niczego niepokojącego. Za to ciekawy jest układ Ultra Low Emission, odginający promieniowanie magnetyczne od głowy słuchacza. Redukcja aż 98 % to dobra wiadomość.

 

IMG 0063

Elegancki skórzany woreczek.



Wrażenia odsłuchowe
Wielokrotnie miałem do czynienia ze słuchawkami Ultrasone i wystarczyło mi to do stwierdzenia, że firma ma pomysł na własne brzmienie. Podobnie jest z Grado, ale już w przypadku Sennheisera, AKG czy Beyerdynamica panuje większa różnorodność koncepcji. Tak czy siak, gdyby mnie ktoś zapytał o najlepsze słuchawki, nie mógłbym wskazać konkretnego modelu ani firmy. Lepiej określić, do czego słuchawki są potrzebne. Jeśli do studia, to wiadomo, że priorytetem jest neutralność. Tutaj znajdą się bardziej bezkompromisowe rozwiązania, jak choćby AKG K 701, znacznie tańsze, a bardziej prawdomówne. Ultrasone Edition 5 zaliczyłbym natomiast do słuchawek kształtujących brzmienie na własną modłę. W tej chwili przychodzi mi na myśl najbardziej sensowne porównanie z Grado PS 1000. Zauważam nawet pomiędzy nimi spore podobieństwa, choć efekt jest inny. Jeżeli chodzi o sam charakter „piątek”, to przedstawiają dźwięk lekko powiększony, ocieplony i masywny. Jednak klasa słuchawek nie pozwala, aby to się odbyło kosztem czegokolwiek oprócz odmiennego gustu użytkownika. Ta koloryzacja jest przemyślana i, chciałoby się powiedzieć, szlachetna. Mimo powiększenia instrumentów operujących w średnicy pasma, mamy do czynienia z przejrzystością AKG K 1000. Każdy szczegół, efekt emisji głosu czy szarpnięcie struny rejestrujemy bez wysiłku. Dostajemy na tacy, wręcz do przesady. Wydaje się, że konstruktorzy chcieli podkreślić rozdzielczość przetwornika, eksponując tę cechę. Podobnie było w HD 600 i innych, ale zawsze wiązało się to z podkreśleniem góry pasma, sybilantów, cyknięć, skrzypnięć i podobnych atrakcji.  Tymczasem, wkładając na głowę Edition 5, przeżywamy zdziwienie. Żadnego cykania; przeciwnie – wysokie tony są aksamitne. Chciałoby się powiedzieć: kremowe i słodkie, ale bez rozmydlania. To nie jest zabarwienie, ale odessanie z muzyki wszystkiego, co realizatorzy dźwięku uznają za „śmieci”. Edition 5 nie będą się nadawać do studia, bo nie pokazują bolesnej prawdy. Nie wydobywają jej na pierwszy plan, a właśnie to czyniłoby pracę łatwiejszą. Stworzono je z myślą o przyjemności słuchania, nie analizy.

 

Górę pasma można porównać do elektrostatu i chyba to było celem inżynierów. Średnica pasma jest lekko dociążona, ale przejrzysta i precyzyjna jak szwajcarski zegarek. I znowu mamy zagwozdkę, bo mimo ocieplenia zróżnicowanie barw jest niesłychane. Najlepiej to zaobserwować w ciężkim rocku, gdzie w wąskim fragmencie pasma grają trzy, a nawet cztery gitary i niezbyt udany tor zrobi z tego bałagan. Ultrasone utrzymują porządek. Lokują muzyków dokładnie w miejscach, w których stali. Wspomniane ocieplenie i dodanie masy podkreślają porządek i dynamikę, ale o tym za chwilę. Jeżeli ktoś stwierdzi, że to nie do końca naturalne, wypada się zgodzić. Ale jaki mamy naturalny pierwowzór elektrycznej muzyki rozrywkowej? Żaden. Tymczasem gitary na Edition 5 brzmią krwiście, pompują energię, rytm i emocje. Posłuchajcie organów Hammonda – to czysta magia! Kiedy dotarłem do solówek Floydów, opadła mi szczęka i wyrwało mi się: „mój Boże, co za mięcho!”. Ten dźwięk miał w sobie jakąś ponadrealną gęstość, nasycenie, jakby atomy powietrza znalazły się nagle bliżej siebie. Trafiał nie do uszu, ale wprost do mózgu. I znowu – bez przepychanek, jakby mimochodem, stroniąc od tanich efektów. Do starszych i o wiele tańszych Ultrasone miałem zastrzeżenia, że zanadto „basowały”.

To było jednak dawno (nie słyszałem nowych wcieleń) i nie w tej lidze. Edition 5 też mają potężny bas, ale jego opisanie sprawia pewną trudność. O wielkości decyduje, owszem, głębia, ale sama ilość już niekoniecznie. Nie słychać ekspozycji, ale zakres ten przykuwa uwagę natychmiast, gdy zaczyna się w nim dziać coś specjalnego. Trudno powiedzieć, jak to osiągnięto, ale najważniejsza jest nie ilość decybeli, ale kaloryczność oraz energia. Bębny są czasem wręcz atomowe, choć niekoniecznie wychodzą na pierwszy plan. Podobnie jest z szybkością. Powstaje wrażenie, że dół Edition 5 jest miękki. Postawiono na jego miłe wybrzmiewanie, ale przy okazji zauważamy rytm i tempo. Najważniejszą cechą wydaje się jednak sprężystość i gwałtowność ataku. Przy tym zachowane zostają kultura i umiar, podobnie jak w przypadku przejrzystej niczym kryształ, ale kremowej góry. Pogodzono teoretyczne sprzeczności, a raczej… Tu pojawia się refleksja. Edition nie mówią prawdy o nagraniach albo mówią, ale nie w sposób bezkompromisowy. Wyciągają to, co najfajniejsze, maksymalizując tylko najprzyjemniejsze doznania, a te mniej miłe – maskując. Robią to z taką kulturą, że dajemy się okłamać i nie chcemy wracać do głośników, a tym bardziej do studyjnych słuchawek. Tak jakbyśmy z delicji chcieli zjeść same galaretki z czekoladą, bo najlepsze.


IMG 0056

Drewno na muszlach
to kopalny czarny dąb.



Dynamika jest prawdziwie koncertowa, choć znowu – nie odbywa się to poprzez wytworzenie oszałamiającego ciśnienia. To ta sama energia co w basie – sprężysta i czysta jak kryształ. Przestrzeń jest kształtowana inaczej niż w słuchawkach, które znam, a jeśli już podobna do czegoś, to do wspomnianych wcześniej Grado. To nie holograficzny rozmiar, jak we flagowych Sennheiserach, ani precyzja AKG, ale ład i podkreślenie pierwszego planu, co pasuje do brzmienia. Ogromna scena jest, ale jakby w tle, zaś porządek docenimy wtedy, gdy zechcemy go obserwować. Najważniejsza jest spójność.

Konkluzja
Czy Edition 5 grają dobrze? To niewłaściwie postawione pytanie, bo wówczas w domyśle mamy „jak na żywo”, a to nieprawda. Czy są nieobecne w torze? Ależ są i tę obecność podkreślają na każdym kroku. Czy nastąpiła ingerencja w brzmienie? Nastąpiła i ktoś nad tym długo myślał. Lepiej powiedzieć, jak grają te słuchawki. Tylko jedno słowo przychodzi mi do głowy: pięknie.

ultrasone t


Maciej Stryjecki
Źródło: HFM 09/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF