13.08.2012
min czytania
Udostępnij
W dziedzinie turystyki ponoć też sporo, chociaż lepiej pamiętać, że to diabelnie drogi kraj. Być może dlatego zbyt wielu naszych rodaków nie penetruje tamtych okolic.
Za to nasz rynek okazuje się atrakcyjny dla norweskich producentów sprzętu hi-fi. Electrocompaniet w Polsce jest obecny od zamierzchłych czasów. Teraz przyszła pora na kolejną firmę – Hegel. Oferta Hegla obejmuje wyłącznie elektronikę, a opisywane urządzenia należą do najbardziej przystępnych cenowo. Mimo to trudno je nazwać budżetowymi. Konkurują z segmentem „entry level” MBL-a czy Krella i w naszym kraju zapewne zostaną uznane za wstęp do luksusowego hi-fi. Hegel jednak konkurencji się nie boi, czego dowodzą entuzjastyczne opinie w prasie i rekomendacje od producentów kolumn z najwyższej półki, jak chociażby Wilson Audio, Magico czy Audio Physic. Na wystawach zasilają je wzmacniacze Hegla i nikt nie narzeka na rozbieżność cen elementów systemu. Czyżbyśmy mieli do czynienia z okazją? Właściciel marki, Bent Holter, podkreśla, że jego głównym założeniem było dostarczyć klientom sprzęt o jakości hi-endu w rozsądnej cenie i w ten sposób dotrzeć do bardziej pragmatycznej grupy melomanów. Brzmi rozsądnie. O ile oczywiście nie jest to kolejna czcza gadanina z folderów reklamowych.
Jeżeli porównamy klocki Hegla do wspomnianych konkurentów, to idą łeb w łeb. Jakość wykonania obudów nie odbiega od Krella czy MBL-a. Są zrobione w całości z blachy aluminiowej, szczotkowanej z obu stron. Montaż jest staranny, co widać po równiutkich szczelinach i pewnym działaniu przycisków. W estetyce postawiono na skromną elegancję i symetrię. Dzięki temu istnieje duże prawdopodobieństwo, że urządzenia będą się ładnie starzeć. Prostota jest przyjacielem ergonomii. Na płytach czołowych pozostawiono tylko niezbędne funkcje. Na aluminiowym pilocie też nie widać tłoku (identyczny dostajemy do odtwarzacza i do wzmacniacza. Kupując komplet mamy więc zapasowy. Jeżeli i ten zgubimy, czeka nas wydatek 250 zł). Sterownik jest solidny, a jedyną niedogodnością są małe guziczki. Aby nauczyć się obsługi, nie potrzeba instrukcji. Warto tylko wiedzieć, że szufladę zamykamy przez przytrzymanie guzika „play”, a otwieramy „stopem”. Klocki opierają się na trzech nóżkach. W odtwarzaczu podniesiono je na gumowych podstawkach, aby poprawić wentylację, gdy zechcemy używać wieży Hegla. Niewykluczone, że mają także zadanie pochłaniania drgań.
Wszystkie urządzenia norweskiej firmy są dostępne w dwóch wariantach kolorystycznych: srebrnym i czarnym. W obu aluminiowe fronty są piaskowane, a następnie anodowane. Jeżeli chodzi o budowę wewnętrzną, szczegóły zamieszczamy w obszernej prezentacji w tym numerze. Warto wspomnieć, że tor sygnałowy wzmacniacza i odtwarzacza jest symetryczny, dlatego producent poleca korzystać z połączenia XLR. W H100 do dyspozycji mamy także cztery gniazda RCA dla źródeł liniowych, trzy wyjścia z preampu i wejście kina domowego, które można też traktować jako bezpośrednie podłączenie do końcówki mocy. Ciekawostką jest USB, zintegrowane z kartą dźwiękową Hegla. Współpracuje ze wszystkimi systemami operacyjnymi. Po zdjęciu pokrywy wzmacniacza uwagę zwraca solidne zasilanie – potężny toroid i bateria kondensatorów o pojemności 60000 μF. Trudno się dziwić, skoro dostajemy solidne 120 W, a przy 4 omach moc się podwaja. W układzie elektronicznym zastosowano kilka autorskich rozwiązań (szczegóły w prezentacji). Końcówkę mocy zbudowano w oparciu o cztery pary tranzystorów przykręconych do radiatora w centrum. Producent chwali się, że H100 łączy zalety klasy A z mocą klasy AB. Zasilanie w odtwarzaczu jest zaskakująco solidne i mogłoby wystarczyć dla całkiem mocnego wzmacniacza. Zastosowano m.in. indywidualne stabilizatory napięcia. Hegel zaznacza, że wielką wagę przywiązano do elektroniki obsługującej napęd. Ta, podobnie jak zegar, wyjście i wielopoziomowy przetwornik 24 bity/192 kHz, jest własnym opracowaniem Norwegów. Zaawansowana technologia, autorskie rozwiązania, bardzo dobre komponenty i staranne wykonanie – to wszystko z nawiązką uzasadnia cenę. Hegel nie jest jeszcze znaną marką w Polsce, ale wiele wskazuje na to, że klienci docenią podejście Benta Holtera.
CDP2A mk2 to jeden z najbardziej „analogowych” odtwarzaczy, jakie słyszałem. W jego dźwięku panuje wszechobecny spokój. W pierwszej chwili myślałem, że gra ciszej od Gamuta, ale wrażenie wynika z charakteru prezentacji. Hegel po prostu nigdy nie hałasuje. Nie ociera się o ostrość ani agresję. Trzeba się do tego dźwięku przyzwyczaić, aby dostrzec jego zalety. A tych jest mnóstwo. Wysokie tony w pierwszej chwili wydają się lekkie i nie tak dosłowne jak w Gamucie, ale szybko docenimy ich dźwięczność. Miotełki na talerzach brzmią delikatnie, łagodnie, czasem słodko, ale mają odpowiednią nośność i wybrzmienie. Dokładniejsza obserwacja góry pasma prowadzi też do wniosku, że jest ona rozdzielcza, pełna szczegółów i przejrzysta. Najbardziej jednak urzeka jej spójność z centrum pasma. Elektroniczne „wokale” na japońskim wydaniu „Cluthing At Straws” Marillion zabrzmiały prawie jak żywe chórki. To bardzo szlachetna i czysta górna średnica. Tam, gdzie wiele cyfrowych źródeł cyka i szeleści, Hegel pokazuje klasę. Słuchanie muzyki operowej to prawdziwa przyjemność – ze zrozumieniem tekstu nie będzie mieć problemu nawet osoba o przytępionym słuchu. A wszystko bez żadnych ekspozycji. Przeciwnie – przy odczuciu aksamitności i wszechobecnej kulturze brzmienia. Basu jest dokładnie tyle, ile trzeba. Na pewno znajdziecie odtwarzacz bardziej efekciarski, jednak ten utrzymuje kontrolę i precyzyjnie dozuje wybrzmienia. Podstawa harmoniczna nie zdradza także tendencji do zabarwiania reszty pasma. W ogóle, pomimo bardzo dobrej przejrzystości dźwięk pozostaje spójny i stanowi jednorodną, plastyczną całość. Jeżeli już mielibyśmy określić jego temperaturę, to bliżej jej do ciepła niż do chłodu. Ale to tylko minimalne zabarwienie, dodające instrumentom okrągłości. Zdarza się, że ta cecha niesie ze sobą zamazanie konturów, ale nie tutaj. Rodzi za to skojarzenie z analogiem. Filozoficzny wręcz spokój i dystans łączą się z rzadko spotykaną prezentacją sceny. Najczęściej koncentrujemy się na pierwszym planie i to on decyduje o efektowności i dynamice odtwarzanej muzyki. Wiele firm dostrzega tę zależność i przybliża do nas obraz nagrania. Hegel robi odwrotnie. Delikatnie oddala od słuchacza pierwszy plan i buduje scenę za nim. Głębia jest wręcz spektakularna i to chyba największa atrakcja norweskiego kompaktu. Dźwięk, oderwany od głośników przesuwa tylną ścianę za linię horyzontu. Najdalsze sygnały bądź pogłosy rysują granicę, którą trudno dostrzec gołym okiem. Jeżeli miałbym znaleźć łyżkę dziegciu w beczce miodu, będzie nią dynamika. Konkurenci za podobne pieniądze potrafią zagrać bardziej koncertowo, z energią. W CDP2A mk2 znajdziecie za to esencję muzykalności.
H100 w zasadzie powtarza powyższe wrażenia. Bent Holter zaznacza, że jego patenty wpływają głównie na brak zakłóceń. Faktycznie, dźwięk jest aksamitnie gładki i nie popada w ostrość. Czasem ten spokój i elegancja zdają się przesadne, ale co z tego? Po dłuższym zastanowieniu dochodzimy do wniosku, że podwyższają komfort odsłuchu. Góra nie kłuje w uszy, choć jest przejrzysta. Średnica niesie mnóstwo informacji, bez nawet odrobiny chropowatości czy kanciastości. Docenimy jednolitość i spójność, tak jakby kolumny nie składały się z trzech odrębnych torów, tylko jednego szerokopasmowego przetwornika. Przestrzeń w tej cenie jest chyba nie do powtórzenia, no może tylko z dobrze skonstruowanej lampy. Mimo to określenie „lampowy” do H100 nie do końca pasuje, bo wzmacniacz jest neutralny i nie ociepla średnicy. Jeżeli już, to raczej robi to kompakt. Jest za to jedna, zasadnicza różnica pomiędzy komponentami norweskiej wieży. Integra ma kawał basu. Schodzącego nisko i trzymanego w ryzach. Dzięki niemu system grający w całości nabiera masy i potęgi, a zbudowanie ściany dźwięku nie jest dla niego problemem. Jednak nie jest to dynamika, która polega na błyskawicznym podążaniu za zmianami tempa, a raczej spokojne oddanie wysokich natężeń głośności. W tym względzie czuć spory zapas. W końcu rzetelne 120 watów to nie w kij dmuchał. Na marginesie: na Waszym miejscu spróbowałbym połączenia z kolumnami ATC, opisywanymi w tym numerze. To może być strzał w dziesiątkę!
Szukacie analogu i lampy, a jednocześnie się ich boicie? No to po strachu.
Maciej Stryjecki
Hi-Fi i Muzyka 11/2011
Przeczytaj także