HFM

artykulylista3

 

Yamaha NS-500

20-25 09 2012 01Yamaha należy do najstarszych firm na świecie, nie tylko wśród producentów sprzętu hi-fi. Yamaha Organ Works, założona w 1889 roku (!) przez Torakusu Yamahę, zaledwie dwa lata po wynalezieniu gramofonu Berlinera, zaczynała od naprawy i produkcji organów piszczałkowych. Później dołączyły do nich inne instrumenty, a pierwszy fonograf powstał w 1922 roku.

Obecnie koncern spod znaku trzech kamertonów wszechstronnością przypomina koreański czebol, jednak nas interesuje wyłącznie sprzęt grający.
Wśród urządzeń audiowizualnych najwięcej miejsca w katalogu zajmuje kino domowe, ale na szczęście Japończycy nie zapomnieli o kolumnach. W przeciwieństwie do elektroniki, gdzie panuje rywalizacja godna Formuły 1, nowe serie głośników pojawiają się co kilka lat. Dlatego zespół konstruktorów pod światłym przywództwem Koji Okazakiego ma wystarczająco dużo czasu na dopieszczanie detali. Zestaw NS-500 jest tego dobrym przykładem. Europejską premierę miał na berlińskich targach IFA w 2010 roku.


Jeśli spojrzycie na zdjęcie grupowe, ujrzycie niemal całą serię NS-500. Jedynym obcym elementem jest subwoofer. Zamiast SW500 do testów dostarczono nieco większy SW700. Dystrybutor obawiał się, że 20-metrowy pokój, w którym miały się odbyć odsłuchy, będzie dla „pięćsetki” zbyt dużym wyzwaniem.

Budowa
W przypadku serii NS-500 punktem wyjścia było zaprojektowanie obudów łączących wartości wizualne z możliwie wysoką jakością dźwięku. Jeśli chodzi o to pierwsze – udało się w stu procentach.
Przednie ścianki są wykończone lakierem fortepianowym. Tym prawdziwym, nie imitacją. Z racji produkowania instrumentów muzycznych Yamaha ma do niego nieograniczony dostęp i widać, że oddziały firmy współpracują ze sobą w tej materii. Boczne ścianki w testowanym zestawie oklejono barwionym na czarno fornirem, a do wyboru jest jeszcze ciemny brąz oraz drewno różane. Kontrastujące z czarnym frontem białe membrany sprawiają, że obok kolumn trudno przejść obojętnie. Wysokotonowe kopułki są chronione przytwierdzonymi na stałe metalowymi siateczkami. Szare maskownice na mid-wooferach trzymają się koszy dzięki małym magnesom i zasłaniają jedynie głośniki, co dodatkowo podnosi walory wizualne. Po zdjęciu maskownic fronty pozostają nieskalane paskudnymi gniazdami po bolcach mocujących.
Obudowy wszystkich modeli NS-500 sklejono z 16-mm MDF-u. W przypadku monitorów i głośnika centralnego jest to jeszcze do przyjęcia, ale już sztywność podłogówek może budzić obawy. Z tego powodu wewnątrz umieszczono kratownice. Do wytłumienia użyto płatów sztucznej wełny i prasowanej watoliny.

20-25 09 2012 04

W dna monitorów i głośnika centralnego wklejono po trzy gumowe nóżki, dzięki którym ustawienie ich nawet na zwykłej komodzie nie powinno zmasakrować dźwięku. Oczywiście zaleca się użycie ciężkich metalowych podstawek. Kolumny podłogowe wyposażono w regulowane stalowe kolce oraz gumowe nóżki.
Monitory i głośnik centralny to konstrukcje zamknięte, więc nie powinny sprawiać problemów z ustawianiem. W przypadku kolumn podłogowych z tunelem basowym wyprowadzonym do tyłu wskazany jest przynajmniej metrowy odstęp od ściany.
Wszystkie przetworniki w serii NS-500 przywędrowały z prestiżowej serii Soavo. Wysokie tony powierzono 3-cm kopułkom ze stopu aluminiowo-magnezowego, natomiast bas i średnicę – głośnikom z membranami z mieszanki tworzywa sztucznego i miki o naukowej nazwie A-PMD (The Advanced Polymer-Injected Mica Diaphragm). Choć zestaw NS-500 jest przeznaczony do kina domowego, wszystkie magnesy, poza subwooferem, pozostały nieekranowane. Na szczęście nowoczesne płaskie telewizory nie potrzebują takiego zabezpieczenia.

20-25 09 2012 02     20-25 09 2012 03

Subwoofer NS-SW700 należy do wyższej serii, jednak od strony wizualnej idealnie pasuje do „pięćsetek”. Obudowę w kształcie ściętego ostrosłupa sklejono z 18-mm MDF-u. Umieszczony na bocznej ściance wylot bas-refleksu nie będzie utrudniał ustawienia. 10-calowy głośnik z celulozową membraną przykręcono do dna skrzyni. Właściwą obudowę postawiono na 8-cm plastikowym cokole z dyfuzorami, przez które wydostają się fale dźwiękowe. Rozwiązanie to Yamaha nazwała QD-Bass (Quatre Dispersion Bass). W charakterze nóżek występują krążki samoprzylepnej gumy i z audiofilskiego punktu widzenia jest to pomysł cokolwiek niepoważny. Sugeruję pokombinować we własnym zakresie z jakimiś masywnymi elementami. Zresztą wszystko będzie lepsze.
Według specyfikacji SW700 dysponuje wzmacniaczem o mocy 300 W, co przy każdym przeładowaniu obrzyna powinno wywoływać u sąsiada tsunami w misce z praniem. Po odkręceniu tylnej ścianki widać zasilacz z parą elektrolitów o łącznej pojemność 18 tys. µF oraz cztery tranzystory w końcówce mocy. Najwyraźniej „japońskie waty” nie dotyczą Yamahy. Z drugiej strony aluminiowej płyty montażowej, pełniącej jednocześnie funkcję radiatora, umieszczono komplet wejść i wyjść nisko- i wysokopoziomowych, główny włącznik sieciowy oraz przełącznik fazy. A pozostałe regulatory? Przeniesiono na górną ściankę i to jest przysłowiowa wisienka na torcie.
Na małym panelu, prócz diody sygnalizującej pracę, znalazły się: wygodne pokrętło głośności, poziomu odcięcia, włącznik trybu czuwania oraz przełącznik charakterystyki pracy kino/muzyka.

20-25 09 2012 06     20-25 09 2012 07

Konfiguracja
Zestaw Yamahy współpracował z dwoma amplitunerami. Tańszy – Cambridge Audio Azur 551R – kosztuje 4390 zł i jeszcze nie ujawnił pełnego potencjału japońskich głośników. Jego udział w teście wynikał z możliwości oceny neutralności kolumn i, jak się okazało, nie był to zły pomysł. Droższy – Arcam AVR360 (6500 zł) – okazał się doskonałym partnerem japońskiego zestawu. Połączenie to zaprezentowało brzmienie lepsze, niż wynikałoby z ceny poszczególnych elementów i śmiało może być brane pod uwagę przy kompletowaniu systemu AV. Źródłem był odtwarzacz Blu-ray Cambridge Audio Azur 651BD. Kable głośnikowe pochodziły od QED-a, a zasilające od Neela.

Reklama

Wrażenia odsłuchowe
Zanim wziąłem się poważnie do roboty, zafundowałem głośnikom tygodniowe wygrzewanie. Wyjęte prosto z pudełka zagrały szybko i efektownie, akurat tak, by zrobić wrażenie na przypadkowym kliencie salonu audio. Po chwili jednak uderzyła mnie w uszy wyeksponowana góra. Również próba precyzyjnego zlokalizowania źródeł pozornych zakończyła się niepowodzeniem, bo na chaotycznej scenie dźwięki pojawiały się w przypadkowych miejscach. Wygrzewanie utemperowało wysokie tony. Doprecyzowało średnicę i korzystnie wpłynęło na prezentację panoramy dźwiękowej.
Właśnie budowa sceny jest tym, co stawia zestaw Yamahy w jednym rzędzie z najlepszymi konstrukcjami z tego przedziału cenowego. Podłączone do Arcama kolumny autentycznie znikły z pokoju, zostawiając po sobie wielowarstwową przestrzeń, w której pomieściły się zarówno egzystencjalne rozterki bohaterów filmów Woody Allena, jak i pełne rozmachu sceny bitewne oraz wyścigi pojazdów wszelakich. Na podkreślenie zasługuje aktywny udział głośników efektowych, które nie tkwiły za mną wyłącznie dla ozdoby. „Dopasowywały się” do wydarzeń na ekranie i podświadomie odbierałem ich wkład w kreowanie bezkresnych przestrzeni Nowej Zelandii uwiecznionych we „Władcy pierścieni”.
Drugą zaskakująca cechą NS-500 okazała się neutralność. Mając w pamięci szafowanie wysokimi tonami na etapie wygrzewania, spodziewałem się rozjaśnienia, a tu figa z makiem. Wystarczyło zamiast Arcama podłączyć amplituner Cambridge Audio, by czyste i rześkie do tej pory dialogi zaczęły ociekać zmysłowością i miodem, nie tracąc czytelności. Podejrzewam, że dopiero podłączenie wyjątkowo mułowatego sprzętu spowoduje, że Yamahy zaczną wydawać z siebie bełkot.
Repertuar muzyczny nie przyniósł spektakularnych zmian. Z Arcamem otrzymałem brzmienie świeże i czyste, co doceniłem zwłaszcza w realizacjach klasyki. „Mesjasz” Haendla, poprowadzony przez sir Nevilla Marinera w 250. rocznicę pierwszego wykonania, przeniósł mnie do roku 1742. Wyśmienita lokalizacja instrumentów grających na tle chóru sprawiała, że chwilami zapominałem, że mam do czynienia z zestawem AV. Po podłączeniu amplitunera Cambridge Audio kolumny ukazały bardziej rockowy charakter. Nie, żeby kiepsko odegrały „Mesjasza”, ale nie było to uskrzydlone brzmienie, z jakim miałem do czynienia w pierwszym zestawieniu. Natomiast londyński koncert Joe Bonamassy na nowo rozpalił emocje. Klasyczne brzmienie Gibsona z Marshallami było w tej konfiguracji bardzo dobre. Mocne riffy miały swoją masę i timing, zaś soczyste solówki wywoływały ciarki na grzbiecie.
Jeszcze mrówki nie wróciły do domu, gdy w odtwarzaczu wylądował krążek z paryskim koncertem Diany Krall. Miód zmieszał się z kropelką whisky w proporcjach uwielbianych przez audiofilów.
Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak, kiedy kanadyjską wokalistkę zmienili niemieccy zadymiarze spod znaku tanzmetalu. Choć od premiery albumu „Völkerball” z zapisem trasy koncertowej Rammsteinu minęło ponad sześć lat, to nie trafiłem jeszcze na nagranie, które wydobywałoby ze sprzętu najgłębiej skrywane pokłady szaleństwa. Jedne urządzenia ujawniają je w nadmiarze, innym powściągliwości mógłby pozazdrościć kamerdyner królowej Elżbiety II, ale w połączeniu z amplitunerem CA zestaw Yamahy bez oporu przekroczył cienką czerwoną linię. Kolumny NS-500 wyglądają elegancko, ale na kilkadziesiąt minut porzuciły konwenanse i bez skrępowania rzuciły się w sam środek koncertowego szaleństwa. Trzeba kunsztu, by zbudować konstrukcje, które z równą swobodą i naturalnością odtworzą basso continuo na klawesynie i sekcję rytmiczną Riedel/Schneider.
Skoro już jesteśmy przy basie...
Jego charakter można określić w dwóch słowach: tu i teraz. Mocne i zwarte niskie tony nie rozłaziły się po kątach, lecz warowały przy nogach, gotowe zaatakować przy każdym mocniejszym impulsie. W bombastycznych fragmentach filmów wojennych ziemia drżała nie tylko na ekranie, ale i pod stopami, w czym niewątpliwie miały swój udział „nóżki” pod subwooferem. Kilka ruchów potencjometrem głośności i regulatorem poziomu odcięcia doraźnie rozwiązało problem. Podłogowe NS-F500, lepiej odizolowane od podłoża, zachowały kontrolę basu.
Zmiana charakteru pracy subwoofera z kina na muzykę nie była przesadnie wyrazista, a główne różnice dotyczyły najniższych składowych. W muzyce bas schodził nieco niżej niż w filmie, natomiast wyższe zakresy były ciut mniej ekspresyjne. W rocku zmiany te były niemal niezauważalne i dopiero nagrania organowe zabrzmiały spektakularnie.

Konkluzja
Choć niektórym „znawcom tematu” kolumny Yamahy mogą się wydawać produktami niszowymi, to nie zapominajmy, że stoją za nimi 123 lata historii. Przez ten czas Japończycy zdążyli poznać swój fach.

20-25 09 2012 T

Autor: Mariusz Zwoliński
Źródło: HFiM 09/2012

Pobierz ten artykuł jako PDF