Canor TP 106 VR + CD2 VR
- Kategoria: Systemy Hi-Fi
Pierwsze audiofilskie skojarzenie ze Słowacją to JJ Electronics – marka z dużymi osiągnięciami, rozpoznawalna na całym świecie. Jednak przez kilka lat na naszym rynku gościł jeszcze jeden producent zza południowej granicy – Edgar. Dzisiaj Edgara już nie ma, choć może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że po prostu zmienił szyld. Obecnie nazywa się Canor i, zgodnie z dziedzictwem swego poprzednika, specjalizuje się w urządzeniach lampowych.
Nowa nazwa funkcjonuje w Polsce of stycznia 2009 roku, ale historia firmy sięga połowy lat 90. W 1995 roku Edgar pokazał swój pierwszy i jednocześnie najsłynniejszy produkt. Był to stosunkowo niedrogi wzmacniacz lampowy TP101
, który w wersji mkII jest dostępny do dzisiaj. Edgar nie należał do producentów rzucających na rynek nowość co kwartał. Utrzymywał się głównie z kontraktów na podwykonawstwo dla innych firm (głównie dla Pro-Jecta). Skromna produkcja własna była jednak łatwo rozpoznawalna - głównie za sprawą charakterystycznych drewnianych frontów.
Zmiana nazwy łączy się z dwoma założeniami. Pierwsze to wejście na wyższą półkę cenową. Drugie - inna koncepcja wzornicza. Nowe produkty maja gustowną aluminiową czołówkę, przeciętą poziomo pasem czarnego akrylu. Swoją metamorfozę Canor rozpisał jednak na kilka etapów. Nie ma żadnej rewolucji ani odcinania się od korzeni. Większość dostępnych urządzeń to "drewniaki", funkcjonujące wcześniej pod pierwotną nazwą firmy. Oferta także jest skromna. Oprócz dwóch urządzeń, z całym szacunkiem, peryferyjnych (wzmacniacz słuchawkowy oraz preamp phono) tworzy ją tańszy system stereo (TP105 VR/CD-1), wspomniana podrasowana wersja "sto jedynki" oraz, ustawiony na najwyższej półce, recenzowany dziś system stereo: integra TP 106 VR i odtwarzacz CD2 VR. Właśnie ta para wyznacza kierunek dalszego rozwoju. Oba urządzenia zaprojektowane od zera i jako jedyne wyposażone w aluminiowe panele. Stare konstrukcje będą wycofywane stopniowo, w rytmie uzależnionym od pojawiania się nowych.
Budowa
Odtwarzacz CD2 VR
W czarnym akrylowym pasie, oprócz dwóch przycisków, ukryto niewidoczną z daleka szufladę transportu oraz wyświetlacz o ogromnych podświetlonych na bursztynowo cyfrach. Intensywność jego świecenia można regulować w czterech krokach. Można go również całkowicie wygasić.Aluminiowy front ma 1 cm grubości. Do budowy pozostałych ścianek użyto profili stalowych.
Z tyłu nie czekają nas żadne atrakcje. Para analogowych wyjść RCA, gniazdo sieciowe oraz wyłącznik główny to aż zaskakujący minimalizm. Nawet wyjść cyfrowych brak.
Jak każde urządzenie lampowe, od twarzacz Canor a nie jest gotowy do pracy zaraz po starcie. Załączenie sygnału następuje po około półtoraminutowej rozgrzewce. Pilot jest metalowy, świetnie wykonany i obsługuje cały system. Producent nie skorzystał z opcji wyboru plastikowej masówki i chwała mu za to.
Układ elektroniczny zmontowano na czterech płytkach drukowanych. Najmniejsza z nich, pomiędzy transformatorem toroidalnym a transportem – to autonomiczny minizasilacz z trafem dostarczonym przez Myrrę. Odpowiada za podtrzymywanie trybu standby oraz pracę wyświetlacza. To dobre rozwiązanie, izolujące część cyfrową i analogową od elementów niezwiązanych z transmisją sygnału.
Główny zasilacz to, obok bardzo duże go, jak na odtwarzacz, nieekranowanego toroidu, cała płytka przy tylnej ściance. Oddzielne uzwojenia wyprowadzono dla transportu, sekcji przetwornika oraz stop nia wyjściowego. Uwagę zwraca lampa EZ81, dostarczona przez JJ Electronics, która pełni rolę prostownika dla pozostałych lamp. Dalej mamy kilka stabilizatorów napięcia ST Microelectronics, kilkanaście kondensatorów różnej maści i rządek warystorów – widać, że producent do kwestii zasilania podszedł niezwykle poważnie.
Materiały informacyjne Canora podają, że w urządzeniu zainstalowano transport Philipsa L1210/65, ale jest na nim wyraśnie napisane, że to VAM 1202/12 tego samego producenta. Pod nim ukryto układ przetwornika. Według informacji producenta opiera się on na kości Burr Brown PCM 1792A. Nietypowa lokalizacja konwertera miała chyba służyć odseparowaniu całej części cyfrowej od reszty układu. Owszem, bezpośrednie sąsiedztwo lamp czy zasilacza na przetwornik korzystnie nie wpływa, ale z drugiej strony bliskość mechanizmu także nie.
Po konwersji sygnał trafia do części analogowej. Tam już czekają na niego dwie pary lamp: najpierw 12AX7 Sovteka (to te osłonięte metalowymi odgrodami), a następnie 6922 (ElectroHamonix) w buforze wyjściowym. Znajdziemy także cztery wzmacniacze operacyjne OPA134 PA Burr Browna, cztery kondensatory polipropyle nowe francuskiego MKP oraz przekaśnik Takamisawy. Gotowy sygnał przesyłają do wyjść kable amerykańskiego Silver Sonica.
W instrukcji umieszczono standardową formułkę mówiącą, że urządzenie odtwarza wyłącznie płyty w standardzie Compact Disc Digital Audio. To szczera prawda – krążków z napisem CC (Copy Controlled) sobie nie posłuchamy. Tradycyjnego logo kompaktów na płytach z tym dziadowskim wynalazkiem rzeczywiście nie znajdziemy – na co do tej pory jakoś nie zwróciłem uwagi. Canor przy CC po prostu się zawieszał. Nie można było nawet otworzyć szuflady. Aby wyjąć płytę, należało urządzenie wyłączyć i odczekać półtorej minuty na jego ponowną aktywację. Dość irytujące. Ale Copy Controlled to nie jest formatCD.
Wzmacniacz TP106 VR
Piec Canora jest ciężki i trzeba się mocno natrudzić przy wyjmowaniu go z pudełka. Deklarowane 26 kg wydało mi się informacją mocno zaniżoną, choć może to ja już się starzeję. Bryła urządzenia nie przypomina z zewnątrz konstrukcji lam powej – raczej highendowe tranzystory. Zamiast wystawiać lampy na zewnątrz i zakrywać je klatką, zdecydowano się je ukryć wewnątrz obudowy, która stała się przez to stosunkowo wysoka. Instrukcja podkreśla, że w środku przeciętny użytkownik nie ma nic do roboty. Jednak ze świecą chyba szukać miłośnika próżniowych baniek, który nie chciałby poeksperymentować z różnymi zamiennikami, najlepiej NOS. W odróżnieniu od odtwarzacza, którego wielki wyświetlacz nie wszystkim musi się podobać, do wyglądu wzmacniacza trudno mieć zastrzeżenia. Doskonale wpisuje się w dominujący obecnie na rynku styl. Przyciski na froncie zredukowano do minimum – są tylko dwa do zmiany źródła oraz „power”. Regulacja głośności to poręczna gałka, estetycznie podświetlona bursztynową obwódką.
Na tylnej ściance – bez większych atrakcji. Uniwersalne terminale głośnikowe (brak oddzielnych odczepów dla 4 i 8 omów), rządek przeciętnej jakości gniazd RCA (cztery źródła liniowe i pętla magnetofonowa), gniazdo sieciowe oraz wyłącznik główny to cała lista rozlokowanych tam elementów. Górna pokrywa została szczodrze poszatkowana otworami wentylacyjnymi.
Dostarczone do urządzenia napięcie przechodzi najpierw przez zintegrowany z gniazdem niewielki filtr. Podobnie jak w odtwarzaczu zbudowano dodatkowy zasilacz, oparty na niewielkim transformatorze Myrry. Został on przymocowany pionowo do tylnej ścianki. Oprócz pod świetlenia wokół gałki i podtrzymywania stanu uśpienia powierzono mu funkcję napędzania silniczka potencjometru. Niebieski Alps znajduje się z tyłu – zaraz przy rządku przekaśników Takamisawy. Z frontowym pokrętłem łączy go długi metalowy pręt – dzięki temu skrócono drogę sygnału.
Zamiast łączyć podzespoły techniką punkt-punkt, zaprojektowano płytkę drukowaną z montażem przewlekanym. Jest ona bardzo duża i mieści zarówno zasilacz,jak i tor sygnałowy. Transformator zasilający to zainstalowany pionowo toroid. Jego próżniowe zaimpregnowanie miało służyć redukcji zakłóceń. Dodatkowego ekranowania brak. Jak wiadomo zakłócenia generowane przez takie trafo rozchodzą się wzdłuż jego osi środkowej– a ta po kilkunastu centymetrach trafia najpierw na kabel doprowadzający sygnał z potencjometru, a następnie na cztery lampy prawego kanału. Przypuszczam, że w takiej odległości zasięg fali jest pomijalny, ale mimo wszystko topografii Canora nie zaliczyłbym do idealnych.
Dla każdego kanału wyprowadzono oddzielne uzwojenia z transformatora. Każdy ma też własną lampę prostowni czą (GZ34S JJ Electronics) oraz w sumie pięć koreańskich elektrolitów Samwha. Sterowanie powierzono parze 12AT7–to te osłonięte specjalnymi radiatorkami. Obok nich widać dwie takie same gołe podwójne triody Electro Harmonixa – pełniące funkcję prostowników napięcia anodowego. Lampy mocy to 6L6GC –(po dwie na kanał)– dostarczone przez JJ Electronics. Ich poszczególne stopnie sprzęgają polipropylenowe kondensatory MKP. Z tradycyjnych transformatorów wyjściowych E-I sygnał do terminali głośnikowych dostarczają kable T14 Silver Sonica.
Pomimo pewnych zastrzeżeń po oględzinach wnętrza obu urządzeń odniosłem wrażenie, że Słowacy cenę swojego flagowego systemu skalkulowali bardzo rozsądnie. Myślę, że za takie pieniądze spis konkurentów o podobnej budowie i wyprodukowanych w Europie okazałby się dość krótki.
Wrażenia odsłuchowe
Odsłuch systemu Canora został przeprowadzony przy użyciu monitorów Dynaudio Contour 1.3 mkII. Ich nominalna impedancja wynosi 4 omy, ale skoro producent stosuje odczepy uniwersalne, to nie widziałem w tym problemu. Monitory te, ze względu na niską efektywność, teoretycznie nie są najlepszym partnerem dla wzmacniaczy lampowych. Praktyka pokazała jednak, że w świecie hi-fi niczego nie należy przesądzać z góry.
Dynaudio grały u mnie z wieloma słabowitymi piecami i tylko w nielicznych przypadkach musiałem szukać wyjścia awaryjnego. Dobieranie za każdym razem idealnych kolumn do danego wzmacniacza mija się z celem. Recenzent traci w ten sposób znany sobie punkt odniesienia oraz czas, poszukując konfiguracji zdolnej wyeksponować zalety odsłuchiwanego produktu. Tymczasem po lekturze zbyt długiej listy superlatyw czytelnik prędzej odczuje nieufność niż wdzięczność. Dlatego właśnie przy wzmacniaczach z ambicjami, a Canor TP106 VR za prawie 14 tys. zł niewątpliwie się do nich zalicza, nie stosuję taryfy ulgowej. Tak łatwiej docenić mocne strony urządzenia i wskazać ewentualne niedostatki.
Jednym z ciekawszych aspektów brzmienia Canora jest scena. Z pozoru wydaje się nieszczególna – główny plan trzyma się blisko linii bazy, a lokalizacja instrumentów nie przypomina wzorca reżyserskiej chirurgii. Mimo to nie miałem problemu ze wskazaniem konkretnego śródła dźwięku, nawet w nagraniach o rozbudowanej fakturze instrumentalnej. Można by tutaj zakończyć konkluzją, że to typowa dobra scena lampowa. Ale Canor zawarł w niej coś jeszcze. Słowacki system tworzy dużo dźwięku i lubi go wciskać we wszystkie kąty pomieszczenia odsłuchowego. Jest go pełno, nawet na wyciągnięcie ręki: muzyki możemy niemalże dotknąć albo wciągnąć ją do płuc. Efektowi duszności zapobiega właśnie owa ponadprzeciętna organizacja przestrzeni. Taka prezentacja angażuje słuchacza w muzyczne przeżycie, a raczej przygodę, w której ciągle coś siędzieje. Canora słucha się
z niekłamanym zainteresowaniem, mimo że konstruktorzy zrezygnowali z bardziej może szlachetnego pierwiastka eteryczności czy zwiewności.
Miłą niespodziankę sprawia także bas. Zazwyczaj systemy lampowe miewają trudności z poskromieniem tzw. „efektu misia”, ale Canor do nich nie należy. Najniższe rejestry zostały odpuszczone i w rezultacie podstawa harmoniczna zyskała na kontroli. Najwięcej masy skoncentrowało się w średnim zakresie niskich tonów. Owszem, delikatne zmiękczenie jest odczuwalne, ale dźwięk zachowuje skoczność i rytm.
Dynamika mieści się natomiast w lampowym standardzie. Canor demonem szybkości na pewno nie jest. Pomimo rześkiego basu preferuje klimaty spokojne i brzmienie monumentalne. Nie forsuje obrotów ani tempa. Gitarowe wodospady dźwięku mają przez to zamazany rysunek. Wśród fanów heavy metalowych solówek słowacki system furory raczej nie zrobi, choć oczywiście należy zostawić pewien margines na kolumny. Niewykluczone, że z bardzo efektywnymi i zadziornymi głośnikami słowacki piecyk pokaże więcej wigoru.
W górze pasma także odnotowałem wyraźny kompromis. Należy ona do dyskretnych i nie zwraca na siebie uwagi. W wielu przypadkach nie jest to wadą. Rozłożenie akcentów można swobodnie regulować doborem kolumn, ewentualnie okablowania. Niestety, pozostałe elementy toru nie stworzą bogatej faktury sopranów, jeżeli śródło ze wzmacniaczem nie dostarczą materiału o wystarczającej rozdzielczości. A Canor pod tym względem nie wychyla się ani o włos ponad lampową przeciętność. Góra została pozbawiona pierwiastka agresji i jednocześnie przyklejona do średnicy. Talerze perkusji mają osłabioną fazę ataku, a o ekscytacji pozamuzycznymi szczegółami możemy w ogóle zapomnieć.
Wydaje mi się, że zabrakło w tym wszystkim jakiejś wiodącej koncepcji. Odpuszczenie samego dołu sugerowało by chęć stworzenia brzmienia lekko rozjaśnionego. Jednak wycofana góra jest zaprzeczeniem tej tezy. W ostatecznym rozrachunku zamiast specyficznie rozumianej równowagi otrzymujemy mimo wszystko przyciemnienie dźwięku. Taka konfiguracja musi się opierać na niezachwianej wierze w klasę średnicy. I tu, na szczęście, nie ma zawodu.
Średnica jest gęsta, wilgotna i naoliwiona – ale nie przegrzana. Canor zachowuje wiele zalet brzmienia lampowego, nie popadając w jego karykaturę. Miodowa poświata doskonale pasuje do kobiecych wokali.Kontury dźwięków są rysowane grubą kreską. Ich zawartość jest mięsista i barwna. Mogłoby się wydawać, że taką masę napompowanej średnicy trudno wyrwać z bezwładności, ale wspomniane naoliwienie brzmienia i energetyczny motorek basowy powodują, że zachowana zostaje satysfakcjonująca zwinność.
Myślę, że z kolumnami o bardziej sprzyjającej lampom efektywności dynamika się poprawi, jednak zakładanie, że pojawi się także referencyjna góra pasma, było by naiwnością. Tak czy inaczej poszukiwania zestawów głośnikowych zawęziłbym do podłogówek o wyrazistych sopranach. W takim wspomożeniu skrajów pasma widzę największe szanse na trafienie w synergię, która zneutralizuje niedostatki systemu i pozwoli mu konkurować z droższymi produktami.
Bo nad Canorem warto popracować. Kryje w sobie duży potencjał. Ciekawie łączy styl grania spokojnego z zaanga żowanym. Tworzy klimat intensywnego muzycznego przeżycia, skoncentrowane go na emocjach, zamiast na relaksie. I nie ukrywam, że za to właśnie go polubiłem.
Reklama
Konkluzja
Interesujący lampowy system stereo ze Słowacji. Kompromis w dynamice mieści się w granicach technicznej konwencji, ale odpuszczona góra pozostawia niedosyt. Na szczęście, intrygująca scena, sprawny bas oraz wypełniona po brzegi średnica z nawiązką rekompensują tę wadę. Jeżeli uda się znaleźć odpowiednie kolumny, które delikatnie rozjaśnią i jednocześnie dociążą brzmienie, to Canor może się stać niezłą okazją.
Autor: Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 09/2010