Naim CD5 XS + Nait XS
- Kategoria: Systemy Hi-Fi
XS to najnowsza seria Naima. Początek dał jej zintegrowany wzmacniacz Nait XS. Ukazał się w 2008 roku i od razu wzbudził zainteresowanie odbiorców, których przeładowanie Supernaita zwyczajnie zniechęcało. Odchudzenie XS-a miało być tym, czym przemiana seryjnego VW Touarega w wersję biorącą udział w rajdzie Dakar. Potężny silnik, wytrzymałe komponenty i żadnych zbędnych dodatków.
Dla niepoznaki piecyk ubrano w niższą obudowę, nawiązującą do tańszej linii 5i. Doświadczeni audiofile wiedzieli jednak swoje. Za połowę ceny dostawali większość zalet Supernaita i nie musieli płacić za przetwornik c/a, który większości z nich był potrzebny jak rybie rower.
Po wzmacniaczu na rynek trafiły pozostałe komponenty nowej wieży Naima. W 2009 stała się kompletna i zastąpiła wytwarzane dotychczas modele „X”. Oznaczenie XS nosi obecnie sześć urządzeń: przedwzmacniacz NAC 152 XS, końcówka mocy NAP 155 XS,
tuner NAT 05 XS, zasilacz FlatCap XS oraz para, którą zajmiemy się dziś – odtwarzacz CD5 XS i wspomniany przed chwilą wzmacniacz Nait XS.
Wymienione komponenty tworzą drugi poziom w hierarchii firmy. Poniżej znajdują się podstawowe 5i; powyżej – dwa „pośrednie” systemy dla wymagających i zamożnych odbiorców. Na samym szczycie stoi seria 500, składająca się z przedwzmacniacza NAC552, końcówki mocy NAP500 i odtwarzacza CD555.
Za wyjątkiem najtańszego każdy zestaw można ulepszyć, dokupując dedykowane zasilacze. Do niedawna był to jedyny ortodoksyjny sposób upgrade’u. W Salisbury wyznawano doktrynę, zgodnie z którą nie było potrzeby stosować dodatkowych akcesoriów. Zasilacze miały działać wystarczająco skutecznie, by wyeliminować sens używania innych uzdatniaczy. Odradzano nawet okablowanie i filtry sieciowe jako potencjalne źródło problemów. Nie bez racji, ponieważ zdarzało się, że producenci galanterii proponowali konstrukcje, które zamiast poprawiać warunki pracy komponentów, powodowały ich pogorszenie, w skrajnych przypadkach doprowadzając do uszkodzeń. Naim dmuchał więc na zimne i zniechęcał do eksperymentów z akcesoriami.
Poprawnie zaprojektowany filtr czy kondycjoner potrafią jednak wnieść do brzmienia korzystne zmiany. Niewykluczone, że i w Salisbury prowadzono badania, bo mniej więcej przed dwoma laty pojawiła się opcjonalna sieciówka Power Line. To jednak zmiana niemal kosmetyczna w porównaniu z tym, co Brytyjczycy zrobili w ubiegłym roku. Dotychczas wyznawali pogląd, że jedynie słusznym sposobem poprawy brzmienia odtwarzacza CD jest rozbudowa o zasilacz, który odseparuje część analogową od cyfrowej. Z tego powodu źródła Naima nie były wyposażone w wyjścia cyfrowe. Wszystko zmieniło się w 2009 roku, kiedy na rynku ukazał się zarówno przetwornik c/a o lakonicznej, a jednocześnie wszystko mówiącej nazwie DAC oraz bohater dzisiejszego testu – odtwarzacz CD5 XS. Oprócz złącz analogowych w dwóch standardach – DIN i RCA – wyposażono go w koaksjalne wyjście BNC. Nie oznacza to jednak odejścia od pryncypiów – zalecaną metodą upgrade’u pozostało dołączenie FlatCapa XS. Na tylnej ściance zamontowano stosowne gniazda. Cyfrowe złącze zwiększa po prostu elastyczność urządzenia.
Poza tym CD5 XS nie kryje niespodzianek. Chociaż nie... jest akurat odwrotnie. Wyjście cyfrowe to gadżet, którym nie ma co się podniecać. Znacznie ciekawsze okazuje się odkrycie, że CD5 XS to niemalże CDX2, tyle że w mniejszej obudowie i za niemal dwukrotnie niższą cenę.
Odtwarzacz CD5 XS
W materiałach informacyjnych Naim deklaruje, że CD5 XS ma DNA droższego modelu CDX2. To metaforyczne stwierdzenie nie daje wyobrażenia, jak bardzo oba odtwarzacze są do siebie podobne. Oczywiście, jakieś różnice występują, ale podobieństw jest nieporównanie więcej.
CD5 XS kontynuuje najlepsze firmowe tradycje. Wszystko zostało w nim podporządkowane precyzji odczytu i przetwarzania danych. Naima nie pomyślano jako wydajnego komputera, który najpierw dokona dekonstrukcji sygnału, a następnie zbuduje piękny obraz od podstaw. Tutaj najważniejsza jest wierność oryginałowi. Począwszy od napędu, a skończywszy na stopniu analogowym, elementy odpowiedzialne za brzmienie muszą pracować w optymalnych warunkach i wyciskać ze srebrnych krążków wszystko, co się da. Napęd umieszczono w dużym łukowatym profilu z tworzywa sztucznego. Cały moduł ma tylko jeden punkt podparcia, dzięki czemu ograniczono przenikanie drgań do układu optycznego. Błędy odczytu zmniejsza chropowata antracytowa substancja, napylona na całą szufladę transportu. Pochłania ona przypadkowe odbicia światła lasera, zapobiegając zbyt częstemu działaniu układu korekcji błędów. Przy okazji wygasza mikrodrgania, które przedostały się z zewnątrz. Szufladę wysuwamy ręcznie, a płytę kładziemy jak w top-loaderze – bezpośrednio na transporcie. Ten pochodzi najprawdopodobniej od Philipsa, ale oprogramowanie sterujące to autorskie opracowanie informatyków Naima. Parametry pracy układu odczytującego są optymalizowane pod kątem każdej płyty. Dzięki temu zwiększa się dokładność odczytu i więcej oryginalnych danych zostaje zamienionych na postać analogową.
Konwersji dokonują dwa monofoniczne przetworniki Burr Brown PCM1704 – wysokiej klasy układy 24-bitowe, przeznaczone do stosowania w sprzęcie hi-end. Na podkreślenie zasługuje fakt, że w tańszym odtwarzaczu Naim nie zdecydował się oszczędzić na tym elemencie. Identycznie jak w CDX-ie 2 sięgnął po kości z najwyższej selekcji K. Jeden konwerter widać z zewnątrz. Drugi zamontowano od spodu dwustronnego laminatu. Analogia z CDX-em 2 pozwala przypuszczać, że obróbką sygnału cyfrowego oraz dekodowaniem sygnału HDCD zajmuje się układ Pacific Microsonics PMD200. Nie widać go na wierzchniej stronie płytki, ale CD5 XS rozpoznaje algorytm HDCD.
Za konwersję prąd/napięcie odpowiadają dwa wzmacniacze operacyjne Analog Devices OP42, zastosowane wcześniej w CDX-ie 2 oraz modelu CDX. Dopiero w filtrze analogowym i buforze wyjściowym widać różnicę. Zamiast kolejnych czterech OP42 zamontowano tu cztery wzmacniacze operacyjne Burr Brown OPA 604AP. Ten szczegół najbardziej rzuca się w oczy.
Zasilanie oparto na przewymiarowanym transformatorze toroidalnym Talemy, wziętym bez żadnych zmian z modelu CD5x. Moc tego elementu to około 300 VA, co wystarczyłoby budżetowemu wzmacniaczowi, nie mówiąc o odtwarzaczu. Należy jednak pamiętać, że Naim stosuje liczne stabilizatory napięcia, które pochłaniają część energii. Duży transformator gwarantuje, że niezależnie od sytuacji urządzenie będzie pracować optymalnie.
Z transformatora wyprowadzono dwa odczepy, zasilające niezależnie część cyfrową i analogową. Napięcia rozdzielają się na dwóch mostkach prostowniczych i dalej płyną osobno. W głównym filtrze zastosowano trzy elektrolityczne kondensatory BHC. Większy (10000 μF) obsługuje obwody cyfrowe, włącznie z napędem, układem sterującym i wyświetlaczem. Mniejsze – po 4700 μF – część analogową.
Za kondensatorami napięcie rozdziela się aż na 23, poprowadzone osobno, stabilizowane linie zasilające. Można wskazać dwie główne zalety tak dalece posuniętej separacji. Po pierwsze, komponenty wrażliwe na jakość napięcia mają zapewnione bardzo dobre warunki, dzięki czemu osiągają świetne parametry. Po drugie, nie zakłócają pracy innych podzespołów. Taki układ jest droższy w produkcji, ale firmy to nie zraża. Zdaniem jej konstruktorów efekt wart jest wysiłku.
Wszystkimi funkcjami steruje mikroprocesor z autorskim oprogramowaniem Naima. Poza napędem obsługuje wyświetlacz, załączanie wyjść, programowanie oraz zdalne sterowanie.
Fabrycznie odtwarzacz ma aktywne tylko analogowe wyjście DIN. Jest preferowane przez producenta i premiowane dołączonym w standardzie kablem. Zmiany na RCA dokonujemy, przytrzymując przycisk „disp” na pilocie. Kiedy pojawi się symbol „O”, należy ponownie wcisnąć „disp”. Po prawej stronie wyświetli się „oo”. Teraz wystarczy zatwierdzić zmianę, znowu przytrzymując „disp” i nowe ustawienie zostanie zapamiętane. Można również załączyć oba wyjścia równolegle, ale nie jest to zalecane. Kiedy tylko jedno jest aktywne, drugie zostaje zwarte do masy. W efekcie powinniśmy otrzymać odrobinę czystszy i bardziej bezpośredni dźwięk.
Obsługa podstawowych funkcji nie sprawia kłopotu. Ręcznie wysuwana szuflada oraz cztery przyciski na froncie rozwiewają wszelkie wątpliwości. Włącznik sieciowy znajduje się z tyłu. Odtwarzacz i wzmacniacz wyposażono w gniazda IEC. Prawidłową polaryzację zasilania uzyskamy, podłączając „gorącą” żyłę sieciówki do górnego bolca we wtyku zasilającym. Odwrócenie polaryzacji objawia się spłaszczeniem barwy i mniej wyraźnym rysunkiem basu. Warto się zaopatrzyć w próbnik i poświęcić chwilę na poprawną instalację.
Wzmacniacz Nait XS
Nait XS dysponuje mocą 60 W na kanał. Uzyskuje ją dzięki wydajnemu transformatorowi toroidalnemu o mocy 380 VA (identyczny stosowano w poprzednim modelu Nait X, a bliźniaczo podobny – we flagowej integrze Supernait). Wyprowadzono z niego pięć odczepów, które zasilają osobno każdy kanał końcówki mocy, przedwzmacniacz, przekaźniki wejściowe, pełniące funkcję wybieraka źródeł, oraz zielone logo i podświetlenie przycisków. Przewidziano upgrade w postaci zewnętrznego zasilacza FlatCap XS. Kiedy go podłączymy, przejmie dostawy energii dla przedwzmacniacza. Ten sam FlatCap można wykorzystać z odtwarzaczem CD5 XS. W takim przypadku cena 3395 zł podzieli się na dwa urządzenia i stanie łatwiejsza do przełknięcia.
Dalszą część zasilacza tworzą dwa mostki prostownicze, uzupełnione sześcioma diodami. Za nimi umieszczono kondensatory filtrujące. Wszystkie pochodzą od preferowanego dostawcy Naima – BHC. Cztery duże elektrolity, po 10000 μF każdy, obsługują tylko końcówkę mocy. Trzy mniejsze – po 4700 μF – pozostałe obwody.
Układ sygnałowy jest łudząco podobny do Supernaita, z którego usunięto przetwornik c/a. Powiedzmy sobie szczerze był tam potrzebny jak trzeci rząd siedzeń w samochodzie WRC. W Naicie XS dostajemy tylko to, z czego będziemy korzystać. Oczywiście musimy się pogodzić z 25 % spadkiem mocy, ale otrzymujemy sowitą rekompensatę w postaci znacznie niższej ceny. Na korzyść tańszego modelu przemawia również fakt, że wyeliminowano potencjalne źródło zakłóceń, a transformator musi obsłużyć mniej obwodów. Z której strony by nie patrzeć, Nait XS wydaje się sensowną propozycją.
Selektor źródeł zrealizowano na przekaźnikach. Umieszczono je w bezpośrednim sąsiedztwie wejść, skracając tym samym ścieżkę sygnałową. Z przyciskami na przedniej ściance wybierak połączono kablem. Przekazuje on impulsy elektryczne, aktywujące odpowiednie wejście.
Płytkę sygnałową wykonano, łącząc technikę SMD z tradycyjnym montażem przewlekanym. Jakość komponentów nie pozostawia pola do krytyki. Widać lubiane przez Naima zwijane kondensatory polipropylenowe, a w kilku miejscach – metalizowane oporniki. Regulację głośności powierzono prawdopodobnie nie niebieskiemu potencjometrowi Alpsa, ale rezystorowym drabinkom 74HC4094. Identyczne zastosowano w Supernaicie. Do układu sterującego ich pracą trafia informacja o zmianie położenia gałki na przedniej ściance, po czym w ścieżkę sygnałową załączana jest odpowiednia sekwencja oporników. Każda z trzech drabinek pozwala uzyskać osiem poziomów sygnału, co w sumie daje rozdzielczość 256 poziomów. To wystarcza do płynnego tłumienia i daje wrażenie korzystania z tradycyjnego potencjometru. Rozwiązanie ma tę zaletę, że zapewnia równowagę kanałów od początku skali. Konwencjonalne potencjometry potrafią pracować nierówno, co staje się uciążliwe przy cichym słuchaniu. W przypadku drabinek sygnał narasta równo i nie ma potrzeby kompensować niedoskonałości balansem.
Końcówkę mocy oparto na potężnych bipolarnych transformatorach Sankena. W każdym kanale pracuje komplementarna para 2SA1216/2SC2922. Identyczną konfigurację zastosowano w Supernaicie. Radiator to lity aluminiowy bloczek, mocowany do chassis i posmarowany od góry warstwą pasty termoprzewodzącej. W ten sposób ciepło odprowadza cała powierzchnia obudowy. Wzmacniacz pracuje w płytkiej klasie AB i nawet w czasie głośnego grania pozostaje chłodny.
Tradycyjnie dla Naima, wyjście końcówki mocy połączono z gniazdami głośnikowymi bez pośrednictwa cewek ochronnych czy przekaźników. Firma uznaje, że te elementy tylko niepotrzebnie wydłużają drogę sygnału i mogłyby negatywnie wpływać na brzmienie. Sens ich stosowania wydaje się tym bardziej wątpliwy, że i tak wzmacniacz trzeba połączyć z kolumnami. Rolę zabezpieczenia przejmują więc firmowe kable głośnikowe o stosunkowo wysokiej impedancji. Dociążają układ dla zakresu wysokich częstotliwości i gwarantują bezawaryjną pracę wzmacniacza. Należy jedynie pamiętać, że długość odcinka do każdego kanału nie powinna być mniejsza niż 3,5 m.
Od premiery Supernaita Naim zliberalizował nieco swoje podejście do kwestii okablowania, dopuszczając stosowanie przewodów innych marek. W realnym świecie trudno bowiem wytrącić z równowagi tak wydajną konstrukcję. Sęk w tym, że użytkownicy wpadają czasem na ciekawe pomysły i mogliby na przykład zaaplikować Naitowi kable o charakterze zdecydowanie pojemnościowym (np. Goertz). W skrajnym przypadku niezabezpieczony układ mógłby nie wytrzymać i zacząć pracować niestabilnie. Dlatego jeżeli chcemy mieć stuprocentową gwarancję, że nic się wzmacniaczowi nie stanie, stosujmy kable Naima. W innych sytuacjach – zachowajmy zdrowy rozsądek, bo szkoda byłoby zepsuć tak dopracowane urządzenie.
Alternatywą dla Naca 5, działającą identycznie, jest kolumnowy przewód Phonosophie LS-2. Obie firmy zaopatrują się u tego samego dostawcy i jeżeli komuś uda się znaleźć okazję na rynku niemieckim – może kupować bez obaw. W Polsce nowy Naca 5, cięty z rolki i bez konfekcji, kosztuje 78 zł/m.
Nowego Naita wyposażono w sześć wejść liniowych. Cztery zdublowano w postaci DIN/RCA. Piąty DIN to podłączenie przedwzmacniacza korekcyjnego Naima – wzmacniacz odbiera od niego sygnał, w zamian dostarczając zasilanie. Odpowiadające mu RCA to „AV In”, służące do podłączenia zewnętrznego procesora. Do dyspozycji mamy ponadto niefiltrowane wyjście subwoofera (RCA) oraz wejście do końcówki mocy i wyjście z preampu (na DIN-ach). Na przedniej ściance znalazło się dodatkowe wejście liniowe – minijack. Kiedy podłączymy przenośny odtwarzacz MP3/iPod, zostanie on uznany za źródło nadrzędne i automatycznie wybrany.
Wyjścia kolumnowe to charakterystyczne dla Naima dziurki w tylnej ściance, ani estetyczne, ani wygodne, ale nic się na to nie poradzi. Przyjmują tylko końcówki bananowe. W komplecie ze wzmacniaczem producent dołącza własne wtyczki, dzięki którym instalacja przebiega sprawnie. Wystarczy umieścić pozbawione izolacji druciki w adaptorze i dokręcić.
System XS nawiązuje wyglądem do najtańszej serii 5i, ale jego wyższą pozycję w firmowej hierarchii dyskretnie zaznaczają frontowe panele ze szczotkowanego aluminium. Pomysł na konstrukcję obudowy pozostał jednak bez zmian. Skręca się ją z cynkowych odlewów o sporej grubości, co zapewnia sztywność i chroni obwody elektroniczne przed wpływem zewnętrznych zakłóceń elektromagnetycznych i radiowych. W wyższej linii firma stosuje nasuwane rękawy o jeszcze grubszych ściankach. Poza wysokością to główna różnica pomiędzy poziomami katalogu. Obudowy nie są wytłumiane, ale Naimowi to nie przeszkadza. Dotychczas w żadnej linii nie zastosował masy bitumicznej ani innej substancji pochłaniającej drgania. Firma rozumie jednak zagrożenie efektem mikrofonowym i zaleca, by sprzęt ustawiać na stabilnym podłożu i z dala od kolumn – najlepiej na bocznej ścianie. Uzyska się wtedy czystszy dźwięk ze stabilniejszą stereofonią.
Deklaracje producenta dotyczące podobieństwa serii XS do utytułowanych odpowiedników z wyższej półki potwierdzają się w rzeczywistości. CD5 XS jest bliźniaczo podobny do CDX-a 2, a Nait XS do Supernaita. Niewykluczone, że Naim wyszedł z przewrotnego założenia, że skoro ludzie i tak przestali wierzyć w marketingowe zapewnienia... to można powiedzieć prawdę. Różnice, oczywiście, da się wskazać, ale nie są one fundamentalne. Wzmacniacz ma nieco mniej rozbudowaną filtrację zasilania – trzy elektrolity zamiast pięciu – i inny prostownik. Kompakt – zmienione wzmacniacze operacyjne w stopniu filtra i wyjścia. Możliwe, że niektóre komponenty dobrano z większą tolerancją, choć przeczy temu ostra selekcja konwertera c/a. Ogólnie jednak koncepcja i klasa wykonania XS-ów niebezpiecznie zbliżają je do wyższej serii. Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł świadomie kupić nowego Supernaita lub CDX-a 2, nie porównując ich brzmienia z XS-ami. Różnice w cenie są na tyle znaczące, a podobieństwa budowy na tyle wyraźne, że przed podjęciem decyzji warto uważnie posłuchać.
Konfiguracja
Naim zaleca firmowe zestawienie CD5 XS z Naitem XS i spokojnie można przy nim pozostać. Nic też nie stoi na przeszkodzie, by poeksperymentować. Wzmacniacz swobodnie wysteruje kolumny w zbliżonej cenie; droższe też nie powinny być dla niego problemem. Odtwarzacz ma niską impedancję wyjściową i nie będzie sprawiał niespodzianek, współpracując ze wzmacniaczami innych marek. Mamy dużą dowolność i możemy się kierować własnym gustem.
Warto próbować zestawień z głośnikami Harbetha, Spendora, Vienny Acoustic czy Xaviana. Miękkie brzmienie kolumn powinno się dobrze uzupełniać ze stanowczością, ale i kulturą Naita. Niespecjalnie godne uwagi będą tylko zestawienia o wyostrzonym charakterze.
Dwutygodniowe użytkowanie systemu pozwala udzielić kilku praktycznych wskazówek. Komponenty znacznie lepiej grają pozostawione cały czas pod prądem. Wypełnia się barwa średnicy i bas; lepiej zaznacza się mikrodynamika. Dołączona w standardzie łączówka DIN nadaje się do sprawdzenia, czy sprzęt działa poprawnie. Na tym jej rola się kończy. To pospolity zamulacz, który ogranicza potencjał systemu. Wymiana na standardowy kabelek Accuphase’a przyniosła wyraźną poprawę. Brzmienie się otworzyło i stało bardziej szczegółowe. Jak widać, sam DIN sprawy nie załatwia.
Na kable głośnikowe jesteśmy właściwie skazani, więc nie ma sensu się nad nimi rozwodzić. Warto zadbać o dobre zasilanie, bo zestaw zagra wtedy klarowniej.
I jeszcze jedno – wzmacniacz lepiej się czuje na MDF-ie niż na platformie z granitu. Brzmienie jest wtedy nieco cieplejsze i zyskuje wypełnienie. Dopiero kiedy podłączymy wyjątkowo mięsiste kolumny, kamień okazuje się lepszy.
W teście system XS pracował z monitorami Harbeth Super HL-5 na dedykowanych podstawkach StandArt SHL5. Sygnał do Naita przesyłała łączówka Accuphase’a, a do głośników – dwa 3,5-metrowe odcinki Naca 5. Prąd filtrował kondycjoner Gigawatt PC-3, a urządzeniom dostarczały sieciówki Naim Power Line. Warto również dać szansę Neelom N14E Gold, które sprawdziły się we wcześniejszych testach Naima. Odtwarzacz stanął na stoliku Sroka, a wzmacniacz – na StandArcie.
Wrażenia odsłuchowe
Niepozorny system Naima proponuje rasowe audiofilskie brzmienie. Niezależnie od tego, czy słuchamy dziesięć minut, czy dwie godziny, nie zauważamy błędów – ekspozycji fragmentów pasma czy zakolorowań. Nait się nie forsuje i nie próbuje udawać, że jest potężnym amerykańskim piecem za ciężkie tysiące dolarów. Zamiast prężyć muskuły, stawia na kulturę i wyrównanie zakresów.
Dzięki temu nie przyłapiemy go na fałszu, który – nawet jeśli z początku wydałby się atrakcyjny – w dłuższej perspektywie zacznie nużyć. Zamiast tego dźwięk odbieramy jako płynny i neutralny. Barwy nie są ani zbyt ciepłe, ani oziębione, choć np. w porównaniu z czystą klasą A Naim wypada chłodniej. Nie na tyle jednak, by popaść w kliniczność albo sterylność. Po prostu, wszystko ma być na tyle bliskie tonalnej neutralności, na ile to możliwe w tym segmencie cenowym. Wydaje się, że ideą konstruktora było uzyskanie dźwięku na tyle równomiernego i uniwersalnego, by sprawdził się niezależnie od repertuaru i zapewnił użytkownikowi długotrwałą satysfakcję ze słuchania. W zasadzie jedyny warunek, jaki trzeba spełnić, to nie wyłączać wzmacniacza z sieci. Zimny gra chłodno, nierówno i bez ikry. Kompakt jeszcze jakoś to zniesie, chociaż i tutaj zmiany na korzyść są odczuwalne.
Dwie zalety systemu z Salisbury wydają się szczególnie warte podkreślenia. Pierwsza to czystość przekazu, praktycznie przy dowolnym poziomie głośności. Druga – panowanie nad głośnikami i co z tym ściśle związane – kontrola basu. Wyraźne widać pokrewieństwo z Supernaitem. Tamten nie tracił zimnej krwi, także wtedy gdy przyszło mu oddać głośne symfoniczne kulminacje. Mniejszy model zachowuje się podobnie. Nawet jeżeli w pewnej chwili jego niższa moc daje o sobie znać, to dźwięk długo pozostaje wolny od kompresji i groźnych dla głośników zniekształceń. Mimo zaledwie 60 W dziarski piecyk nie boi się gęstych faktur ani szybkich przebiegów. I kiedy przyjdzie nam ochota podkręcić potencjometr, możemy być pewni, że odda ich złożoność bez chodzenia na skróty.
Jako że nie usiłuje nas powalić falą basu ani ogłuszyć ścianą dynamiki, w pierwszej chwili może się wydać niezbyt efektowny. Wystarczy jednak posłuchać dłużej, najlepiej różnorodnej muzyki, by zmienić zdanie. Ten rodzaj prezentacji po prostu się nie nudzi. Co prawda Harbethy Super HL-5 nie należą do monitorów operujących rozwlekłym basem, ale i tak wyczuwa się, że Naim nad nimi panuje. Dzięki temu, że nie brakuje mu wydolności, bas zachowuje bardzo dobre rozciągnięcie i przyjemną mięsistość, a jednocześnie wybrzmiewa na czas, podkreślając rytmiczność nagrania. Miałoby się apetyt na nieco lepszą pulsację energii, szczególnie przy niezbyt wysokiej głośności, ale poza tym XS spisuje się bez zarzutu. Niskich tonów nie tylko w spektrum nie brakuje, ale też stanowią one stabilną podstawę dla reszty dźwiękowej konstrukcji. I znowu repertuar nie ma znaczenia. Możemy słuchać rocka, elektroniki albo zmagań jazzowych kontrabasistów. Naim zawsze sobie poradzi. W omawianym zestawieniu na brzmienie bardziej wpływa wzmacniacz. Odtwarzacz dostarcza wysokiej jakości sygnał, który w Naicie zostaje poddany obróbce. Jeżeli sposób kształtowania barwy czy mikrodynamiki przez Naita nie przypadnie nam do gustu, możemy sięgnąć po inny piecyk, nawet ze znacznie wyższej półki. CD5 XS brzmi na tyle prawdziwie i bezpośrednio, że nie należy się obawiać mezaliansu.
Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się pozostać przy firmowym zestawieniu, czy podejmiemy dalsze poszukiwania, CD5 XS jest na tyle przejrzysty i dokładny, że prawdopodobnie zechcemy go sobie zostawić przy kolejnej wymianie systemu. To źródło ma duży zapas i potencjał, który będzie można wykorzystać w przyszłości. Wzmacniacz jest dobry, tyle że szybciej wyciąga asy, które trzyma w rękawie.
Reklama
Konkluzja
Naim XS to rasowy audiofilski dźwięk w uczciwej cenie. W niepozornych obudowach brytyjski producent zdołał umieścić obwody, za które dotąd trzeba było zapłacić niemal dwukrotnie więcej. Wygląda na to, że firma z Salisbury zorganizowała audiofilom promocję. I z tej akurat mądrze będzie skorzystać.
Autor: Jacek Kłos
Źródło: HFiM 01/2010