HFM

artykulylista3

 

Roon Nucleus

038 045 Hifi 11 2019 012Powiedzmy sobie wprost: posiadanie kolekcji płyt CD jest dziś traktowane trochę jak noszenie czapeczki clowna. Nas – przedstawicieli generacji X, przyzwyczajonych do srebrnego krążka – publicznie wytyka się palcami i znieważa. Nie chcą nas obsługiwać w urzędach; dostajemy pogróżki i anonimy. Nie pasujemy do współczesnego świata. Albo się unowocześnimy, albo wyginiemy.

No dobrze, dramatyzuję, ale nie bez powodu. Całkiem niedawno odwiedził mnie pewien audiofan, który na widok moich płyt, ustawionych w równiutkim szeregu spytał szyderczo, czy zostałem kustoszem muzeum. Ja w takich sytuacjach równie szyderczo pytam, ile to już mieliśmy rewolucji, które szumnie zapowiadały odesłanie srebrnych krążków do lamusa. Oraz: gdzie ten cudowny i uniwersalny nośnik, który ma być remedium na ograniczenia kompaktu. Płyta CD nadal trzyma się mocno, a winylowa powróciła w wielkim stylu i również nie zamierza odejść w niepamięć.



Większość producentów sprzętu hi-fi nadal oferuje odtwarzacze i gramofony, a sklepy takie jak niemiecki gigant JPC żyją głównie ze sprzedaży kompaktów i książek, które również miały wyginąć dawno temu.
Wyznania staromodnego audiofila
A pliki? Przyznam, że rewolucji plikowej oparłem się z przyczyn dość prozaicznych. Zamiana nośników fizycznych na pliki trzymane na serwerze bądź komputerze wydała mi się alternatywą w postaci „zamienił stryjek…”. O tym, że serwery bywają awaryjne, nie trzeba nikogo przekonywać. Tak samo jak o tym, jaką tragedią byłaby utrata całej kolekcji z powodu awarii dysku. Tak wiem, są dyski SSD, są bezawaryjne chmury (do czasu, aż odłączą Internet). Ale są też nieszczęsne tagi, które w przypadku muzyki klasycznej bywają żenującym prymitywem. Moja dyskusja z żoną, która ciosała mi kołki na głowie, żebym koniecznie przeniósł płyty na pliki, zakończyła się wyjątkowo szybko. Zgodnie z prawdą, wyjaśniłem, że aby przegrać, a następnie profesjonalnie otagować ponad 4000 tytułów z szeroko pojętą muzyką klasyczną (od najdawniejszej, po współczesną), musiałbym zatrudnić na pełny etat dwie lub trzy studentki muzykologii, po czym osobiście je nadzorować. To dziwne, ale ten ostatni argument sprawił, że entuzjazm dla plików znacznie u małżonki przygasł…
Żarty żartami, ale – choć zwykle korzystam z nośników fizycznych – wcale nie czuję się cyfrowo wykluczony. Słucham na co dzień radia internetowego. Mam konto Premium na Tidalu. Używam czasem Foobara, a smartfon wybierałem specjalnie pod kątem jakości dźwięku. Czyli, jak głosi popularne powiedzenie, jest dobrze, ale nie beznadziejnie.
A jednak, mimo że z płyt jestem bardzo zadowolony, to mam świadomość, że postępu nie zatrzymam i to, co jeszcze dekadę temu wydawało mi się mało atrakcyjne, dziś może być warte rozważenia dzięki pojawieniu się nowych, prostszych i bardziej efektywnych narzędzi. I choć wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że do śmierci płyty CD jeszcze daleko – to może warto przyjrzeć się alternatywie?
Taką alternatywą ma być właśnie Nucleus – serwer aplikacji, który roboczo można nazwać Wielkim Integratorem.

Roon – z czym to się je?

Co robi Nucleus? Najkrócej mówiąc: zbiera w jednym urządzeniu wszystko, co się nadaje do odtworzenia. Zanim jednak przejdziemy do Nucelusa, przyjrzyjmy się chwile jego sercu, czyli aplikacji Roon.
Roon to program służący do odtwarzania i katalogowania muzyki. Pojawił się na rynku zaledwie cztery lata temu i w krótkim czasie zyskał wielką popularność wśród wielbicieli grania z plików, którzy poważnie podchodzą do zagadnień jakości dźwięku i biorą pod uwagę wyłącznie formaty bezstratne. Oczywiście, dobrych odtwarzaczy plików jest więcej, w dodatku darmowych, jednak użytkownicy zgodnie twierdzą, że Roon jest najbardziej dopracowany, oferuje najszersze możliwości, a w dodatku jest najbardziej przyjazny w obsłudze. Jego olbrzymią, a może największą zaletę stanowi możliwość korzystania z wielu źródeł muzycznych. Możemy więc odtwarzać pliki z dysku sieciowego, komputera, z domowego serwera, ale także – i to jest prawdziwy przełom – z serwisów streamingowych, takich jak Tidal czy iTunes. Jako że Roon został zaprojektowany jako odtwarzacz audiofilski, czyta pliki w formatach bezstratnych, takich jak FLAC, WAV, ALAC czy OGG, oraz DSD (istnieje możliwość obustronnej konwersji – PCM do DSD i na odwrót).

038 045 Hifi 11 2019 002 Tajemnicza wnęka poza czarnym obramowaniem to włącznik zasilania. Jedyny podświetlany element.

 


Kolejną zaletą jest fantastyczny „serwis informacyjny”, dotyczący odtwarzanych utworów, a to, jak wspomnieliśmy, zawsze było piętą achillesową domowych playerów.
W przypadku Roona nie ma problemu z tagami, danymi na temat artystów,  gatunków, itp. Otrzymujemy też mnóstwo dodatkowych informacji i podpowiedzi, dzięki którym możemy odkryć nieznanych nam dotąd, a zbliżonych gatunkowo wykonawców. W dodatku, pomimo dużej ilości informacji, są one podane przejrzyście i logicznie, tak że nie odnosi się wrażenia chaosu. Biorąc pod uwagę, ile możliwości daje Roon, cena 499 dolarów za dożywotnią (!) licencję nie wydaje się wygórowana. Zwłaszcza że nie musimy się martwić upgrade’ami i zgodnością oprogramowania.
I wszystko pięknie, ale do tej pory Roon, jak każdy inny program, musiał być przywiązany do komputera przeznaczonego do grania z plików. A gdyby tak… uwolnić Roona?

038 045 Hifi 11 2019 002 Niby skromnie, a wystarczy
z zapasem. Przez USB podłączymy wszystko, co gra lub przechowuje muzykę. Przez HDMI – amplituner wielokanałowy.

 


Nucleus
A przynajmniej uwolnić od domowego peceta czy Maca, żeby było bardziej audiofilsko, a użytkownik mógł myśleć wyłącznie o odtwarzaniu muzyki, zamiast o konfiguracjach sprzętowych, wydajności procesora i tego typu bezeceństwach. Właśnie w tym celu firma Roon Labs postanowiła wyjść do klientów z propozycją niewielkiego serwera o nazwie Nucleus, skonstruowanego wyłącznie pod kątem zastosowań hi-fi – oczywiście przy użyciu aplikacji Roona.
Serwer (czy raczej serwerek, ponieważ urządzenie jest małe i dyskretne) działa w oparciu o system operacyjny RoonOS, który zajmuje się wyszukiwaniem i odtwarzaniem muzyki. Najciekawszym pomysłem jest brak bezpośredniej interakcji użytkownika z urządzeniem – w przeciwieństwie do „zwykłego” komputera nie ma ono myszy, klawiatury ani wyświetlacza. W związku z tym, że ma być elementem naszego systemu stereo, zostało też pozbawione elementów mechanicznych, które mogłyby hałasować bądź generować zakłócenia. Jest idealnie ciche. Ogólnie rzecz ujmując, wygląda dość intrygująco – niewielki, czarny „klocek”, którego ścianki są jednocześnie radiatorami. Te bywają ciepłe, ale nigdy się nadzwyczajnie nie grzeją. Nie będzie więc problemu z wentylacją, nawet gdy Nucleus stanie na dość ciasnej półce.

038 045 Hifi 11 2019 002 Nucleus w pełnej krasie.
Wyglądem raczej nikomu
nie zaimponuje.

 


Porty komunikacyjne umieszczono z tyłu, w sporym zagłębieniu. Może ono sprawiać pewne problemy, gdy postanowimy używać „prawdziwie audiofilskich” przewodów o ponadstandardowej grubości i w masywnym oplocie, jednak większość kabli powinna się zmieścić bez trudu. Najważniejszym wejściem, z którego zawsze będziemy korzystali, jest oczywiście Ethernet, który łączy Nucleusa z domową siecią. I tu niespodzianka – w czasach, kiedy niemal wszystkie urządzenia są bezprzewodowe (a jeśli nie są, to za chwilę będą), producent zrezygnował z Wi-Fi. Powód odgadnąć nietrudno – chodzi o zapewnienie maksymalnej stabilności połączenia, co w przypadku systemów bezprzewodowych nie zawsze się udaje.
Oprócz LAN-u, do dyspozycji są dwa gniazda USB 3.0, umieszczone trochę niefortunnie – jedno nad drugim. Można przez nie podłączyć zewnętrzne dyski twarde, z których będziemy czerpać audiofilską strawę w postaci plików, lub DAC, który przekształci cyfrowy sygnał z Nucleusa na postać analogową. Oczywiście, możemy wpiąć jedno i drugie lub ograniczyć się wyłącznie do przetwornika, jeżeli mamy zamiar korzystać tylko z serwisów streamingowych, a nie z plików. Możemy także używać dysków sieciowych lub wewnętrznego HDD lub SDD o dowolnej pojemności – jedynym ograniczeniem jest jego maksymalna wysokość, która wynosi 9,5 mm. To rozwiązanie jest dostępne jako opcja – w dysk trzeba się zaopatrzyć we własnym zakresie.

038 045 Hifi 11 2019 002 Masywne ścianki z aluminium.

 


Jest jeszcze wyjście HDMI (tylko dźwięk), które można wykorzystać do podłączenia zewnętrznego urządzenia, na przykład amplitunera czy telewizora. Ostatnie złącze to USB typu C. Producent jednak nie podaje, czemu miałoby służyć. Można przypuszczać, że zostanie wykorzystane w najbliższej przyszłości w ramach upgrade’u urządzenia.
Aby Nucleus zagrał, konieczne są dwie rzeczy: licencja, którą musimy wykupić (nie nabywamy jej automatycznie wraz z urządzeniem) oraz aplikacja sterująca Roon Remote, dostępna na urządzenia z systemem Windows, MacOS, iOS i Android. Można ją więc zainstalować na dowolnym urządzeniu – od komputera, przez tablet, aż po komórkę. W moim przypadku był to dostarczony przez dystrybutora iPad, który wydaje się najwygodniejszym pilotem do całego systemu.
Testowane urządzenie występuje w dwóch wariantach: Nucleus oraz Nucleus Plus. Choć wyglądają identycznie, znacząco różnią się konfiguracją.
Bazowego Nucleusa wyposażono w 4 GB RAM-u oraz procesor Intel i3. Tymczasem jego bardziej zaawansowany brat ma procesor Intel i7 i 8 GB RAM-u. „Plus” ma większą wydajność, która przydaje się przy obsłudze bardzo dużych baz plików, przekraczających sto tysięcy utworów. Jest też polecany do rozbudowanych instalacji – więcej niż sześciu stref multiroomu lub urządzeń jednocześnie – oraz do skomplikowanych procesów, na przykład konwersji do DSD i korekcji akustyki jednocześnie.
Nucleus okazuje się niezwykle elastyczny – oprócz pralki i lodówki nie ma właściwie urządzenia, z którym nie mógłby się skomunikować. Wspominaliśmy już o wszelkich rodzajach dysków i przetwornikach, a przecież są jeszcze streamery, amplitunery, urządzenia z funkcją AirPlay oraz cała gama produktów oznaczonych jako „Roon Ready”. Do tego dochodzi kapitalny interfejs, który pozwala zintegrować w jedną wszystkie biblioteki muzyczne, z jakich korzystamy.
O rozlicznych funkcjach tego skromnie wyglądającego urządzenia można by opowiadać w nieskończoność, zwłaszcza że im dłużej się go używa, tym więcej się odkrywa. Jednak z punktu widzenia audiofila bardziej istotny wydaje się fakt, że ktoś wreszcie wpadł na pomysł, żeby pozbierać wszystkie nasze zabawki do kupy i stworzyć z nich jeden, wydajnie działający i prosty w obsłudze system.

038 045 Hifi 11 2019 002 Monotonię przedniej ścianki
przełamuje logo Roon Labs.
Nie przejmujcie się – jest tak małe,
że i tak go nie widać.

 


Konfiguracja
Nie ma co ukrywać, że zanim Nucleus do mnie zawitał, byłem do niego nastawiony jak pies do jeża. Moją czujność wzbudziło już pytanie dystrybutora, jaki rodzaj wejścia USB ma używany przeze mnie przetwornik. Wyobraziłem sobie sytuację, kiedy – chcąc pożyczyć znajomemu płytę – wypytuję go, jaki ma transport w odtwarzaczu, jaki laser i z którego roku. Bo może nie przeczytać. Obawy okazały się jednak płonne. Choć użyty w teście DAC Hegel HD 25 nie znajduje się na liście urządzeń „Roon Ready”, nie było większych problemów z jego wykorzystaniem. I choć cały proces konfiguracji w moim systemie przeprowadził dystrybutor, przypuszczam, że nawet tak technicznie oporna osoba jak ja nie miałaby z tym większych problemów.
Nucleus jest produktem amerykańskim, a Amerykanie mają to do siebie, że stawiają na prostotę przekazu. Dobitnie świadczy o tym instrukcja obsługi, w której wskazówki dotyczące uruchomienia systemu ograniczono do czterech punktów, w dodatku zilustrowanych przejrzystymi obrazkami. Zupełnie jak w Ikei, a nawet prościej.
Choć Nucleus został fabrycznie wyposażony w prosty zasilacz, podobny do telefonicznej ładowarki, otrzymałem od dystrybutora porządny zasilacz liniowy Keces P8. O korzyściach brzmieniowych płynących ze stabilnego i pozbawionego tętnień zasilania nie trzeba nikogo przekonywać, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi przesyłanie i przetwarzanie sygnałów cyfrowych. Dlatego kiedy już zdecydujemy się na kupno Nucleusa, warto pomyśleć o takim usprawnieniu i zapewnić mu jak najlepsze warunki pracy.

038 045 Hifi 11 2019 002 Groźnie najeżone radiatory
to bardziej zabieg estetyczny
niż potrzeba. Urządzenie
nagrzewa się minimalnie.

 


Ostatecznie droga sygnału przebiegała następująco: do routera Wi-Fi Nucleus został podłączony przewodem ethernetowym. Z Nucleusa do przetwornika Hegel HD 25 sygnał cyfrowy płynął kablem USB; stamtąd zaś, po konwersji na postać analogową – łączówką XLR do wzmacniacza Gryphon Callisto 2200. Do DAC-a kablem koaksjalnym był jednocześnie podłączony odtwarzacz CD, dzięki czemu mogłem dokonywać błyskawicznych porównań, odtwarzając ten sam utwór z płyty i z pliku. Źródłem tych ostatnich był serwis streamingowy Tidal oraz opcjonalny dysk twardy zainstalowany w Nucleusie.
Do odsłuchów wykorzystałem kolumny Dynaudio Contour 1.8 i okablowanie głośnikowe Nordost Leif i Red Dawn.
Przed odsłuchem
Na początek słowo wyjaśnienia. Jeśli ktokolwiek oczekuje, że przeprowadziłem pojedynek plików z płytami, po czym wyłoniłem zdecydowanego zwycięzcę, to muszę go rozczarować. Po pierwsze, takich pojedynków było już co niemiara, zarówno w prasie hi-fi, jak i w internecie. Prowadzono je gremialnie oraz indywidualnie, amatorsko oraz profesjonalnie i – o ile mi wiadomo – do dziś nie ogłoszono jednoznacznego werdyktu. Po drugie, przypomnijmy, że Nucleus nie gra sam z siebie. Jest serwerem, zoptymalizowanym pod kątem zastosowań audio, który ma wypuścić dalej sygnał bit-perfect. To, co się stanie później, zależy głównie od urządzeń końcowych, jakie do niego podłączymy. W nomenklaturze firmy nazywane są one end-pointami, natomiast Nucleus to tzw. core, czyli mózg.

038 045 Hifi 11 2019 002 Wnętrze bez dysku twardego…

 


Pokusy
Po tym wstępnym zastrzeżeniu wyznam jednak, że owszem, porównanie przeprowadziłem, ale nie tylko w dziedzinie jakości brzmienia, lecz także wygody użytkowania. Jeżeli chodzi o tę ostatnią, palma pierwszeństwa należy się plikom, choć nie tyle samemu Nucleusowi, co genialnemu interfejsowi Roon Remote.
Możliwość zintegrowania wszystkich naszych zasobów muzycznych i serwisów streamingowych w jednym miejscu oznacza, że mamy „pod palcem” praktycznie wszystko, o czym możemy w danej chwili pomarzyć i czego mamy akurat ochotę posłuchać. Na tym tle słuchanie z płyt, po które trzeba biegać na półkę i wkładać do odtwarzacza, jawi się jako czynność z epoki kamienia łupanego, ale… Brak wygody może, paradoksalnie, sprzyjać słuchaniu muzyki, a zwłaszcza skupieniu na niej. Wiedzą o tym doskonale użytkownicy gramofonów. Aby wziąć płytę długogrającą, trzeba podejść do półki, wyjąć ją z koperty, umieścić na talerzu, aby potem, kiedy skończy się strona A, znów wstać, podejść do gramofonu i przełożyć na stronę B. Znacie kogoś, kto by w takiej sytuacji żonglował utworami z różnych albumów? Raczej mało prawdopodobne. Na ogół wysłuchuje się do końca przynajmniej jednej strony. Kompakty dopuszczają większą elastyczność, jednak w pewnych granicach. Natomiast pliki… tu, jak sam zauważyłem, często pojawia się przypadłość znana osobom, które przesiadują przed telewizorem z pilotem w ręku – zapping. Skakanie po kanałach, a w naszym przypadku – po utworach. W końcu wszystko jest „pod palcem”, prawda? Czemu by więc nie sprawdzić tego i tamtego? Pod tym względem Roon dostarcza olbrzymich pokus. Potrafi podpowiedzieć podobnego wykonawcę, gatunek, wytwórnię, utworzyć playlistę skrojoną pod nasze gusta, itd. Sam łapałem się na tym, że chciałem wysłuchać konkretnego albumu, a ostatecznie przeskakiwałem po kilku podobnych, żadnego nie wysłuchując do końca.
Podsumowując, trzeba wykazać maksimum samodyscypliny, żeby wspaniałe funkcje, które otrzymujemy w pakiecie z Nucleusem, nie obróciły się przeciwko nam.

038 045 Hifi 11 2019 002 … i z dyskiem.
Jego samodzielna instalacja
nie powinna sprawić problemów.

 


Wrażenia odsłuchowe
Powróćmy jednak do spraw samego brzmienia – co lepsze, co słabsze? Odpowiem przewrotnie, że zależy, co porównujemy. Bardzo zaskoczył mnie repertuar klasyczny, ponieważ tu się okazało, że pliki brzmią oczko lepiej od materiału z płyt. Wziąłem na warsztat, między innymi, doskonale znany podwójny album Krystiana Zimermana i Polskiej Orkiestry Festiwalowej z dwoma koncertami fortepianowymi Chopina (Deutsche Grammophon). Realizacja jest świetna, ale stawia przed sprzętem odtwarzającym wysokie wymagania, zarówno jeżeli chodzi o brzmienie orkiestry, jak i fortepianu solisty. Kiedy włączyłem plik, już pierwsze dźwięki pokazały, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Masywne, „płynące” akordy, jakimi zaczyna się Koncert e-moll, były kapitalnie czytelne i nigdy nie zlewały się w gęstą pulpę. Wrażenie robiła trójwymiarowość dźwięku i jego definicja. Bez trudu dało się określić miejsca zajmowane przez muzyków, a scenę wypełniało powietrze. Zachwycał też sam moment wejścia fortepianu, lekko odseparowanego od orkiestry, zawieszonego tuż przed nią, a jednocześnie stanowiącego z nią nierozerwalną całość.

038 045 Hifi 11 2019 002 Całość elektroniki
na jednej płytce. Zasilacz
wystawiono na zewnątrz.

 


Po przejściu na materiał z płyty teoretycznie nie mogłem narzekać, ale… wszystkiego zrobiło się jakby mniej. Dźwięki wykazywały większą tendencję do zlewania się, zwłaszcza w samym dole skali, a „napowietrzona” atmosfera jakby nieco się ulotniła. Wydawało mi się, że delikatnie pogorszyła się też dynamika, przez co dźwięki były nieco gorzej zdefiniowane. Zaznaczam, że różnice, które tu opisuję, były minimalne i podkreślam je celowo, tym niemniej dało się je wyłapać. Złośliwi powiedzą zapewne, że większe znaczenie niż materiał źródłowy ma tutaj charakter odtwarzacza CD oraz różnice pomiędzy wejściami w przetworniku (koaksjalne i USB). Być może. Jak jednak wytłumaczyć fakt, że w przypadku lżejszego repertuaru sytuacja się odwróciła?
Kapitalnie nagraną płytę Erica Bibba „A Needed Time” (Opus 3) znam na pamięć i wychwycenie najmniejszych różnic w jej brzmieniu nie stanowi dla mnie problemu. Tym razem zdecydowanie wolałem materiał z płyty. Dźwięk był odrobinę bardziej dynamiczny, głębia ostrości wyraźniej zaznaczona, a kontury dźwięków – malowane nieco ostrzejszą kreską niż w przypadku pliku. I znów, nie były to różnice, o które warto się potykać na udeptanej ziemi. Tym niemniej trudno je pominąć milczeniem.
Tym, co w wielu przypadkach może przechylić szalę na stronę plików i streamingu, jest oczywiście możliwość odsłuchu gęstych formatów oraz specjalności Tidala, czyli plików Masters (MQA – Master Quality Authenticated). Te ostatnie brzmią niesłychanie analogowo – instrumenty i głosy mają piękną, nasyconą barwę; są miękkie, lecz precyzyjnie określone. Do tego dochodzi znakomita przestrzeń; to w zasadzie pierwsza rzecz, jaka zwraca uwagę w „masterach”. I tu muszę ze smutkiem przyznać, że takiej atmosfery nagrania nigdy nie usłyszałem i zapewne nie usłyszę z płyty CD.

038 045 Hifi 11 2019 002 Serce systemu, czyli RAM oraz procesor Intel i3. W Nucleusie Plus
mamy „siódemkę”, która nie boi się konwersji do DSD i aktywnej
korekcji akustyki.

 


Konkluzja
Nie wiem, czy uda mi się w końcu namówić wspomniane studentki muzykologii na zripowanie i otagowanie mojej kolekcji klasyki. Ale jednego jestem pewien. Jeśli w najbliższej przyszłości przejdę na pliki i streaming, to nie widzę dla siebie opcji poza Nucleusem. Po prostu, nic lepszego w tej dziedzinie nie wymyślono.

 

2019 11 28 12 56 30 038 045 Hifi 11 2019.pdf Adobe Reader

Bartosz Luboń
Źródło: HFM 11/2019