HFM

artykulylista3

 

Master & Dynamic MH40

5255122015 001Ostatnimi czasy świat ogarnął istny szał na punkcie słuchawek. Za wytwarzanie nauszników wzięli się wszyscy – od konstruktorów kolumn i wzmacniaczy, po producentów sportowych ciuchów i samochodów.


Ogromny wzrost podaży nie przełożył się, niestety, na spadek cen, bo poza specjalistami o wieloletnim doświadczeniu wszyscy debiutanci cenią się bardzo wysoko. Dla przykładu, 20 lat temu jednymi z najlepszych i najdroższych słuchawek dostępnych w Polsce były, kosztujące 1450 złotych, Sennheisery HD 600.




Ówczesne flagowce są produkowane do dziś i wciąż sprzedawane za te same pieniądze, natomiast jakieś lanserskie nauszniki, opatrzone modnym logo, z miejsca kosztują co najmniej tysiaka, a grają tak, że zęby bolą.
Przyczyna tego stanu rzeczy jest prozaiczna: w przytłaczającej większości przypadków w wystylizowanym opakowaniu montuje się chińskie OEM-y. Nikt mi nie wmówi, że na producenta niedrogich kabli głośnikowych spłynęło nagłe natchnienie i jest w stanie konkurować jakością z inżynierami Sennheisera, Beyerdynamika czy AKG. Bo co do ceny, to nie mam najmniejszej wątpliwości.

5255122015 002W skórzanym puzderku dwa wymienne
kable i 6,3-mm przejściówka.


Jest jeszcze trzecia grupa producentów słuchawek, którzy pojawili się dosłownie znikąd. Nie stoją za nimi wielkie nazwiska świata hi-fi; nie mają szczególnych audiofilskich tradycji. W dodatku ich produkty od razu celują w wysokie pułapy cenowe. Na ten widok natychmiast zapalają się wszystkie światła ostrzegawcze, albowiem zazwyczaj spodziewamy się skoku na kasę. Niekoniecznie. Nie mogąc konkurować szlacheckim rodowodem, niektóre wytwórnie stawiają na znakomitą jakość wykonania oraz adekwatne do niej brzmienie. Wzorcowym przykładem takiej strategii może być Oppo i jej debiutancki model PM-1 („HFiM 6/2014”). Do tego kręgu można też zaliczyć bohaterkę dzisiejszej recenzji – powstałą niespełna dwa lata temu nowojorską manufakturę Master & Dynamic.
W katalogu amerykańskiej marki znajdziemy obecnie trzy modele nauszne, w tym jedne słuchawki bezprzewodowe, trzy dokanałowe oraz garść akcesoriów. Oferta może i nie poraża rozmachem, ale zamiast robić kolejne plastikowe pierdzidełka, obdarzone „błogosławieństwem” któregoś z lokalnych raperów, szefowie M&D postawili na nietuzinkową stylistykę oraz dopracowaną konstrukcję.

Budowa
Na tle zunifikowanej masy nauszników widocznych „na mieście” MH40 wyglądają niczym jeep Willys MB na osiedlowym parkingu. Ich użytkownik, przynajmniej w dostarczonej do recenzji wersji kolorystycznej, jest od razu zauważany na ulicy i odprowadzany przez pełne zaciekawienia spojrzenia przechodniów. Jako że wzornictwo zupełnie nie pasuje do szeleszczących dresików, MH40 wymagają od posiadacza także stosownego stroju, niekoniecznie maskującego.
Stylistyka może się podobać lub nie, wszystko jest kwestią gustu, ale mi amerykańskie słuchawki kojarzyły się właśnie ze wspomnianym legendarnym samochodem wojskowym. Brzydkim, kanciastym, ale zaprojektowanym tak, by w każdych warunkach pokonać bezdroża, na których współczesne SUV-y zaryją się po osie. Zresztą, maksymą przyświecającą szefom M&D jest długoletnia bezawaryjna praca sprzętu i są na to duże szanse.

5255122015 002MH40 są w całości metalowe



MH40 to konstrukcja zamknięta, a stalowa siateczka na zewnątrz muszli pełni funkcję atrapy nieistniejącej chłodnicy. Obudowy przetworników wykonano z frezowanych bloczków litego aluminium. 45-mm drivery z magnesami neodymowymi zabezpieczono stalowymi blaszkami z wyciętymi szczelinami. Do nich z kolei, za pomocą kilku magnesów, mocowane są wymienne pady, wykonane z najdelikatniejszej jagnięcej skóry, otaczającej krążki pianki termokształtnej. Zewnętrzne powierzchnie muszli oklejono cienkimi płatkami skóry cielęcej oraz ozdobiono nitami. Z tego samego materiału wykonano pałąk otaczający głowę. Zamknięto w nim trzy stalowe pręty sprężynujące. Rozstaw słuchawek można regulować za pomocą stalowych trzpieni, poruszających się z „oleistym” oporem w uchwytach na pałąku.
W obu muszlach zamontowano 3,5-mm gniazda, w które można wetknąć przewód lub podłączyć inną parę słuchawek i dzielić się muzyką z bliskimi. W prawej obudowie umieszczono mały guziczek wyciszania. Zastosowanie wymiennych kabli pozwoli na eksperymenty z różnymi przewodami, a dzięki dwóm gniazdom, po małych przeróbkach, możliwe będzie użycie kabli ze złączem symetrycznym. Trzeba się tylko uzbroić w cierpliwość i zaczekać do końca gwarancji, tak na wszelki wypadek.

Ze względu na całkowicie metalową budowę amerykańskie słuchawki są dość ciężkie. Są też niesamowicie wygodne. Siłę sprężystości pałąka dobrano tak, by muszle stabilnie trzymały się głowy, ale nie powodowały dyskomfortu, nawet po kilku godzinach używania. W trakcie przemieszczania się w nich po mieście ani razu nie odniosłem wrażenia, że chcą mi spaść z głowy. Skórzane pady bardzo dobrze filtrują szum i zgiełk uliczny, przepuszczają jednak zapowiedzi przystanków w metrze i tramwajach. W drugą stronę żadne dźwięki się nie przedostają.

5255122015 002Wersja czarno-srebrna
pasuje do garnituru.


Razem ze słuchawkami otrzymujemy kilka akcesoriów, schowanych w okrągłym, skórzanym pudełeczku, które urodą i solidnością wykonania przyćmiewa przenośne pokrowce większości drogich dokanałówek. Znajdziemy w nim zwykły dwumetrowy przewód z małym jackiem oraz drugi, półtorametrowy, z mikrofonem do iUrządzeń, oba w jedwabnym oplocie. Co ciekawe, przycisk stopu i zmiany utworu dobrze współpracował z moim odtwarzaczem marki FiiO. Regulacja głośności już nie.
Nie zapomniano też o solidnej ćwierćcalowej przejściówce. Na okoliczność dalszych wojaży naszykowano bawełniany pokrowiec z magnetycznym zapięciem oraz dodatkową wewnętrzną kieszonką na zapasowy kabel. Dzięki temu, że słuchawki płasko się składają, zmieszczą się spokojnie w bagażu każdego wagabundy.
A teraz najlepsze: na stronie internetowej nie ma jakiejkolwiek wzmianki na temat adresu firmy Master & Dynamic. Po zdjęciu lewej poduszki otaczającej ucho ujrzałem przymocowaną do muszli małą tabliczkę z lakonicznym napisem: „Designed & Developed New York” oraz tajemniczymi liczbami „40.7527N 73.9773W”. Wpisałem współrzędne do wyszukiwarki i… znalazłem się w miejscu idealnym do rozpoczęcia muzycznej wyprawy przez style i epoki.

Wrażenia odsłuchowe
Biorąc pod uwagę wartość materiałową, koszty transportu, cła, podatki i marże, za 1650 złotych MH40 mogłyby milczeć, a i tak ich posiadacze zrobiliby niezły interes. To, że amerykańskie słuchawki grają, nie znaczy, że robią komuś łaskę, ale dobre brzmienie w obliczu powyższych atrakcji byłoby miłą wartością dodaną. No to przygotujcie się na nielichą niespodziankę, bo MH40 grają tak, że kapcie spadają.

5255122015 002Naturalne środowisko MH40
– gwar wielkiego miasta.


Brzmienie jest delikatnie ocieplone i przypomina to, co oferują drogie Beyerdynamiki z serii Tesla. Brakuje tylko tej niesamowitej rozdzielczości w najwyższych rejestrach. Ale po kolei.
MH40 nie są stuprocentowo neutralne. Mają własną wizję brzmienia i konsekwentnie ją realizują. Ich priorytetem jest dostarczanie przyjemności ze słuchania każdego repertuaru. Nie silą się na hiperdokładność, lecz z każdym utworem zabierają melomana w podróż. Jeśli cechę tę nazwiemy „muzykalnością”, to w tej kategorii MH40 należy się nota celująca.
Ich brzmienie przypomina najlepsze urządzenia stereo z ostatnich trzech dekad XX wieku, a najwięcej dobrego dzieje się w obrębie średnicy. Ludzkie głosy brzmią plastycznie i wielobarwnie, bez względu na to, czy mamy do czynienia z solistami i chórem mieszanym w wielkich dziełach mistrzów baroku, czy też współczesnymi wykonaniami standardów jazzowych.
Co prawda, średnica nie przyćmiewa wysokich tonów, ale w najwyższych rejestrach przydałoby się więcej światła i powietrza. Niby słychać uderzenia miotełek perkusisty, a dzwonki i blachy brzmią dźwięcznie, ale moim zdaniem zabrakło dosłowności, zdolnej przenieść słuchacza w obszary hi-endu. Z drugiej strony, taki sposób odwzorowania góry pasma świetnie się wpisuje w ogólny charakter brzmienia MH40.

5255122015 002Do słuchawek można dokupić
gustowny stojak.


Jeśli myśleliście, że największym atutem amerykańskich słuchawek jest średnica, to muszę Wam sprawić zawód. Ich prawdziwym żywiołem są niskie tony. Tak dobrego basu nie oferują chyba żadne słuchawki w zbliżonej cenie. Mocny i głęboki, a przy tym kontrolowany, dodawał energii każdemu nagraniu. Był przy tym daleki od monotonii; starał się raczej dopasować charakterem do aktualnego repertuaru. Zupełnie inaczej dodawał masy wielkiej symfonice, inaczej masował struny kontrabasu w jazzowym trio, a jeszcze inaczej budował napięcie w czasie ostrych rockowych numerów.

Czy wobec powyższego MH40 mają jakieś wady?
Owszem, nawet kilka.
Po pierwsze, słuchana na nich muzyka nie będzie tłem dla wykonywania innych czynności, lecz skoncentruje na sobie całą uwagę. W takich okolicznościach łatwo przegapić przystanek czy walnąć się w palec podczas majsterkowania.
Po drugie, dzięki bardzo dobrej dynamice w skali makro, MH40 kuszą słuchacza możliwością głośnego słuchania bez zniekształceń, co może się odbić na zdrowiu.
I po trzecie wreszcie, sumując wszystkie powyższe czynniki, trudno się z nimi rozstać. A śpi się w nich trochę niewygodnie.

Konkluzja
MH40 to jedne z tych rzadkich przedmiotów, na które warto sobie odejmować od ust.

 

 

masteranddynamic mh40 o

 

Mariusz Zwoliński
Źródło: HFM 12/2015

Pobierz ten artykuł jako PDF