HFM

artykulylista3

 

Brinkmann Nyquist Mk II

056 061 Hifi 4 5 2020 0008Zawsze byłem nieczuły na czar winylu, a firmy kojarzone z branżą gramofonową znałem tylko ze słyszenia. Nigdy też nie zagłębiałem się w katalogi pełne wkładek, ramion, igieł i innych przedziwnych gadżetów, którymi dorośli mężczyźni powinni się bawić wyłącznie przy szczelnie zasłoniętych oknach. Jak się okazało, był to wielki błąd.

Biję się w piersi. Nie przypuszczałem, że oferta tak do bólu analogowej firmy jak Brinkmann może obejmować także urządzenia cyfrowe. Końcówki mocy i wzmacniacze zintegrowane mógłbym jeszcze zrozumieć, ale obecność nowoczesnego DAC-a ze streamerem zakrawa na paradoks stulecia. Oto przedsiębiorstwo specjalizujące się w gramofonach, które mają nam pokazać przewagę wysokiej klasy dźwięku analogowego nad cyfrowym, konstruuje urządzenie do przetwarzania sygnału cyfrowego! Czy nie jest to aby strzał do własnej bramki? A jeśli zaprzysięgli winylowcy uznają, że cyfra gra lepiej? Patrząc na perfekcyjne wykonanie i przemyślaną topologię Nyquista Mk II, wcale bym się nie zdziwił…


Odrobina historii
W rzeczywistości Brinkmann był obecny na rynku urządzeń cyfrowych niemal od prapoczątków. Dokładnie od roku 1986, kiedy to firma zaprezentowała swój pierwszy przetwornik c/a o nazwie Zenith. Data debiutu budzi szacunek, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że zaledwie cztery lata wcześniej pojawiły się w sklepach pierwsze odtwarzacze kompaktowe Sony i Philipsa. A przecież postrzegano go wtedy jako szczyt osiągnięć technicznych. Najwyraźniej w Brinkmannie przeczuwali, że wyścig dopiero się rozpoczyna, a w dziedzinie konwersji sygnału cyfrowego jest jeszcze mnóstwo do zrobienia.
Kłopot w tym, że po tak obiecującym początku temat DAC-ów poszedł w odstawkę, a niemiecka firma skoncentrowała się na analogu. I wtedy, niczym rycerz na białym koniu, zjawił się Matthias Luck – specjalista od techniki cyfrowej, a zarazem pracownik koncernu Harmana. Ponieważ sam był użytkownikiem Zenitha i wiernym klientem firmy, zaczął namawiać Helmuta Brinkmanna do skonstruowania nowoczesnego urządzenia cyfrowego. Propozycję poparł ważkim argumentem: jeżeli Brinkmann się zgodzi, Matthias porzuci dotychczasową posadę w korporacji i dołączy do zespołu. Słowa dotrzymał i już w 2015, jako członek Brinkmann Design Team, prowadził prace  nad nowym modelem.

 

Z dzisiejszej perspektywy widać, że ta kooperacja była skazana na sukces – oto specjalista od techniki cyfrowej połączył siły ze specjalistą od techniki analogowej, żeby skonstruować zaawansowane urządzenie… no właśnie: cyfrowo-analogowe.
Efekt ich wysiłków ujrzał światło dzienne już rok później, na monachijskiej wystawie High End 2016. Był to DAC z odtwarzaczem strumieniowym. Nazwa urządzenia nie była oczywiście przypadkowa – Harry Nyquist uchodzi dziś za jednego z prekursorów techniki cyfrowej, choć swoje fundamentalne prawo dotyczące częstotliwości próbkowania sformułował niemal sto lat temu.
Kolejną, unowocześnioną wersję przetwornika Brinkmann zaprezentował już w 2018 roku, także w Monachium. Nosiła nazwę Nyquist Mk II i właśnie nią się dzisiaj zajmiemy.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Wyświetlacz pokazuje rodzaj
wejścia, częstotliwość próbkowania,
format i poziom wzmocnienia.
Na deser informacja o fazie.
 
 

Budowa
Są urządzenia high-endowe i są urządzenia bezkompromisowe. Te ostatnie konstruuje się według prostej amerykańskiej zasady, którą staram się na co dzień kierować. Brzmi ona: „My tastes are simple – I like the best” (Mam prosty gust – lubię to, co najlepsze). Gdy zaglądałem przez przezroczystą pokrywę w trzewia Nyquista Mk II, nie mogłem się opędzić od myśli, że w siedzibie firmy wisi transparent z tym właśnie hasłem.
Ale po kolei. Według oficjalnej nomenklatury, Nyquist Mk II jest konwerterem strumieniowo-cyfrowo-analogowym, który skonstruowano w technice hybrydowej, na elementach dyskretnych i lampach. Został on zoptymalizowany pod kątem najnowszych formatów cyfrowych, w tym strumieniowania i odtwarzania plików MQA (Master Quality Authenticated), PCM do 32 bitów/384 kHz (w tym DXD), jak również DSD64, DSD128 i DSD256. Co więcej, użytkownicy Nyquista mogą z podniesionym czołem oczekiwać pojawienia się nowych, nieznanych dzisiaj formatów. Centralna część urządzenia, a więc jego mózg, w którym znajdują się ośmiokanałowe kości ESS Technology ES9018S oraz wszystkie wejścia cyfrowe, została sprytnie zaprojektowana w formie wysuwanej szufladki, którą przytrzymują zaledwie dwie śruby. Jeżeli w przyszłości pojawią się kolejne wersje Nyquista, obsługujące jeszcze nowsze formaty, to użytkownicy starszych modeli będą mogli bezproblemowo upgrade’ować swojego DAC-a do najnowszej specyfikacji. Wielkie brawa dla firmy, która swoje produkty traktuje tak perspektywicznie.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Gruba granitowa płyta
jest dobrana tak, żeby tłumić
wszelkie drgania.
 
 

Bezkompromisowość projektu, która ma na celu minimalną ingerencję w przetwarzany materiał, widać także w sposobie konwersji sygnałów PCM i DSD. Są one przetwarzane osobno i w postaci oryginalnej, czyli bez zamieniania jednego na drugi.
DSD zostaje najpierw przetaktowane. Następnie trafia do DAC-a zbudowanego z elementów dyskretnych, przechodzi przez łagodny filtr analogowy oparty na transformatorze Lundahla, po czym pojawia się na wyjściu. Sprawa nieco się komplikuje w przypadku PCM-u i MQA. Przetwarzanie sygnału rozpoczyna się od ośmiokrotnego upsamplingu w procesorze o dużej mocy obliczeniowej. Dalej następuje przetaktowanie i dopiero wtedy sygnał trafia do pary właściwych chipów, wspomnianych ESS Technology. Każdy z nich zawiera osiem monofonicznych przetworników c/a, których wyjścia są sumowane celem obniżenia szumów oraz zminimalizowania błędów konwersji.
Twórcy urządzenia dużą wagę przywiązują do jakości i stabilności zasilania. Główny zasilacz wyprowadzono na zewnątrz, w postaci osobnego pudełka, podłączanego do części elektronicznej za pomocą wielopinowego złącza. Z instrukcji obsługi dowiadujemy się, że ze względu na zastosowanie rozbudowanego filtrowania napięcia, nie powinno się używać żadnych kondycjonerów, listew ani innych tego typu akcesoriów. Urządzenie należy po prostu wpiąć bezpośrednio do gniazdka w ścianie.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

W siedmiopinowe wejście
wpinamy przewód zasilający.
 
 

Pedantyczną dbałość o jakość zasilania widać także w sekcji cyfrowej. Producent podaje, że wykorzystano tu chronioną patentami technologię zasilania wysokonapięciowego, bardzo rzadko spotykaną w źródłach cyfrowych. W Mk II znajdziemy aż 12 stabilizatorów napięcia (o jeden więcej niż w poprzedniej wersji), z czego jeden przypisano wyłącznie zegarowi taktującemu. Izoluje go on od reszty obwodów, co daje wymierne korzyści przy odtwarzaniu z wejść USB i LAN.
W torze analogowym pracują cztery lampy Telefunkena (po dwie na kanał). Sygnał do wyjścia słuchawkowego także płynie z wyjścia lampowego.
Ciekawym rozwiązaniem było umieszczenie czterech lamp poziomo, poza właściwą obudową, i ukrycie ich w wycięciach sporych radiatorów, tworzących boki urządzenia. Nie wiem, czy miało to na celu zniechęcenie użytkowników do ewentualnych eksperymentów z wymianą baniek we własnym zakresie, ale demontażu na pewno nie przeprowadzimy sami. I bardzo dobrze – zastosowane Telefunkeny mają podobno ponaddziesięcioletnią żywotność, więc ingerencja użytkownika będzie zbyteczna.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Wymienna szufladka z modułem
cyfrowym. Wystarczy odkręcić
i pociągnąć za metalowe „uszy”.
 
 

Na zewnątrz
Z zewnątrz Nyquist Mk II wygląda dość zachowawczo, a jedynym ekstrawaganckim elementem jest przezroczysta górna płyta, przez którą można podejrzeć całą maestrię budowy wnętrza. To zresztą znak firmowy Brinkmanna.
Z przodu znajdują się dwie spore gałki. Lewa służy do regulacji głośności i działa inaczej dla wejść liniowych, a inaczej po podłączeniu słuchawek. W pierwszym przypadku do dyspozycji jest piętnaście kroków, które obejmują zakres od 0 do 10 dB. Niestety, przy każdym pokręceniu gałką czy naciśnięciu guzika na pilocie słychać głośne kliknięcie przekaźnika. Nie jest to jednak wielki problem, ponieważ precyzyjną regulacją natężenia dźwięku i tak będziemy sterować we wzmacniaczu.
Sytuacja wygląda inaczej, kiedy potraktujemy Nyquista Mk II jako wzmacniacz słuchawkowy. Wtedy mamy już do dyspozycji 99 kroków, dzięki czemu możemy idealnie dopasować poziom głośności do naszych preferencji oraz impedancji nauszników.
Gałka po prawej stronie służy wyłącznie do wyboru źródła, a zlokalizowane obok niej przyciski to, odpowiednio, włącznik zasilania oraz wyciszenie. O tym ostatnim należy pamiętać po każdym włączeniu przetwornika, ponieważ automatycznie startuje on z pozycji „mute”.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Oddzielny zasilacz warto postawić
na podstawce antywibracyjnej
lub podkładkach.
 
 

Po lewej stronie znajdziemy jeszcze przycisk aktywujący wyjście 6,35 mm (duży jack). Umieszczony centralnie wyświetlacz ciekłokrystaliczny jest niewielki i toporny, ale przekazuje minimum potrzebnych informacji: odtwarzany format, częstotliwość próbkowania, nazwę wejścia, poziom wzmocnienia oraz fazę absolutną, którą można odwrócić z pilota o 180 stopni.
Na tylnej ściance znajdziemy wszystko, co potrzebne do przetwarzania sygnału cyfrowego, a nawet więcej. Oprócz standardowych wejść optycznego, koaksjalnego i AES/EBU, znalazło się USB oraz Ethernet. Dzięki dwóm ostatnim Nyquist Mk II może współpracować nie tylko z napędami CD, komputerami czy serwerami UPnP, ale także najpopularniejszymi serwisami streamingowymi, takimi jak Tidal, Deezer czy Qobuz, oraz z radiem internetowym. Nyquist Mk II należy też do urządzeń „Roon Ready”.
Sygnał analogowy wyporowadza wyjście XLR oraz RCA.
Dostarczana wraz z urządzeniem granitowa płyta stanowi jego integralną część. Jej częstotliwość rezonansowa została dobrana tak, by tłumić wszelkie wibracje elementów przetwornika. Nie należy więc rozdzielać Nyquista i płyty podkładkami ani akcesoriami antywibracyjnymi. Warto je natomiast zastosować w przypadku zasilacza, którego metalowa obudowa dość mocno przenosi brum transformatora na wszelkie gładkie i twarde powierzchnie. Dobrze jest więc odseparować ją od podłoża.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Pilot zgrzebny, ale solidny
i funkcjonalny.
 
 

Konfiguracja
Gdyby tak bezkompromisowe urządzenie jak Nyquist Mk II było punktem odniesienia przy konfiguracji pozostałych elementów toru, to niewykluczone że wartość złożonego w ten sposób zestawu przekroczyłaby koszt nieruchomości, w której ów system by stanął. Podejrzewam jednak, że w większości przypadków będziemy mieli do czynienia z sytuacją odwrotną, czyli taką jak w czasie testu: to właśnie Nyquist był tu niekwestionowaną gwiazdą i najdroższym sprzętem w systemie.
Bezpośrednim punktem odniesienia był używany przeze mnie przetwornik Hegla HD25, bagatela, siedmiokrotnie tańszy od swego niemieckiego konkurenta i pozbawiony możliwości streamingu. Czy taki mezalians w ogóle ma sens? Czy wpinanie high-endowego urządzenia w zwyczajny zestaw hi-fi nie jest marnowaniem potencjału tego pierwszego? Okazało się, że nic z tych rzeczy – o czym poniżej.
Dla porządku dodajmy, że źródłem sygnału były płyty CD, biblioteka serwisu Tidal, w tym pliki MQA, a także pliki znajdujące się na twardym dysku mojego komputera.
Resztę systemu tworzyły: wzmacniacz Gryphon Callisto 2200, kolumny Dynaudio Contour 1.8 oraz odtwarzacz Primare CD32 w roli transportu CD.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Brinkmann Nyquist Mk II
fot. © MichaelRasche.com, 2018
 
 

Wrażenia odsłuchowe
Kiedy po włączeniu Nyquista Mk II z głośników popłynęły pierwsze dźwięki, pomyślałem, że niemiecki konwerter powinien służyć jako pomoc terapeutyczna. Dla tych, którzy wciąż uparcie twierdzą, że żadne urządzenie przetwarzające zera i jedynki niczego nam w brzmieniu nie zmieni. Nyquist Mk II nie tyle zmienia, co całkowicie przemeblowuje, zaczynając od wrażeń przestrzennych. Choć dzięki sporej kubaturze pokoju i odsunięciu kolumn daleko od ścian, nigdy nie narzekałem na niedobór przestrzeni w nagraniach, to dopiero DAC Brinkmanna pokazał, co znaczy szeroki oddech i dużo powietrza w muzyce.
Scena, jaką przede mną wyczarował, była wyjątkowo obszerna, rozpięta daleko za linią bazy, a przy tym pięknie uporządkowana. Nie miała jednak nic wspólnego z tzw. „niemieckim porządkiem”. Muzycy i grupy instrumentów są osadzone każdy w swojej naturalnej mikroprzestrzeni, a światy dźwiękowe, jakie tworzą, płynnie się na siebie nakładają, komponując fascynującą i migotliwą całość. Cieszyłem się jak dziecko, gdy po włączeniu dobrze mi znanych płyt, za każdym razem następowało zjawisko „sezamie, rozszerz się”. Otwierała się przede mną prawdziwa scena, która nie została przeskalowana na potrzeby domowego hi-fi.
Jeszcze większe wrażenie robiła głębia ostrości – nie tylko swoją przepastnością, ale również precyzją planów oraz ich sugestywnością. Owa sugestywność to w przypadku Nyquista Mk II słowo-klucz. Najważniejsza cecha, która plasuje go bardzo wysoko w high-endowej hierarchii i ujawnia się we wszystkich najważniejszych aspektach brzmienia. Czyli nie tylko w przestrzeni, ale też w dynamice i barwie.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Niebieskie pudełko to cyfrowe
serce przetwornika, które można
w przyszłości wymienić.
Elementy filtrujące i wzmacniające
– jak w solidnej integrze.
 
 

Jeżeli chodzi o tę ostatnią, zaawansowane konwertery c/a już dawno temu przekroczyły Rubikon i pozbyły się „cyfrowości”, czyli nadmiernej ostrości połączonej z płaską perspektywą. Swojego Hegla zatrzymałem w systemie właśnie dlatego, że wygładzał i uplastyczniał brzmienie; podobnych wrażeń spodziewałem się też po Brinkmannie. Obecność lamp w układzie i „gramofonowa” proweniencja firmy kazały przypuszczać, że zagra analogowo, przyjemnie i ciepło. Tymczasem niemiecki DAC nie pozwala się tak łatwo zaszufladkować. Jeśli faktycznie czerpie coś z lamp, to wybitnie „cielistą” fakturę dźwięku w pełnym spektrum częstotliwości. Brzmienie jest wypełnione mięsistą treścią, nasycone i bogate w alikwoty. Nie ma jednak nic wspólnego z „misiem” ani też nie zostało obite aksamitem. Priorytetem pozostaje wspomniana sugestywność, która sprawia, że sam dźwięk odbieramy jako organiczny i prawdziwy, a muzykę z całym bagażem przekazywanych przez nią emocji.
Tym, co mnie szczerze zaskoczyło, były ponadprzeciętne możliwości dynamiczne Brinkmanna oraz to, w jaki sposób wpływają one na zachowanie całego systemu. Gdybyśmy przyznawali high-endowym urządzeniom gwiazdki, w rubrykach „dynamika” i „bas” postawiłbym ich zapewne siedem i nie byłoby w tym egzaltacji. Ten bas jest po prostu obłędny! Twardy jak z amerykańskich końcówek mocy, krótki, punktualny i o fenomenalnie mocnym uderzeniu. Jedynym ograniczeniem były w tym przypadku 17-cm przetworniki w moich Dynaudio. Jednak i one musiały się karnie podporządkować, gdy słuchałem klasyki rocka i bluesa na poziomie głośności, którego na ogół nie tolerują najżyczliwsi nawet sąsiedzi.
Oprócz tego, że dół jest dobitny, potrafi być także barwny i śpiewny, co pokazała płyta Tilla Brönnera „Rio”. To wybuchowa mieszanka jazzu i muzyki latynoamerykańskiej; o złożonych rytmach i rozbudowanych sekcjach rytmicznych. Dzięki Nyquistowi Mk II muzyka kipiała niesłyszaną dotąd energią, a niskie tony, poza tym że dawały się odczuć całym ciałem, zachwycały nasyceniem i plastycznością. W brzmieniu strun kontrabasu można było usłyszeć zarówno twardo rezonującą metalową owijkę, jak i miękką odpowiedź pudła rezonansowego. Miękkość połączona z twardością? Paradoksalnie tak właśnie brzmi kontrabas na żywo, a Brinkmann potrafił to bezbłędnie przekazać. Na jednej z moich ukochanych płyt Erica Claptona, „Backless”, sekcja rytmiczna przeżywała drugą młodość. W związku z tym, choć album znam na wyrywki, musiałem go przesłuchać od początku do końca, znów na dość „koncertowym” poziomie głośności.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Inżynierski majstersztyk.
Między żebrami radiatorów
ukryto lampy stopnia
wyjściowego.
fot. © MichaelRasche.com, 2018
 
 

Prawdziwe uniesienia przeżyłem jednak przy zupełnie innym repertuarze. Kiedy do szuflady odtwarzacza powędrowała wydana przez Alphę płyta z Mszą h-moll Bacha w wykonaniu zespołu Pygmalion, zapisałem sobie w notatkach, że słuchając tak fenomenalnie odtworzonej muzyki, z wrażenia można przyklęknąć. Ta niesamowita napowietrzność i swoboda dźwięku… Muzycy i chór zostali rozstawieni szeroko, jednak bez nadmiernego rozstrzelenia, które czasem powoduje, że słuchacz lekko traci orientację w przestrzeni nagrania. Brzmienie zachwycało idealną spójnością zakresów i niewymuszoną potoczystością. Plany instrumentalne i wokalne – a jest ich tu sporo – wzajemnie się przenikały i nakładały na siebie, ale nigdy się ze sobą nie zlewały. Warto zaznaczyć, że w tym akurat nagraniu – dość pastelowym i miękkim – trudno o wzorową czytelność. Nyquist Mk II dowiódł jednak, że z odpowiednim sprzętem wszystko jest możliwe.
Czytelności przysłużył się bez wątpienia twardy i precyzyjny bas. Dzięki niemu instrumenty grające nisko nie zbijały się w gęstą pulpę, ale zachowywały wyraźne kontury i dokładnie zaznaczone wybrzmienia. Fuga w „Kyrie” miała w sobie coś z muzyki totalnej; głosy dobiegały z daleka, niczym z czeluści, za to były wyraźne i namacalne jak nigdy dotąd. Piękny i mocny basowy fundament, uzupełniany stopniowo o kolejne rejestry, pomagał zarówno w odbiorze części gęsto zaaranżowanych, jak i arii oraz duetów.
Na koniec przyszedł czas na fortepian, czyli instrument, który zawsze powie nam prawdę o podkolorowaniach i dźwiękowych niedoróbkach. Pozostając przy Bachu, sięgnąłem po płytę Rafała Blechacza z Koncertem włoskim i I partitą. To zawsze uczta dla uszu, a tym razem wspaniała muzyka została jeszcze oddana w sposób budzący wielkie uznanie. Brinkmann zachował się jak najlepszy kucharz, który przyrządza wykwintną potrawę: wszystko było tu na swoim miejscu, w ilości takiej, jak trzeba. Gdyby któregoś ze składników ubyło lub przybyło, danie nie byłaby już perfekcyjne. Niskie oktawy fortepianu – twarde, czytelne i sprężyste – pozwalały bezbłędnie odczuć masę i rozmiar instrumentu. Średnie tony były nasycone harmonicznymi, rysowane wyraźną kreską, ale z pewną dozą miękkości i ciepła. Idealnie dopełniały je błyszczące i doświetlone najwyższe rejestry. Słychać było też, jak wielką rolę odgrywa sama akustyka, która przekazuje mnóstwo informacji o pomieszczeniu. Do tego czarne tło, które usłyszymy (a raczej poczujemy) tylko za pośrednictwem urządzeń najwyższej klasy, właśnie takich jak Nyquist Mk II. Z recenzenckiego obowiązku starałem się wychwycić choćby najmniejsze uchybienia, jednak na próżno. Z takim dźwiękiem można zostać na całe życie.

056 061 Hifi 4 5 2020 0001

Konstrukcję wewnętrzną oparto
na elementach dyskretnych.
 
 

Konkluzja
Przez ostatnie miesiące przewinęło się przez mój pokój odsłuchowy sporo urządzeń z wysokiej półki. Brinkmann Nyquist Mk II okazał się jednym z nielicznych, które potrafią swobodnie przekraczać granicę dzielącą muzykę mechaniczną od autentycznej. Specjalnie nie piszę o muzyce na żywo, ponieważ nie chodzi jedynie o emocje towarzyszące koncertom. Dzięki niemieckiemu przetwornikowi możemy się przenieść w dowolne środowisko akustyczne – do studia, do klubu, na stadion albo do filharmonii. Za każdym razem będzie nam towarzyszyć uczucie, że oto na naszych oczach dzieje się magia, a w naszym domu rozbrzmiewa prawdziwy instrument lub głos.
Zresztą, w moim przekonaniu, Nyquist Mk II sam jest instrumentem. I to takim z duszą.

 

2020 05 24 18 37 41 056 061 Hifi 4 5 2020.pdf Adobe Reader


Bartosz Luboń
Photos © MichaelRasche.com, 2018
Źródło: HFM 04-05/2020