HFM

artykulylista3

 

Hegel HD25

Hifi02062014002Elegancka prostota.Tak najkrócej mozna opisać najnowszy przetwornik Hegla. W niewielkim czarnym pudełku (urządzenie jest dostępne jedynie w tym kolorze) Bent Holter, właściciel i główny konstruktor marki,zawarł niemal wszystkie opracowane przez norweską firmę rozwiązania, mające na celu uzyskanie jak najlepszego brzmienia.

Niepozorną obudowę, szerokości połowy standardowego sprzętu grającego, zdobi gruby aluminiowy front (wszystkie przetworniki Hegla korzystają z takiej samej skrzynki). Reszta jest z blachy pokrytej lakierem proszkowym. Skromne wrażenie potęguje fakt, że oprócz niewielkiego wyświetlacza oraz logo firmy nie znajdziemy tu żadnego przycisku. Nie oznacza to, że testowane urządzenie jest mało funkcjonalne albo słabo wyposażone. Wystarczy spojrzeć na tylną ściankę, którą podzielono na trzy sekcje.

 
Zamontowano tam wyjścia analogowe RCA i XLR, wejścia cyfrowe – dwa koaksjalne SPDIF, po jednym toslinku i USB oraz przełącznik trybu pracy tego ostatniego. Jest też gniazdo zasilania IEC z umieszczonym nad nim włącznikiem i bezpiecznikiem topikowym. W czasie pracy DAC-a wyświetlacz pokazuje aktualnie wybrane wejście cyfrowe. Ponieważ HD25 ma wbudowaną regulację głośności, dostępną jedynie z pilota, na wyświetlaczu można odczytać poziom sygnału. Pilotem zmienimy wejście, wygasimy display, a jeśli urządzenie jest podłączone do komputera przez USB – przełączymy utwór na playliście odtwarzacza. Dostępna jest też, nieopisana w instrukcji obsługi, funkcja sprawdzenia częstotliwości próbkowania, z jaką DAC pracuje w danej chwili. Wystarczy przytrzymać selektor wejść przez około pięć sekund. Jeśli zapodziejemy gdzieś pilot, o co nietrudno z uwagi na jego niewielki rozmiar, możliwe jest nadal przełączanie wejść. Do tego celu wystarczy dwa razy puknąć palcem przednią ściankę, a urządzenie przełączy się na kolejne wejście. Bardzo sprytna funkcja. Wnętrze jest dość gęsto wypełnione. Układ zbudowano na jednej dużej płytce, z oddzieloną sekcją obsługującą port USB oraz płytką pomocniczą, przymocowaną do wyświetlacza.

Zasilacz bazuje na solidnym transformatorze toroidalnym. Napięcie jest stabilizowane, a następnie filtrowane dwoma dużymi kondensatorami o pojemności 10000 μF każdy. Głębiej wydzielono część płytki drukowanej dla układów USB. Tutaj widać, niezbyt często stosowany, odbiornik C-media CM6631 A, zgodny z USB Audio Class 1.0 i 2.0. W przypadku korzystania z komputera z systemem Windows, konieczne jest zainstalowanie sterowników, dostępnych na stronie producenta. Jeśli nie słuchamy plików o rozdzielczości wyższej niż 24 bity/96 kHz, możemy przestawić selektor portu USB w pozycję „A” i sterowniki nie będą potrzebne. Właściciele maców mają prościej – ich system operacyjny automatycznie wykrywa oba tryby pracy Hegla. Port USB jest separowany galwanicznie transformatorem impulsowym.

Największą część płytki zajmują układy odbiorników SPDIF, kości przetwornika oraz stopień wyjściowy. Wyjścia koaksjalne są separowane galwanicznie, również przy użyciu transformatorów. Sygnał z nich oraz z toslinka trafia do układu AKM AK4115, pełniącego rolę odbiornika, a dalej do asynchronicznego konwertera częstotliwości AKM AK4127, który przetwarza dane do postaci 24/192. Sercem urządzenia jest relatywnie rzadko stosowany układ delta-sigma AKM AK4399EQ, mogący pracować ze słowami 32-bitowymi. Stopień wyjściowy oparto na wzmacniaczach operacyjnych OPA827. Takie same służą do konwersji I/V. Desymetryzacją sygnału dla gniazd RCA zajmuje się układ L49720. Oba rodzaje wyjść są załączane przekaźnikami.

Cały DAC został wykonany w technice powierzchniowej. Ciekawostką jest użycie tranzystorów krzemowo-germanowych, charakteryzujących się wyjątkowo niskimi szumami. Na koniec jedna uwaga. W czasie pracy HD25 dość mocno się nagrzewa. Warto mu zapewnić trochę przestrzeni do odprowadzenia nadmiaru ciepła.

Krzysztof Kalinkowski

oo1


Z Heglem zetknąłem się po raz pierwszy na wystawie w Belgii, w 2007 roku. Zaintrygował mnie ascetyczny wygląd i – na tyle, na ile mogłem to ocenić w warunkach wystawy – ciekawy dźwięk. Firma była wtedy w Polsce nieobecna. Musiałem czekać kilka lat na zmianę tego stanu. Cierpliwość się opłaciła i w końcu zapoznałem się z brzmieniem norweskich urządzeń w znanych warunkach. Okazało się na tyle interesujące, że jeden z produktów (HD20) zagościł w moim systemie. Odsłuchy HD25 rozpocząłem od „Mutru” Piotra Żaczka. Włączyłem i… nic szczególnego się nie wydarzyło. Płyta jest nagrana spektakularnie, więc oczekiwałem jeszcze bardziej spektakularnego brzmienia.

Tymczasem Hegel zagrał spokojnie i w sposób zrównoważony. Moją uwagę zwróciła poukładana, niemal holograficzna przestrzeń. Scena bez problemów wychodziła poza kolumny na boki i sięgała daleko w głąb. Lokalizacja źródeł pozornych była precyzyjna. Każdy instrument i muzyk miał wokół siebie dużo „powietrza” i był dokładnie wycięty z tła. Jednocześnie czuło się, że muzycy tworzą na scenie zespół, że grają razem, że nie są to przypadkowe osoby. Świadczy to o świetnej rozdzielczości urządzenia. Słuchając tego albumu, odniosłem wrażenie, że przetwornik lekko ociepla dźwięk, szczególnie w porównaniu do mojego HD20. Obserwacja okazała się błędna. Przesłuchałem kilka kolejnych płyt, które znam bardzo dobrze. I wtedy mnie olśniło: to, co początkowo wziąłem za ocieplenie, było w rzeczywistości pozbawieniem dźwięku zniekształceń i utwardzeń. Brzmienie było gładkie i poukładane. Głosy – wiarygodne, niezależnie od tego, czy byli to Ella i Louis, Lisa Gerrard, Peter Gabriel czy Asaf Avidan. Dało się bez problemu śledzić charakterystyczne cechy każdego z tych głosów, jednocześnie nie doświadczając choćby śladu wyeksponowanych sybilantów ani nosowości. Bez pogrubienia średnicy, zabiegu stosowanego czasem przez producentów w celu „poprawienia” wokali.

Hegel ma balans tonalny równy jak stół do snookera. Antonio Forcione z płyty „Live” zagrał, jakby siedział pomiędzy moimi kolumnami. Słychać było każde drgnienie struny i wybrzmienie pudła. Ostatnio tak się złożyło, że miałem okazję słuchać tej płyty z dużo droższymi przetwornikami, bazującymi na kości ESS Sabre. Nawet one nie były w stanie oddać brzmienia gitary akustycznej tak dobrze jak Hegel. Żeby usłyszeć jeszcze więcej, trzeba by wejść na znacznie wyższą półkę.

022014001



Do oceny brzmienia gitar elektrycznych wybrałem dyskografię Johna Mayera oraz niektóre utwory Joe Bonamassy. Tutaj też było świetnie – bez problemu udawało się rozróżnić, na jakiej gitarze dany utwór jest wykonywany,
a mój syn, bardziej rozeznany w temacie gitar, potrafił nawet określić konkretne efekty użyte przez instrumentalistów.
Bas Hegla był wypełniony, z lekką tendencją do utraty konturów w niskich partiach, ale winę za to zjawisko mógł także ponosić mój system. Nie zmienia to faktu, że przeponę można wymasować porządnie. Jeśli zaś chodzi o górne rejestry to potraktowałem DAC-a klasyczną elektroniką spod znaku Jean-Michela Jarre’a i Kraftwerku. Zniósł to ze stoickim spokojem i bez oznak zapiaszczenia.

Na koniec kilka słów na temat wejścia USB i wyjścia analogowego. HD20 gra najlepiej z wejścia SPDIF nr 1, które jest potraktowane w sposób szczególny. USB, nie dość, że nie obsługuje wszystkich rozdzielczości, to brzmi zbyt ostro. HD25 nie ma tego problemu. Po ustawieniu przełącznika trybu w pozycję B i instalacji sterowników okazało się, że USB i SPDIF brzmią niemal identycznie. Nie trzeba zatem inwestować w zewnętrzny konwerter USB/SPDIF. Wbudowane rozwiązanie jest wystarczające. Natomiast jeśli chodzi o wyjście analogowe, to podłączyłem je bezpośrednio do końcówki mocy. Hegel poradził sobie z wysterowaniem Linna Akurate A2200, ale brzmienie nie było tak dobre, jak z przedwzmacniaczem. Stało się twardsze. Poprawiła się nieco kontrola basu, ale średnica i wysokie tony ucierpiały.
Podsumowując, brzmienie Hegla jest fantastycznie poukładane. Jeśli tylko zostanie wpięty w system, który pozwoli mu pokazać pełnię możliwości, odwdzięczy się rozdzielczym, uporządkowanym dźwiękiem i ponadprzeciętną przestrzenią. Jeśli ktoś poszukuje DAC-a na lata, powinien się z nim zapoznać. To może być początek długiej znajomości.

Krzysztof Kalinkowski

o1

Należę do grona cyfrosceptyków, dlatego propozycję zrecenzowania przetwornika c/a potraktowałem bardziej jak dopust Boży niż audiofilską przygodę. Mój problem z DAC-ami zawsze polegał na tym, że albo w ogóle nie słyszałem ich w torze, albo słyszałem zmiany na gorsze. Początek przygody z Heglem nie zachęcał. Zwłaszcza że przez pierwsze dni słuchałem go jednym uchem, puszczając głównie mało wymagającą muzykę środka. Specjalnych uniesień nie odnotowałem, a wręcz odniosłem wrażenie, że norweski przetwornik nieco ogranicza dynamikę. W końcu recenzenckie poczucie obowiązku wzięło górę. Przygotowałem odpowiedni stos płyt, specjalny płyn z destylowanego słodu jęczmiennego wspomagający słyszenie i zasiadłem przed kolumnami. Na początku do odtwarzacza powędrowały „Koncerty brandenburskie” Bacha w najlepszym chyba wykonaniu Trevora Pinnocka. I tu pierwsze zaskoczenie.

Choć przestrzeń nie była zauważalnie większa niż ta, jaką buduje odtwarzacz odniesienia, zapanował w niej idealny porządek i spokój, którego nie należy mylić z niedostatkami dynamiki. Ostrość lokalizacji w połączeniu z precyzyjną gradacją planów sprawiała, że można było łatwo śledzić linie melodyczne poszczególnych grup instrumentów, nie tracąc przy tym wrażenia idealnej spójności. W porównaniu z nieco zadziorną górą pasma Primare’a CD32, wysokie tony stały się bardziej kremowe i zaokrąglone, a jednocześnie czytelne i wyraziste. Każde mocne przedęcie czy ostre szarpnięcie smyczkiem było uczciwie zaznaczane. Z tą różnicą, że nawet tak nieprzyjemny dźwięk jak uderzenie napiętej struny o podstrunnicę niósł w sobie informacje o przestrzeni i barwie. W dużych składach (symfonie Haydna, wariacje symfoniczne Lutosławskiego) HD25 zaprezentował fenomenalną precyzję w całym zakresie pasma. Instrumenty wielkiej orkiestry symfonicznej zostały poukładane niczym zapałki w pudełku, a wrażenie porządku nie znikło nawet przy słuchaniu z naprawdę wysokim poziomem głośności.

Przy każdej kolejnej płycie – niezależnie od repertuaru – w moich notatkach przewijały się trzy określenia: spokój, kontrola i kultura. Jednym z ważniejszych aspektów brzmienia, dla którego nierzadko gotów jestem poświęcić wszystko inne, jest barwa. Tu chyba Hegel ma najwięcej do zaoferowania. Gładkość, nasycenie alikwotami i specyficzna napowietrzona aura wokół instrumentów sprawiają, że słuchając muzyki akustycznej, można wsiąknąć na długie godziny. Nawet najbardziej przenikliwe dźwięki barokowych skrzypiec nigdy nie wpadną w nieprzyjemną metaliczność czy szklistość. Będą za to umiejętnie różnicowane. W instrumentach o niższej skali, takich jak wiola da gamba czy kontrabas, usłyszymy nie tylko dźwięk strun, ale i wyraźny rezonans drewnianego pudła oraz rozwibrowane wokół instrumentów powietrze. Czyli wszystko, co składa się na tak zwany „muzyczny plankton”,


 

Hifi02062014003



tak bardzo pożądany przez audiofilskie grono łowców zaginionych szczegółów. Cechy te z pewnością będą mniej zauważalne w muzyce z prądem, co nie znaczy, że nieistotne. Przypuszczam też, że kultura i gładkość brzmienia skandynawskiego urządzenia będą lekarstwem na niejedną złą realizację. Okazało się na przykład, że dość płasko brzmiący album Buddy Guya „Damn Right I’ve Got the Blues” zyskał na plastyczności. Nawet tak tragicznie zremasterowana płyta jak „Money and Cigarettes” Erica Claptona dawała się słuchać bez dyskomfortu. Nie należy się też obawiać, że nieprzeciętna rozdzielczość DAC-a przetrzebi naszą płytotekę. Myślę nawet, że efekt będzie odwrotny.


Hifi02062014001



Może się okazać, że z przyjemnością wrócimy do nagrań, o których woleliśmy zapomnieć ze względu na niedyspozycję realizatorów dźwięku. Numerem popisowym Hegla są ludzkie głosy. Po wysłuchaniu mszy Mielczewskiego (Pro Musica Camerata) i kilku bachowskich albumów mojego ulubionego Cantus Cölln pozostało mi tylko stwierdzić, że z takim dźwiękiem można zostać na całe życie lub dłużej. Zarówno w nagraniach chóralnych, jak i solowych nie było najmniejszego śladu nieprzyjemnej ziarnistości, która często towarzyszy nawet drogim urządzeniom cyfrowym. Głosy były nadzwyczajnie plastyczne, o aksamitnej, miodopłynnej fakturze. Czytelne, ale z dawką nieodzownego naturalnego ciepła; ułożone na szerokim łuku za linią kolumn. Po raz kolejny zagrały razem barwa, przestrzeń i rozdzielczość, tworząc w warunkach domowych złudzenie prawdziwego koncertu. A przecież głównie o to chodzi. Po takim spektaklu należałoby właściwie zapytać, po co nam urządzenia lampowe i gramofony, skoro ze skromnego przetwornika c/a, operującego wyłącznie na bezdusznych zerach i jedynkach, da się uzyskać tak płynne i analogowe brzmienie? Można jeszcze długo wymieniać poszczególne przymioty HD25: nisko schodzący, obszerny bas, pietyzm w od- dawaniu szczegółów nagrania itd. Mnie jednak najbardziej ujął fakt, że norweski DAC potrafił dyskretnie uwypuklić zalety mojego systemu, niwelując jego wady – głównie lekką ostrość góry i kanciastość dźwięku w nagraniach akustycznych. Trudno się oprzeć pokusie istotnego upgrade’u, który w dodatku nie wymaga radykalnej zmiany pozostałej części systemu. Ponieważ rozstanie z tak wybitnym urządzeniem byłoby zbyt bolesne, pod koniec odsłuchów zapadła kluczowa decyzja – Hegel HD25 zostaje u mnie w systemie jako punkt odniesienia dla innych źródeł cyfrowych, które przyjdzie mi testować.

Bartosz Luboń

t1


Źródło: MHFM 02/2014

Pobierz ten artykuł jako PDF