Keces S4
- Kategoria: Przedwzmacniacze
Zaprojektowany przez producenta związek przedwzmacniacza i końcówki mocy jest jak małżeństwo. Wiadomo, jedno nazwisko (logo), zgodny charakter (parametry, czułość wejścia i wyjścia), zawsze razem… W życiu jednak bywa różnie. Choć się tego nie pochwala, to jedna strona ulega czasem pokusie, żeby spróbować czegoś innego. Sprawdźmy zatem, czy przykładowy preamp najnowszej generacji zdoła zawrócić w głowie doświadczonej końcówce mocy. I co może z tego wyniknąć.
Z urządzeniami firmy Keces przyjemności dotąd nie miałem, a moja wiedza na temat tej tajwańskiej marki była praktycznie zerowa. Firma jest względnie młoda – powstała na początku bieżącego wieku. Specjalizuje się w zasilaczach i kondycjonerach, ale i tak cała oferta nie należy do zbyt rozbudowanych.
Podział na serie jest trochę nieintuicyjny, bo dwie z nich (IQRP oraz Pier) grupują rodzaje urządzeń, a nie ich półki cenowe – w tym przypadku będą to, odpowiednio, trzy kondycjonery i cztery zasilacze. Na półki podzielono za to urządzenia hi-fi. Niższa linia Essential składa się z integry oraz dzielonego preampu phono, natomiast wyższa Superior jest nieco szersza. Tworzą ją: testowany dziś dzielony przedwzmacniacz S4, również dzielony preamp gramofonowy Sphono, stereofoniczna końcówka mocy S300+ oraz przedwzmacniacz liniowy S3 z przetwornikiem c/a i preampem słuchawkowym.
Wyróżnikiem Kecesa jest rozmiar midi. W serii Superior urządzenia mają szerokość 30 cm. Są zatem wyraźnie węższe od większości sprzętu na rynku.
Oferta należy do w miarę przystępnych cenowo. Praktycznie cała plasuje się między średnim budżetem a niższym high-endem.
Elektronika preampu.
Precyzyjny montaż powierzchniowy.
Każdy kanał ma własne piętro.
Budowa
Keces S4 to przedwzmacniacz w klasycznym wydaniu. Został wyposażony w sekcję phono oraz premp słuchawkowy, nie ma za to DAC-a. Urządzenie podzielono na dwie obudowy. W pierwszej znajduje się układ sygnałowy, w drugiej zasilacz S4 Power. Przyjrzyjmy się najpierw preampowi.
Głównym elementem przedniej ścianki jest wielofunkcyjne pokrętło. Jego obrót służy do regulacji siły głosu. Krótkie naciśnięcie zmienia źródło sygnału, zaś dłuższe, trzysekundowe – wybudza lub usypia urządzenie. Wokół pokrętła rozmieszczono diody informujące o aktywnym wejściu. Tuż obok znajduje się skromny wyświetlacz, który pokazuje stan aktualnego nagłośnienia, a pod nim – dwa przyciski: do wygaszenia wyświetlacza i wyciszenia sygnału.
Po lewej stronie widać 4-pinowe wyjście słuchawkowe oraz hebelek pozwalający wybrać, czy w czasie używania nauszników chcemy odciąć sygnał do końcówki mocy (i tym samym dalej do kolumn), czy też nie.
Z uwagi na niewielkie rozmiary obudowy, z tyłu jest trochę ciasno. Producent pomyślał o zostawieniu komfortowego odstępu między prawym i lewym kanałem, żeby nie było problemu z podłączeniem przewodów o grubych wtykach. W ten sposób praktycznie cała powierzchnia została zajęta.
Reklama
Do dyspozycji są trzy wejścia liniowe – dwa XLR i jedno RCA – oraz dwa wejścia dla gramofonu. Pierwsze to konwencjonalny moduł phono z miniprzełącznikami. Pozwalają one dopasować parametry elektryczne do posiadanej wkładki MM albo MC. Drugie natomiast oznaczono jako optyczne, co może być mylące. Nie ma bowiem nic wspólnego z sygnałem cyfrowym i zostało przeznaczone do współpracy z wkładkami DS Audio. Czyli takimi, które odczytują drgania igły na płycie winylowej nie za pośrednictwem magnesu albo cewki, lecz za pomocą fotodiod. Sygnał z takiego przetwornika wymaga innego układu wzmacniającego, a co za tym idzie – oddzielnego wejścia. Sekcję gramofonową uzupełnia zacisk uziemienia.
Poza tym Keces udostępnia trzy wyjścia – jedno XLR i dwa RCA – do końcówki mocy lub aktywnego subwoofera. Listę zamykają minijacki komunikacji systemowej oraz wejście przewodu łączącego część sygnałową z zewnętrznym zasilaczem.
S4 nie został objęty globalną pętlą sprzężenia zwrotnego. W takiej sytuacji precyzja montażu i staranność wykonania muszą stać na bardzo wysokim poziomie. Urządzenie pracuje w klasie A i mocno się nagrzewa. Tor sygnałowy to zbalansowane dual mono.
Regulację głośności oparto na układzie, który producent określa mianem R-2R. Jej dokładność teoretycznie powinna być w zupełności wystarczająca, gdyż składa się ze 128 kroków. No cóż, dokładności trudno będzie coś zarzucić, bo tak naprawdę nie można jej nawet przetestować. Okazuje się, że Keces realizuje tak wysokie wzmocnienie, że przy wskazaniu 5 (słownie: pięć) jest już średnio głośno, a do normalnego domowego odsłuchu poziom 7 wystarcza aż nadto. Powyżej 10 robi się naprawdę głośno, a powyżej 15 nawet nie wyjeżdżałem, bo mieszkam w bloku wielorodzinnym.
W zasilaczu widać
transformator toroidalny
i kondensatory
Rubycona.
Pomijam fakt, że między poziomami 0 (brak sygnału) i 1 (sam początek skali) skok jest na tyle duży, że osoby, które lubią czasem posłuchać bardzo cicho, będą musiały obejść się smakiem. Być może z końcówką mocy Kecesa sytuacja będzie wyglądać inaczej, ale w chwili oddawania testu nie byłem w stanie tego sprawdzić. Ewentualne uzupełnienie tej kwestii, o ile okaże się istotne, zamieszczę w teście S300+.
W środku nie znalazłem żadnych komponentów od rozpoznawalnych dostawców, ale to akurat o niczym nie świadczy. Najważniejsze, że dual mono zostało tu zrealizowane w sposób radykalny. Każdy kanał zajmuje oddzielną płytkę drukowaną. Umieszczono je jedna nad drugą, więc zdjęcia nie oddają dokładnie stanu faktycznego – dolne piętro pozostaje zasłonięte. W ramach każdego kanału widać podział na dwie połówki sygnału, co oznacza, że tor sygnałowy jest zbalansowany. Taka konsekwencja została jednak okupiona pewnymi kompromisami. Płytka jednego kanału mieści wszystko: bufor wejściowy, tor liniowy, oba moduły gramofonowe oraz słuchawkowy, a także obsługę wyjść. Tranzystory sterujące zostały przytwierdzone do wewnętrznego radiatora. Logikę układu, umieszczoną na laminacie przy przedniej ściance, łączą z oboma kanałami grube wiązki przewodów.
Zasilacz S4 Power z przodu nie ma żadnych elementów obsługowych. Jedynie niebieska dioda informuje o stanie pracy.
Z tyłu, jak można się domyślać, również niewiele się dzieje. Znajduje się tam tylko gniazdo zasilania z głównym włącznikiem, czteropinowe wyjście do sekcji sygnałowej i port komunikacyjny, odbierający z preampu sygnał do wybudzenia lub uśpienia.
Układ zasilacza jest już jednopiętrowy, ale za to… dwutransformatorowy. Średniej wielkości toroid jest sercem głównego zasilania, natomiast mniejszy, rdzeniowy odpowiada za tryb stand by. Część filtrująca to dwa niemałe kondensatory elektrolityczne Rubycona o pojemności 15000 μF każdy. Pośrodku, podobnie jak w preampie, znajduje się radiator.
Warto zwrócić uwagę, że zarówno w preampie, jak i w zasilaczu boczne ścianki wraz z przednią tworzy jednolity profil aluminiowy o grubości około 3 mm. Obie obudowy razem ważą około 8 kg. Do urządzenia dołączono metalowy pilot. Jeżeli chodzi o narzekanie, to dodam, że strona internetowa Kecesa oferuje dość lakoniczny opis S4. Instrukcja obsługi jest niewiele lepsza. W kwestii informacyjno-marketingowej polski dystrybutor postarał się bardziej niż sam producent.
Preamp i zasilacz z tyłu.
Konfiguracja systemu
Keces zastąpił w systemie redakcyjnym preamp Conrada-Johnsona PV-12AL i sterował końcówką Conrad-Johnson MF2250. Cała reszta pozostała na swoich miejscach: odtwarzacz Naim 5X z zasilaczem Flatcap 2X oraz monitory Dynaudio Contour 1.3 mkII.
Wrażenia odsłuchowe
Odsłuchy przedwzmacniaczy rządzą się trochę innymi prawami niż wzmacniaczy zintegrowanych, źródeł czy głośników. Głównym zadaniem tego elementu jest bowiem regulacja głośności przy równoczesnym pozostaniu w torze jak najbardziej przezroczystym. Przykładowo, może się wydawać, że jakiś preamp ma świetny bas – ale tak naprawdę to on owego świetnego basu otrzymanego ze źródła pozwala nie zmarnować końcówce mocy. Pamiętajmy bowiem, że każda technika regulacji siły głosu jest tłumikiem. A jako że zawsze słuchamy muzyki po jej mniejszym lub większym stłumieniu, to potencjometr, drabinka rezystorowa czy inny układ realizujący to zadanie zawsze będą stanowić wąskie gardło dla jakości sygnału.
Reklama
Powyższe uwagi nie zmieniają faktu, a może nawet przyczyniają się do tego, że lubię i zawsze lubiłem testować przedwzmacniacze. W głowie każdego audiofila często tli się myśl, że może z jakimś innym prampem czy odtwarzaczem system objawi nową synergię. Co prawda końcówka Conrada-Johnsona czasami rzeczywiście czuła się młodsza i piękniejsza u boku tego czy innego przedwzmacniacza, jednak nigdy na tyle, by nie powrócić ostatecznie do małżeńskiego stadła. Tym razem również oparła się pokusie, choć trzeba przyznać, że Keces bardzo się starał. O wiele bardziej, niż można się było spodziewać.
Zacznę wprost: wymiana preampu w systemie redakcyjnym przyniosła natychmiastowy, ewidentny i bardzo znaczący efekt! To nie były zmiany typu „posłuchaj tydzień, a może usłyszysz, a jak nie usłyszysz, to sobie wyobrazisz”. Naprawdę trudno mi sobie przypomnieć, aby inny opisywany przeze mnie preamp zrobił kiedykolwiek większą różnicę już na samym otwarciu. To – z jednej strony – dobra wiadomość, ale z drugiej – nie do końca. Zanim jednak przejdziemy do określenia skali wpływu Kecesa na brzmienie, przyjrzyjmy się, jaki ów wpływ faktycznie był.
Metalowy pilot.
W pierwszym odczuciu dźwięk wydaje się rozjaśniony. Tak, Keces nie boi się pokazać sopranów. Niektórzy zwolennicy stonowanego grania mogliby nawet powiedzieć, że góra została wyeksponowana, ale nie mieliby racji. Jest wyraźna, ale obiektywna. Śmiało zarysowana, ale nadal czysta. Niczego nie przerysowuje, za to pozwala na kapitalne oddanie szczegółów. Pod tym względem Kecesa S4 oceniam jako urządzenie wybitne.
Sybilanty są realistyczne, bez cienia ugrzecznionej łagodności. To możliwie najwierniejsze oddanie tego, jak brzmią naprawdę. Wysokie tony zapewniają także wrażenie przezroczystości, czyli cechy której od przedwzmacniacza jak najbardziej oczekujemy.
Drugi zwracający uwagę element to bas. Po pierwsze, zostały tu odcięte najgłębsze czeluście niskotonowych otchłani. Bas się zaczyna o kilka herców wyżej niż na to stać moją końcówkę mocy. Ten kompromis rekompensuje jednak z nawiązką jakość podstawy harmonicznej. Charakteryzuje się ona doskonałą kontrolą – o taką dyscyplinę końcówki Conrada-Johnsona nawet nie podejrzewałem – oraz dobitnym, sprężystym pulsowaniem w tle. Nie ma tu nawet cienia przymulenia. Jest za to konkret, podkreślony kapitalną stopą rytmiczną i wysokim współczynnikiem przytupywania. Zdecydowany rytm gwarantuje bezproblemowe i wierne oddanie atmosfery nagrań, nawet najbardziej dynamicznych.
Reklama
Mocna góra i mocny dół sugerowałyby, że S4 eksponuje skraje pasma. To nie do końca prawda, ponieważ nie zaniedbuje bynajmniej tonów średnich, dzięki czemu prezentacja pozostaje wyrównana. Choć owszem, średnica nie jest już jedyną królową balu. Keces niczego nie faworyzuje. Stara się pokazać wszystkie części spektrum akustycznego w jednakowych proporcjach.
Średnie tony nie próbują imitować lampowego czaru. Konstruktor najpewniej wyszedł z założenia, że neutralność sama w sobie również może, a nawet powinna być muzykalna. Jeśli nagranie jest romantyczne w intencji kompozytora lub wykonawcy, to sprzęt powinien to przekazać. Nie powinien natomiast narzucać romantyzmu tam, gdzie go nie ma. U Kecesa średnica, zależnie od nagrania, potrafi być zarówno soczysta, pastelowa, jak i matowa. Kultura stoi na wysokim poziomie, a kontury zostają lekko zaokrąglone. Taki mniej żarliwy, za to bardziej plastyczny rodzaj muzykalności może się podobać, choć trzeba się najpierw w niego wczuć.
Keces gra zdecydowanie, dźwiękiem otwartym, konkretnym i uniwersalnym, ale z pewnością nie wypoczynkowym. Tu nie ma miejsca na relaks; przy S4 poczujemy się naprawdę zaangażowani w muzykę. Przedwzmacniacz nigdy nie dopuści, abyśmy odpłynęli myślami w dal.
Reklama
Stereofonia okazała się praktycznie jedynym elementem, na który S4 nie wpłynął. Może na siłę dałoby się doszukać nieco większej niż dotąd precyzji rozstawienia instrumentów na scenie, ale to raczej wrażenie na granicy percepcji. Conrad-Johnson operuje sugestywną, muzykalną i z pewnością nie chirurgiczną przestrzenią i Keces na pewno tego nie zepsuł. Ale też nie poprawił. Tak od siebie dodam, że akurat tego elementu poprawić się nie da. Nieprzypadkowo amerykański wzmacniacz gra u mnie już blisko dwadzieścia lat.
Tak jak zapowiedziałem – nie licząc akurat stereofonii – S4, zamiast dyskretnie zniknąć z toru sygnałowego, samozwańczo ogłosił się jego królem. A taka skala wpływu w wykonaniu przedwzmacniacza ma zarówno zalety, jak i wady. Zaletą jest to, że za pomocą takiego pośrednika pomiędzy odtwarzaczem a końcówką mocy możemy w pożądany sposób – jeśli tego akurat szukamy – gruntownie zmienić brzmienie całego systemu. Wadą natomiast jest fakt, że raczej nie taka powinna być rola pośrednika. Moim zdaniem, jeżeli system gra miękko, to preamp ma sprawić, że będzie ewentualnie szlachetniej, ale wciąż miękko. Jeśli dynamicznie – to ciągle dynamicznie, i tak dalej. I na tym powinien się zatrzymać.
Analizując skalę wpływu przedwzmacniacza na brzmienie, musimy pamiętać o jeszcze jednej kwestii, a mianowicie o uwarunkowaniach sprzętowych. Bo przedstawiony powyżej wniosek jest bardzo względny. Dotyczył on współpracy Kecesa z konkretną końcówką mocy. Połączenie z innymi konstrukcjami może, choć wcale nie musi, wglądać podobnie. Wiele zależy od parametrów wejść i wyjść połączonych ze sobą urządzeń, a Keces parametrów swoich wejść i wyjść liniowych zbyt wielu nie podaje.
Kiedy pisałem już podsumowanie wrażeń odsłuchowych, zastanawiając się, jak interpretować zalety i wady tak wyraźnego wpływu na brzmienie, nagle olśniła mnie myśl, która wywróciła wszystko do góry nogami. Cały czas postrzegałem ten test w kontekście połączenia przedwzmacniacza z końcówką mocy. Ale przecież Keces był podłączony również do źródła. I… kiedy spojrzałem z tej perspektywy, to cała nadgorliwość S4 znalazła bardzo proste wyjaśnienie. Okazało się bowiem, że zakres zmian brzmienia pokrywał się niemal co do joty z charakterem brzmienia… odtwarzacza. To właśnie naimowski rytm, konkretny bas, plastyczna, ale nie ocieplona średnica. Okazuje się, że tajwański preamp wcale nie odmienił końcówki mocy, tylko sprawił, że całość (preamp wraz z końcówką) zniknęła – i zamieniła się w drut ze wzmocnieniem! W takiej sytuacji, owszem, wpływ na brzmienie jest bardzo znaczący, ale wcale nie dlatego, że Keces dodaje coś od siebie. Przeciwnie – on zarówno siebie, jak i sterowaną przez siebie końcówkę czyni absolutnie przezroczystymi. W taki sposób, że charakter całego brzmienia zaczyna określać źródło. W zależności więc jak na to spojrzymy – wpływ Kecesa jest duży (bo brzmienie się zmieniło) albo też Keces sprawia, że wpływ całego wzmacniacza staje się minimalny (brzmienie się zmienia, bo gra przede wszystkim odtwarzacz). A czy takie zmarginalizowanie wzmacniacza przy jednoczesnym wyeksponowaniu roli źródła jest potrzebne, to już każdy musi określić we własnym zakresie.
Dla mnie było to bardzo interesujące i intensywne doświadczenie, ale końcówka mocy Conrada-Johnsona powiedziała mi w sekrecie, że i tak woli męża z jego rodowym logo. Lepiej dopasowana czułość wejścia i wyjścia, te rzeczy...
Dwupudełkowy preamp.
Konkluzja
Keces to przedwzmacniacz, który może zawrócić w głowie niejednej końcówce i niejednemu odtwarzaczowi. W zastanym systemie odsłuchowym może zdziałać cuda, tylko trzeba się upewnić, że nie będzie ich więcej, niż potrzebujemy.
Reklama
Mariusz Malinowski
Źródło: HFiM 03/2024