Air Tight ATC-5/ATC-5s
- Kategoria: Przedwzmacniacze
Air Tight ATC-5 to przedwzmacniacz linowy i phono z katalogu zasłużonego japońskiego specjalisty. Ostatnio doczekał się zmodyfikowanej wersji, którą oznaczono literą „s”. Producent został niejako zmuszony do tej modyfikacji. To swoiste signum temporis.
Przed laty układałem sobie w głowie subiektywny ranking hi-endu. Air Tight był liderem w kategoriach: Japonia, lampy oraz styl. I choć byłem świadom istnienia marek takich, jak Audio Note/Kondo czy Wavac, to akurat skromniej wyglądające urządzenia tej manufaktury szczególnie przemawiały do mojej wyobraźni. Doświadczenia bezpośrednich, różnie intensywnych spotkań na wystawach czy wreszcie w ramach audiofilskiej służby w redakcji przyszły później. W sumie niewiele zmieniły, ponieważ przedkładam możliwość rzeczywistego korzystania ze sprzętu nad jego legendarną niedostępność.
Jak działa Nawarony
(ja to mam skojarzenia!).
Budowa
Uwielbiam matową kolorystykę frontów Air Tighta, to połączenie ciemnej szarości ze stalowym odcieniem pokręteł i złotem tabliczek z logo, pod którym umieszczono nazwę modelu.
Wygląd ATC-5 jest zdecydowanie klasyczny. Zgrabny front o wysokości 9 cm sugeruje niewielką masę urządzenia, tymczasem wynosi ona zaskakujące 9 kg i już na starcie pozwala przypuszczać, że we wnętrzu zastosowano nie mniej klasyczne rozwiązania.
Reklama
Mechaniczny włącznik główny działa z miłym dla ucha kliknięciem i współpracuje z mniejszym guzikiem Operate, który – wyciśnięty – odcina zasilanie części obwodów lub sygnał z wyjść. Zasilanie główne jest załączane po 20 sekundach, co sygnalizuje ciągłe świecenie niebieskiej diody nad włącznikiem. Wybierak źródeł to obrotowy przełącznik stykowy. Wejścia gramofonowe są dwa – oba MM – a dodatkowy, również mechaniczny Tonearm Selector pozwala korzystać z dwóch ramion. Chociaż wcale nie tylko dwóch, ponieważ zastosowanie transformatora dla wkładek MC Air Tight ATH-2 Reference pozwoliło mi podłączyć aż cztery źródła winylowe.
W pełni ręczna obsługa.
Do ustawiania głośności służy klasyczny, bardzo wysokiej jakości potencjometr – Alps HQPRO For Audio. Pozostaje jeszcze regulacja balansu z niebieskim Alpsem, swoista tradycja, bo w praktyce funkcja będzie wykorzystywana raczej rzadko.
Z tyłu znajdują się masywne gniazda RCA ze złoconej miedzi, produkowane przez firmę CMC. Mamy więc dwa wspomniane wejścia phono MM z zaciskiem uziemienia typu głośnikowego, również CMC, trzy wejścia liniowe, wyjście stałe rec out oraz dwa wyjścia regulowane. Gniazd nie oznaczono kolorami – prawy kanał znajduje się niżej. Wyposażenie dopełniają gniazda zasilania i bezpiecznika głównego.
W opisach rzadko wspominamy o ściankach bocznych, jednak w tym przypadku trzeba, gdyż w lewej znajduje się otwarta wnęka dla lamp stopnia korekcyjnego. Ciemny, lekko połyskujący grafit pokrywy pięknie współgra z kolorami frontu. W odkręcanej ściance dolnej przewidziano otwory do chłodzenia lamp.
Tylna ścianka i dwa wejścia phono.
Wzorcowo!
Położony na grzbiecie ATC-5 odkrywa wspaniały widok układu zmontowanego metodą przestrzenną. W centrum znalazła się miedziana płytka w kształcie litery „L”, będąca podstawą montażową dla elementów toru sygnałowego. Otacza ją ekran, który poza izolowaniem od potencjalnych zakłóceń z zasilacza i gniazd posłużył jako miejsce montażu podstawek lamp.
Tych jest w sumie pięć. Air Tight historycznie korzystał z Electro-Harmoniksa. W wyniku sankcji na Rosję nie uzupełnia ich zapasów. W testowanym egzemplarzu znalazły się trzy podwójne triody 12AX7EH z dodatkowym nadrukiem Air Tight Platinum Selection 12AX7. To one są dostępne przez wnękę z boku. Sekcja phono realizuje aktywną korekcję RIAA i ma stałe parametry wzmocnienia – 40 dB oraz impedancji wejściowej – 47 kΩ. Uwagę zwracają kondensatory Auricap oraz F&T. Elementy bierne tych firm zastosowano także w sekcji wyjściowej. Znajdują się w niej również dwie lampy: na wejściu ECC81 słowackiego JJ-a, a bliżej gniazd wyjściowych –12AT7EH Electro-Harmoniksa.
Komu by się tak chciało?
W wersji ATC-5s montaż przestrzenny w torze sygnałowym zastąpiły dwie płytki drukowane. Wynika to z zaprzestania przez Sato Parts produkcji końcówek zaciskowych, do których lutowano komponenty. Zachowano topologię układu oraz wykorzystywane w nim elementy. Według producenta ma to zapewnić ciągłość produkcji oraz nie zmieniać brzmienia drugiej generacji.
Zasilacz znajduje się po prawej stronie. Zaczyna się od gniazda IEC i zakręca aż na przednią ściankę. Transformator EI sygnowany marką Air Tight współpracuje z trzema kondensatorami filtrującymi Nichicon i jednym F&T. Zamontowano je na miedzianej płytce. Rozdzielono gałęzie zasilania toru sygnałowego oraz żarzenia lamp. Obok transformatora znalazł się jeszcze timer opóźniający załączenie napięcia dla toru sygnałowego.
Lampy 12AX7EH/Air Tight
Platinum Selection 12AX7
w sekcji phono.
Konfiguracja
ATC-5 sterował monoblokami McIntosh MC301, te zaś monitorami ATC SCM-50PSL. Wykorzystałem oba wejścia phono Air Tighta. Do jednego podłączyłem Garrarda 401 z ramieniem Ortofon AS212 i wkładką Audio-Technica AT440MLa (typ MM), do drugiego – transformator Air Tight ATH-2 Reference, wyposażony w trzy wejścia regulowane, i przez niego – gramofon Brinkmann Taurus z ramionami i wkładkami MC: Brinkmann 12.1/Air Tight PC-1 Coda oraz SME-312/Audio-Technica AT-33/PTG2. Źródło cyfrowe to serwer 432 Evo Aeon, podłączony do DAC-a w przedwzmacniaczu McIntosh C53. Korzystałem także z tunera i wyjścia analogowego w odtwarzaczu sieciowym Onkyo NS-6170. Skoro jedno wejście liniowe w ATC-5s pozostało wolne, to dodałem… trzeci gramofon: Audio-Technikę AT-SB727 w wersji współczesnej z wkładką AT-3600L. Wyszedł z tego bardzo rozbudowany system, tym bardziej, że do wejścia phono MC w C53 miałem podłączone jeszcze drugie ramię Garrarda, czyli Origin Live Silver Mk2 z wkładką Denon DL-103R. Przesadziłem? W czasie odsłuchów okresowo występowały lekkie szumy i mikrofonowanie, więc chyba tak…
Obsługa ATC-5 jest w pełni manualna. Fizyczny kontakt z pracą mechanicznych przełączników i regulacją głośności okazał się bardzo przyjemnym doświadczeniem. W czasie grania Air Tight zbytnio się nie nagrzewa. Mimo to warto zadbać o rozsądną wentylację.
Wnętrze. Zasilacz i sekcja
sygnałowa układają się
jak yin i yang.
Wrażenia odsłuchowe
Air Tight ATC-5 jest lampowy i jego brzmienie jest lampowe. Jednak znając inne produkty tej wytwórni, spodziewałem się jego własnej wariacji na ten temat, odbiegającej od stereotypu zagęszczania i sklejania dźwięków, rozleniwiania basu i dosładzania góry pasma. I właśnie taki okazuje się opisywany przedwzmacniacz. Gra świeżo i kolorowo, z bardzo dobrą przejrzystością oraz odważną dynamiką. Temperatura jest ustawiona na minimalny plus, ale nie powoduje to wrażenia przekłamania lub własnej interpretacji brzmienia, przynajmniej w zestawieniu z tranzystorowymi monoblokami mojego systemu. Przejrzystość z kolei nie wynika z rozrzedzania dźwięków, lecz ich szczegółowości oraz zróżnicowania mikrodynamicznego. W zakresie oddania siły dźwięku dynamika jest więcej niż solidna. Tu rzeczywiście dużo się dzieje. Brzmienie charakteryzują żywe barwy i lampowa (a jednak!) świetlistość. I nie nawiązuję do rozjaśnienia, bo takiego tu nie wysłuchałem, lecz do blasku, który sprawia, że muzyka mieni się swoimi walorami.
Potencjometr balansu,
przełącznik wejść oraz regulacja
wzmocnienia.
Przedwzmacniacz ma niewątpliwy talent do pokazywania emocjonalnej strony muzyki różnych epok i różnorodnego repertuaru. A wygrzany i rozgrzany, po minimum 30-40 minutach grania, wypełnia muzyką już całą przestrzeń przed słuchaczem. W sumie to nie mam podstaw do wskazywania słabych stron, bo ich nie odnotowałem. To podsumowanie zamieszczone na wstępie pokazuje Air Tighta ATC-5 jako urządzenie o uniwersalnych zaletach i bez wad. A wynika ono z dość długiego z nim kontaktu i sprawdzania w nie zawsze oczywistych dla hi-endu zestawieniach sprzętowych i repertuarze.
W nagraniach monofonicznych akcenty brzmieniowe przesuwają się na barwę i płynność muzyki. W LP z kameralną „IV sonatą na skrzypce i fortepian” Grażyny Bacewicz w wykonaniu Edwarda Statkiewicza i Aleksandry Utrecht (Polskie Nagrania Muza) przedwzmacniacz zaprezentował spodziewanie wąską, ścigniętą scenę. Nie powodowało to jednak defektu w odbiorze muzyki. Może dlatego, że pomimo 55 lat na karku album zachował się w dobrym stanie, dzięki czemu brzmiał czysto. Dwa instrumenty w kameralnej interakcji zagrały zaskakująco naturalnie i prawdziwie. Realizacja może nieco trąci myszka, ale to właśnie owa „myszowatość” dodaje mu autentyczności. Dobrze się tego słucha, bo urządzenie ładnie oddaje szczegółowość, a jednocześnie zachowuje barwy i struktury dźwięków. Skrzypce nie są krzykliwe, raczej łagodne w swej wyrazistości, ale ich brzmienie niesie się swobodnie ku słuchaczowi z głębi sceny. Fortepian zabrzmiał podobnie, kolorowo, choć w stonowanych odcieniach, za to spójnie i wiarygodnie.
Timer pozwala bezpiecznie
ustabilizować parametry pracy lamp
przed załączeniem sygnału.
Przesiadka na znacznie nowszy krążek z „II koncertem fortepianowym” Rachmianowa w wykonaniu Trifonowa i Orkiestry Filadelfijskiej (Deutsche Grammophon) to zmiana epok nie tylko muzycznych, ale także realizatorskich. Współczesne wydawnictwo okazało się znacznie bardziej imponujące, choć przeszło mi przez myśl, że takie porównania nie są może do końca sprawiedliwe. Nie wiem, jak nagrywano tę płytę i jak robiono mastering do wydania winylowego, odniosłem jednak wrażenie, że niewątpliwie spektakularny efekt był cokolwiek nieszczery. Fortepian rzeczywiście brzmiał wspaniale i dźwięcznie, iście po królewsku. Orkiestra miała jednak mniejsze pole do popisu i wydawało się to odrobinę nieproporcjonalne w relacji do wrażeń z sali koncertowej. Ale widocznie trzeba było jakoś zmieścić całą orkiestrę za solistą. Scena była bardziej dopasowana do instrumentu pierwszoplanowego, a jej głębia – jakby mniej rozdzielcza i pojemna. Efekt przypisuję raczej zamysłowi nagrania.
Reklama
Z kolei winylowa wersja albumu zawierającego muzykę Johna Williamsa do „Gwiezdnych wojen” (Walt Disney Records) pokazała, że Air Tight nie obawia się ekstremalnych wyzwań. W sumie to głównie swoista nuda, eksplodująca do pompatyczności, z dużymi skokami dynamiki, tsunami instrumentów dętych blaszanych i trelami drewnianych. Ale jak już eksplodowała, to pod względem dynamiki rzeczywiście robiła galaktyczne wrażenie! Trzeba szybko uderzyć? Proszę bardzo. Trzeba utrzymać tutti? Nie ma sprawy. Trzeba się nagle ściszyć do szelestu? Oczywiście, już się robi. Wszystko to dzieje się z pełną kontrolą ze strony systemu i nie angażuje słuchacza do takiej analizy. Raczej pozostawia go sam na sam z muzyką.
Japoński przedwzmacniacz bez wysiłku różnicuje jakość materiału źródłowego, zarówno z płyt winylowych, jak i nośników cyfrowych. Może dlatego wydawało mi się, że ma swoje preferencje brzmieniowe? Generalnie uważam nagrania klasyki za realizowane znacznie staranniej i po prostu lepiej niż rejestracje rocka i popu. ATC-5 chyba się ze mną w tej materii zgadza.
Transformator i…
Muzykę akustyczną i instrumenty klasyczne odtwarza bajkowo. Wiele potrafi także powiedzieć o zaangażowaniu wykonawców, ich maestrii czy przysłowiowym flow. Jednym z przykładów był materiał z fragmentów finałowego koncertu Festiwalu Chopin i Jego Europa. Julianna Awdiejewa, wykonując u mnie w pokoju „Życie maszyn” Szpilmana, miała właśnie flow, a fortepian brzmiał jak zaczarowany. Dźwięczny, zwinny, szybki jak błyskawica, jaśniał blaskiem i wirtuozerią. Rozlewał wokół siebie fale czystych dźwięków, momentalnie odczuwalnych uderzeń, harmonicznych wybrzmień i delikatnego pogłosu sali koncertowej.
Reklama
Nie powiem, że nigdy tak nie słyszałem, ale zaskoczyło mnie, że taki efekt został uzyskany w oparciu o transmisję FM. Odsłuch wersji nagranej na płycie „Resilience”, słuchanej z zasobów Tidala, okazał się jeszcze bardziej spektakularny, a to ze względu na mocniejszą dynamikę cyfrowego źródła. Chociaż i tak uważam, że nie o wyścigi ani rywalizację tu chodzi, lecz o oddanie tej trudnej do uchwycenia różnicy w wykonaniach na żywo i rejestrowanych w studiu. Tak sobie wyobrażam (bo przecież sam na scenie nie występuję), że flow to jednak oddziaływanie pomiędzy ludźmi. Że bez interakcji pojęcie to nie ma większego sensu, a jego energia i wartość się marnują. W każdym razie przyjemnie pisać takie dyrdymały, słuchając w tle tak dobrej muzyki z systemu zestawionego z przedwzmacniaczem tak dobrze brzmiącym i który do takich refleksji potrafi skłaniać.
…kondensatory filtrujące zasilanie.
Air Tight ATC-5 nie odpuszcza także w jazzie. Duke Jordan Trio z LP „So Nice Duke” (Three Blind Mice) to ponownie bardzo akustyczny materiał, wzorowo zremasterowany w technologii Harmonix Master Sound LP. Średnica jest rzeczywiście superprzejrzysta i klarowna, otwarta i bezpośrednia, w moim typie jakości referencyjnej. Fortepian znów nieco inny, bardziej klubowy, traktowany mniej wirtuozersko, za to niezwykle klimatyczny. Kontrabas w żadnym momencie nie zadudnił, a niskie tony poddały się pełnej kontroli systemu. Nie był to bas wysilony, wyczynowy, ale był to bas żywy. Struny nie zawsze perfekcyjnie dociśnięte do gryfu, czasem niedbale szarpnięte, wydawały dźwięk sugestywny, prawdziwie live, podkreślający przekaz tego kameralnego koncertu. Perkusja także wypadła klubowo – sporo szemrania, delikatnych muśnięć talerzy. Nienachalnie, akompaniująco, by nie zagłuszyć reszty tria, za to znowu czytelnie i czysto, z dopieszczeniem detali. Ale w sumie czego złego można się spodziewać po nagraniach takiej jakości?
12AT7EH
i ECC81
w stopniu
wyjściowym.
A czego można spodziewać się po nagraniach synthpopu z lat 80. XX wieku? W ramach testu na talerzu gramofonu położyłem „Architecture & Mortality” Orchestral Manœuvres In The Dark, czyli OMD (Dindisc). Tutaj instrumenty elektroniczne współgrają z perkusją i fajnym męskim wokalem. Na wykreowanej scenie jest gęściej, matowiej i mroczniej, ciężej i dosadniej rytmicznie. Spodziewanie bez takiej dźwięczności, jaką potrafiły wnieść instrumenty akustyczne, jednak dzięki nasyceniu i kolorom nie pojawił się nawet ślad krzemu ani plastiku. Zaskoczyło mnie też, ile efektów z muzycznego tła zostało odkrytych i wyodrębnionych w tej, wydawałoby się, prymitywnej, quasi tanecznej, elektronicznej „muzyce dawnej”. No, no… Proporcje wszystkiego były super dobrane, a satysfakcja ze słuchania – pełna. Podobnie z muzyką poprzedniego pokolenia, czyli starszym rocku, w tym The Rolling Stones. W swoich nagraniach sprzed ponad pół wieku wcale nie brzmią pięknie, raczej archaicznie. Bo przecież nie chodziło w tym o grzeczne tonacje, lecz o ogień. Ten płonie w ich w muzyce, a jak wiarygodnie, to właśnie potrafi pokazać ATC-5.
Air Tight ATC-5.
Niepowtarzalny widok.
Konkluzja
Air Tight ATC-5 startuje w swoich zawodach i swojej klasie. Jego brzmienie jest zestawieniem kultury, elegancji oraz emocji. Jest obiektywnie dopracowane, a w słuchaniu – bezpretensjonalne, przyjemne i naturalne. Niby dopieszczone i wycyzelowane, ale zrelaksowane, a nawet jakby skrojone lekką ręką. Bez wątpienia to ręka mistrza. Tak potrafi tylko mistrz.
Reklama
Paweł Gołębiewski
Źródło: HFiM 10/2023