01.03.2023
min czytania
Udostępnij
Aktualnie w ofercie Marantza znajdziemy ich sześć. Dostarczony do testu CD 60 to drugi model od dołu. Jak na współczesne realia, jego cenę należy uznać za przyjazną. Niewątpliwymi atutami CD 60 są też prestiż marki, świetny wygląd oraz aura nowości – premiera urządzenia miała miejsce na tegorocznej wystawie High End w Monachium.
Każdy moduł na osobnej płytce.
Marantz już nas przyzwyczaił do eleganckiej, a jednocześnie nowoczesnej stylistyki swoich urządzeń. Tym razem również nie zawiódł. Niezależnie od tego, czy patrzymy na wersję srebrną czy czarną, CD 60 robi niesamowite wrażenie. Ergonomia jest dopracowania pod każdym względem. Oprócz umieszczonych centralnie wyświetlacza i szuflady transportu na przedniej ściance znajdziemy przyciski do obsługi trybu „płytowego” (start/pauza, stop, następny, poprzedni i wsunięcie szuflady), z dodatkiem w postaci wyboru nośnika sygnału (płyta CD albo wejście USB). Pendrive podłączamy do gniazda USB po lewej stronie displayu. Z plików korzystamy na zasadzie plug and play, bez żadnych dodatkowych czynności. Sterowanie w tym trybie zapewnia pilot. CD 60 obsługuje formaty: WMA, MP3, WAV, MPEG-4 AAC, FLAC, Apple Lossless, AIFF (do 192 kHz/24 bity) oraz DSD (do 5,6 MHz). Dodatkową zaletą CD 60 jest wzmacniacz słuchawkowy. Wejście umieszczono z prawej strony, a pomiędzy nim a wyświetlaczem dodano jeszcze pokrętło regulacji siły głosu w nausznikach. W rozlicznych opcjach ustawień w menu przewidziano także możliwość wyboru jednego z trzech poziomów wzmocnienia (gain) na wyjściu słuchawkowym. Umożliwia to lepsze dopasowanie siły sygnału do impedancji podłączonych nauszników. Nawigację po menu zapewnia pilot. Jeśli nabędziemy do kompletu wzmacniacz Marantza, sterownik obsłuży cały system.
Analogowa sekcja wyjściowa na modułach HDAM.
Tył urządzenia wygląda dość skromnie. Znajdziemy tam tylko dwa wyjścia cyfrowe (optyczne i koaksjalne), analogowe wyjście RCA, złącza komunikacyjne oraz gniazdo zasilania. Po zdjęciu pokrywy widać przejrzysty podział na moduły. Z lewej strony umieszczono zasilacz, w centrum blisko frontu transport, a za nim – płytkę przetwornika c/a. Z po prawej przy froncie znalazł się wzmacniacz słuchawkowy, a za nim – stopień wyjściowy. Zasilacz oparto na transformatorze rdzeniowym. W części filtrującej wykorzystano m.in. kondensatory elektrolityczne Elny i diody Schottky’ego. Jak na odtwarzacz CD wygląda to naprawdę solidnie. Stabilność pracy niektórych elementów wspomaga biała masa klejąca.
W zasilaczu transformator rdzeniowy i rozbudowana filtracja.
Na transporcie nie odczytałem żadnych oznaczeń, ale nie przypuszczam, by skrywał jakieś przełomowe technologie. Ale dla mnie i tak tajemnicą pozostanie skuteczność wyciszenia jego pracy. Nie ma tu żadnego ekranowania. Nóżki rusztowania, na którym się wspiera, wyglądają porządnie, ale nic ponadto, Widać dużo plastikowych elementów, a mimo to kultura pracy mechanizmu jest godna hi-endu! Nie wiem, jak oni to zrobili, ale naprawdę – wielkie uznanie. Rolę przetwornika powierzono 32-bitowej kości ESS ES9016K2M o tajemniczej architekturze HyperStream. Filtrowanie cyfrowe może się odbywać w dwóch trybach: łagodniejszym i ostrzejszym. Dzięki temu użytkownik może dostosować brzmienie do własnych upodobań, aczkolwiek w stosunkowo niewielkim zakresie.
Pilot systemowy, bardzo przydatny.
Moduły HDAM, stanowiące serce analogowego stopnia wyjściowego, zostały przeprojektowane w sposób bardziej niż poprzednio symetryczny, co w teorii powinno przynieść lepszy efekt brzmieniowy. Przypomnijmy, że HDAM to skrót od Hyper Dynamic Amplifier Modules – klasyczny już wynalazek Marantza. Grający u mnie w sypialni Marantz CD-67mkII z lat 90. XX wieku też został w nie wyposażony. Choć sama idea modułów HDAM nie zmienia się od lat, to jak widać Marantz ją systematycznie usprawnia i dostosowuje do aktualnych standardów elektroniki hi-fi. Tak przy okazji – nie wiem, jak wygląda aktualna polityka Marantza, jeżeli chodzi o planowaną trwałość produkowanych urządzeń, jednak fakt, że u mnie budżetowe źródło tej firmy przetrwało bez najmniejszej awarii prawie 25 lat, stanowi pewien symbol jakości i klasy.
Wyraźny podział na moduły.
Odtwarzacz grał w systemie redakcyjnym, zajmując w nim miejsce Naima CD5, zasilanego dodatkowo Flatcapem 2X. Miał więc zadanie niełatwe, gdyż brytyjski klasyk, pomimo upływu czasu, ciągle może stanowić poziom odniesienia dla źródeł poniżej 20 tys. zł. Nie twierdzę, że jest najlepszy w tym przedziale, ale na pewno bardzo dobry. Resztę toru tworzyły: hybrydowy wzmacniacz dzielony Conrada-Johnsona, czyli lampowy preamp PV12AL z tranzystorową końcówką stereo MF 2250, oraz monitory Dynaudio Contour 1.3 mkII.
Czarne wykończenie wygląda równie obłędnie co srebrne, a może nawet lepiej.
Testowanie odtwarzaczy CD z każdym upływającym rokiem staje się coraz większym luksusem. Głównie dlatego, że sam towar wraz z jego malejącą popularnością jest coraz rzadziej produkowany i przez to rzadziej dostępny. Nakłada się na to zmiana formy przeżycia kulturowego. Słuchanie muzyki z płyt kompaktowych w młodszym pokoleniu (a nie mówię tu tylko o nastolatkach) budzi odruch politowania. Trudno, ja taki sam odruch mam w odniesieniu do słuchania przez to pokolenie muzyki z bezprzewodowych pchełek i smartfonu. Czyli w kontekście różnicy pokoleń jesteśmy kwita. Sprawdźmy zatem, jak zagrało urządzenie z gatunku zagrożonego wymarciem. Choć może nie do końca? Statystki podobno mówią, że sprzedaż płyt CD przestała spadać po raz pierwszy od 17 lat. Jeżeli to prawda, to wyjaśnienia mogą być dwa: albo jest już tak źle, że gorzej być nie może, albo że zachłyśnięcie się muzyką z plików zaczyna się ludziom powoli odbijać czkawką. Co będzie dalej, nie wiem i nie podejmuję się prognozować. Przekonamy się za pięć lat.
Z tyłu – bez większych emocji. Albo nawet bez żadnych.
Wracając do meritum, czyli do CD 60, od pierwszej chwili słuchania będziemy pewni jednego: Marantz jest wkręcony w dynamikę. Nie chodzi nawet o to, że ten element dopracowano lepiej niż inne (choć taka interpretacja nie będzie dużym błędem), ale o to, że dynamika, niczym charyzmatyczny dyrygent, dyktuje swoje warunki pozostałym aspektom brzmienia. Brzmienie jest szybkie w skali mikro, ma rozmach w skali makro, a dynamika jako całość daje poczucie dużego pędu. Wszystko odbywa się jednak w ramach przepisowych limitów. Mandatu za przekroczenie prędkości Marantz nie dostanie, bo pędzi na superdokładnym tempomacie, ustawionym zgodnie z ograniczeniem obowiązującym na danym odcinku. Jest mocno i w punkt – dzięki temu współczynnik przytupywania osiąga bardzo wysoki poziom bez względu na kategorię cenową.
Czarne wykończenie wygląda równie obłędnie co srebrne, a może nawet lepiej.
Bas gra z ochotą i zapałem. Tam, gdzie jest generowany elektronicznie, nie odnotowałem żadnych powodów do narzekań. Odtwarzacz potrafi wydobyć zaskakującą głębię; nie brakuje mu również mocy. W dodatku pewnie panuje nad sytuacją, nie dopuszczając do najmniejszych nawet oznak rozleniwienia czy spowolnienia. Jednak ochota i zapał niekoniecznie będą wystarczały w utworach akustycznych. Jazzowe tria z kontrabasem na pewno mają większy potencjał niż CD 60 potrafi pokazać. Tutaj wydobycie głębi nie jest już takie proste. Marantz się stara, ale osoby znające dane nagranie z odsłuchów na high-endowych systemach mogą poczuć niedosyt. Na szczęście kontrola niskich tonów pozostaje na dobrym poziomie w każdej sytuacji. Pomimo tego małego mankamentu (i w sumie względnego, zważywszy na cenę) sekcję basowo-dynamiczną jako całość należy ocenić bardzo wysoko. Bo to właśnie ona tworzy charakter CD 60 – urządzenia grającego z zadziorem, fantazją, a jednocześnie zdecydowaniem.
DAC ESS ES9016K2M w całej okazałości.
Taki charakter sprawia, że słuchanie Marantza okazuje się bardzo pozytywnym doświadczeniem. Brzmienie jest bez wątpienia rześkie, otwarte, żywe i mocne. A może nawet… odmładzające? Nie twierdzę, że sama charakterystyka dźwięku przenosiła mnie w lata 80. XX ubiegłego stulecia (wtedy o odtwarzaczach CD tylko czytałem i marzyłem), ale jej trudna do oddania słowami czysta i pełna niewinnej radości energia aż prosiła, aby na talerzu położyć srebrny krążek Alphaville, Ultravox czy Talk Talk. Co oczywiście z ogromną satysfakcją czyniłem. Wiemy już, że Marantz ma świetną dynamikę i porządnie dostrojony bas, ale muzycznej prawdy nie tworzy wyłącznie żywioł. Wypada więc czym prędzej wszystkich uspokoić, że pomimo wulkanicznej, jak na tę półkę cenową, energii obraz całości brzmienia zachowuje równowagę, a nawet kulturę. Porównałbym go do młodego i przystojnego chłopaka – łobuza na boisku, ale jednocześnie pilnego i uprzejmego ucznia w szkolnej ławce. Tak, zgadliście – to właśnie portret waszego recenzenta w latach 80. Czyż nie wspominałem, że Marantz odmładza?
Przetwornik c/a.
Średnie tony charakteryzuje neutralna przejrzystość i niezła konturowość. Nasycenie barw zostało precyzyjnie wymierzone, zgodnie z zasadą złotego środka. Marantzowi na pewno nie przypiszemy ocieplenia, ale oschłości także nie. Jeśli będziemy się za wszelką cenę doszukiwali oznak zmiękczenia, to znajdziemy co najwyżej efekt sprężystości na granicy górnego basu i dolnej średnicy. Góra pasma została zarysowana dość śmiało, nawet z pewną zaczepnością, która dawniej zawsze kojarzyła mi się z brzmieniem odtwarzaczy ze strefy budżetowej i średnio-budżetowej. CD 60 niewątpliwie nie zawiedzie zwolenników odważnego rysunku wysokich tonów i dużej ilości szczegółów. A że zabrakło nieco ogłady i wyrafinowania? Myślę, że przy tej cenie trzeba się liczyć z pewnymi kompromisami, a nie krytykować na siłę. Zwłaszcza że brzmienie jako całość zostało zestrojone z dużą konsekwencją i logiką. Ma własny charakter, który naprawdę może się podobać. Malkontentów zapraszamy na półkę cenową wyżej. Scena została przedstawiona bardzo dobrze. Większy nacisk położono na szerokość niż głębię. Tym, którzy lubią dźwiękowe niespodzianki poza zewnętrznymi ściankami kolumn, Marantz dostarczy dużo radości. Pozostałe niuanse stereofonii nie wzbudzą może zachwytu, ale też nie dadzą podstaw do krytyki. Sam wokal został co prawda wysunięty do przodu, ale tylko trochę. CD 60 mocno faworyzuje nagrania lepszej jakości. Nie nazwałbym go jeszcze brutalnym terminatorem naszej płytoteki, ale takim trochę kulturalnym – na pewno tak. W dobrych realizacjach potrafi rozwinąć skrzydła, słabszym jednak nie pomoże. No, chyba że to Alphaville albo Ultravox. Albo „Final Countdown”. Przy tym ostatnim uśmiech gwarantowany, a gęsia skórka również możliwa. Przekonajcie się sami. Przy ocenie brzmienia Marantza miałem pewien dylemat. Obecnie odtwarzaczy CD jest na rynku coraz mniej, a odtwarzaczy za około 4 tys. zł – jak na lekarstwo. Mimo że sprzęt hi-fi testuję od prawie 20 lat, to wcale nie jestem pewien, jak powinno dzisiaj brzmieć dobre źródło w takiej cenie. O teście porównawczym można zapomnieć. Polegać na własnej pamięci słuchowej – owszem, czasem mogę, ale nie w przypadku, kiedy miałbym z niej wydobywać szczegóły aż tak odległych wydarzeń. Budżetowe źródło w ciągu ostatnich kilku (a może nawet dziesięciu?) lat pamiętam ledwie jedno – to swoją drogą robiąca znakomite wrażenie Emotiva ERC-3. Marantza CD 60 z high-endowymi odtwarzaczami porównywać nie wypada, a jego nielicznej bezpośredniej konkurencji nie znam. Czy mogę zatem wydawać tu jakiś kategoryczny osąd? Myślę, że do odsłuchu Marantza należy podejść z otwartą głową. Jeśli złapiemy odpowiedni feeling – będziemy od razu kupieni. A czy złapiemy? No cóż, pod tym względem CD 60 naprawdę jest mistrzem. Sprawdźcie Marillion albo wczesny Depeche Mode. A najlepiej „Forever Young”. Wtedy sami się przekonacie.
Płytka ze wzmacniaczem słuchawkowym.
Niedrogi, świetnie wyglądający i porządnie grający odtwarzacz CD? Wygląda na to, że dla Marantza czas się zatrzymał. Jest dokładnie tak, jak było, kiedy sam wybierałem dla siebie budżetowe źródło – jakieś 25 lat temu.
Mariusz Malinowski
Hi-Fi i Muzyka 11/2022
Przeczytaj także